Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 074.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Abramowi Perelmanowi, kupcowi pierwszej gildyi w Ugodzinie, wiodło się doskonale w interesach: miał dwa domy własne (w jednym mieszkał sam, na piętrze), kapitały w kilku zyskownych przedsiębiorstwach, oprócz tego zawsze gotówkę w kasie, którą rozpożyczał na krótkie terminy a na wysokie procenty. Mniej pomyślnie zato ułożyło mu się życie pod względem moralnym, potracił bowiem oddawna synów i córki i wszystkich wnuków (cholera zmiotła dzieci, wnuki nie hodowały się) za wyjątkiem jednej jedynej wnuczki Sary, która była źrenicą jego oka, sercem jego piersi, troską i pociechą jego starości. Mimo to Ugodzin uważał Abrama Perelmana za człowieka wielce szczęśliwego, zazdroszczono mu powszechnie i otaczano go tym trochę uniżonym szacunkiem, który odczuwamy zwykle dla bogactwa, i Abram Perelman w izraelskiej społeczności ugodzińskiej odgrywał rolę patryarchy, sędziego, rozjemcy, doradcy i Katona. Abram Perelman miał także opinię człowieka dobrego. Przyjmował wszystkich i wszystkich życzliwie, nie zawsze odmawiał pomocy, nie skąpił uwag, rad i wskazówek — a miał bystry pogląd na interesy, — pozwalał wygadać się, sam mówił dużo, nie wykazywał ani cienia wyniosłości, tak pospolitej u tych, którzy dorobili się wielkiego funduszu... I ani on sobie, ani ludzie jemu nie mieli nic do wyrzucenia. Życie upływało mu u schyłku jasne i łatwe. Pogodny zachód...
Dnie jego były podobne do siebie. Wstawał wcześnie, modlił się, towarzyszył rannemu śniadaniu wnuczki Sary, która chodziła do miejscowego gimnazyum, zapakowywał jej bułkę do tornistra, przeprowadzał ją do przedpokoju, bacząc, żeby się ubrała odpowiednio, słuchał chwilę jak tupotały na drewnianych schodach szybkie jej kroki, a gdy stuknęły na dole drzwi od ulicy, ciśnięte ręką Sary, wracał do jadalni, siadał na swoim miejscu (każdy miał swoje miejsce u stołu, znaczone na podłodze po startem malowidle), rozkładał