Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 081.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

w swoich kosztownych elkach, przysłuchując się gwarowi rzeszy współwyznawców, rozglądając się w twarzach, gdy co chwila z podwórza wbiegał do izby któryś z tak zwanych doróżkarzy czy przewoźników, zbliżał się do pieca, grzał skostniałe ręce i wnet odchodził, trzaskając stawami, ogarniały go dziwne nieznane przedtem myśli i radość, której nie doznawał dotychczas, której nawet nie rozumiał...
Opowiedział to wszystko Sarze i następnej zimy znowu pojechał, już z grubszym pugilaresem, już z własnej ochoty. Bawił tym razem dłużej. Włóczył się sam po znanych ulicach, zachodził do mieszkań i sklepów, gawędził i już bez pomocy rabina i starszych badał stosunki... Odwiedził dawnych znajomych i dawną nędzę, gładził głowy o kręcących się włosach dzieci, z których dziadami rozpoczynał tutaj życie, przesiadywał u łoża tych, których pamiętał młodymi, wspominał...
I znowu w izbie stacyjnej przed palącym się piecem, przed którym grzała skostniałe ręce rzesza z miasteczka, doznał radości, której nie odczuwał jeszcze, którą już teraz rozumiał.
Sara słuchała go ze skupioną uwagą, z jakiemś drgnieniem całej twarzy, postanowiła odbyć z nim razem następną podróż i byli oboje szczęśliwi...
Ale tej jesieni przyszedł smutek. Sara, po świetnem ukończeniu gimnazyum, odjechała do dalekiego miasta na jakieś kursa i dopiero wówczas Abram Perelman przekonał się, jak dalece wnuczka była mu potrzebną do życia.
Nuda ciężka jak ołów obciążyła kroki lekkich i żwawych dotychczas dni. Nie bawiły go ani plotki miejskie, ani gazety, ani własne interesy, ani ruch uliczny. Nie cieszyły go także hojne jałmużny, bo nie było tych drogich rąk, na które przywykł je składać — i dawał coraz rzadziej. Żył tylko listami wnuczki.
Przychodziły pierwej często, długie, żywe, szczegółowe, pełne