Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 092.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Pod wieczór obawa o całość sadu zaostrzała jego uwagę i stawał się czujny.
W jasne księżycowe noce był pewny swego dobra; na widnych szeroko polach, na białych błyszczących drogach, nie spodziewał się ujrzeć rabusia. Za to silnie go trwożyły noce chmurne i ciemne. Wówczas w szeleście wiatru po gałęziach, w chrzęście obluzowanej blachy na krzyżu, w chwiejbie krzaków, przybierających dziwaczne, zagadkowe kształty, wietrzył obecność czyhającego na jego szkodę człowieka i niepokoił się tem tylko. Obchodził swój klinek, uderzał laską po pniach, chrząkał głośno, by dać znać, że jest i czuwa. W przypuszczeniu, że w podmiejskich ogrodach napewno w tej porze kradną, cieszył się, że jego posiadłość jest na pustkowiu, w znacznej odległości od siedzib ludzkich. Podczas ulewy i burzy nie lękał się złodziei, ale nękał go wiatr. Skulony w swej budzie, nadsłuchiwał pilnie, a każdy łoskot spadającego jabłka odbijał się bolesnem echem w jego rozżalonem sercu. Ten słaby stuk tłukącego się owocu był dlań daleko groźniejszy, niż ogłuszający turkot grzmotów, pękanie gromów i zygzaki błyskawic, rozdzierających piorunami niebo.
Po burzy zdarzało się nieraz widzieć tu i ówdzie na tle ciemnego horyzontu gorejące wysoko łuny, i przyglądał im się z martwą obojętnością, choć wiedział, że ten ogień pożerał dobytek wieśniaków. W obrębie jego męskich uczuć, po za najbliższymi, reszta ludzi, a szczególniej ci »goje« figurowali jedynie jako sprzedawcy lub nabywcy, po za interesem nie istnieli dlań zupełnie i mogliby mu się w oczach zapadać w ziemię, a on by nawet nie drgnął, do tego stopnia był mu ten żywioł zawsze zupełnie obcy, a dziś w pewnej mierze wrogi, z tej bowiem strony zagrażało jedynie niebezpieczeństwo jego drzewom.
— Friedman go raz dobrze oszukał — za to on jest sprytny i bogaty. Chaim handluje kradzionymi końmi — niech on sobie