Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 098.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

maite sposoby podłażenia pod parkan, opowiadał jak go biją sadownicy i rechotał wstrętnym chichotem. Zawiązała się dziwna, bez głosu, głucha, przyjacielska prawie gawęda.
Poczuli się tak blizcy, że gdy niemy, schłonąwszy do munsztuka tytoń, splunął, wstał i podsunął się do sadku, a Lejba odruchowo zastąpił mu drogę, obaj zdumieli się na chwilę i spoglądali na siebie z niedowierzaniem i jakby zawodem.
Struny, nastrojone tylko co harmonijnie, opornie i z pewnym trudem napinały się, by wydać bolesny dysonans.
Niemowa, ociągając się, machinalnie wydobył swój kamień.
Lejba, niejako z obowiązku, niechętnie podniósł kij i dopiero w zamachu zgrzytnęła w nim mściwie zawziętość. Mierzył w głowę, ale niezgrabnem uderzeniem trafił w rondo melonika i strącił go w wąwóz.
Niemy, którego całą dumą był ten kapelusz, zawył z żalu; złapał oburącz drugi koniec pałki i poczęli się wodzić nad brzegiem urwiska.
Siły ich były jednakowo bezdarne i słabe. Drąg chodził niemrawo, leniwie, niby tłok w pracującej resztkami pary popsutej maszynie. Słychać było przyspieszone sapanie niemego i świszczący oddech zapadłej piersi żyda.
Pierwszy szarpał się gwałtownie, nieprzytomny z wściekłości; rozważniejszy, choć również dygocący z rozdrażnienia, Lejba w odpowiedniej chwili puścił kij.
Niemowa się zatoczył, zatrzymał się o krzyż i rzucili się na siebie z gołemi rękami.
Poczęły się zmagać śmiertelnie dwa bezsilne niedołęstwa, dwie nędze kaleckie.
Chwilami zdawało się, że to się pasują po nocy wywleczone z mogił rozkładające się trupy, że się oplatają wstrętne kikuty zbutwiałych członków, chrapią i rzężą dziurawe zaropione płuca,