Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 145.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

prawda! Książki piszą, że była tu góra i był dół, a ja panu powiadam, że tu ani góra nie była, ani dół także nie był.
— Więc cóż było?
— Pytaj się pan książki — rzekł ironicznie Berek — kiedy książki takie mądre są, to niech powiedzą, co było?
Nie mogłem z niego więcej wydobyć, tem bardziej, że już wjeżdżaliśmy do miasta i towarzysz mojej podróży miał wielką ochotę zeskoczyć z wózka i wpaść odrazu w miasto, do którego różne interesa go sprowadzały.
— Kiedy pan dobrodziej wraca? — zapytał.
— Jutro, o samym zachodzie słońca.
— Ny — to ja jutro o samym zachodzie słońca będę sobie stał przy starym kirkucie. Pan mnie znów podwiezie kawałek?
— Zobaczymy.
— Aj waj, pan podwiezie — ja jestem już podupadły całkiem na nogi i, jak tylko prędko idę, to zaraz mnie koło serca pika! Niech Bóg broni, jak pika!
— Dobrze więc, podwiozę cię, dokąd zechcesz, ale musisz mi powiedzieć o tej górze, o tem, co było wtenczas, kiedy jej nie było.
— Nu — dalibóg, pan zawsze ciekawy! dlaczego pan taki ciekawy jest?
— Chciałbym wiedzieć.
— Ny, ny, do widzenia panu — rzekł, zeskakując z wózka i zniknął w bramie kamienicy, obok której przejeżdżaliśmy.
Nazajutrz opuszczałem Lublin. Zachodzące słońce złociło wysmukłe wieżyce, odbijało się w szybach, starym murom nadawało czerwonawą barwę.
Koło dawnego kirkuta oczekiwał Berek z tłómoczkiem pod pachą.
— Dobry wieczór, dobry wieczór pana dobrodzieja! — wołał. — Widzi pan, jaki ja jestem słowny! Ha! znajdź pan drugiego człowieka,