Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 211.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Między zebranymi zaczęty się szepty, pytania, informacye.
— Jeszcze nie — odezwał się ktoś ode drzwi.
— Małka, skocz do bramy — zwrócił się Chaim do żony.
Małka nie poprzestając jęczeć, wysunęła się za drzwi. Codzień przed południem przejeżdżały tędy sanki starego doktora. Stawał nieledwie co drugą bramę, wdrapywał się na schody, schodził do suteren, przebywał długie i brudne jak ścieki dziedzińce, a zawsze odprowadzany przez kaleki i schorzałych, którzy w przejściu nawet korzystali z jego wiedzy lekarskiej. W mieście nazywano go doktorem żydowskim, szepcząc sobie do ucha różne ucieszne anegdotki, ale w oczy ubliżyć mu nikt nie śmiał; ufano jego nauce i — jak mówiono — szczęściu.
Jego to wyczekiwała Małka. Tuląc się w wielką chustkę z drgającem od chłodu i łkań ciałem, z wielkiemi jak gałki, zaiskrzonemi oczami, w głąb ulicy wpatrzonemi, podobna była do zwierzęcia, czyhającego na zdobycz. Całe życie skupiło się w tych oczach i w wielkiej żądzy zobaczenia oczekiwanego. I możeby żadne inne oko nie dostrzegło go tak prędko. Zaledwie w dalekiej perspektywie długiej ulicy ukazał się biały łeb znajomego siwosza, już ona go dostrzegła, już rozróżniła wśród innych przejeżdżających koni i krzyżujących się wozów. Daleko był jeszcze, gdy leciała ku przybywającemu, potrącając przechodniów, narażając się na odwet, nie słysząc zaklęć woźniców. Gdy sań dopadła, tchu jej zabrakło i słowa wymówić nie mogła. Ale stary doktór wiedział, co znaczą takie rozpaczne, błagające oczy, czego żądają takie półgroźne, półproszące, wyciągnięte dłonie. Usunął się nieco na siedzeniu, dał znak, aby obok niego siadła i kierując się jej wskazówkami, kazał skręcić furmanowi do bramy ich dziedzińca. Dróżka, wijąca się wśród kup śmietnikowych, powietrze nawet mimo mrozu przesycone wyziewami, domek skrzywiony, stary, sień nizka, czarna, cuchnąca — wszystko to aż nadto mu znane; torując sobie drogę