Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 215.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Po kilku chwilach, gdy w izbie ucichło zupełnie, Lejzorek oczy otworzył.
— Czy poszła? — spytał.
— Poszła.
— Ja spać nie będę, ja spać nie chcę. Mnie już nic nie boli, jest mi lepiej... gdybym tylko mógł westchnąć, głęboko, raz jeden... Duszno tu.
Chaim przysiadł się na krawędzi łóżka i chudą dłoń chłopca ujął w obie swe ręce.
— Tate, a gdybyś ty okienko otworzył?
— Dzisiaj mróz wielki.
— Ale będzie dużo powietrza... Dużo świeżego, czystego powietrza. Czy tego nie można?
Chaim obejrzał się po izbie. Nikogo w niej nie było, oprócz dwojga najmłodszych, ukrytych za piecem; wstał i drzwi nieco uchylił.
Struga chłodnego powietrza wpadła do izby i wsiąkać poczęła w duszną jej atmosferę.
Lejzorek westchnął głębiej.
— Tak dobrze — wyszeptał. — Tate, weź moją głowę i odwróć ją do okna. Ot tak, jeszcze trochę! Chcę widzieć, czy gwiazdy już świecą? Ale u nas nigdy gwiazd nie widać, ani słońca...
Nagle uczuł Chaim drgnięcie drobnej dłoni.
— A czyś ty jej odniósł suknię? — zapytał chory z zaognionemi nagle oczyma.
Chaim położył rękę na falujących włosach chłopca.
— Odniosłem, odniosłem. Jak ty to wszystko pamiętasz?
— I rada była? nie łajała? i dała pieniędzy?
— I dała, i nie łajała; nie myśl już o tem.
— To dobrze, to bardzo dobrze. Nie lubię, jak ciebie łają. Nikt ciebie nie powinien łajać, prawda? Ty ciągle pracujesz i nic ni-