Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 231.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

karmił. Nie przetrawił on tej goryczy w sobie i przez noc widocznie, gdyż bardziej zgarbiony i postarzały, niż zwykle, nazajutrz wstał; kiedy chłopiec, podpiąwszy rzemienie tornistra, do szkoły ruszył, stary poszedł do okna i patrzył za nim niespokojnie, długo.
Niepokój ten nie opuszczał go i przy pracy nawet. Częściej niż zwykle, pod wpływem jakiegoś rozdrażnienia, nakładał krótką fajeczkę i podchodził do okna i patrzał podejrzliwie w tak dobrze, w tak dawno znaną sobie uliczkę. Pod wpływem też tego rozdrażnienia zapewne, ruch jej, jej głosy, jej tętno, inne mu się jakieś, niż zwykle, wydały.
Gdy jednak malec powrócił ze szkoły wesół, bo piątkę dostał, rozbawiony nową czapką, która mu na oczy wjeżdżała, stary o swoich przywidzeniach zapomniał i czy to sam dla siebie, czy dla uciechy dziecka, gwizdał przy robocie, jak za młodych czasów!
Po obiedzie wpadł po akty dependent, pachnący piżmem.
— Co słychać? — spytał.
— Wszystko dobrze, broń Boże od złego! — odrzekł Mendel Gdański.
— Podobno żydów mają bić?... — rzucił pachnący dependent z głupkowatym uśmiechem.
— Nu, jak bić, to bić! — odrzekł Mendel, pokrywając wrażenie, jakie na nim te słowa wywarły. A kto ich ma bić? Urząd?...,
— I... Urządby tam — rozśmiał się mały dependent.
— Nu, jak nie urząd, to i chwała Bogu! — rzekł Mendel.
Rozśmieli się obaj. Młody dependent głupkowato, żyd z przymusem widocznym.
Zły był, że ta rozmowa toczyła się przy dziecku. Spojrzał na chłopca z pod brwi nasuniętych. Malec wlepił w dependenta wielkie swoje oczy i dopiero, kiedy ten za progiem był, spuścił je na karty książki pociemniałe, pałające. Stary Mendel, jakby nie widział tego, zaczął znowu gwizdać. Ale gwizdanie to miało coś w sobie ze