Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 241.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Przyciągnął do siebie napowrót chłopca, a objąwszy jego szyję, pochylił się do zegarmistrza i szepnął:
— Bo to delikatne dziecko jest... sierota jest... bardzo miętkiego serca...
Pogłaskał chłopca po twarzy i dodał:
— Idź, kochanku, połóż się spać, bo jutro do szkoły pójdziesz.
Malec znów szastnął buciętami przed zegarmistrzem, dziada rękę do ust przycisnął i zniknął za ponsową firanką, dzielącą izbę od małej alkowy.
Stary żyd błysnął oczami raz i drugi, zachłysnął się, i unosząc brodę, spytał:
— Nu, z przeproszeniem pana dobrodzieja, kto to powiadał, co żydów mają bić? Ja się przy to dziecko pytać nie chciał, żeby go broń Boże nie przestraszyć, bo to bardzo delikatne dziecko jest, ale teraz, to ja się pana dobrodzieja o to bez urazy spytam...
Uśmiechał się pochlebnie, ujmująco, siwe jego oczy patrzyły z przymileniem.
Zegarmistrz, zbity nieco z tropu poprzednimi wywodami żyda, natychmiast uczuł swoją przewagę.
— Powiadają... — bąknął niedbale, wydymając wargi.
— Nu, kto powiada? — pytał żyd, a oczy już z aksamitnych stawały się ostre, kłujące.
— Ludzie powiadają... — bąknął tym samym tonem zegarmistrz.
Stary żyd odskoczył nagle na dwa kroki, ze zwinnością, którejby się nikt w nim nie domyślał. Wzrok jego pałał, wargi parskały, głowę postawił jak kozieł.
— Ludzie?... Ludzie powiadają? — pytał głosem syczącym, w coraz wyższe wpadającym tony.
— Ludzie?...