Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 260.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

wieść o politycznem położeniu Europy, naszem i t. d., ale żyd zakręcił się niecierpliwie.
— Więc to cię nie interesuje? — zapytałem.
— Nigdy o tem nie myślałem — odparł otwarcie.
— A! teraz wiem, o co ci chodzi, pewno chcesz wiedzieć, jak się żydom powodzi, jak handel idzie?
— Im się lepiej powodzi, jak mnie.
— Słusznie. W takim razie pewno chcesz wiedzieć, czy życie u nas teraz drogie, jakie ceny na targach, po czemu mąka, mięso i t. d.
— Co mi z tego przyjdzie, kiedy tu nic dostać nie można, choćby tam najtaniej było.
— Jeszcze słuszniej; ale ostatecznie o cóż u licha ci chodzi?
— Kiedy ja nie wiem, proszę pana, jak to powiedzieć. Widzi pan, ja tak nieraz miślę, miślę, że aż Ryfka, to moja żona tak się nazywa, pyta się: »Srul, co tobie?« A co ja jej mam powiedzieć, kiedy ja sam nie wiem, co mi jest. Bo to może nawet i ludzie śmieliby się ze mnie? — dodał, jakby badając, czy i ja zeń śmiać się nie będę.
Ale ja się nie śmiałem. Byłem zaciekawiony: widocznie gniotło go coś, z czego sam sobie sprawy zdać nie umiał i wypowiedzenie czego w języku, którym władał nadzwyczaj słabo, było dlań jeszcze trudniejszem. Aby dopomódz mu, uspokoiłem go, żeby się nie spieszył, że robota moja, niepilna, nic na tem nie straci, jeżeli pogadamy z godzinę i t. d. Żyd podziękował mi wzrokiem i po krótkim namyśle rozpoczął taką rozmowę:
— Kiedy pan wyjechał z Warszawy?
— Podług ruskiego kalendarza w końcu kwietnia.
— A czy wtedy zimno tam było, czy ciepło?
— Ciepło zupełnie, jechałem z początku w letniem ubraniu.
— Nu, patrz pan? A tu mróz!