Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 272.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Byłem domyślniejszy, czy też tylko naiwniejszy od swych głuchych i milczących towarzyszów: zrozumiałem, że przeziębły woźnica przymawia się o poczęstunek. Chętnie kazałbym mu podać herbaty gorącej z arakiem, kawał chleba z pieczenią... cóż kiedy był tak odpychająco brzydki, brudny, prostacki!
Odwróciłem się pośpiesznie do okna, aby nań nie patrzeć. Wytężonym, niecierpliwym wzrokiem upatrywałem książęcego łabędzia...
Do Joska przystąpił służący — za ramię silnie go ujął.
— Tu żydom nie wolno! — oznajmił głosem dobitnym.
— Nu, to sobie pójdę — rzekł woźnica z rezygnacyą. I proszę państwo na brykie — dodał, obracając się do podróżnych. Czas jechacz!
Zaraz za Jabłonną szosa załamuje się pod kątem prawie prostym. Wskutek tego wiatr, wiejący nam dotąd w plecy, zaczął teraz nacierać z boku. Nie był to wiatr silny; w lecie nazwalibyśmy go »zefirkiem« i z rozkoszą pewnie nadstawialibyśmy mu rozgrzane twarze — ale przy mrozie kilkunastostopniowym, każde muśnięcie tego zefirka równało się dotknięciu rozpalonem żelazem.
Towarzysze pochowali się z głowami w swe wielkie futra; mój kołnierz od szynela nawet całych uszu nie mógł zasłonić. A na bryce nie było już tak ciepło i przytulnie jak wpierw. Część podróżnych wysiadła w Jabłonnie i na siedzeniu potworzyły się luki.
Mniej dowcipkowano i mniej śmiano się. Gospodyni proboszcza dokuczała fluksya. Co pewien czas objawiała ona swe cierpienie jękiem przytłumionym, który z pod mnóstwa szali, szalików, chustek, chusteczek dobywał się jak z pod ziemi. Farmaceuta doradzał miłosiernie użycie jakichś kropli, gospodyni jednak, mając uszy zatkane watą, nie słyszała, co do niej mówi. Głowę tylko chwiała w prawo i lewo, oczy podnosząc do nieba.
Upewniony, że go osoba interesowana nie zrozumie, młodzie-