Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 292.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

je bronić od zupełnego zdrętwienia, uderzałem stopami w dno bryki, słomą wysłane. Słoma kruszyła się i rozstępowała; z pod słomy wychylały się twarde, zimne deski, oraz źle przymocowane i podskakujące pakunki.
Jednocześnie mróz nacierał na mnie od góry i uderzał w twarz, niedostatecznie osłonioną. Ból, sprawiany przezeń uszom, nosowi, brodzie, policzkom, już nie dawał się przyrównywać do kłucia drobnemi ostrzami. Doświadczałem poprostu wrażenia, jakby w moje ciało zatapiały się, raz po razu, ostre zęby.
Trwoga moja wzrastała i zaczynała przybierać rozmiary tragiczne. Niedawno właśnie czytałem opowiadanie Andersena o »Dziewczynce z zapałkami«. Stanęła mi ona teraz przed oczami, jak żywa. Widziałem ją skuloną za węgłem kamienicy, siną od mrozu, nędzną i — uśmiechniętą. Srebrne gwiazdki śniegu iskrzyły się na jej jasnych, rozplecionych włosach; oczy wielkie, błyszczące, patrzały z natężeniem w niebo; twarz całą opromieniał wyraz wielkiej, nadziemskiej szczęśliwości. Przy niej, na śniegu, dopalało się pudełko zapałek, a dym wznosił się wysoko i zwijał w kłęby fantastyczne. Z kłębów wynurzyły się główki aniołków oraz miłośnie wyciągnione ramiona przyzywającej ją do siebie babki.
— I ja zmarznę — pomyślałem z goryczą — ale śmierć moja nie utworzy tak poetycznego obrazka...
Ta uwaga do żalu dodała gniew. Roiłem zawsze o śmierci pięknej, którą możnaby opiewać dźwięcznymi wierszami. Gniew jest bodźcem dodającym energii. Zawziąwszy się na wroga, postanowiłem nie dać mu się. Jąłem żwawo poruszać nogami, rękami, głową, całym tułowiem. Rzucałem się na bryce, jak opętany.
Rozgrzało mię to cokolwiek, ale zmęczyło. Uczułem osłabienie, a wraz z niem senność. Gwiazdy, w które wpatrywałem się nieustannie, również mrużyły oczy, zasypiając i mnie nęcąc do spoczynku. Zdawało mi się, że wszystko dokoła do snu się układa...