Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 304.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nu, pójdę, pójdę! a czemu ja niemam pójść? czy to ja paniczowego tatki nie znam? czy ja nie wiem, że on biednemu Gdalu nic złego nie zrobi. Ja pana Ignaca Korejbego znał jeszcze wtedy, kiedy on w Korejbach... w swojej okolicy żył... a ot, teraz to już pięć latów, jak on sobie ten folwark kupił... Daj Boże, żeby jemu na zdrowie było! ja jego nie boję się! on miłosierny człowiek!
Jednak w drżeniu głosu, i nawet w cichym śmiechu jego czuć było, że się bał. Zaczął iść znowu ze zgiętemi plecami i schyloną twarzą. Oddech jego stał się głośniejszym, głos bardziej zachrypł, kilka razy zakaszlał i splunął. Karciciel jego tuż za nim postępował. Wkrótce znaleźli się obaj u wejścia do wierzbowej alei.
— Na prawo, marsz! — donośnie zakomenderował syn właściciela folwarku.
Pojmany zaśmiał się ochryple.
— Chi, chi, chi, chi! jaki panicz wesoły! daj Boże zdrowie paniczowi!
— Będziesz ty mi winszował, jak tatko za ten groch chałat ze skóry zedrze!
— Chi, chi, chi, chi!
Znowu zakaszlał i za chwilę przystanął.
— No, idźże prędzej, bo w kark palnę!
Ściśniętą pięść podniósł nad zgiętemi plecami żyda; nie uderzył jednak, tylko przez czas jakiś uderzeniem groził.
W głębokim cieniu wierzb zaszemrało przeciągłe westchnienie.
— Och, och, och!

∗             ∗

W folwarku Ignacego Korejby dom mieszkalny niewielki, słomą pokryty, rozdzielony był sienią na dwie połowy, z których w jednej