Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 317.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja nie podpalał.
— Ale-bo nie mogłeś, a żebyś tylko mógł, tobyś podpalił.
— Nie podpaliłby, — zaprzeczył Korejba — ja jego dawniej dobrze znałem. Człek był spokojny. A Merka twoja jak ma się? Czy i ona już w Wołpie kramy nie ma?
— Umarła.
— Patrzajcie! umarła! — Szeroko znowu usta otworzyła Korejbina; — a a a! jeszcze i nie stara była kobieta! a z czegoż-to ona umarła?
Żyd patrzył w ziemię.
— Pan Bóg dopuścił... nie tu wspominając, ze złej choroby...
— Znaczy, z cholery, — rzekł Korejba, a ekonom, szybko poruszając krzaczastymi wąsami, żywym ruchem zwrócił się do żyda.
— No, żydzie! — zawołał — jak jutro przez Szumną przechodzić będziesz, słowo honorowego człowieka, dam ci garniec świeżego grochu, tylko mi zaraz powiedz, jak nazywa się ta choroba, na którą twoja żona umarła! cha, cha, cha, cha!
Gedali niespokojnie poruszył wargami.
— Nu, nie tu wspominając, to zła choroba...
— Ale ty mnie gadaj, jak ona nazywa się?
— Jak ona nazywa się? A na co to mówić, jak ona nazywa się!
— Za nic bestya nie powie! Żeby go poćwiertować, nie powie — wybuchnął śmiechem Tomkiewicz.
— Taki już u nich głupi zabobon — przywtórzył Stefan.
Janek, czerwieniąc się znowu, sentencyonalnie i dobitnie wyrzekł:
— Jest to nieludzkość, bez żadnej potrzeby zmuszać kogoś do tego, co mu przykrość sprawia.
Widocznie zaczynał brać do serca sprawę żyda; przytem obchodziły go losy koni, które żyd ten niegdyś posiadał.