Strona:Z jednego strumienia szesnaście nowel 423.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nu — odpowiedział żyd — dlaczego on nie miał ich wybijać? My byli daleko od siebie i nie widzieli się nigdy, i zapomnieli o sobie, a czas na zegarkach bił godziny i co którą wybił, to i dla jasnego pana, i dla mnie, bo on dla wszystkich godziny bije...
Chwilę milczał, potem, podnosząc wzrok na gościa, nieśmiało zaczął:
— Czy jasny graf wie, że ja rodziców jasnego pana pamiętam, jakbym ich wczoraj widział? Pan graf ojciec był małego wzrostu, ale taki sobie dumny na twarzy, a pani grafini miała takie ręce, co ja zawsze myślał, że to są białe kwiaty... te, co w ogrodzie rosły, i ogrodnik mówił, że to są lile... może ja źle pamiętam... lile... lile... takie białe, piękne kwiaty, co bardzo pachną... Pani grafini miała ręce podobne do tych lilów... Niech jasny pan nie rozgniewa się, że ja zapytam, czy jasny tato i jasna mama jeszcze żyją?
Tym razem w uśmiechu hrabiego była gorycz, gdy odpowiedział:
— Gdzież tam, mój Berku! Czyż podobna, abym ja miał jeszcze rodziców przy życiu? Te białe lilie, o których mówisz, oddawna już w ziemi.
Głos mu drgnął, ale hamując wzruszenie, życzliwie zapytał:
— A twoi rodzice? Ojca prawie nie pamiętam, ale matkę przypominam sobie bardzo dobrze. Szczupła, nieduża kobiecina, spracowana, z twarzą zwiędłą, ale z pięknemi jeszcze oczyma, czarnemi i ognistemi, jak płomienie...
Żyd milczał chwilę, poczem zwracając ku podłodze palec suchy i ciemny, rzekł zcicha:
— Te płomienie, co ich jasny pan pamięta, dawno już — w ziemi!
Zegary szemrały: »tak-tak«, »tak-to-tak«, »tak-to-tak«; dwaj ludzie milczeli z duszami zatopionemi w szmerze czasu.