Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/073

Ta strona została skorygowana.
DO KSIĘDZA
ANT. KRECHOWIECKIEGO.

Upadając pod krzyża brzemieniem,
Myśmy nieraz z piersi bolejącej
Głos do nieba słali błagający,
I pod świątyń szukali sklepieniem
Słów pociechy i błogosławieństwa,
W drogę twardą naszego męczeństwa.

I kruszyły się nam w smutkach duchy,
Że do nieba głos nasz próżno woła;
Zamiast pociech — spadł z szczytów kościoła
Grom na wierne zakute w łańcuchy!
— A więc w trwodześmy rozpacznej bladli,
Że nam Boga pociechy — ukradli.

I sądziliśmy już w przerażeniu,
Widząc stypy fałszywych proroków,
Że już Światło gaśnie w toni mroków,
Według wieszczby Jana w Objawieniu,
I słuchaliśmy drżący i smętni,
Czy już „płowy koń śmierci“ nie tętni?