Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/19

Ta strona została uwierzytelniona.

Laszlo. — Zapewne musiało go nareszcie spotkać to, na co zasłużył.
— Bynajmniej. Dowódca bandy cygańskiej prowadzi dotąd swoje rzemiosło. Czytałem o nim kilka razy w gazecie, którą tatko prenumeruje. Według podanych tam szczegółów, Janosz przebywa głównie w okolicach między Pesztem a Szegedynem i stamtąd przedsiębierze wyprawy łupieskie do różnych miejscowości. Niedawno napadł na pocztę i ograbił ją z pieniędzy. Ogłoszono znaczną nagrodę za jego pochwycenie.
— Tej nagrody nikt z pewnością nie otrzyma — twierdził Laszlo. — Wiadomo, że herszt batjarów ze złem trzyma, a złe mu pomaga i ratuje go w każdem niebezpieczeństwie.
— Gdyby nawet tak było, — odrzekł Ludwik — to lepsze jest mocniejsze, niż złe, i prędzej czy później łotr nie uniknie swego losu! Ale patrzaj, Laszlo, tam leży koń.
Czykos popatrzył we wskazanym kierunku.
— Prawda, leży, i zdaje się, że martwy. Czy podjedziemy bliżej?
Ludwik zgodził się i pokłusowali ku zwierzęciu. Koń leżał sztywny, bez ruchu; zbroczony był krwią, cieknącą z rany w boku. Dokoła, na trawie, czerniały plamy krwi skrzepłej. Nieopodal od niego leżał człowiek w odzieży czykosa. Twarz miał śniadą, włosy czarne, krótko przystrzyżone, a wąsy jeżyły się jak szczotka. Lewa nogawka u spodni była obficie zbluzgana krwią.
— Dzieńdobry! — zawołał Laszlo. — Co to wam się stało?
Nieznajomy czykos podniósł nieco głowę, popatrzył badawczo na obu jeźdźców, potem rzekł słabym głosem:
— Napadło mnie kilku batjarów, biorąc mnie zapewne za bogacza, a kiedy uciekałem, strzelali za mną. Jedna kula przebiła mi nogę, a koń mój dostał

17