Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/22

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy nazajutrz rano przyniesiono czykosowi śniadanie, izdebka była pusta, po nieznajomym ani śladu. W dodatku strapiony Laszlo zameldował, że ze stajni zginął w nocy młody wierzchowiec pana Sądeckiego.
Związek między obydwoma temi zdarzeniami rzucał się w oczy i Laszlo bez ogródki oświadczył, że czykos ukradł konia.
— Dziś właśnie mój mąż przyjeżdża i takie nieprzyjemne wiadomości czekają go w domu — utyskiwała pani Sądecka.
— Musiał ten czykos mieć przyczyny, że się bał powrotu naszego pana! — wnioskował Kis Laszlo, robiąc sobie w duszy wyrzuty, że się nieco przyczynił do wprowadzenia do domu człowieka podejrzanego.
— Żeby to tylko nie był ktoś z bandy Janoszowej! — zawołał Ludwik.
— I to może być — przytwierdził Laszlo, a panią Sądecką zdjęła niewypowiedziana trwoga o dom i o męża, który był w drodze.
Wieczorem przyjechał pan Sądecki, a wysłuchawszy opowiadania i wypytawszy o powierzchowność czykosa, zawołał:
— To był sam Janosz! Dla niepoznaki, będąc naciśniętym przez pandurów i wojsko, kazał sobie przystrzyc włosy i wąsy, zgolić faworyty i brodę i przebrał się za czykosa. Do Tameszwaru już przyszły raporty z Banatu, donoszące o tem, jak również, że patrol strzelał do niego, ale Janosz umknął konno i piesi żołnierze nie mogli go doścignąć. Więc zapewne to on sam lub może ktoś z jego ludzi znalazł w naszym domu przytułek i tak się nam odwdzięczył!
Niebawem przypuszczenie zmieniło się w pewność. W parę dni później na dziedzińcu przed dworkiem stanął koń, w którym pan Sądecki poznał swego kasztanka. Koń miał na grzbiecie przymocowane puzderko, a w niem piękny pistolet, srebrem wykładany, i list, w którym grubemi literami napisane były następujące wyrazy:

20