Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/25

Ta strona została uwierzytelniona.

w wielkim kościele, a za ojca chrzestnego i matkę chrzestną mieliśmy znakomitych panów i panie.
— Nie chce mi się wierzyć ani jednemu słowu — rzekł Miszko. — Najlepiej byłoby wygnać stąd tych obszarpańców.
Jednakże pani Sądecka ulitowała się nad biedotą, dała dzieciom trochę strawy i drobnej monety.
Nastąpiła noc. We dworku wszyscy już spali, tylko samej gospodyni sen się nie imał. We wspomnieniach jej odżyły dawne lata, dawne stosunki sąsiedzkie i rodzinne, o których przy mnóstwie codziennych zajęć rzadko mogła rozmyślać.
Nagle usłyszała silny łoskot. Wyskoczyła z łóżka, ale w jednej chwili została otoczona przez kilku Cyganów z długiemi nożami.
— Na pomoc! — krzyknęła przerażona, lecz wnet ją związano, usta zakneblowano gałganem i porzucono na ziemi.
Krzyk matki rozbudził Ludwika, którego także spotkał los podobny.
— Dlaczego nikt ze służby nie biegnie, żeby nas bronić? — myślał sobie Ludwik. Ale trudno było biec tym, którzy również zaskoczeni znienacka i powiązani leżeli po kątach.
Rozbójnicza tłuszcza napełniła worki pieniędzmi i cenniejszemi przedmiotami, wyprowadziła ze stajni cztery konie, pomiędzy któremi był też kucyk Ludwika, i już nad ranem wybierała się do drogi. Na domiar przerażenia pani Sądeckiej, Cyganie zabrali także i Ludwika, związanego i zakneblowanego. Chociaż związana i również zakneblowana, jeszcze usiłowała bronić go i wołać, ale tylko śmiech urągliwy odpowiedział na te jej bezowocne wysiłki.
Obładowani zdobyczą opryszki odjechali kłusem, nie ścigani przez nikogo, gdyż we dworku zostawili wszystkich mocno powiązanych.
Zatrzymali się dopiero przy samotnej czardzie (karczmie), której właściciel był widocznie w porozu-

23