Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/31

Ta strona została uwierzytelniona.

Ludwik, zmieszany wypadkami doby ostatniej, nie mógł jeszcze pomiarkować, z kim mówi.
— Cóżto, nie poznajesz rannego czykosa, któregoś odwiózł do domu swego ojca? Czy masz jeszcze mój podarek?
Teraz już i Ludwik się domyślił. Tak, to był niewątpliwie Janosz.
Na żądanie Janosza opowiedział krótko, jakie wypadki zapędziły go na pusztę i jakie mu się nasuwały wątpliwości.
Gdy skończył, wódz batjarów wyciągnął długi sztylet z za pasa, a oczy jego sapały iskry.
— Cóż to za śmiałek rozbija się po dworach w mojem imieniu, na mój niby rachunek, a bez mojej wiadomości?
Po całej gromadzie przeszedł szmer oburzenia.
Gdy Janosz umilkł, na stepie rozległy się uderzenia kopyt końskich. Nadjechała konno gromada Cyganów. Na widok pobratymców Cyganie krzyknęli i pozdrowili ich w swojem narzeczu.
— Aha! tu jest nasz zbieg — zawołał przedniejszy z nich, a podjechawszy do Ludwika, chciał go uderzyć batem.
Jednym skokiem znalazł się Janosz koło przybysza i konia jego zatrzymał.
— Czy jest tu ten, co wami dowodzi? — zapytał potężnym głosem, na co mu ów Cygan śmiało odpowiedział:
— Ja jestem ich wódz, ja, król puszty węgierskiej!
— Łgarzu, oszuście, i ty śmiesz się tak mianować w mojej obecności? Nie znasz, mnie, więc wy, towarzysze, poświadczcie — kto ja jestem?
Rykiem burzy wybiegły z gardeł cygańskich słowa:
— Eljen Janosz! Eljen, nasz wódz, król puszty węgierskiej!
W rękach podniesionych zabłysły długie noże.
Król puszty — samozwaniec — w milczeniu ponu-

29