Strona:Zbigniew Kamiński - Król puszty węgierskiej.pdf/7

Ta strona została uwierzytelniona.

Kilkakrotnie przebiegała oczami pismo męża, oblewając je rzewnemi łzami. Nareszcie zawołała synka i kazała mu czytać list głośno.
Chłopiec czytał, co następuje:
„Ukochana moja Elżbieto! Serdeczne dzięki składam Najwyższemu Bogu, że Wam obojgu i mnie służy zdrowie i chęć do pracy, że zajęcia, któremi Cię obarczyłem, zbliżają się szczęśliwie do końca i że ja tu spotkałem dobrych ludzi, którzy mi znaleźli korzystne zajęcie.
Bogaty Węgier, pan Bela Nagy (czytaj Nadi), potrzebował administratora do jednego ze swoich majątków. Spotykałem go we Lwowie kilkakrotnie, podobałem mu się, przemówiono za mną korzystnie i ofiarował mi tę posadę. Wprawdzie zamierzałem, jak wiesz, wziąć dzierżawę gdzie w kraju, byle w innej okolicy, żeby mi nadmiar znajomości i stosunków nie przeszkadzał w pracy, ale dobra administracja lepsza, niż licha dzierżawa. Jako administrator dużego majątku mogę rozwinąć całą energję, na lichej dzierżawie zaś byłbym skazany na walkę z ciągłym niedostatkiem. A przecież ciężko mi było powziąć decyzję. Boleśnie jest odrywać się od ziemi rodzinnej i pociągać za sobą dwie najukochańsze istoty, skazywać je na pozbawienie dźwięków tej miłej, drogiej mowy, która je od dzieciństwa otaczała, zmuszać, aby naginały się do nowych stosunków, nowych ludzi, spychać ze stanowiska niezależnego na podrzędne.
Ciężkie wyrzuty sobie czyniłem, że to się stało z mojej winy. I stawiałem sobie pytanie, czy przyjąć, co mi los przynosi, czy też trzymać się pierwotnego zamiaru, powrócić do kraju, szukać dzierżawy — Pan Bóg wie, jakiej? Wszyscy twoi krewni, a także i moi znajomi przedstawiali mi pana Nagy‘ego z najlepszej strony, on sam nalegał usilnie; więc po krótkiem, choć bardzo przykrem wahaniu pojechałem

5