Ciemne go świerki strzegą,
On z szumem od świerków ucieka.
W samo południe, w godzinie,
Skąpanej w rozżarach złota,
Staje nad brzegiem potoku
Samotna ludzka tęsknota.
Więżącą porzuca izbę,
Powieki zmęczone przetrze,
Piersiami pełnemi chłonie
Przewonne, ciepłe powietrze.
Ku dalom rwie się bezkreślnym,
W błękitów gubi się toni,
Lub z rozwartemi oczyma
Falne poszumy goni.
A fałdów jej sukni powiewnej
Czepia się dłońmi drżącemi
Żal cichy i szepce: Jak trudno
Rozstawać się z duszą tej ziemi...
CHWILE.
Stała się cisza pomiędzy borami,
Upalna cisza złotych godzin lata...
Snów najtajniejszych wysłanka skrzydlata —
Błękitna mgiełka — zawisła nad nami,
Pod dalekością bezmierną szafiru,
Gdzie poszarpanych turnic wieżycami
Strzelają w niebo jaworowe Sady.