Cisza i spokój śmierci... Mnich w białym kapturze
Szepce swoje odwieczne, wieczorne pacierze;
Nawet gwiazdy wschodzące w martwej atmosferze
Smutne są, jak na kirach rozsypane róże...
Niby gnomy wypełzłe ze skalnej szczeliny,
Kosodrzewin garbatych majaczeją kuszcze...
Szumią świerki i fala z głuchym jękiem pluszcze
I w otchłań czasu zgasłe spadają godziny...
Nad martwych głębią zastygłych fal,
Stoję wsłuchany w ciszę,
I jakiś wielki, bezbrzeżny żal
Do marzeń mię kołysze...
Wiew chłodny niesie żywiczną woń,
Czuwają gwiazdy złote...
I wśród milczenia skarży się toń
Na gorzką swą tęsknotę...
Nad martwą głębią zastygłych fal
Myśl jakaś drży głęboka...
To wieczność wzrokiem, zimnym jak stal,
Z Morskiego patrzy Oka...
Świt... świt!... Zbudzonych orłów skwir
Zamącił głębi pieśń harfianą...
Pierzcha posępnych cieniów kir
I na mistycznych struny lir
Poranek kładzie dłoń różaną...
Świt... świt!... Z jeziora pierzcha mgła...
Na wirchach śnieżne lśnią kryształy...