Strona:Zofia Bukowiecka - Michałek.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.
—   88   —

Karol Gustaw zaś, zaraz w pierwszej chwili spotkania, wypadł z pistoletami w ręku i ze szpadą w zębach przed drzwi. Szwed, który trzymał konia tuż przy drzwiach, podał mu go natychmiast, król wskoczył nań i, skręciwszy koło samego węgła, rzucił się między lipy i ule, by tyłem wymknąć się z pola bitwy.
Dobiegłszy do płotu, spiął konia, przesadził płot i wpadł w kupę rajtarów szwedzkich.
— W konie! — krzyknął Karol Gustaw.
I, obaliwszy pchnięciem szabli jeźdźca polskiego, który już wznosił nań szablę, jednym susem wydostał się na błonie, za nim rajtarowie ruszyli całym pędem, jak stado jeleni, gnane przez psy, pędzi tam, gdzie je prowadzi rogacz przewodnik.
Jeźdźcy polscy zwrócili za nimi konie i rozpoczęła się gonitwa. Jedni i drudzy wypadali na główną drogę, prowadzącą z Rudnika do Bojanówka, a tymczasem reszta Szwedów przed plebanią broniła się jednak z godną pochwały odwagą. Lubo napadnięci niespodziewanie i zrazu bardzo prędko rozproszeni, równie prędko zebrali się przez to samo, że ich otoczono gęstą kupą koło błękitnego sztandaru. Ani jeden nie poprosił o pardon, ale, stanąwszy koń przy koniu, ramię przy ramieniu, bodli szablami tak zaciekle, iż przez chwilę zwycięstwo zdawało się chylić na ich stronę. Pan Szandarowski szalał, jak huragan, i wżerał się w Szwedów, jak zgłodniały