Stuartowie (Dumas)/Tom II/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Stuartowie
Wydawca Merzbach
Data wyd. 1844
Druk J. Dietrich
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Stuarts
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


STUARTOWIE
POWIEŚĆ W 3 TOMACH,
Z FRANCUZKIEGO
ALEXANDRA DUMAS.
Tom II.

WARSZAWA,
NAKŁADEM WYDAWCY.
W DRUKARNI J. DIETRICH
PRZY ULICY MIODOWÉJ Nr. 491.
1844.
ZA POZWOLENIEM CENZURY RZĄDOWÈJ.








Stuartowie.

ROZDZIAŁ IX.

Nazajutrz, królowa znalazła wszystko około siebie zmienione: Szkocja inną wyznawała religję. Parlament potępił religję katolicką, która była jéj wiarą; a ponieważ słuchała mszy świętéj w kaplicy zamkowéj, oburzenie ludu doszło do tego stopnia, że banda zbrojnych wpadła do kościoła, chcąc zamordować kapłana; co bezwątpienia byłoby nastąpiło, gdyby jałmużnik z St. André, chwyciwszy miecz nie był się rzucił w pośród napadających i kapłana, i gdyby tenże nie był się schronił za królowę, która powstając z powagą i mocą, rzekła: „Takiż to początek posłuszeństwa i uszanowania mojego ludu! jakiż będzie koniec? — Jeżeli mam wierzyć przeczuciu, smutny i okropny!“ Jednakże to pierwsze wzburzenie wskazało Marji drogę jakiéj się trzymać miała; ulegając przeto temu ostrzeżeniu, przyzwała w pomoc całego swojego rozsądku, i wszystkich darów ujarzmienia serc otrzymanych z nieba; łagodnością zjednała sobie zupełnie lud, a przychylnością, pozyskała wielkich panów. Tak więc, ilekroć obecną była na radzie, zajęta jakąś robotą kobiecą, znajdowała się tam nie dla dumnego narzucenia swoich zdań, lecz dla skromnego zasiągnienia rad urzędników państwa, nawykłych do tego tłumu niespokojnego, którym wiedzieli jak kierować mają. Z tego wynikło, że lubo religja większéj części jéj poddanych nie była jej religją, Marja nic nie przedsiębiorąc przeciwko nowym wyznaniom, poprzestała na tem, że nie zatwierdziła zaboru dóbr duchowieństwa katolickiego, który parlament zawyrokował w roku 1500. Jednakże królowa w głębi serca uważała zwycięztwo religji reformowanéj, jako temczasowy układ, któremu chwilowo poddać się było potrzeba, oczekując tylko pomyślnéj okoliczności, aby ją stłumić zupełnie, i oddać pod moc religji katolickiéj, na któréj ucisk, jako pochodząca z rodziny Gwizjuszów, nie mogła patrzeć bez głębokiéj boleści.
Dziwnymi jednakże zbiegiem okoliczności, królowa Marja pierwszy cios śmiertelny zadać musiała jednemu z panów religję katolicką wyznających.
Jakieśmy powiedzieli, Marja była mocno przywiązaną do jałmużnika z St. Andre, swojego naturalnego brata, któremu dała tytuł hrabiego de Mar; miał on niejakie prawa do niego, ponieważ matka jego pochodziła z tego znakomitego domu. Lecz wkrótce wrastająca żądza wyższości przyszłego rejenta, nie ograniczyła się na tém, i zapragnął tytułu hrabiego Murray, który po śmierci sławnego Tomasza Randolf, dotychczas nie był dany nikomu. Marja nie umiała mu nic odmówić i jak pierwszy tak i ten udzieliła.
Tu ważna przedstawiła się trudność, wielkie dobra należące do tego hrabstwa, wygaśnieniem pierwszych ich właścicieli, stały się własnością korony; sąsiedni zaś panowie korzystając z zamieszali w Szkocji, weszli w ich granice, a pomiędzy innymi hrabia Huntly znaczną część dochodów przywłaszczył sobie. Hrabia Huntly był walecznym i miał wielką przewagę nad północnemi hrabstwami, i nadto, jak powiedzieliśmy, należał do małéj liczby panów, która wierną została religji katolickiéj; prócz tego, po Hamiltonach był najbliżéj spowinowaconym z rodziną królewską.
Murray ze swojéj strony należał do rzędu tych ludzi, którzy nie ulegają podobnym względom, i nie myślał poprzestać na tytule, któryby nie miał odpowiedniej władzy. Ogłosił więc, że królowa odbędzie podróż po hrabstwach północnych, i pod pozorem że pragnie aby jéj towarzyszył orszak stosowny do jéj godności, otoczył ją armją prawdziwą, i tak odbywał drogę z królową obozując na polach albo stawając u jéj lenników. Myśl przedstawienia temu ludowi wojowniczemu, królowéj w ubiorze amazonki, podzielającéj wszelkie trudy wojskowego pochodu, była wyborną polityką; albowiem Marją odmalowano przed nim jako dziecię zepsute na dworze francuzkim. Z resztą Marja, doskonale dopomagała temu zamiarowi, zapamiętale bowiem lubiła ćwiczenia wojenne, i często powtarzała: że bardzo żałuje iż nie jest mężczyzną, aby mogła sypiać pod gołém niebem, pierś okryć zbroją, hełm wziąć na głowę, tarcz na rękę i oręż do boku.
Marja i Murray odbywali drogę tak szybko, że Huntly prawie niespodziewał się ich przybycia jeszcze.
Jego syn Sir John Gordon, którego tylko, co królowa ukarała miesięcznem więzieniem za nadużycie władzy, był dla niego dowodem, że nowa królowa, słuchając rad brata, nie ustąpi nic ze swoich żądań królewskich. Postanowił więc chociaż powierzchownie okazać się uległym; wyjechał naprzeciw królowéj i prosił jéj, aby przyjęła u niego gościnność, jako u najwierniejszego poddanego. Na nieszczęście, kiedy Huntly zapewniał Marję o swojéj wierności, jeden z jego oficerów nie chciał jéj wpuścić do zamku Invernes, który przecież był mieszkaniem królewskiem. Prawda, że Murray, aby zapobiedz podobnemu zakorzenianiu się takich buntów, zdobył zamek siłą, i rządcę jego kazał powiesić na najwyższéj wieży.
Huntly zdawał się poklaskiwać temu wyrokowi; lecz nazajutrz dowiedziawszy się że syn jego uszedł z więzienia i zbiera swoich lenników, z obawy aby go nie uważano za podżegacza buntu, lub przynajmniéj współwinnego, uciekł w nocy. W ośm dni Marja i Murray dowiedzieli się, że Huntly zebrał wojsko i szedł na Aberdeen, rozsiewając po drodze odezwy, iż działa w imieniu królowéj, aby ją uwolnić z pod opieki brata. Byłto sposób zwykle używany w czasie małoltności, albo panowania kobiét; do tego stopnia przywykli wszyscy do podobnych wypadków, że tylko ci uwodzili się jego prawdą, którzy mieli tę myśl bydź zwiedzionemu.
Murray i Marja wyruszyli przeciwko Huntl’emu i doścignęli go pod Cowiechie. Zwycięztwo długo było wątpliwem: ale na koniec przeważyło się na stronę Murraya. Huntly otyły i ciężki, uciekając, przechylił się na siodle, spadł z konia, i przelękły nie mogąc się podnieść, znalazł śmierć pod kopytami koni.
Johna Gordon ujęto, i śmiercią ukarano; młodszego zaś brata, mającego lat czternaście i kilka miesięcy, wtrącono do więzienia, w którém miał czekać piętnastego roku. W tym dniu, kiedy skończył rok piętnasty, wiek w którym skazany może odnieść karę śmierci, zaprowadzono go na rusztowanie, jeszcze zrumieniono krwią starszego brata, i bez względu, bez litości ścięto.
Po téj wyprawie, w któréj Szkoci widzieli tylko cel zniszczenia przemożnej katolickiéj rodziny, Marja zyskała wielką popularność. Szlachta zaś, przekonała się że władza postanowiła nieodmiennie wzbronić wdzierania się w przynależne jéj prawa. Tym tedy sposobem przez czas niejaki, Szkocja cieszyła się spokojnością, przerywaną tylko przepowiedniami Johna Knox, który Marję ciągle nazywał Jezabellą. W tym to przeciągu czasu zdarzył się wypadek, który Chatelard życiem opłacił.
Jak powiedzieliśmy, wielu Francuzów przybyło z królową do Szkocji, w téj liczbie był pan Damville, który, jeżeli przypomnimy sobie, wzdychał do ręki Marji Stuart. Jeżeli podobna myśl da się usprawiedliwić w człowieku nie pochodzącym z rodziny królewskiéj, to pewnie w takim jak on, który ród znakomity łączył z najświetniejszą odwagą, i już widział w przyszłości marszałkowską buławę.
Dla tego też, kiedy po trzech miesiącach pobytu w Szkocji, pan Damville został powołany do Francji, aby objął zarząd Langwedocji, gdzie właśnie wybuchły różne zamięszania religijne, opuścił Marję w nadziei, że wkrótce ją zobaczy więcéj jeszcze do niéj zbliżony pierwszą godnością państwa. Ze zaś wiedział, jak łatwo zapomina się nieobecnych, przeto zostawił przy niéj, dla stawania w jego sprawie Pana Chatelard, młodzieńca związkiem krwi z sobą połączonego, i w którym zupełne pokładał zaufanie.
Wybór księcia nie mógł bydź nieszczęśliwszym. Chatelard od trzech lat kochał Marję i nie mogąc z nią nigdy mówić na osobności, ukrywał swoję miłość. Kiedy został powiernikiem Damvilla, dla niego królowa miała niejaką skłonność, znikła trudność widywania się z Marją sam na sam a ponieważ był poetą i rycerzem, ufny w tę podwójną zaletę, zaczął zwolna poświęcać sprawę mu poleconą, aby myśl swoję przywieśdź do skutku. Marja, przywykła do języka dworskiego, niepostrzegała rzeczywistego celu allegorji, któremi Chatelard widocznie osłaniał swoje oświadczenia. Widząc to, Chatelard napisał wiersze, w myśli, że nakoniec będzie zrozumiany przemawiając tym językiem bogów, tak miłym Marji.
Lecz Marja i w wierszach upatrywała tylko wewnętrzną ich wartość. Pod tym względem, oceniała je zasłużenie, i tego jeszcze wieczoru pokazała je publicznie wszystkim należącym do jéj zwyczajnego grona, oddając najszczersze pochwały Panu Chatelard.
Lecz nie tego pragnął zapamiętały młodzieniec. Tym razem duma poety, uległą była żądzom kochanka. On nie pragnął pochwały Marji, ale jéj miłości. Jednakże widząc że Marja ciągiem udawaniem jakoby go nierozumiała, najmniejszéj nie czyniła mu nadziei, postanowił wszystko poświęcić aby ją otrzymać, i pewnego wieczora wkradł się do pokoju Marji, i ukrył pod łóżko.
Królowa nie wiedząc o niczém, weszła do siebie ze swojemi służebnemi, i zaczęła się rozbierać, kiedy jéj ulubiony piesek, którego trzymała na rękach, zaczął uporczywie szczekać zwracając się ku alkowie. Marja z początku nie zwracała na to uwagi, lecz znudzona uporem pieska puściła go na ziemię. Poskoczył zaraz ku łóżku a jedna ze służebnych schyliwszy się spostrzegła Chatelarda.
Królowa zgromiła surowo rycerza; lecz nie chcąc rozgłaszać tego wypadku, z obawy aby się za daleko nie rozniosło, najściślejsze wszystkim nakazała milczenie. I w istocie, mimo pozornego niepodobieństwa, zdarzenie to zostało tajemnicą. Zarozumiały Chatelard nadał inne znaczenie nakazanemu milczeniu, myślał że gdyby nie obecność panien służebnych, Marja byłaby go pokochała; i zamiast pokonania szalonéj swojéj miłości, czekał tylko na przyjazną okoliczność pozyskania za nią nagrody. Ta nagroda była okropną.
W miesiąc potém znaleziono go powtórnie ukrytego w pokoju królowéj. Tym razem, Marja obawiając się aby jéj nie sądzono wspólniczką jego zuchwalstwa, doniosła to swojemu bratu. Chatelard oddany pod sąd, skazany został na karę śmierci za obrazę majestatu.
Marja żałowała bardzo że nie postąpiła tak jak pierwszym razem; lecz już było zapóźno. Lubo służyło jej prawo ułaskawienia, jednakie udzielone w téj okoliczności, mogłoby narazić jéj sławę. Tak więc Chatelard musiał zginąć.
Chatelard przybywszy na rusztowanie wzniesione na wielkim placu Edymburgskim, kazał sobie przeczytać odę do śmierci, Ronsarda, i wysłuchawszy jéj z głębokiem uwielbieniem i niewzruszoną uwagą, zwrócił się do okien Marji Stuart, i zawołał: „Zegnam cię najpiękniejsza i najokrutniejsza z kobiet”. Następnie położył głowę swoję na pniu, kat wzniósł topor i jedném cięciem odłączył ją od ciała.
Ta surowość, którą Marja gorzko opłakała, tém dotkliwszą dla niéj była, że od téj chwili parlament zniewalał ją do zamęzcia, a skoro tylko rozszerzyła się wieść, że przyzwala na żądania parlamentu, wielu książąt z pierwszych domów panujących w Europie, stanęło w rzędzie ubiegających się o jéj rękę. Między niemi byli: Arcy Książę Karol, trzeci syn cesarza niemieckiego, książę Andegaweński z Francji, Don Karol z Hiszpanji. Marja w tak ważnéj okoliczności, nie była panią wyboru, i ulegając namowom brata przedsięwzięła pójść za radą Elżbiety, która lubo nienawidziła jéj w duszy, przecież pisywała często do niéj, nazywając ją w listach drogą swoją kuzynką, kochaną i dobrą siostrą. Tym razem nadzieje i widoki Murray’a łatwo było zrozumieć. Ponieważ od chwili pójścia za mąż królowéj, utraciłby zupełnie władzę; a więc liczył na to, że Elżbieta obawiając się najmocniej następcy korony Szkockiéj, dopomagać mu będzie całą swoją powagą, aby przedstawiające się układy niweczyć jedne po drugich. Murray nie omylił się wcale w swojéj rachubie.




ROZDZIAŁ X.

Elżbieta, tak potężna królowa we wszystkich sprawach dotyczących państwa, względem swojéj siostry była najsłabszą i najzawistniejszą z kobiet, do tego stopnia: że przez całe życie postępowanie jéj z Marją, nacechowane było obłudą i okrucieństwem tém szkaradniejszemu dla jéj pamięci, że Marja oddawała jéj w zamian miłość i zaufanie. Zawiść ta pochodziła ztąd: że Marja nie tylko wyrównywała jéj w potędze, ale przewyższała w piękności i talentach. Wyższość ta, dręcząc bezustannie dumę Elżbiety, uczyniła ją nieprzebłaganą, w dniu kiedy się pomścić mogła. Lecz w obecnéj chwili, zdawało się że największa zgoda panuje pomiędzy dwiema królowemi; i kiedy Jakób Melvil, stawił się przed Elżbietą, jako posłannik Marji, która wybór małżonka powierzała swéj siostrze; ta z radością zdawało się przyjmować opiekę nad nią, i po starannem niby przeszukaniu między najgodniejszemi, wskazała swego ulubieńca księcia Leicester.
Na nieszczęście, wyboru tego niepodobna było przyjąć. Lejcester dobry na ulubieńca królowéj, był za nadto nizkiego urodzenia, miernych zasług, aby sam mógł zostać królem. Marja odpowiedziała więc, że jako wdowa po Delfinie francuskim i jako królowa Szkocji, może mieć prawo do czegoś znakomitszego niż do ręki z wyczajnego lorda. Odmówienie to, Elżbieta objawiła księciu Lejcester, i uczyniła go śmiertelnym nieprzyjacielem Mairji. Jednakże królowa Szkocji ze swojej strony zwróciła oczy na pewnego młodego lorda, który, zdawało sic jej, posiadał wszelkie przymioty mogące zapewnić szczęście kobiety i spokojność królowéy. Młodzieniec ten, który przez siostrzeńca Henryka VIII, miał i prawo do korony angielskiéj, nazywał się Henryk Stuart lord Darnley, starszy syn hrabiego Lennox.
Prawda, że lord Darnley chcąc zbliżyć się do królowéj, najlepszą obrał drogę, albowiem przedstawił go Sekretarz Dawid Rizzio.
Rizzio który przez swoje życie i śmierć miał wielki udział w przeznaczeniu Marji, był synem biednego muzykanta z Turynu, ojciec jego obarczony dziećmi, jeszcze w dzieciństwie nauczył go zasad swojej sztuki, on zaś sam kształcąc ją od lat dziecinnych, do wysokiéj doprowadził doskonałości. W piętnastym roku życia, opuścił swoją rodzinę, aby dopomódz ojcu, gdzieindziéj dla siebie szukając szczęścia, i pieszo udał się do Nice, gdzie Książe Sabaudzki mieszkał ze swoim dworem. Spędziwszy kilka lat na doskonaleniu się w swojéj sztuce, wszedł w służbę księcia Moreto, który po powrocie Marji do Szkocji, mianowany został posłem w Edymburgu. Tam królowa poznawszy Dawida Rizzio, prosiła księcia Moreto aby go jéj odstąpił, i przyjęła go jak zwyczajnego domownika. Wkrótce spostrzegła, że Rizzio miał talenta obszerniejsze niż wymagała jego sztuka. Oprócz najprzyjemniejszego śpiewu i znakomitéj gry na skrzypcach, posiadał umysł rozwinięty, pisał pięknie i szybko, i mówił jak ojczystym językiem po francuzku, hiszpańsku i angielsku. Marja z domownika wyniosła go na Sekretarza poselstwa francuzkicgo; ta posada podała mu sposobność wywierania wielkiego wpływu na królowę, kiedy lord Darnley udał się do niego.
Rizzio nie taił przed sobą że ma silnego nieprzyjaciela w hrabim Murray, którego, dzięki przewadze jaką miał nad królową lubo nieznany i słaby, nie raz dumną upokarzał potęgę. Król więc, do którego wyniesienia on by się przyczynił, miał według wielkiego podobieństwa pomagać mu przeciw nieprzyjacielowi, i położenie jego upewnić, ponieważ by z dwóch stron było, wspieranem. Prócz tego, Darnley zdawał mu się bydź najprzyzwoitszym dla królowej, ze względu urodzenia i wieku; ponieważ był Anglikiem i wyznawcą religji protestanckiéj, mógł się podobać zarazem Elżbiecie i parlamentowi Szkockiemu; jednej jako jéj poddany, drugiemu jak współwyznawca.
Leez Darnley przedstawił się królowéj pod korzystniejszem poleceniem niż wszystkich sekretarzy całego świata; jego ułożenie i piękność byłyby nawet na dworze Francji zwróciły wszystkich uwagę. Francja bowiem w téj epoce była wzorem dla wszystkich europejskich dworów; dla tego też zaledwie królowa ujrzała Darnleya, zwycięztwo jego już było pewnem, i Rizzio z wielką łatwością skłonił Marję do oddania mu swéj ręki. Wszelkie przeszkody, jakie nasunąć by się mogły, sekretarz i królowa oddalali z rówmymże zapałem, i z zadowoleniem prawie wszystkich Szkotów i znaczniejszéj części szlachty, obrzęd zaślubin odbył się w Edymburgu dnia 29 Lipca 1505 r. we cztery lata po powrocie Marji do Szkocji.
Małżeństwo królowéj podało Elżbiecie sposobność rozwinięcia swojéj polityki antimatrimonjalnéj we względzie Marji. Zaledwie dowiedziała się o postanowionym związku, przesłała mocne przedstawienia hrabiemu Lennox i jego synowi, rozkazując im natychmiast powrócić do Anglji. Lecz że list nadszedł na dwa dni przed dopełnieniem obrzędu, ci do których był pisany, nie chcieli stawiać przeszkody zostawiając wolny bieg układom. W odpowiedzi Elżbieta dowiedziała się o zawartem już małżeństwie, Ta wiadomość tak wściekłym przejęła ją gniewem, że kazała uwięzić hrabinę Lennox, która sama tylko pozostała w Anglji i zamknąć ją w wieży Londyńskiéj. Ze zaś ta zemsta nie mogła nasycić jéj nienawiści, nie poprzestała na niéj, i zaczęła podburzać szlachtę do powstania. Na czele malkontentów był Murray, któremu, jakeśmy to wyżej namienili, zamęzcie królowéj, odejmowało zupełnie władzę.
Elżbieta z łatwością znalazła do nich przystęp, bo najprędzéj się zapala wielkość przygasła i upokorzona duma. Lordowie malkontenci podżegani przez tegoż i samego, którego królowa Angielska wysłała do Marji z powinszowaniem jéj powrotu, zrobili spisek w celu porwania Marji, uwięzienia i zabicia Darnleya. Wkrótce Elżbieta dowiedziała się że jéj życzenia pomyślny skutek uwieńcza, z dwóch listów pisanych przez Randolfa jéj posła, do ministra Cecil, pierwszego z d. 3 Czerwca a drugiego 2 Lipca, z których przytaczamy wyjątki:
«Szkoci wcale nie są zadowoleni ze swojego nowego pana: nie widzą środka pomiędzy blizką śmiercią a własnem nieszczęśliwym życiem. Nienawiść jaką on dla nich przejęty, zagraża mu największym niebezpieczeństwem; lecz spodziewają się, że złe które innym przygotowywa, wkrótce spadnie na niego samegon«.
»Rozgadałem się przy ostatniem widzeniu z milordem Murray i poznałem że jest mocno zmartwiony niedorzecznościami królowéj. Opłakuje smutny stan swojéj ojczyzny, która chyli się do upadku, obawia się, aby szlachta nie była zniewolony do zebrania się, tak w celu odwrócenia zaguby państwa, jak dla oddania powinnego hołdu swoim panom. Książę i hrabia Argyle i sam nawet Murray, zgadzają się ze sobą w widokach: łatwo więc przewidzieć co z tąd wyniknie«.
W istocie, właśnie w chwili kiedy szlachta powracała ze zgromadzenia odbytego w Perth, uczyniono zamach, aby, jak mówił Randolf, złe które Darnley innym przygotowywa, spadło na niego. Oddział jazdy umieszczono w wąwozie zwanym Studnią Papugi, z rozkazem zabicia Darnleya i porwania królowéj. Lecz król i królowa wcześnie przestrzeżeni, zamiast zatrzymać się w nocy, jak to zamyślali uczynić, jechali przez noc całą i przebyli wąwóz za nim zasadzka została przygotowaną.
Sprzymierzeni poznawszy z ostrożności królowéj, że wiedziała o wszystkiém, postanowili powstać otwarcie. Wtedy Marja zwołała wiernych sobie poddanych; a że w téj epoce nie było ani czasu, ani sposobności pozbawienia jéj przywiązania ludu, jak to uczyniono późniéj, najpiękniejsze wojsko, jakie kiedykolwiek Szkocja widziała, zgromadziło się około niéj. Murray i jego wspólnicy gotowi byli do napadu, lecz nie do otwartego buntu, po kilku marszach i kontr-marszach w których sama królowa ścigała przestępców, uciekli do Anglji, gdzie jak zwykle, zawsze nieprzyjaciele Stuartów pewni byli schronienia. Oto co tajemny dostrzegacz Elżbiety, z tego powodu napisał do ministra Cecil, 3 Października 1563 roku.
»Panowie byli zmuszeni opuścić Edymburg. Królowa ma w podejrzeniu Mortona, a jednakże on nie ma odwagi opuścić jéj. Monarchini na polu bitwy uzbrojony była pistoletem, i ze wszystkich którzy walczyli za nią, sam mąż tylko miał broń odporną. Kilku sprzystężonych zobowiązało się z narażeniem własnego życia zabić Darnleya. Oczekują pomocy Anglji: przyrzeczono im wiele; a mało dotrzymują. Jeżeli Jej Królewska Mość udzielisz im pomoc, spodziewają się: że wkrótce w Szkocji nie będzie dwóch królowych.
Tak więc Marję Stuart otoczył tnymvirat zdrajców, Murray, Morton i Maitland; lecz wszyscy trzéj nie narażali się zbytecznie, i widzieliśmy że Mortonu lubo już ciężyło na nim podejrzenie królowéj, przecież nie był tak skompromitowanym aby go zmuszono opuścić Szkocję. Przez niego to wszyscy wygnańcy utrzymywali stosunki z Edymburgiem, i wiedzieli dokładnie o wszystkich wypadkach. Majtland zdawał się jak gdyby zupełnie nie należał do spisku, i nie będąc wcale podejrzanym, zachował swój wpływ zupełny. Mógł więc wspólnie z Mortonem przygotowywać wypadki, które późniéj nastąpią i które miały sprowadzić na powrót Murray’a.




ROZDZIAŁ XI.

Z pierwszych dni pożycia, królowa mogła osadzić jak płochemu i nierozważnemu człowiekowi, z powierzchownych zalet, powierzyła szczęście swojego życia. Darnley był więcéj zły niż złośliwy, charakter słaby, wąchający się i gwałtowny; tak dalece, że w braku wytrwałości i koniecznego zmyślania, aby dojść do zamierzonego celu, chciał gwałtownością, albo podejściem otrzymać czego żądał. Obecnie myślał o pozyskaniu korony małżonka, którą Marja przyznała niegdyś Franciszkowi II; albowiem dopókiby nie posiadał téj godności, którą tylko Marja udzielić mu mogła, nie był królem ale tylko mężem królowéj; jednakże Marja poznawszy jego sposób myślenia, postanowiła pod żadnym pozorem nie ustąpić jego życzeniom.
Darnlej, wiecznie zmienny, nie pojmował jak ludzie mogą miéć postanowienia stałe i niewzruszone, szukał więc nie tylko w Marji saméj, lecz w osobach ją otaczających przyczyny jéj odmówienia: sądził, że człowiekiem najwięcéj w tym przedmiocie interesowanym i tamującym drogę do jedynego celu jego myśli, do korony, był Rizzio, który będąc świadkiem oczywistym jak wszystkie wpływy innych około niego upadały a on swój zachował, musiał bardzo naturalnie lękać się jeszcze więcéj wpływu męża, niż brata. Od téj więc chwili Darnley uważał tylko Rizzia za jedyną przeszkodę zostania istotnym królem, i postanowił go się pozbyć.
W téj okoliczności łatwo było Darnleyowi znaleźć mordercę współczucie, w osobach nawet tron otaczających. Szlachta nie mogła bez zawiści patrzeć na to, że z prostego służącego jakim był Rizzio, został najpoufalszym sekretarzem królowéj.
Nie pojmowali, albo raczej udawali że niepojmują rzeczywistych przyczyn téj łaski, którą najpierwéj była niezaprzeczona wyższość Rizzia nad nich samych, wyższość, tak wielka, że gdyby królowa pragnęła znaleźć mu rówiennika, musiałaby szukać pomiędzy najuczeńszymi ludźmi duchowieństwa katolickiego, co niezawodnie byłoby znowu oburzyło uczonych wyznania reformowanego, którzy w tym wyborze królowéj upatrywaliby nowy dowód jéj odrazy do nowej religji. Wszyscy więc spoglądali na Rizzia, jak na szczęśliwego przybysza, a nie jak na człowieka zasłużonego, któremu błąd urodzenia niższe naznaczył miejsce, i przywiódł znów do stanu, który mu sprawiedliwie należał, jakby wyrzutem sumienia ślepego losu. Zresztą miano myśl zgubie królowę, a dopóki Rizzio żył, dzięki jego dobrym radom, zguba jéj stała się niepodobną. Postanowiono więc nieodwołalnie śmierć sekretarza.
Dwoma głównemi wspólnikami téj sprawy, po Darnleyu byli: James Douglas, hrabia de Morton kanclerz państwa, o którym jużeśmy mówili, nie tylko jak o przyjacielu, lecz jeszcze jako krewnym Murray’a, i lord Ruthwen, wuj króla, pochodzący z najszlachetniejszej familji Szkockiej, lecz zniszczony rozpustę, wybladły i wycieńczony gorączkę choroby śmiertelnéj, która zabić go miała w ośmnaście miesięcy po epoce w któréj jesteśmy, to jest w ostatnich dniach Lutego roku 1566.
Morton i Ruthwen bez zwłoki zgromadzili dostateczną liczbę wspólników; wspólnikami tymi byli: syn nieprawy Douglasa Andrzej Karrew i Lindsay; prócz tego przyłączyli do siebie, niepowiedziawszy w jakim celu sto pięćdziesiąt żołnierzy, którym wydano rozkaz, aby co wieczór od siódméj do ósméj godziny byli gotowi.
W tym samym czasie Rzzio odebrał mnóstwo zawiadomień, aby się strzegł, ponieważ jego życic jest zagrożone; a nadewszystko aby miał na oku pewnego nieprawego syna; Rizzio odpowiedział: że już oddawna poświęcił życie dla swojego znaczenia, że przekonany był o tem, iż człowiek w nizkim jak on urodzony stanie, nie może bezkarnie wznieść się do tego stopnia, jakiego on doszedł; co zaś do nieprawego syna, o którym mu wspominano, i którym podług niego był hrabia Murray, potrafi, dopóki żyć będzie trzymać go tak daleko od siebie i królowéj, że oboje nie będę mieli najmniejszéj przyczyny obawiać się jego zabiegów.
Rizzio więc, jeżeli nic zupełnie był spokojnym, to przynajmniéj obojętnym na wszystko, i wtenczas właśnie, kiedy jego nieprzyjaciele już zgodzili się na to, aby go zamordować, i tylko sprzeczali się jeszcze jakim sposobem życie mu odebrać. Morton, naśladując swego przodka Douglasa Grzechotkę, chciał aby podobnież jak ulubieńców Jakóba III, na moście Lauder, pochwycić Rizzia, osądzić i powiesić, co on jako wielki kanclerz państwa przyrzekał bez zwłoki kazać dopełnić; lecz Darnley, który oprócz innych zarzuyów na jakie mniemał, że Rizzio zasługuje, miał go w podejrzeniu jeszcze, i bardzo niesprawiedliwie, o miłosne stosunki z królową; nalegał aby go w oczach Marji zamordować, nie troszcząc się bynajmniéj jakie skutki podobny widok mógł sprawić na kobiecie brzemiennéj od siedmiu miesięcy. Szlachta, dla któréj podobny czyn był uroczystością, widząc, ż król tak chętnie im dopomaga, zastosowała się do jego woli. Postanowiono więc, że Rizzio miał bydź zamordowanym w obecności królowéj, a król sprzysiężonym miał wskazać chwilę działania.
W kilka dni potem, powzięto wiadomość że Rizzio miał nazajutrz 9 Marca wieczerzać u królowéj z hrabiną Argyle, Marją Seyton i kilką innemi damami. Marja lubiła niekiedy podobne w gronie przyjaciół wieczerze, na których odrzuciwszy powagę królowéj, szczęśliwa jeżeli mogła, jak jéj ojciec Jakób V, przepędzić swobodny chwilę tak drogą tym, którzy są zawsze skrępowani przepisami dworskiego przymusu. Wieczory te, składały się zwykle z kobiet, do których jeden tylko Rizzio, dla swego muzycznego talentu był przypuszczanym. Sprzymierzeni nieobawiali się więc żadnego oporu, tylko ze strony ofiary; a wiadomo było, że Rizzio przy królowéj, oddając sprawiedliwość nizkości swojego rodu, nigdy nie nosił szpady a nawet sztyletu.
9 Marca około godziny szóstéj wieczorem, stopięćdziesięciu żołnierzy wprowadził do zamku sam król, który dał się poznać straży stojącéj przy jednéj z bram zamkowych; zaprowadził ich na dziedziniec wewnętrzny, na który wychodziły okna gabinetu Marji Stuart. Ponieważ, zwierzyniec cały okryty był śniegiem, przeto aby nie bydź spostrzeżonymi, stanęli pod wielkim przedsionkiem. Potem pierwszém przygotowali, Darnley połączył się w dolnéj sali z czekającemi nań panami, i kręconemi wschodami wprowadził ich do sypialni królowéj stykającéj się z gabinetem, w którym goście wieczerzali, i z której wszystko można było słyszeć co mówią: tam pozostawił ich w ciemności rozkazując im wejść wtedy dopiero, gdy zawoła: Douglas, przybywaj!.. Następnie, przeszedłszy przez kurytarz, otworzył drzwi tajemne, wszedł do gabinetu i oparł się na tylnéj wsporze krzesła, na którém siedziała królowa.
Trzy osoby siedzące tyłem do tych drzwi, to jest, Marja Stuart, Marja Seyton i Rizzio, nie widziały zbliżającego się króla, trzy zaś osoby siedzące przodem do drzwi umilkły niewzruszone, skoro się król ukazał. Królowa widząc tak nagłą ich zmianę w obejściu, domyśliła się, że coś nadzwyczajnego za nią stać się musiało, i odwracając się z żywością, ujrzała męża z uśmiechem na ustach; lecz przerażająca jego bladość obudziła w niéj natychmiast myśl, iż coś okropnego ma się wydarzyć. W chwili, kiedy chciała zapytać go, co znaczyło to niespodziewane przybycie, usłyszała w sąsiedniej sali ciężkie stąpanie, zbliżające się ku zasłonie, która podnosząc się zwolna, ukazała lorda Ruthwen uzbrojonego od stóp do głowy, bladego jak widmo, z mieczem w dłoni.
— Czego chcesz milordzie? wykrzyknęła królowa, dla czego wchodzisz do moich komnat tak uzbrojony? Czyś w szaleństwie, i mamże cię żałować czy przebaczyć ci?
Ruthwen, nic nie odpowiadając, wyciągnął rękę ku Rizzio, z powolnością widziadła; a potem głosem przytłumionym rzekł:
— Pytasz mię pani po co tutaj przychodzę?.. — szukam tego człowieka.
— Tego człowieka! zawołała królowa, zasłaniając Rizzio, i co chcesz od niego?..
— Sprawiedliwości! sprawiedliwości! zawołał Rizzio, padając na kolana za królową, i chwytając ją za suknię.
— Douglas przybywaj! zawołał król.
W mgnieniu oka, Morton, Karrew, Douglas bękart i Lindsay, wpadli tak gwałtownie do gabinetu, ze wywrócili stół, aby prędzéj dostać się do Rizzia, który sądząc że uszanowanie dla królowéj ocali go, ciągłe stał za nią. Marja ze swojej strony stała śmiało przeciw mordercom z odwagą i godnością; lecz sprzysięgli za nadto postąpili, aby się cofnąć, i Andrzej Karrew przyłożywszy sztylet do piersi królowéj, groził, że ją uderzy jeżeli się nie usunie. W téj chwili Darnley pochwyciwszy ją wpół odepchnął z gwałtownością, nie mając nawet względu na jéj brzemienność; gdy tym czasem Douglas dopełniał nieszczęsnéj przepowiedni, zerwał sztylet wiszący na piersiach króla i ugodził nim Rizzia. Nieszczęśliwy odebrawszy ten pierwszy cios upadł z krzykiem; lecz podniósłszy się natychmiast, na kolanach czołgał się do królowéj, która usiłując wyrwać się z rąk Darnleja, wołała: przebaczenia! przebaczenia!.. Lecz nim Rizzio zdołał się do niéj zbliżyć, wszyscy rzucili się na niego, jedni topiąc w nim swoje sztylety, drudzy wyciągając go za nogi z gabinetu zostawili na posadzce ten długi ślad krwi, który dziś jeszcze widzieć można, kiedy już był w obocznej komnacie, każdy, jeden przez drugiego podżegany, chciał należeć do zabójstwa, uderzał w martwe już ciało; albowiem policzono że zamordowany odebrał pięćdziesiąt sześć ran, z których dwadzieścia było śmiertelnych.
Darnley bezprzestannie trzymał królowę, która sądząc że Rizzio jeszcze żyje, wołała przebaczenia; kiedy nakoniec znowu ukazał się Ruthwen, bledszy niżeli pierwéj, i tak osłabiony, że niemogąc mówić usiadł w krześle, odpowiadając na zapytania Darnleja skinieniem głowy, i pokazując mu sztylet cały zakrwawiony który chował w pochwę; w tenczas Darnley puścił Marję, ta dwa kroki postąpiwszy ku Ruthwenowi.
— Powstań milordzie: rzekła, powstań, nie siada się w obec królowéj, nie mając na to pozwolenia; powstań i wyjdź!
— Usiadłem, nie przez zuchwalstwo, ale osłabiony, odpowiedział Ruthwen, albowiem dziś, dla dobra twojego męża i Szkocji, utrudziłem się więcéj, niż mój doktór pozwala.
To mówiąc, spokojnie nalał sobie wina, i dla nabrania sił wypił. Królowa wzięła to za nowe ubliżenie.
Wtedy postąpiła kilka kroków ku ukrytym drzwiom, chcąc wyjść z téj okropnéj komnaty, i stanąwszy na progu:
— Milordzie, rzekła, odwracając się, może ja nigdy zemścić się nie będę mogła, bo jestem kobietą; lecz ten, którego tutaj noszę, zawołała uderzając się z mocą niezwykłą kobiecie, albo nic będzie godzien nazwiska mojego syna, albo się pomści zniewagi wyrządzonéj jego matce. To mówiąc znikła, zatrzasnąwszy gwałtownie drzwi za sobą.
W nocy pochowano Rizziego bez okazałości i wrzawy w najbliższym kościele.




ROZDZIAŁ XII.

Nazajutrz, Murray i jego wspólnicy wygnani z nim do Anglji, będąc uwiadomieni o nastąpić mającym wypadku, przybyli do Edymburga. Marja zbyt słaba aby toczyć walkę z buntownikami i mordercami razem, wołała przebaczyć buntownikom, aby ukarać zbrodniarzy; ujrzawszy więc swojego brata rzuciła się w jego objęcia. W skutek tego, Murray, Glaincarn, Rothcs i inni otrzymali przebaczenie. W trzy dni potem, w chwili kiedy się tego najmniéj spodziewano, w nocy królowa Marja i Darnley wyjechali tajemnie do Dunbar. W istocie, król przelękniony wielkością popełnionéj zbrodni, opuścił swoich wspólników aby sam otrzymał przebaczenie; Marja zaś aby łatwiéj się zemścić, udała że przebacza.
Wtedy mordercy zadrżeć musieli: Morton, Douglas i Ruthwen, nie śmiejąc oczekiwać wyroku królowéj, uciekli do Anglji. Wytoczono proces i dwóch podrzędnych zabójców skazano na śmierć; następnie Marja, zawsze idąc za pierwszym popędem, którego nie miał już kto wstrzymywać, kazała wykopać ciało Rizzi’a i z całą okazałością pogrzebową, przenieść do tego kościoła gdzie chowano królów Szkocji.
Jak można się domyślać, pojednanie się małżonków, osobliwie ze strony Marji nie było zupełnie szczere. Darnley, jak zwykle, wiódł życie bez troski i rozpustne; tak, że największa między niemi panowała niezgoda, kiedy królowa d. 19 Czerwca 1566 r. powiła syna, który późniéj miał nazwę Jakóba VI.
Marja, wierna swoim nawyknieniom dobrego sąsiada, wyprawiła do Anglji posła nadzwyczajnego Jakóba Melvil, z doniesieniem swojéj siostrze, królowéj Elżbiecie, o szczęśliwem swojem rozwiązaniu.
Elżbieta nadzwyczajnie lubiąca taniec, i która nawet miała to uprzedzenie że bardzo pięknie tańczy, należała właśnie do figury w kadrylu, kiedy tę odebrała wiadomość. Był to cios okropny dla niéj; czuła że jéj nogi zachwiały się, i cofnąwszy się w tył kilka kroków, oparła się o krzesło aby następnie usiąść na niem, Jedna z dam dworu postrzegłszy to poruszenie, i jéj bladość, zbliżyła się do niéj i zapytała co jéj jest. — Co mi jest? odpowiedziała Elżbieta: Czyli żeś nie słyszała że Marja powiła pięknego chłopca, a ja jestem tylko nieurodzajném drzewem?... Wkrótce jednak przyszła do siebie, powróciła do tańca, i nazajutrz przyjęła Melvilla z najżywszemi oznakami radości, oświadczając mu, że ta wiadomość, taką przejęła ją roskoszą: iż ją wyleczyła z piętnastodniowéj słabości.
Melvill oprócz zawiadomienia o urodzeniu syna, miał prosić Elżbiety, aby raczyła bydż matką chrzestną młodego książęcia, przyjęła to zaproszenie z najżywszem podziękowaniem. Jednak, kiedy poseł napominał, że teraz będzie miała najdogodniejszą sposobność odwiedzenia Marji, z którą od dawna widzieć się pragnęła, odpowiedziała z pośpiechem, że nie może opuścić Anglji, i że hrabia Bedfort z jéj pełnomocnictwem, zastąpi ją przy tym obrzędzie.
Toż samo zawiadomienie przesłała Marja królowi francuzkicmu, księcia Sabaudji, którzy odpowiedzieli oba jak królowa Elżbieta, że przyszłą swoich reprezentantów.
Tym czasem Darnley coraz więcéj zatapiał się w życiu rozwiozłem, do czego z natury miał wiele skłonności; a królowa coraz więcéj oddalała się od niego, a za nią i dwór cały, dla którego wzorem postępowania, było postępowanie królowéj. Darnley zamiast przejednać Marję, swoją uprzejmością i względami, rzucał się jak dziecię, grożąc że opuści Szkocję i uda się do Francji albo Włoch.
Wykonanie podobnej groźby, byłoby najnieprzyjemniejszem dla Marji, ponieważ obce dwory poznałyby ich nieporozumienia małżeńskie. Dla tego więc, próbowała dać mu poznać śmieszność podobnego postanowienia; lecz Darnley, podobny dziecięciu, w prośbach Marji widział tylko podnietę do podwojenia uporu. Marja przesyłała mu tę radę przez inne osoby,lecz on i wobec nich, zachował swój upór i niewzruszone postanowienie. Marja spodziewając się, że lada chwila wykona swój zamiar, postanowiła uprzedzić niekorzystne wrażenie, jakieby jego obecność sprawiła w Paryżu, przesłaniem królowéj matce i Karolowi wiadomości dokładnéj o tém wszystkiem co zaszło pomiędzy nią. a Darnleyem od zawarcia związku. Zresztą zerwanie prawie publiczne spowodowane codzienną niezgodą, pogorszyło położenie króla, który widział że nie tylko panowie, lecz właśni jego służący oddalają się od niego.
Wpływ jaki Darnley stracił u królowej, zwolna kto inny nabywał: tym innym był Jakób Hepburn, hrabia de Bothwel, głowa starożytnej familji i jeden z najmocniejszych panów królestwa, tak z posiadania ogromnych dóbr w Lothian wschodnim, i w hrabstwie Berwick, jak przez licznych wazali. Był to człowiek mający lat trzydzieści sześć do czterdziesta, wyrazistych rysów, pełen ułomności i występków, dumny, burzliwy, i więcéj zuchwały w tworzeniu pomysłów, niżli w ich wykonaniu; bo chociaż w młodości, odznaczył się kilką ważniejszemi czynami, które mu zjednały znakomitą sławę, przecież od dawna nie mając sposobności wydobyć oręża, zwolna utracił tę sławę, do tego stopnia, że teraz niekiedy nawet uśmiech powątpiewania witał opowiadanie jego przeszłych czynów. Mianowany strażnikiem granic królestwa przez Marję de Guise, w czasie zabójstwa Rizzia znajdował się w zamku, przybiegł na odgłos zamieszania, nawet wystawił się na niejakie niebezpieczeństwo; wiedząc bowiem że krzyk dał się słyszeć w gabinecie królowéj nalegał usilnie aby mu powiedziano co się stało; król zamiast odpowiedzi wskazał mu trupa. Ten dowód, jeżeli nie poświęcenia to przynajmniéj zajęcia się losem królowéj, w czasie kiedy ją wszyscy opuścili, wzruszył królowę; oświadczyła więc swoje wdzięczność Bothwellowi przy pierwszéj sposobności; i odtąd powstał pomiędzy królową i tym człowiekiem pewien rodzaj związku, który miał stać się zgubą dla obojga.
Już osoby źle uprzedzone względem królowej, a liczba ich była nie mała, miały w podejrzeniu to zbliżenie; kiedy nowy wypadek, w którym Marja znowu jak zwykle poszła za pierwszym popędem serca, utwierdził te podejrzenia. Bothwell jako strażnik granic państwa, mieszkał o dwadzieścia mil od Jedburga, w małéj forteczce, nazwanéj Pustelnią; w miesiącu Październiku 1566 roku, chcąc pochwycić pewnego złoczyńcę nazwiskiem John Elliot Parc, w walce z tym człowiekiem został przez niego raniony w rękę. Królowa, która naówczas była w Jedburgu, gdzie sąd wymierzał sprawiedliwość, dowiedziała się o tym wypadku w chwili gdy miała udać się do ratusza miejskiego, odłożyła więc radę do jutra i z pięcia zaufanemi osobami udała się natychmiast konno do Pustelni, drogą przez błota, lasy, rzeki i bagna; tam przekonawszy się naocznie że rana była mało znaczną, zabawiwszy tylko dwie godziny, które sam na sam spędziła z Bothwellem, powróciła tegoż wieczora do Jedburga. Ta zbyt spieszna przejażdżka tak utrudziła królowę, że nazajutrz zasłabła, i wkrótce choroba groziła niebezpieczeństwem. Mimo tak zatrważającego stanu Marji, Darnley, dowiedziawszy się o przyczynie, nie przyjechał do Jedburga; to spowodowało zupełne zobojętnienie małżonków po wyzdrowieniu królowéj.
W śród tych nieporozumień nadszedł dzień przeznaczony na chrzest młodego księcia; była to najwłaściwsza sposobność pojednania się małżonków, lub przynajmniéj okoliczność, w któréj wiele na tém zależało obojgu, aby nie dać poznać posłom zagranicznym, do jakiego stopnia doszły ich domowe nieporozumienia. Lecz Darnley, zawsze nieprzyzwoity i dąsający się, pomimo wszelkich próśb, nie chciał ukazać się na obrzędzie, chociaż był w Stirling, to jest w mieście gdzie właśnie chrzest się odbył. Nieobecność króla, do tego stopnia oburzyła wszystkich otaczających Marję, że zewsząd doradzano jéj starać się o rozwód. Marja lękając się zgorszenia, jakieby podobny krok po całéj Europie uczynił, uporczywie nawet odrzucała rady. Wtedy pomiędzy Bołhwell’em, Mortonem i Maitlandem wzrosty zarody okropnego zamiaru Jednakże Morton i Mailland, nie chcieli nic przedsięwziąć, dopóki w związku królowa nie będzie miała udziału, szło bowiem o zamordowanie jéj męża. Po długich a beskutecznych przyrzeczeniach Bothwella, bez przestannie wznawianych i zdradzanych, że przyniesie im przyzwolenie napisane ręką królowej; gdy nakoniec tenże nie mógł im dać najmniejszego dowodu, że Marja tę myśl podziela. Morton i Maitland wycofnęi się z związku. Wtedy Bothwell udał się do innych wspólników, którzy mniéj mając powodów obawiania się, mniéj stawiali trudności. W téj saméj epoce, przytrafił się wypadek, z którego wnosić było można, że Bothwell już rozpoczął działanie.




ROZDZIAŁ XIII.

Dakonicc król postanowił dokonać swojéj groźby, któréj każdodziennie powtarzał, ze opuści Szkocję; i udał się do Glazgowa aby pożegnać hrabiego Lennox swojego ojca, gdy w drodze mocno się uczuł słabym. Mimo tego jednak jechał daléj; lecz przybywszy do Glasgowa musiał położyć się w łóżko, albowiem objawiła się choroba, która dla historji i medycyny wiecznym pozostanie sporem. Czy wyrzuty, które pokryły ciało Darnleya były skutkiem ospy albo trucizny!... nikt o tem nic stanowczego wyrzec nie może, tyle jest sprzeczności w doszłych nas podaniach. Jakkolwiek bądź królowa więcéj czuła dla Darnleya niż on był dla niéj, dowiedziawszy się o jego niebezpiecznéj chorobie, przybyła do Glazgowa. Darnley już wówczas wyszedł z niebezpieczeństwa.
Marja sądząc że Darnley dostał ospy, nie obawiając się jéj dla siebie, nie chciała narażać swojego syna; że zaś małżonkowie prawie pojednali się, Darnley chciał powrócić z królową do Edymburga, przeto postanowiono aby dla zupełnego wyzdrowienia zamieszkać w dawnem opactwie Chhamps, samotném, na wzgórzu stojącém a tem samem w powietrzu świeżém. Opactwo to tylko o milę było od Edymburga. Darnley chciał z królową w jednym jechać powozie, lecz ona, bądź to z obawy aby nie udzielić choroby synowi, bądź też, sądząc że ruch pojazdu będzie dla słabego szkodliwy, kazała go przenieść w lektyce do nowego mieszkania.
Opactwo Champs, jak samo nazwisko wskazuje, było położone wśród pól, w bliskości dwóch zniszczonych kościołów, opuszczonego smętarza, i kilku chat prawie pustych, które nazywały się rozdrożem złodziei. Jeden tylko dom wiejski wznosił się w niejakiéj odległości i należał do Hamiltonów, jednakże od dwóch prawdę lat nie odemknięto na dzień jego okiennic; stał niemy i ponury jak grobowiec. Prócz tego, gdyby był i zamieszkały, Darnley nie byłby bezpieczniejszym, bo Hamiltonowie byli jego osobistemi nieprzyjaciółmi.
Piérwszéj niespokojności doświadczył król 7 Lutego 1507, kiedy w wieczór ujrzał światło, w jednem z okien tego domu od tak dawna zamkniętego. Nazajutrz pytał się lokaja, nazwiskiem Durham, u kogo paliło się to światło, on odpowiedział ze wczoraj arcybiskup z St. Andre opuścił Edymburg i zamieszkał w tym domu. Tego samego dnia rozgniewał się chodząc po ogrodzie, że dwie obalone ściany mury, do których przywołano mularzy, dotąd nie są naprawione. Te dwa wyłomy ułatwiały wejście złoczyńcom; że zaś tylko sam Darnley ze służącym zamieszkiwał pierwsze piętro samotnego pawilonu, nikt dziwić się nie będzie, iż w obecném swojem położeniu, nie małéj doświadczał obawy.
Tego samego wieczoru jego obawa większéj nabrały mocy; zdawało się Darnleyowi że ktoś rozmawiał pod jego oknami, ze słyszał nawet stąpania w izbach na dole będących. A ponieważ, jakieśmy powiedzieli, był sam tyko z lokajem, który ile go razy zbudził, utrzymywał że nic nie słyszy, musiał więc Darnley czekać do następnego dnia, aby się o prawdzie przekonać. Nazajutrz nie znalazł nikogo; lecz ponieważ deszcz padał dnia poprzedzającego, poznał tedy na ziemi ślady stóp, które nie były ani jego ani Durhama; te ślady ciągnęły się od wyłomu w murze aż do drzwi pawilonu. Darnley zwiedził wszystkie zakąty, oprócz małéj piwnicy będącéj pod jego sypialnia zamkniętéj ogromnemi drzwiami; wyjąwszy tych drzwi zamkniętych, nie mógł znaleźć najmniejszéj skazówki, któraby jego podejrzenia utwierdzić lub zniszczyć mogła.
Noc minęła jak poprzednia; albowiem tenże sam szelest dawał się słyszeć, i tym razem już tak wyraźny iż Durham nie mógł powiedzieć że go nie słyszał. Darnley uważając tę niepewność stokroć przykrzejszą nad samo niebezpieczeństwo, chciał zejść na dół i przekonać się naocznie kto były te osoby, których gwar do nich dochodził. Lecz Alexander Durham nie chciał pozwolić aby jego pan narażał się na podobne przeszukiwanie, i wziąwszy pałasz w jedną a lampę w drugą rękę, zaczął szukać nocnych włóczęgów: po chwili powrócił, mówiąc że widział tylko jednego człowieka, który uciekł spostrzegłszy go, że ten człowiek musiał być zapewne jaki żebrak szukający schronienia w zwaliskach, w miejscach opustoszałych opactwa, i że tem bynajmniéj nie ma przyczyny niepokoić się. W istocie, od téj chwili aż do dnia, wszystko było spokojnie.
Jednakże Darnley pragnął widzieć się z Królową, albowiem od dwóch dni nie była u niego; nadto chciał jéj powiedzieć o swojéj obawie i prosić, że ponieważ jest zdrowy żeby mu pozwoliła albo powrócić do siebie, albo inne wskazała mieszkanie. Marja kazała odpowiedzieć Darnleyowi, że dopiéro w wieczór przybędzie, że jest zatrudnioną weselem służącego Sebastjana, którego z Francji przywiozła i którego bardzo lubiła.
Marja dotrzymując słowa, przybyła wieczorem z hrabiną Argyle, w chwili kiedy szczególnym wypadkiem Durham zapalił siennik swojego łóżka, i wyrzucał go przez okno wraz z materacem, który się także już zajął. Kiedy królowa weszła, prosił Darnleja, aby mu raczył pozwolić iść spać do miasta; ponieważ nie ma łóżka, tém bardziéj że będąc słabym poradzi się doktora. Darnley wiedząc co się wydarzyło dwóch nocy poprzedzających, wszelkiemi sposobami chciał go koniecznie zatrzymać, i obiecywał dać mu swój materac. Marja dowiedziawszy się o przyczynie téj sprzeczki, przyrzekła Darnleowi, jeżeli uwolni Durhama, przysłać innego służącego na tę noc, ze wszystkiem co do spania potrzebować będzie. Darnley w czasie jéj krótkiego z nim pobytu, kazał sobie dwa czy trzy razy powtórzyć to przyrzeczenie potem wyjechała z opactwa, pomimo usilnych próśb męża, aby dłużéj przy nim zabawiła, tłumacząc się tém, że przyrzekła ukazać się w masce na weselu Sebastjana. Darnley musiał przeto pozwolić odjechać jéj i odjechała.
Od tej chwili nikt nie wie co czynił Darnley, bo mimo przyrzeczeń królowéj żaden służący nie przyszedł do opactwa. Durham korzystając jak najprędzej z pozwolenia, oddalił się nawet przed odjazdem królowéj. Najpodobniéj do prawdy, że Darnley w szlafroku i pantoflach położył się na łóżku, gołą szpadę włożywszy pod poduszkę.
Aż do godziny piérwszéj rano, Bothwell pozostał z królową w zamku Holyrood; potém wyszedł od niéj, i w kilka minut widziano go odzianego płaszczem huzara niemieckiego, jak przeszedł około straży zamkowéj ztamtąd udał się ku opactwu Champs. Kiedy druga godzina biła przebył wyłom w ogrodzie. Zaledwie kilka kroków postąpił, pomiędzy gęstwą drzew napotkał człowieka odzianego płaszczem.
— I cóż tam! zapytał Bothwell, jakże idą rzeczy!
— Wszystko gotowe, odrzekł nieznajomy, czekamy tylko na Ciebie, aby lont zapalić.
— Daléj więc, rzekł Bothwell.
To mówiąc, Bothwell i rozmawiający z nim, połączyli się z pięcią albo sześcią osobami stojącemi w głębi ogrodu, w miejscu zkąd widzieć można było okno oświecone lampą palącą się w komnacie Darnleya. Bothwell zapytał swoich wspólników, czy pewni są, że król znajduje się w téj komnacie? Odpowiedź ich była: że widzieli go jak kilkakrotnie zbliżał się do okna i w ogród patrzył. W tedy Bothwell kazał podpalić przygotowane miny. Jeden z wspólników mając krytą latarnię pod płaszczem, odłączył się od nich po chwili powróciły mówiąc, że już się stało, i że lada moment wszystko się skończy. Ale Bothwell tak był niecierpliwy, że to oczekiwanie, jakkolwiek krótkie, zdało mu się nieznośném, i mimo przełożeń ogniomistrza poszedł do pawilonu, położył się twarzą na ziemi, a przyczołgawszy się do okienka od piwnicy, zajrzał niem, i dopóty nie wrócił do swoich towarzyszy, dopóki się naocznie nieprzekonał że lont już zapalony. Zaledwie odszedł w głąb ogrodu, aliści straszny wybuch dał się słyszeć; i pola, wieś, zatoka oświetlone zostały tak jasno, ze przy blasku téj okropnej błyskawicy można było widzieć okręty o dwie mile stojące na morzu; późniéj nastąpiło milczenie i ciemność; a gruzy roztrzaskanego domu padały jak deszcz kamienny. Nazajutrz znaleziono ciało króla w sadzie, będącym przy ogrodzie gdzie skryci byli spiskowi. Trup leżał pod drzewem, którego kilka gałęzi połamał spadając, ubrany był w szlafrok i jeszcze jeden pantofel miał na nodze; o kilka kroków była jego szpada.
Ponieważ materac na którym leżał, zasłonił go przed działaniem prochu, przeto mniemano z razu, że go wyciągnięto żywego z pawilonu, że Bothwell go zadusił, a następnie przy pomocy wspólników powiesił na drzewie; lecz według wszelkiego podobieństwa do prawdy, ci którzy to przypuszczają są w błędzie. Bo mordercy zadawszy śmierć królowi, nie potrzebowaliby wysadzać mieszkania jego w powietrze. Prawda, mówią niektórzy, że uczyniono to dla tego aby wzbudzić mniemanie że został zabity piorunem; lecz ponieważ ten wypadek zdarzył się dnia 9 Lutego, przeto ci, którzy tę przyczynę śmierci naznaczali królowi, mało znaleźli wiary.




ROZDZIAŁ XIV.

Wieść o tém zdarzeniu rozszerzała się po Szkocji, z szybkością niepomyślnych wiadomości. Wzruszenie było okropne, wszyscy bowiem obwiniali Bothwella a niektórzy mieli w podejrzeniu królowę. Prawda, że Marja w tym wypadku, podała swoim nieprzyjaciołom nową broń przeciw sobie. Na dworze Szkocji panował zwyczaj, że każda wdowa po królu, czterdzieści dni pozostawała zamknięta w komnacie swojego pałacu, przy świetle lampy. Dwunastego dNia Marja kazała wszystko otworzyć, a piętnastego wyjechała z Bothwellem do posiadłości wiejskiéj Seyton, o dwie mile od Edymburga.
Tam doszła ją wiadomość o pierwszych rozsiewanych przeciwko niéj podejrzeniach. We dwa dni po morderstwie, rozlepiono po ulicach Edymburga ogłoszenie, przyrzekające nagrodę dwa tysiące funtów szterlingów temu, ktoby dał pewne objaśnienie względom zabójców króla. Nazajutrz u spodu pierwszych doniesień, znaleziono, podobne tymże co do wielkości papieru, doniesienia, na których napisane były imiona: Bothwell, Balfour, Chambers i dwóch albo trzech innych. Nie dosyć jeszcze; każdéJ nocy słyszano głos z krzyża Edymburgskiego: »Bothwell jest mordercę króla, a królowa jego wspólniczką.« Nakoniec Marja odebrała list od hrabiego Lennox, ojca zamordowanéj ofiary, w którym stanowczo wskazuje Bothwella jako mordercę, i ogłasza się jego oskarżycielem.
Nie było już sposobu przygłuszenia téj wieści. Bada nalegała na królowe, aby Bothwella stawić przed sądem; lecz, zarazem, ponieważ strony w sprawie kryminalnéj, stosownie dopraw Szkockich, powinny na czterdzieści dni być uwiadomione, aby stanęły do obrony, przeto wyznaczono termin godny śmiechu, bo dnia 28 Marca zadecydowano, aby oskarżony stawił się przed sędziami 12 Kwietnia. A więc w czternastu dniach Lennox miał zebrać dowody zabójstwa, przeciwko najpotężniejszemu człowiekowi Szkocji.
W oznaczonym dniu, przybył Bothwell z czterema tysiącami swoich stronników, a wziąwszy ze sobą straż złożoną z dwustu, uzbrojonych żołnierzy, którzy stosownie do jego rozkazu opanowali wszystkie wejścia do trybunału, stawił się przed sędziami. Hrabia Lennox wiedział naprzód, co wyniknie; dla tego też wcale nie przybył. A więc oskarżony nie znalazł oskarżyciela i sąd uwolnił go z pod zarzutu. Tylko w chwili, kiedy trybunał wydał wyrok uniewinniający Bothwella, jeden głos odezwał się z tłumu, i w imieniu hrabiego Lennox protestował przeciw temu wyrokowi. Był to jeden z jego lenników, umyślnie na to przysłany. Stawiony przed sędziami powtórzył swoją protestację, i dopełniwszy to zlecenie, powrócił do Glasgowa, zdać swojemu panu sprawę z wykonanego rozkazu.
Skoro tylko Bothwell został uniewinniony z zabójstwa Darnleya, natychmiast pomyślał o zajęciu swojego miejsca, a ścisła zażyłość z Marją zapewniała go naprzód o zezwoleniu królowéj; szło tylko o zatwierdzenie szlachty. Bothwell zaprosił do oberży Edymburgskiej znakomitych panów Szkockich na wielki obiad, i tam przykońcu uczty, wpośród próżnych butelek i pełnych kielichów, z okrzykami podpisano akt, którym uznają go niewinnym morderstwa króla i oświadczają że jedyny sposób uwolnienia Szkocji od nowych zamieszek i nieszczęść, aby Marja oddała mu swoją rękę. Bothwell, uzyskawszy to nieoszacowane pismo, starał się jak najprędzéj uczynić z niego użytek stosowny do swojego charakteru. Dowiedziawszy się pewnego wieczora, że nazajutrz królowa powracać ma ze Stirlingu do Edynburga, zrobił zasadzkę z tysiącem jazdy na moście Cramond, i kiedy się ukazała w towarzystwie tylko dwudziestu osób stanowiących jéj orszak, postąpił ku niéj, kazał aresztować i rozbroić Muntego, Liddingtona i Melvila, a ująwszy konia królowéj za cugle, zmusił go do odwrotu, czemu Marja bynajmniéj się nieopierała a nawet nie żaliła się na to postępowanie; i zaprowadził ją do zamku Dimbar, którego był rządcą. Po dziesięcio-dniowym tamże pobycie, jedenastego wjechali razem do Edymburga. Bothwell jeszcze prowadził za cugle konia królowéj, lecz tym razem z względami należnemi kobiecie i królowéj. Zdawało się, że Marja przebaczyła mu zupełnie to nadużycie, i obawiając się jeszcze, aby nie powątpiewano o tém, ogłosiła 12 Maja 1567 r. że nie tylko nie ma do Bothwella żadnéj urazy, ale nadto pragnie nagradzając znakomite jego zasługi, wynieść go niezwłocznie do nowych zaszczytów. W istocie, nazajutrz mianowała go księciem Orknéj, a we dwa dni później oddała mu swoją rękę. Wiedziano że królowa, nie przyjmie żadnego przełożenia w tym względzie, dla tego nikt nie śmiał się odezwać. Tylko Lord Herris; Jakub Melvil odważyli się na to, a nagrodą ich poświęcenia była niełaska Marji i nienawiść Bothwella, której niezawodnie byliby doznali skutków, gdyby nowe wypadki, przybierając nieprzewidzianą ważność, nie zmusiły go myśleć o własném bezpieczeństwie, nie o dokonaniu zemsty.
Nieprzyjaciele Marji na pozór służąc jéj sprawie, doprowadzili ją tam gdzie zamierzyli. Obwiniono ją tajemnie o udział w morderstwie męża.
Zaledwie po trzech miesiącach żałoby, zaślubiła mordercę, i tym sposobem, ona, królowa, była czwartą żoną żyjącą tego człowieka, który dla niéj opuścił dwie pierwsze z nizkiego rodu będące, rozwiódł się z trzecią, córką hrabiego Huntly, tego, który zginął w powstaniu, stratowany końmi. Niesława Kothwella spadła na nią, do téj niesławy dołączywszy nienawiść duchowieństwa protestanckiego, z łatwością poznamy ze tym sposobem straciła całą podporę w większości narodu. Tę to chwilę, Morton i Maitland, wieczni wspólnicy Murraya, którzy z zwykłą sobie przebiegłością, od roku niby usunęli się od wszelkich stronnictw i intrygi, wybrali za najstosowniejszą do wybuchu.
Zaledwie dowiedziano się o ich zamiarze, aliści cała Szkocja połączyła się z nimi, a to tak szybko i gwałtownie, że widząc się nagle w dostatecznéj sile do działania, postanowili porwać razem króla i królowę, którzy, niewiedząc wcale o knowanym spisku, udali się zaproszeni na zabawę do lorda Borthwick. Ze zaś w owym czasie zamieszek, nigdy nie można było bydź spokojnym, porozstawiano straże. Kiedy miano siadać do stołu jeden z żołnierzy dostrzegł i dał znać, że znaczna uzbrojonych liczba pędem do zamku się zbliża. Bothwell i Marja domyślili się że na nich godzą, przeto pierwszy przywdziawszy liberję lokaja, druga strój pazia, wyszli jedną bramą zamkową wtenczas, kiedy spiskowi chcący ich pochwycić wchodzili drugą, i tym sposobem dostali się aż do Dunbar.




ROZDZIAŁ XV.

Zatrzymali się w Dunbar; było to miejsce obronne pod bezpośrednim zarządem Bothwell’a, i najdogodniejsze do zebrania się stronników jeszcze pozostałych królowéj. Bothwell przywołał ich na pomoc, i zebrał nakoniec dostateczne wojsko na stoczenie bitwy. Wyruszyli więc z miasta i skierowali się ku Edynburgowi. W połowie drogi napotkali lordów sprzysięgłych w Carberry-Hill 5 Czerwca 1567 r. to jest w cztery miesiące po śmierci Darnley’a a w miesiąc po ślubie królowéj z Botlwellem.
Wojska z obu stron były nieliczne. Wszystko to stało się tak nagle, że oddaleni przyjaciele nie mieli jeszcze czasu połączyć się ani z tém ani z tém stronnictwem. Lecz wojsko lubo równe liczby, różniło się przecież bardzo porządkiem, karnością, i odwagą. Król i królowa, aby przeszkodzić szerzeniu się pogłosek, któreby niezawodnie wkrótce przeciw nim się wzniosły, postanowili działać natychmiast, nie czekając nawet Hamiltonów, najwierniejszych swoich stronników, którzy dla nich zbierali wojsko. Sprzymierzeni przeciwnie pod dowództwem Argyle, Athol, Mar, Morlton, Glaircairn, Home, Lindsay, Boyd, Murray de Tullybardin, Kirkaldy de Lagrange i MaitJand’a, mieli na swojém czele najznakomitszych panów i najdoświadczeńszych wodzów, a w swoich szeregach, najlepszych żołnierzy i najwierniejszych lenników. Zaledwie dwa wojska stanęły naprzeciw siebie, zaraz same spostrzegły tę różnicę i odwaga sprzymierzonych, wzrosła widokiem trwogi w szeregach królewskich. W czasie tego poseł francuzki wystąpił jako pośrednik między dwiema stronami. W skutek odbytych układów, wojsko królowéj dowiedziało się że ma walczyć, nie za sprawą kraju, lecz za miłosne widzimisię kobiety. Szukało wiec tylko pozoru uniknienia bitwy, i w krótce go znalazło. Naczelnicy dali do zrozumienia Bothwellowi, że ponieważ obecna sprawa jego dotyczę osobiście, powinien sam jéj bronić. Bothwell zuchwały i niby śmiałek, dał Ducroq’owi wyzwanie, którym wyzywa do walki śmiertelnej każdego, ktoby się poważył utrzymywać że on zamordował Darnley’a.
Wiadomość tę z okrzykiem radości przyjęli szlachetni sprzysiężeni: rzucili się do broni. Ale że wszyscy razem walczyć z Bothwellem nie mogli, włożono w hełm nazwiska naczelników i postanowiono że pierwsi trzéj, których nazwiska wyciągną, potykać się będą z Bothweilem. Los padł na Kirkaldy de Lagrange, Murray’a de Tullybardin i Lorda Lindsay’a de Bires.
W skutek tego, wyprawiono zaraz herolda do Bothwella z oznajmieniem, że Kirkaldy de Lagrange przyjmuje wyzwanie, i czeka tylko aby mu wskazał miejsce; i obrał broń. Lecz Bothwell odpowiedział, że ponieważ Kirkaldy nie jest ani hrabią, ani lordem, ale tylko baronem, przeto nie może z nim się potykać bez uchybienia sobie.
We dwie godziny potem, herold Murraya de Tullybardin przybył do Bothwella; ale ponieważ on także był tylko baronem jak jego poprzednik, przeto Bothwell też samą przesłał mu odpowiedź.
Przyszła więc kolej na milorda Lindsaya de Bires, któremu Morton własną podarował szpadę do walki z Botliwellem, i któremu on nic podobnego zarzucie nie mógł, ponieważ był zarazem baronem, hrabią i lordem. Lecz że prócz tytułów, Lindsay był jeszcze z liczby najwaleczniejszych w owym czasie rycerzy; Bothwell zachwiał się, odłożył spotkanie do dnia następnego, i odpowiedział że przeszłe warunki pojedynku.
W nocy, Bothwell nakłaniając się do próśb Marji, a więcéj własną obawą znaglony, wyjechał do Dunbar.
Nazajutrz o świcie udał się herold z królewskiego obozu, wraz z eskortą dla Kirkaldego de Lagrange, którego dla układów miał wezwać do królowéj. Warunki były: że królowa już nie będzie widywała się z Bothwel’em, w zamian Kirkaldy de Lagrange, zobowiązał się przysięgą że Marja pewną bydź może przynależnego jéj uszanowania i względów. Po przyjęciu warunków, Kirkaldy, wziął konia Marji za cugle, i pieszo, z odkrytą głową, poprowadził ją do obozu sprzymierzonych. Za nim tam przybyła, Morton wyszedł na jéj spotkanie i zapewnił ją najuroczyściéj o posłuszeństwie i wierności na przyszłość.
W krótce Marja miała sposobność ocenić sama ważność tych przyrzeczeń. Kiedy przejeżdżała pierwszą linję złożoną z rycerzy i szlachty, wszystko było jak najspokojniéj, lecz kiedy z linji pierwszéj przejechała do drugiéj dały się słyszeć krzyki i szemrania, które wkrótce zmieniły się w obelgi. Królowa chciała się zatrzymać i zawrócić: lecz ujrzała się na przeciw chorągwi sprzysiężonych lordów. Chorągiew ta, zrobiona dla wzbudzenia wszystkich namiętności i nienawiści, przedstawiała z jednéj strony ciało Darnleya, rozciągniętego pod drzewem; z drugiéj zaś, młodego księcia na kolanach, z oczami i rękami wzniesionemi ku niebu i wołającego: Panie! sądź i pomścij się za mnie!...
Można się domyśleć jakie wrażenie, podobny widok zmięszany z szemraniem, złorzeczeniem, i przekleństwem, sprawił na Marji Stuart. Chwilę śmiało się wpatrywała w tę chorągiew; lecz wkrótce duma jéj uległa, a Marja zgnębiona, prawie omdlała przechyliła się w tył, i gdyby jej nie przytrzymano, byłaby spadła na ziemię.
Wtedy Kirkaldy de Lagrange, czując że jego honor był skompromitowany, ponieważ przyrzekł królowej posłuszeństwo dowódzców i uszanowanie żołnierzy, dobywszy miecza wpadł z Mortonem pomiędzy szeregi, grożąc, że ktokolwiek się odezwie trupem z jego ręki padnie. Krok ten przywrócił nieco spokojność, i kiedy królowa odzyskała przytomność, ustały krzyki i groźby, lubo szemrania trwały jeszcze. Co do chorągwi, ponieważ ją sami lordowie wybrali i dali żołnierzom, nie mogli jéj więc odebrać. Musiała więc Marja Stuart mimochętnie patrzeć na nią.
Nakoniec wyruszyło wojsko, odprowadzając w tryumfie Marję Stuart, ale już nie jak królowo, lecz jak uwięzioną. Żołnierstwo tak ją otoczyło ze wszech stron, że dół jéj sukni podarło w kawałki, a ponieważ deszcz padał, woda kurzawę zmieniła w błoto, i całe jéj ubranie było zniszczone. Nadto, nie mając czasu pomyśleć o ubraniu, rozpierzchłe jéj włosy spadały na ramiona. Tak wjechała do stolicy, wpośród złorzeczeń gminu, który wyciągając ręce ku chorągwi wołał bezustannie: Śmierć cudzołożnicy! śmierć mężobójczyni!
Poprowadzono królowe do lorda wielkiego sędziego Państwa, tam sądziła że się zakończą jéj cierpienia; lecz zaledwie weszła do jego mieszkania, usłyszała jak cała ludność gromadzi się na placu. Wkrótce po szemraniach głuchych i groźnych, jak odgłos przypływu morza, dały się słyszeć krzyki i przekleństwa straszniejsze jeszcze niż te, które słyszała dotąd; nakoniec postrzegła wznoszące się przed jéj oknami dwie pochodnie, a między niemi tę nieszczęsną, chorągiew, która ją wszędzie ścigała. Chciała zasunąć firanką; lecz spostrzeżono jéj cień i groźby powiększyły się jeszcze; jednocześnie kilka rzuconych kamieni powybijało okna, a Marja płacząc z boleści i załamując ręce ze złości, upadła na krzesło wgłębi pokoju, ukrywając twarz w dłoniach. Nakoniec po dwu godzinach, znakomitsi mieszkańcy miasta, wzruszeni myślą ile królowa cierpieć musi, tyle dokonali swoją namową i prośbami że wzburzenie ucichło; zwolna ustała wrzawa, a około północy plac wyludnił się i cisza nastała zupełna.
Wtedy Marja widząc jak dotrzymywano jéj przyrzeczeń, sądziła że jest wolną od swoich; że zaś w pośród wszystkich udręczeń miłość jéj dla Bothwella, sprawcy tych męczarni, nie osłabła ani na chwilę, przeto wyobrażała go sobie o téj godzinie: samego, opuszczonego od wszystkich, a nadto wygnanego; nie mogąc oprzeć się chęci poniesienia mu pociechy, napisała dość długi list, z ponowieniem przyrzeczenia że nigdy o nim nie zapomni, i że go przywoła do siebie skoro tylko to w jéj mocy będzie; napisawszy list, przywołała żołnierza, i dając mu worek złota poleciła: aby list zaniósł do Dunbar, a jeżeliby Bothwell już tamtąd wyjechał, aby udał się za nim wszędzie i doręczył mu go osobiście. Żołnierz przyrzekł, wziął złoto, a list oddał sprzysiężonym.
Ci oczekiwali tylko pozoru i z radością pochwycili pierwszą sposobność. Morton, któremu list oddano, następnego rana zwołał radę nadzwyczajną; postanowiono odesłać królowe do zamku Lochlewen, położonego w pośród jeziora na wyspie tego nazwiska. Miejsce to zdawało im się najbezpieczniejszem schronieniem, tak ze swojego położenia, jak również ze względu rządzcy któremu straż jego była powierzoną. Tym rządzcą był Willjams Douglas, syn starszy Lorda Douglas de Lochleven i dawnej kochanki Jakóba V.
Nazajutrz o jedenastéj godzinie, wezwano królowe aby się przygotowała do drogi, nie oznajmiając jéj gdzie się ma udać, i pozwalając jéj tylko wziąć za towarzyszkę Marję Seyton; prawda że ta najulubieńsza ze czterech Marji, była córką lorda Seyton jéj najwierniejszego stronnika. Marja tyle wycierpiała w Edymburgu, że nie zasmuciła się bynajmniéj zmianą miejsca swojego pobytu. Żądała tylko od lorda Lindsay, który jéj zapowiedział ten wyjazd w imieniu lordów sprzymierzonych, aby ją zaniesiono w lektyce zamkniętéj. Lord odpowiedział że panowie Szkoccy uprzedzili jéj życzenia i że tego rodzaju powóz czeka na nią u drzwi pałacu. W godzinę późniéj Marja opuściła Edymburg, aby nie wrócić już do niego:
W wieczór tego samego dnia, 16 Czerwca 1567 r. bramy zamku Lochleven zamknęły się za nią, i wtenczas dopiero poznała że jest w więzieniu.




ROZDZIAŁ XVI.

Zamek Lochleven stał, jakeśmy powiedzieli, w pośród jeziora na wyspie tego samego nazwiska, pomiędzy zatoką Edymburgską a zatoką Tay, o dzień drogi od Edymburga. Była to budowa ciężka, silna, z trzynastego wieku, otoczona wielkim dziedzińcem, mająca po dwóch końcach dwie okrągłe wieże. Od strony południowéj, wznosił się, opasany przedłużeniem murów, ogródek zasadzony drzewami ciemnéj zieloności, które, w czasie ponuréj mgły, wieczór i rano zalegającéj na powierzchni jeziora, wydawały się, jak sam zamek, roślinnością granitu.
Kiedy mgła unosiła się, jak zasłona teatru, z okien Marji Stuart widać było dwa krajobrazy zupełnie odmiennéj piękności; jeden w stronie zachodniéj, a tym była żyzna i rozległa płaszczyzna de Kinross, po nad którą wznosiła się wioska tego samego nazwiska; drugi na południe, a tym było pasmo wyzębione gór Ben-Lomond, które ginęło, zniżając się z gór w pagórki, nad samemi brzegami jeziora.
Kiedy królowa przybyła do zamku, przyjęli ją jéj gospodarze albo raczéj jéj stróże: naprzód Lady Willjams Douglas, dawna kochanka Jakóha V, którą już prawie miał zaślubić, i dla tego śmiertelną tchnęła nienawiścią przeciw Marji de Guise jego żonie, nienawiścią, którą po jéj śmierci przeniosła na Marję Stuart, jéj córkę. Prawie w czterdziestym roku przyjęła religję reformowaną: że zaś pierwsza część jéj życia była dla niéj wyrzutami sumienia, Lady Lochleven spodziewała się, że wygórowanym purytanizmem zatrze w pamięci innych to, czego sama zapomnieć nie mogła.
Po staréj Lady, która jeżeli nie wywierała materjalnéj powagi, przynajmniéj w przekonaniu kierowała wszystkiém w całym zamku, następował jéj syn lord Douglas de Lochleven, dowódca twierdzy, zupełnie oddany rejentowi Murray; jemu bowiem winien był całe swoje znaczenie i przez niego tylko mógł jeszcze czemś zostać. Był to człowiek mający lat dwadzieścia ośm do trzydziestu, prawdziwy Douglas ze swoich rudych włosów, niebieskich oczu, twarzy szerokiéj, i mocno czerwonéj; a bardziéj jeszcze przez swój charakter dumny, i nieugięty; zresztą równie stały w nienawiści jak miłości, lecz niezdolny dla zadosyć uczynienia pierwszéj lub drugiéj, dopuścić się podłości.
Nakoniec, trzecią osobą było dziecko dwunasto lub trzynastoletnie, które po utracie rodziców, krewni przyjęli nie z przywiązania, nie z przyjaźni dla niego, lecz dlatego tylko, żeby nie mówiono że jeden Douglas jest w nędzy. Od trzech lat jak znajdował się w zamku, nie wiedział jakie w nim zajmował miejsce, doznając surowego obejścia od Willjamsa, obojętnego od jego matki, a od służących głębokiego uszanowania; bo chociaż biedny i sierota zawsze był Douglasem, i przez dumę dla siebie saméj reszta rodziny nie zniosłaby tego, aby ktośkolwiek z pomiędzy służących odmówił uszanowania, jakie wszyscy winni byli temu nazwisku. Z tego wynikło, że dziecię wyrosło w zupełnéj wolności, przepędzając całe dni lub w górach na polowaniu, lulb na łowieniu ryb w jeziorze, lub w warsztacie robiącego żelaza do strzał i włóczni.
Jednakże młody Douglas pomimo swojéj dzikości, przywiązał się szczerze do Jerzego, drugiego syna lorda Lochlewen, i brata Willjamsa Douglas rządcy zamku; albowiem pomiędzy nim a Jerzym istniała jakaś równość zdań, która od pierwszego dnia zrodziła pomiędzy niemi sympatję.
Jerzy Douglas nieobecny w zamku kiedy Marja Stuart tam przybyła, był pięknym młodzieńcem, mającym lat dziewiętnaście do dwudziestu; sprzecznie z Douglasami starszéj linji, miał włosy oczy i brodę czarną, twarz bladą i charakter melancholijny.
Różnica między tym młodzieńcem a innymi członkami rodziny była tak wielką, i zdawała się tak nadzwyczajną, że powstały podejrzenia przeciwko Lady Willjams Douglas: nawet jéj mąż mniemał, iż ona oprócz związku z nim, zachowała niejakie wspomnienia swojéj młodości. Te podejrzenia były tem prawdopodobniejsze, że już po urodzeniu się Murraya, któremu nadano imię Jakóba Stuarta, rozeszły się podobneż pogłoski, wzbraniające Jakóbowi V wznieść swoją kochankę do godności żony.
Urodzenie się bruneta Douglasa, było w rodzinie źródłem niezgód, które najwięcéj biedny Jerzy uczuwał; albowiem lord Lochleven i Willjams Douglas nigdy go nie uważali ani za syna ani za brata; z drugiéj strony Lady Douglas występna albo nie, widząc w przyjściu jego na świat, pojawiające się na nowo, jako widma, błędy jéj młodości, które mniemała że już znikły od dawna, nie mogła mu przebaczyć tych nowych udręczeń, których pomimowoli stał się sprawcą.
Wzrastał więc Jerzy obcy w pośród własnéj familji; do tego stopnia, że dziecię i on zbliżyli się pociągiem wrodzonym do siebie, i wzajemne opuszczenie, obu połączyło jak najściślejszym węzłem. Ta przyjaźń szczególniej korzystny wpływ wywarła na dziecku, albowiem nauczył się od swojego dobrego przyjaciela Jerzego jeździć konno, i robić bronią, nauki które dziecko zawdzięczyć tylko mogło przyjaźnią i nieograniczonem poświęceniem. Z tego powodu dla małego Douglasa to wielką było uroczystością, kiedy Jerzy po kilkokrotnem długiem i tajemniczem wydalaniu się, do którego przywykła już cała rodzina, która zresztą nigdy się tém wiele nie troszczyła, powracał do zamku Lochleven, gdzie, jakeśmy powiedzieli, nie znajdował się podczas przybycia Marji Stuart.
Zresztą, Marja zaledwie opuściła Edymburg, Murray już na nowo w nim się ukazał; albowiem rodzaj wybuchłego tam powitania jeżeli nie wynikł z jego wpływu, to przynajmniéj na jego korzyść. Za nim rejencja jemu zostanie powierzoną, co nie mogło się stać chyba po złożeniu korony, lub śmierci Marji, Lordowie sprzymierzeni ustanowili rząd temczasowy, łącząc się pod nazwę Lordów Rady Tajemnéj, i dzięki téj nazwie, przywłaszczając sobie całą władzę królewską.
Pierwszym ich czynem władzy i polityki było, wyszukanie sprawców morderstwa króla, a lubo głośno mówiono że znakomitsi wspólnicy téj śmierci, znajdowali się w gronie sędziów, przecież uwięziono pewnego kapitana Blackadder i trzy inne osoby z nizkiego stanu, które skazano na śmierć, i które stracono, chociaż do ostatniéj chwili zaprzeczali, iż najmniejszego udziału nie mieli w morderstwie króla. Ten wyrok miał cel podwójny: naprzód aby zjednać przychylność ludu dla lordów, których pierwszém staraniem było pomścić się morderstwa, tak głośno wołającego o sprawiedliwą karę; powtóre, aby potępić postępowanie królowéj, która tę zbrodnię tak długo zostawiła bezkarną.
W tym samym czasie rozeszła się wiadomość, że ujęto powiernika Bothwella, nazwiskiem Daglish, i że znaleziono przy nim skrzyneczkę wysadzaną srebrem i oznaczoną literą F. i cyfrą H; co obudziło myśl że była własnością Franciszka II. Zapytany czyja by ta skrzyneczka była i kto mu ją oddał, odpowiedział: że Dalfour rządca Edymburgskiego zamku, i że należy do jego pana hrabiego Bothwell, któremu ją Marja Stuart podarowała.
Ponieważ skrzyneczka starannie była zamknięta, jak mówią, oderwano zamek, i znaleziono w niéj listy Marji do Bothwella, które przekonywały o jej wiarołomstwie i udziale w zabójstwie. Jednakże, lubo te listy późniéj były ogłoszone, przecież okazywano zawsze tylko ich kopje; a że Marja ze swojéj strony, przeczyła ciągle że ich nie pisała, przeto historycy różnie sądzą w tym względzie; albowiem nieprzyjaciele Marji przekonywają o ich autentyczności, zaś przychylni jéj przeciwnie, zawsze dowodzili, że są fałszywe.
Jednakże Marja, jakkolwiek uwięziona, nie pozostała zupełnie bez pomocy; wielu panów źle to widziało, że tak rozporządzono losem królowéj nic zasięgnąwszy ich zdania, i że utworzono rząd, do którego składu ich nie wezwano; zgromadzili się więc w Dunbarton, chcąc ile możności przeszkodzić takiemu biegowi rzeczy.




ROZDZIAŁ XVII.

Królowa zamknięta w zamku Lochleven, któréj cała rozrywką była tylko przechadzka w małym ogrodzie, o którym wspominaliśmy, przepędzała dnie całe albo przy oknie swojéj sypialni wychodzącem na Ben-Lomond, albo przy oknie swojego salonu, z którego widok był na miasteczko Kinross. Ostatnie więcéj lubiła królowa, albowiem z téj strony brzegi jeziora były ludniejsze, a tém samém więcéj zdolne przerwać jéj myśli. Co zaś do swoich gospodarzy, tych rzadko widywała. Willjams Douglas był tylko obecnym przy stole, albowiem dla spokojności Marji ogłosił się jéj krajczym, każdą potrawę i każde wino naprzód kosztował; zaś lady Lochleven wychodziła zwykle do Marji, kiedy ją spostrzegła idącą z powagą przez dziedziniec do małego ogrodu, który Marja opuszczała natychmiast znużona tém, że nie mogła nawet swobodnie przechadzać się, chociaż straż była przy drzwiach ogrodu, i przy bramie na jezioro wychodzącéj. Czasem widziała zdaleka małego Douglasa łowiącego ryby w jeziorze, albo polującego po nad brzegiem. Szczęściem że Marja Seyton była jéj wierną towarzyszką i osładzała smutek niewoli tyle ile było w jéj mocy.
Ósmego dnia swojego więzienia w zamku, Marja usłyszała odgłos rogu, z téj strony brzegu, gdzie droga z Edymburga styka się z jeziorem. Pobiegła zaraz do okna swojego salonu, i spostrzegła kilkanaście osób czekających nad brzegiem, dopóki łódź całym pędem prująca powierzchnię wody, nie przypłynie ze swojemi dzielnemi czterema wioślarzami, aby ich przeprawić. Jednakże lubo było dziesięć do dwunastu osób, trzech tylko mężczyzn weszło do łodzi, która skierowała się ku zamkowi. Marja, dla któréj w obecnem jéj położeniu, wszystko było niespodziewanym i ważnym wypadkiem, wpatrywała się w nich z ciekawością, która wkrótce zmieniła się w obawę; albowiem zdawało jéj się, że poznawała dokładnie pomiędzy nimi lorda Lindsay, swojego największego nieprzyjaciela. W istocie, wkrótce znikła wątpliwość; on to był sam, taki, jakim go zawsze widywała na dworze i na polu bitwy, to jest: w hełmie stalowym bez przyłbicy, z brodą czarną, któréj końce już siwieć zaczynały, i spadającą na piersi, w kaftanie z bawolej skóry, niegdyś podszytym materją jedwabną i haftowanym, dzisiaj od zbroi, któréj nigdy nie zdejmował ani w dniu wesołości, ani w dniu bitwy, tak zniszczonym, że prawie nie podobna było poznać jakiego był koloru; przy boku wisiał jeden z tych ogromnych mieczów, których tylko oburącz używać było można, a który zastosowany do sił olbrzymich, zwolna zaczął wychodzić z użycia, w miarę drobnienia rodu ludzkiego.
Towarzyszem lorda Lindsay był człowiek prawie tegoż samego wieku, lecz którego powierzchowność spokojna, tworzyła dziwną sprzeczność z wojowniczą postacią starego barona.
Człowiek ten łagodny i bladéj twarzy, z włosem przedwcześnie zbielałym, mający a boku słabą i lekką szpadę, którą nosił raczéj do oznaczenia godności, niż do obrony, był Sir Robert Melvil brat Andrzeja Melvil, rządcy pałacu królowéj i Jakuba Melvil, jéj posła. Lubo podług uczynionego opisu Roberta, królowa nie mogła spodziewać się wielkiej pomocy, przecież widok jego uspokoił ją; wiedziała bowiem, że zawsze w nim znajdzie, jeżeli nie moc, to najmniej współczucie.
Drugiego towarzysza lorda Lindsay Marja poznać nie mogła; bo skoro tylko wszedł do łodzi, usiadł na przodzie, odwrócony od zamku; nie mogła więc odgadnąć pomimo całej usilności kto to bydź może, i czy jak przychylny, czy jak nieprzyjaciel przybywa. Królowa, chociaż niewiedziała co ich tu sprowadza, sądziła jednak, że z nią chcą mówić; dla tego, rozkazała Marji Sejton zejść na dół, czy nie będzie mogła dowiedzieć się czegoś o celu ich przybycia, a sama zajęła się cokolwiek swojem ubraniem na ich przyjęcie.
Po chwili powróciła Marja, donosząc, że Lindsay i Melvil są posłannikami Murraya. Trzecim posłannikiem był lord Ruthwen, syn tego, który zamordował Rizzia. Na samo wspomnienie tego imienia, królowa zbladła okropnie, a ponieważ już słychać było stąpanie ich na schodach, a ona nie chciała, aby ją zeszli nie spodzianie tak zmieszaną, kazała Marji Seyton drzwi zaryglować, aby się nieco uspokoić z wzruszenia. Marja natychmiast zamknęła drzwi na zasuwę. Lord Lindsay, zbliżywszy się, podnosi klamkę nadaremnie, przekonywa się że drzwi zamknięte, i gwałtownie pukać zaczyna.
— Kto smie tak silnie kołatać do drzwi królowéj Szkocji! zapytała Marja Seyton.
— Ja, lord Lindsay, odpowiedział głos chropowaty i mocny, gdy tymczasem drzwi jeszcze gwałtowniéj wstrząśnięte, omal z zawiasami nie wystąpiły.
— Jeżeli w istocie jesteś lordem Lindsay, odparła Marja Seyton, to jest szlachcicem i prawym rycerzem, zaczekasz pozwolenia królowéj, aby wejść do niéj.
— Zaczekać! rzecze lord Lindsay; czekać?... lord Liudsay nie czekałby ani minuty, gdyby we własnéj przychodził sprawie; a tém bardziéj kiedy stoi tu jako wysłannik rejenta, i oddawca rozkazu Rady Tajnéj. Otwórz więc, albo na Boga przysięgam..... drzwi wysadzę.
— Milordzie, ozwał się zcicha proszący głos Melvila bądź cierpliwy; lord Ruthwen jeszcze nieprzebrał się a bez niego nic działać nie możemy.
— A jeżeli mu się spodoba godzinę siedzieć przed zwierciadłem, odparł Lindsaj, mamże tę godzinę stać w sieni? oh! nic z tego Melvilu, choćby mi przyszło prochem te drzwi wysadzić, otworzą, albo je wyłamię.
— Ktokolwiek jesteś, rzekł Melvil, mówiąc do Marji Sejton, powiedz królowéj, że jéj sługa Andrzej Melvil prosi, aby zaraz kazała otworzyć.
— Królowa w tedy rozkaże, kiedy jéj się będzie podobało, odpowiedziała Marja Seyton. Tymczasem, tu jest moje stanowisko i tu stoję.
Marja jeszcze niedokończyła tych wyrazów, aliści lord Lindsay uderzył pięścią we drzwi z taką gwałtownością, że pewno byłyby ustąpiły drugiemu takiemu uderzeniu, kiedy usłyszano głos królowéj, aby Marja drzwi otworzyła. Marja spełniła rozkaz.
Lindsay wszedł tak gwałtownie, że pchnąwszy drzwi, uderzył Marję Seyton o mur i lekko ją skaleczył w głowę, nie zważając na to bynajmniéj wszedł aż do drugiéj komnaty, a nie widząc nikogo:
— Cóż to! rzekł, czy niemożna widzieć lady Marji, czy jest u siebie czy w ogrodzie, trzebaż aby zawsze szlachetni lordowie czekali na nią w przedsionku? Oh! niech będzie ostrożna, bo jeżeli zapomina gdzie jest, do stu piorunów! my jéj to przypomniemy.
W téj chwili, otworzyły się drzwi od sypialni i królowa weszła.
Nigdy może Marja nie była piękniejszą, nigdy w jéj twarzy i postaci nie malowało się więcej spokojności i powagi królewskiéj, nawet w chwili kiedy z wysokości tronu, witała posłów Francji, Hiszpnnji i Anglji; bo nawet lord Lindsay, chociaż był najniegrzeczniejszym może, tak jak był najmężniejszym z panów owego czasu, nie mógł znieść jéj spojrzenia i nizko się skłonił.
— Obawiam się milordzie, że musiałeś na mnie zaczekać chwilę, rzekła; lecz lubo uwięziona, zawsze jestem kobietą. Spodziewam się przeto iż nieweźmiesz mi tego za złe, że dopełniając obowiązków etykiety, z pod któréj praw mężczyźni chętnie się wyłamują, poświeciłam kilka chwil na przebranie się, do przyjęcia odwiedzin tém droższych dla mnie bo nie spodziewanych.
Lindsay chciał mówić coś o postępku gwałtownym, o naglącym poselstwie, spoglądając, cokolwiek zmieszany, na swoją zardzewiałą zbroję i zbrudzoną odzież; gdy królowa odezwała się do jego towarzysza:
— Dzień dobry, Melvilu, dziękuję ci, że równie jesteś mi wiernym w więzieniu jak byłeś w pałacu. Lecz jeżeli dłużéj tak postępować myślisz, radzę ci zmienić twój ubiór dyplomata na zbroję rycerza. To nie będzie ci trudnem, w epoce kiedy kto bądź dyplomatem zostaje. Lecz, mówiła daléj królowa, głosem tak spokojnym, jak gdyby w téj chwili nie powstrzymywała się najgwałtowniéj, panowie nie sami byliście, zdaje mi się żem widziała w łodzi trzeciego towarzysza.
— Tak jest pani, odpowiedział Lindsay; lecz myślę że go słychać już idącego, i że nie będziemy dłużéj czekać dla podobnéj drobnostki jaka go zatrzymała.
Królowa zwróciła się ku drzwiom, mając twarz zupełnie spokojną; lubo z łatwością dostrzedz można było że bladła, a nawet tak nogi pod nią drżały, iż zdawało się że upadnie! Lindsay niemylił się; lord Ruthwen wszedł trzymając w ręce papiery.
Był to człowiek mający trzydzieści dwa do trzydziestu czterech lat, postawy zimnéj mającéj w sobie coś wojennego i zarazem urzędowego. Miał długą suknię haftowaną, koloru jasno-żółtego, krojem zbliżającym się do mniéj strojnego ubioru wojskowego. Był on nadzwyczaj do ojca podobnym. Marja zadrżała na jego widok, albowiem mimochętnie ta myśl jawiła się przednią, że oprócz Melvila, ma przed sobą ludzi, nawykłych przybywać do swojego celu, wszystkiemi sposobami jakie tylko przemoc ich władzy oddała.




ROZDZIAŁ XVIII.

Przybywajże milordzie! wykrzyknął Lindsay, kiedy Ruthwen kłaniał się Marji, i kiedy Melvil kazał dwom służącym przysunąć stół i stołek poręczowy. Przybywajże, widzisz, że tylko na ciebie czekamy.
— Mam nadzieję, że wasza Królewska przebaczyć mi raczy to małe opóźnienie, odrzekł Ruthwen, wskazując poruszeniem, że czas ten, który Lindsay sądził, iż można korzystniej było użyć, zajęło mu przebranie się.
— Oh, zapewnie ci przebaczy Ruthwenie, bo kobiety na podobne uchybienia nader są pobłażające; lecz nie o to chodzi: wiesz dobrze, że jutro przed świtem mamy bydź w Edymburgu.
— Kiedy tak, milordowie, rzekła królowa siadając, raczcie przełożyć mi przyczynę waszego przybycia, bo jeżeli uchybicie waszemu zobowiązaniu, przysięgam, nic chciałabym za nic w świecie, aby się to stało z mojéj winy.
— Pani, rzecze Ruthwen zbliżając się do stołu, przybywamy w imieniu rady tajnéj....
— Za pozwoleniem, milordzie, rzekła królowa przerywając, pierwszy raz słyszę o tej nowéj władzy, i nie przypominam sobie abym ją ustanowiła przed moim wyjazdem.
— Prawda, bo ona sama się ustanowiła ze względu na ważność okoliczności; przybywam więc, jak miałem honor waszej królewskiéj Mości powiedzieć...
— Błagać przebaczenia, jak mniemam, za tyle śmiałości, przerwała powtórnie Marja, mimo błagalnych znaków Melvila i prosić mię, abym raczyła powtórnie wstąpić na tron z którego mię na chwilę zejść zniewolono, bez względu na zaprzysiężoną wiarę na równinie Carberry-Hill. Wy nie byliście tam obecni, wiem o tém; lecz jeżeli dobrze pamiętam, milord Lindsay był tam, i wie pod jakiemi warunkami oddałam się w moc Sir Kirkaldego de Lagrange.
— Tak jest pani, lecz wiem także jakie były przyrzeczenia i z twojéj strony. Przyrzekłaś nigdy nie widzieć podłego i lękliwego Bothwella.
— Alboż go widziałam milordzie! odpowiedziała obojętnie królowa.
— Nie pani, lecz pisałaś do niego.
— Od jakiegoż o czasu, milordzie, nie wolno w chwili wiecznego rozłączenia, żonie pisywać do swojego męża?..
— Od tego, kiedy mąż został mordercą i zdrajcą, odpowiedział Lindsay; bo na żonę spada podejrzenie wspólnictwa czynu, albo przynajmniéj zamiaru.
— Milordzie, odpowiedziała królowa, ten człowiek którego nazywasz mordercą i zdrajcą, występny lub nie, był tém czém jest dziś, kiedy mi przyniósł akt opatrzony podpisami znakomitszéj szlachty szkockiéj, wskazujący mi jego jako jedynego człowieka, który zostając moim mężem, może przywrócić spokojność królestwa; pismo to zachowałam milordzie, i gdybym dobrze przeszukała między podpisami, może znalazłabym nazwiska osób, które dzisiaj poczytują ml za zbrodnię doradzano przez siebie małżeństwo. Prawda, że akt ten, jak się późniéj dowiedziałam, spisanym został na stole gospody, przy końcu biesiady, wśród porozrzucanych butelek, próżnych kielichów; lecz jakże mogłam odgadnąć, że ci, którym ster Szkocji był powierzony, odbywają narady rozegrzani trunkiem, i za miejsce swych posiedzeń obierają zwykłą schadzkę tragarzy?
— Pani, rzekł Ruthwen swoim zwykłym lodowym głosem, ośmielę się przypomnieć Waszéj Królewskiéj Mości, że niepotrzebnie wikłasz się w bezużyteczną rozprawę, ponieważ to co się stało cofnąć niepodobna; my zaś nie jesteśmy przysłani po to aby się zastanawiać nad przeszłością; lecz aby położyć zasady przyszłości.
— I zapewnie milordzie, zasady te zawarte są w tych papierach? rzekła Marja Stuart wskazując palcom akta, które Ruthwen w ręce trzymał.
— Tak jest pani, rada tajna prosi Cię abyś je podpisała, i zastosowała się do tego co one zawierają; jest to jedyny środek stłumienia zawichrzeń królestwa, rozszerzenia nauki Pańskiéj, i zapewnienia sobie spokojności na resztę życia.
— Zadziwiające przyrzeczenia, rzekła królowa, tak zadziwiające, że im wierzyć nic mogę; a lubo pragnę podpisać je z całem zaufaniem, moje niedowierzanie przecież zniewala mię prosić panów, aby mię bliżéj objaśniono: czytaj więc milordzie, słucham.
Ruthwen rozwinął jeden z papierów, i bez wahania, bez najmniejszego uczucia, czytał głosem tak niewzruszonym, jak głos przeznaczenia, to co następuje:
»Powołana w dziecinnych naszych latach na tron Szkocki, a od sześciu lat do rządu królestwa, wszystkie nasze siły poświęcaliśmy dla jego dobra; lecz doznaliśmy tyle trosk i udręczeń, że nie mamy już umysłu dosyć wolnego, ani sił dostatecznych do zniesienia ciężaru rządu: a ponieważ dobroć Boga udarowała nas synem, pragniemy za naszego życia widzieć na czole jego koronę, która mu się prawem urodzenia należy. Z téj przyczyny, przez przywiązanie do niego, pismem tém, z własnéj chęci i woli, przelewamy nań wszelkie prawa do korony i rządu Szkockiego, pragnąc, aby wstąpił na tron bezzwłocznie, jak gdyby był powołany przez śmierć naszą a nie skutkiem naszéj woli. Żeby zaś niniejsze zrzeczenie się, było zupełne i uroczyste, aby nikt nie wymawiał się niewiadomością, upoważniamy naszych wiernych kuzynów, lorda Willjams Ruthwen i lorda Lindsay de Bires, ażeby w imieniu naszém zgromadzili szlachtę, duchowieństwo i mieszczan Szkocji, i złożyli publicznie i uroczyście w ich ręce, wszystkie nasze prawa do korony i rządu Szkocji.«
W Zamku Lochleven... Czerwca 157.
Królowa wysłuchała tego czytania ze spokojnością, któréj Melvil i Marja Seyton, znając królowéj charakter wyniosły i gwałtowny, niespodziewali się wcale; potem dopiero, kiedy lord Ruthwen skończył:
— Czy to tylko tego wymagają wierni moi poddani od swojej królowej? zapytała Marja z wyrazem głębokiéj ironji; spodziewałam się czegoś przykrzejszego niż oddania korony dziecięciu zaledwo rok mającemu, i porzucenia berła dla kądzieli; lecz bez wątpienia jak przebiegły polityk chciałeś działać stopniowo, i ten drugi papierzawiera prawdziwy cel przybycia.
— Ten drugi papier, odpowiedział Ruthwen, zawiera nominację Jakuba Stuarta na rejenta państwa, przez cały czas małoletności młodego króla.
— Lecz, aby ten akt był ważnym, rzekła Marja, zdaje mi się milordzie, że wam trzeba oprócz mojego, innego jeszcze zezwolenia.
— Czyjego pani? zapytał Rutbwen.
— Osoby, któréj przeznaczacie ten urząd, nie wiedząc czy ona go przyjmie.
— Ta osoba, odpowiedział Ruthwen, już temczasowo wykonywa jego obowiązki, oczekując na zatwierdzenie go w tym urzędzie.
— Mój brat rejentem! wykrzyknęła z boleścią Marja: mój brat na tronie! mój brat na mojém miejscu!.. mój brat, którego uważałam jako jedyną i ostatnią moją pomoc!.. Ah! Melvillu! w imię nieba, czy to, prawdą co mi mówią?
— Niestety! pani, odpowiedział Melvil, czcigodny lord Ruthwen tylko samą prawdę ogłasza; i to hrabia Murray sam dodał mię dwom szlachetnym lordom, przysłanym do ciebie pani od tajnéj rady.
— Tak nieinaczéj, rzekł Lindsay zniecierpliwiony, że tak długo milczał; chociaż niewiem w jakim cię celu wysłano: może dla tego, abyś pełnił obowiązek kawałka cukru, który wrzuca aptekarz w lekarstwo rozpieszczonemu dziecku.
— Jeżeli nie wiesz celu mojego poselstwa milordzie, ja znani go, i przy pomocy Koga zdołam wypełnić.
— Przebacz pani, odparł Ruthwen, tymże samym tonem powolnym, zimnym i poważnym, ale nakazano mi starać się otrzymać Twoję odpowiedź na wezwanie rady.
— Powiedz milordzie twojej radzie, żeś znalazł Marję w więzieniu, lecz zawsze królowę, i że pierwszym czynem téj władzy, którą mogą jéj wydrzeć, ale któréj ni odda nigdy, będzie ukaranie śmiercią zdrajców i buntowników, którzy ośmielili się do tego stopnia jéj nieuznawać, że jéj podobne uczynili przedstawienie.
— W imię nieba, pani, wykrzyknął Melvil, spojrzyj w około siebie, i pomnij na to gdzie jesteś.
— Nie myślę o tém Melvilu gdzie jestem, lecz kim jestem; jestem królową, monarchinią poświęconą, i wziąwszy koronę od Boga, Bogu ją tylko oddać powinnam!
— Pani, rzecze Ruthwen z obojętnością, która go na chwilę nieopuszczała, wiemy że dobrze mówić umiesz, że posiadasz tajemnicę wielkich wyrazów i pięknych słów, dla tego to przysłano do ciebie żołnierzy, a nie mówców; przestaniemy więc, zamiast wdawania się w sprzeczkę polityczno-teologiezną, na zapytaniu się po raz ostatni, czy po zapewnieniu twojego życia i honoru, złożysz koronę Szkocką?
— Przypuśćmy że zezwolę na wasze warunki, odpowiedziała z szyderczym uśmiechem królowa, jakąż dacie mi rękojmię, że waszych przyrzeczeń wierniéj dochowacie niż pierwszych?
— Nasze słowo i nasz honor, odpowiedział Lindsay.
— Ta rękojmia, milordowie, zdaje mi się bardzo słabą, odpowiedziała Marja; czynie mięlibyście na dodatek jakiéj drobnostki, aby jéj wiatr nie uniósł jak pierwszą!
— Dosyć! dosyć! wykrzyknął Lindsay, kiedy tymczasem ognista czerwoność jak płomień rozlała się po marmurowej twarzy Ruthwena. Następnie odwrócił się do swojego towarzysza i rzekł: Ruthwenie powracajmy do Edymburga, i niech się z tą kobietą dzieje wola Boża.
— Milordowie! zawołał Melvil, milordowie zaklinam was, nieoddalajcie się w ten sposób; pozwólcie mnie mówić; pozwólcie otrzymać mi to prośbą, czego wy groźbami nie mogliście otrzymać.
— Dobrze więc, pozostali, rzekł Lindsay; dajemy ci kwandrans czasu; lecz jeżeli za kwadrans nie zezwoli, niech się nie spodziewa litości, i już nie tylko jéj wolność zagrożoną będzie, ale i dni jéj życia zostaną policzone.
To mówiąc, wyszedł z lordem Ruthwen, i po schodach słychać było brzęk długiego miecza. Królowa ścigała ich oczyma, aż znikli; potem, jak gdyby tyle tylko miała siły, ile potrzebowała jéj duma obecnością ich podżegana, przechyliła się i upadła na stołek poręczowym głębokie wydając westchnienie. Wtedy Melvil zbliżył się do niéj, ugiął kolano, lecz Marja lekko go odepchnęła.
— Zostaw mię, Melvilu, rzekła, zostaw mię! Taki nieład panuje w mojém królestwie i w mojéj głowie, że nie mogę rozróżnić teraz moich przyjaciół od nieprzyjaciół. Ty Melvilu, ty z temi ludźmi, ty miałeś polecenie, wyrządzić podobną zniewagę twojéj królowéj!
— Tak pani, przyszedłem z niemi, odpowiedział Melvil, ale wiesz pani o tém nie jestem tu dla nich; gdyby nie ja, cóżby się z tobą teraz stało? Czy sądzisz że się ich obawiam, rzekła Marja. Cóż mi uczynić mogą? wytoczą proces, ja sama żądam tego, albowiem tym tylko sposobem oczyszczę się z nikczemnych potwarzy. Tak, tak Melvilu, potrzebuje dnia, światła, na całe moje życie![może zobaczą w niem usterki, ale nie zbrodnie; i przysięgam ci, że w całéj Szkocji tak skażonéj i przedajnéj, nie znajdą sędziego, któryby ośmielił się potępić mię.
— Tak zapewne, tak za tobą przemówiłaby sprawiedliwość, gdyby rzeczy tym poszły porządkiem; lecz czyliż to dowodami uwolniono się... przebacz pani że wymówię te wyrazy, które w tobie obudzą świeże jeszcze rany, czyliż to drogą, prawa uwolniono się od Darnleya, Rizziego i trzech twoich własnych przodków, którzy polegli z rąk morderców? Pomyśl pani o tém, że tu jesteś sama, bez stróży, bez przyjaciół i z jedną tylko, równie słabą jak ty sama, kobietą. Nikt nie usłyszy twego wołania, nikt ci nie przyjdzie na pomoc; znikniesz w nocy ciemnéj i burzliwéj, oto wszystko, któż się dopomni za ciebie? Któż się zapyta o znikłą królowę? twój syn, dziecko w kolebce, które nie wie jeszcze czy ma matkę? Elżbieta, twoja współzawodniczka? Elżbieta twoja nieprzyjaciółka? Boże! czyliż ona nie pragnie śmierci kobiety, która jéj wyrównywa w potędze, a przewyższa pięknością? Nie lękasz się pani śmierci, wiem o tém, bom cię widział na polu bitwy, to wiem że krew Stuartów w twych żyłach płynie, abyś miała, w jasnym dniu obawiać się żelaza, lecz sztylet w nocy, lecz potajemna trucizna, śmierć ukryta, bez przyjaciół, bez pociechy, bez kapłana. I w jakiéjże to chwili? oto wtenczas, kiedy twoi przyjaciele się gromadzą, kiedy twoi przyjaciele łączą się, kiedy twoi przyjaciele przysięgają wyrwać cię z tych miejsc lub zginąć... Oh! dla nich jeżeli nie dla siebie, żyj pani, zaklinaną cię na imię Nieba, żyj!....
— Tak, nieprawdaż? odpowiedziała Marja; a kiedy moi przyjaciele wystawiają dla mnie wolność, życie i honor, kiedy z zakrwawionemi ranami, które w mojem imieniu i dla mnie ponieśli, przyjdą mnie szukać w więzieniu, przekonają się, że kobieta zdradziła królowę, i że jéj odwaga zawiodła ich poświęcenie.
— Lecz pomyśl pani, rzekł Melvil zniżając głos, i zastanów się, jaką korzyść odnieść możesz z położenia w jakiém się znajdujesz: każdy wie, że jesteś w więzieniu, że grożą ci: i któż uwierzy żeś dobrowolnie podpisała twoje zrzeczenie? Nikt. Gdyby nawet uwierzono, będziesz miała dwóch świadków wyrządzonego ci przymusu; ta młoda panna, która bez wahania powie wszystko; a jeżeli tego będzie potrzeba ja... ja sam, który dla tego tylko przyjąłem to posłannictwo, aby cię uchronić od grożącego niebezpieczeństwa: czy to niebezpieczeństwo będzie niewolą, hańbą, lub śmiercią! Oprócz tego pani, rzekł Melvil, podając papier królowéj, czy masz zaufanie w lordzie Herris? czy ufasz lordowi Seyton? tak, nieprawdaż? bo to są waleczni i wierni poddani. Czytaj więc, co piszą do ciebie.
Królowa wzięła papier przez Melvila podany, w którym istotnie dwaj lordowie prosili Marję, aby zgodziła się na wszystko, czegoby tylko od niéj wymagano: aby podpisała wszystkie papiery jakie jéj przedstawią, zapewniając ją, że skoro tylko zostanie wolną i zaprotestuje przeciw tym wszystkim czynnościom, akta te nie będą miały żadnego znaczenia. Przez ten czas Melvil poszedł do okna i wrócił, Marja Seyton klękła u nóg królowéj i prosiła jéj z kolei.
— I ty także, Marjo, mówiła królowa uśmiechając się, i ty także nakłaniasz mię do téj nikczemności. Bądź ostrożną, jestem kobietą, a lubo krew Stuartów we mnie płynie, przecież się lękam sztyletu w nocy, albo ukrytéj trucizny, jak węża, który się czołga cicho i tajemnie. Ah! nie nalegaj tak na mnie; bo gotowabym to uczynić: a moje sumienie mi powiada, że to by był postępek mnie niegodny.
— Nie pani, rzekł Melvil, to nie twoje sumienie, to duma tak przemawia; ale pamiętaj, że jak duma gubi duszę, może zgubić i ciało. W imię nieba, pani, masz tylko jeszcze jedną chwilę; kwandrans upłynął, słyszę ich powracających. Otóż i oni.
I w istocie, oba lordowie weszli, Lindsay ze zwykłą sobie gburowatością, Ruthwen z zimnem ugrzecznieniem. Milczeli chwilę; potém widząc że Marja nic nie mówi:
— I cóż pani? rzekł Ruthwen. Czy Wasza Królewska Mość namyśliła się ostatecznie! przychodzimy po jéj odpowiedź.
— Milordowie, rzekła Marja, trzeba się poddać, kiedy walczyć nie można. Gdybym była na drugiéj stronie jeziora, z dziesięcią tylko rycerzami, może nie tak łatwa byłaby ze mną zgoda; lecz tu w zamku, albo raczej w tém więzieniu Lochleven, otoczona głęboką wodą i wysokiemi murami, naglona przez was, nie mogę postąpić według mojego serca. Postąpię więc stosownie do mojego położenia. Dajcie te papiery, przydała Marja Stuart biorąc pióro, podpiszę je.
— Pani, rzekł Ruthwen podając je, samo z siebie się rozumie, że Wasza Królewska Mość dobrowolnie podpisujesz, i nigdy nie będziesz oskarżała obecnego położenia.
Królowa już prawie podpisywać miała, kiedy się z tém odezwał Ruthwen; i zaledwie domówił ostatni wyraz, Marja rzuciła pióro, i podniósłszy się z dumą:
— Milordzie, rzekła, jeżeli spodziewacie się, że sama oświadczę z własnego natchnienia iż z pomiędzy rodziny Stuartów, niegodna jestem korony, która od trzech wieków zdobi nasze skronie, mylicie się; i za trzy królestwa Francji, Szkocji i Anglji, z których pierwsze do mnie należało, drugie należy, a trzecie powinno należeć, nie podpiszę podobnéj hańby.
Na Boga! wykrzyknął Lindsay, poskoczywszy do królowéj, i chwytając ją za lewą rękę żelazną rękawicy, podpiszesz pani, podpiszesz, bo ja ci to powiadam.
— Tak jest milordzie, tak jest zawołała królowa, z oczami promieniejącemi radością; albowiem czekałam tylko na coś podobnego. Tak jest podpisuję dobrowolnie, z własnéj chęci; i oto dowód, przydała podnosząc rękę, i wskazując dłoń skaleczoną którą Lindsay puścił, zawstydzony gwałtownością, któréj się unieść pozwolił, oto dowód, że jestem panią moich czynności, i że dobrowolnie podpisuję.
To mówiąc, podpisała szybko, jakby obawiając się, żeby teraz wysłannicy nie wzbronili jéj podpisać.
Lindsaj chciał coś powiedzieć z wynurzeniem żalu, lecz Marja go wstrzymała.
— Jakto milordzie, rzekła, usprawiedliwienia? ale to ja raczéj dziękować ci powinnam; i tego tylko żałuję, że ta dłoń królewska nie może zachować tego nabiegu krwi i skaleczenia aż do dnia, kiedy ją pokaże mojemu ludowi z okna mojego pałacu Holyrood. Zresztą, to jest wszystko, czego panowie żądaliście odemnie, rzekła dalej Marja:
A więc żegnam was, milordowie, czyli raczéj do widzenia; spodziewam się, że to będzie w czasie i miejscu, kiedy swobodniéj wynurzyć wam będę mogła uczucia jakiemi przejęliście mię panowie.
To mówiąc, podała Melvilowi drugą rękę, którą on z uszanowaniem ucałował, i odeszła z Marją Seyton do przyległéj komnaty.
Dwaj posłowie oddalili się także, ale smutni i niezadowoleni z obrotu rzeczy; wprawdzie otrzymali podpisy, które były celem ich posłannictwa, jednakże nieukrywali przed sobą, że to było przy pomocy środków przechodzących zbytecznie zwyczajny drogę dyplomatyki, aby kiedyś nie wpływały korzystnie na sprawę królowéj, w przypadku protestacji z jéj strony: tém bardziéj, ze to wszystko stało się w obec Melvila, którego znano z życzliwości dla uwięzionéj.




ROZDZIAŁ XIX.

We dwie godziny po ich odjeździe, doniesiono królowéj że w nieobecności Wiljama Douglas, który przez rejenta powołany wyjechał na kilka dni z posłami do Edymburga, lady Lochleven będzie pełniła przy niéj obowiązki kosztowania potraw.
Lecz Marja w ciągu dnia zmuszoną była ukrywać zbyt gwałtowne wzruszenia, aby nie uczuła ich dotkliwie; i kiedy nadeszła godzina obiadu, i Lady Lochleven, stojąc przy stole czekała dopóki królowa nie usiądzie, Marja Seyton wyszła z sypialni, mówiąc:
Pani, królowa jest słabą i nie wyjdzie dzisiaj ze swojéj komnaty.
— Pozwól mi panna, cieszyć się nadzieją, odpowiedziała Lady Lochleven, ze słabość Jéj Królewskiéj Mości, pozwoli jéj do wieczora zmienić postanowienie. Na wszelki wypadek, widzisz mię dopełniającą obowiązków, które mój syn byłby przyjął na siebie, gdyby mu usługi dla dobra kraju nie kazały opuścić zamku.
Na te słowa, marszałek podał lady Lochleven na srebrnym półmisku naprzód chleb i sól, następnie łyżkę potrawy lub kawałek, szklankę wody i wina; po czém lady oddaliła się krokiem powolnym i ciężkim.
Lady Lochleven prawdę powiedziała; Marja czując się zdrowszą około godziny ósméj wieczorem, wyszła z sypialni. Uradowana, że może raz przynajmniéj zjeść wieczerzę, wolna od uwagi panów lub domowników, usiadła do stołu, i pomimo dotkliwego zdarzenia tego rana, jadła z większym apetytem, niżeli kiedykolwiek od czasu swojego uwięzienia. To podało jéj myśl, co czynić miała kiedy zechce zostać samą; i postanowiła, lubo już zupełnie przyszła do zdrowia, przedłużyć swoje słabość przynajmniéj przez cały dzień następny.
Wistocie, kiedy nazajutrz w godzinę śniadania Lady Lochleven znowu przybyła, dano jéj tęż samą odpowiedź co dnia wczorajszego; i podobnież jak wczoraj oddaliła się ze swojemi służącemi, pokosztowawszy wpierwéj wszystkich potraw, aby powiedziano: że czy królowa obecna lub nie, ona wywiązała się ze swojéj powinności, względem gościa. Marja zaraz po jéj odejściu wyszła ze swojéj sypialni, jadła z większym apetytem, dzięki tej nieco większéj swobodzie zyskanej zręcznym wybiegiem.
Lecz bądź że lady Lochleven obraziła się postanowieniem królowéj, aby nie wychodzić wcale ze swojéj komnaty dopóki ona była, bądź, że ją interesu gdzie indziéj zatrzymały, Marja Seyton wyszedłszy w godzinie obiadu z sypialni królowéj, ujrzała zamiast staréj lady Lochleven lub jéj starszego syna, pięknego młodzieńca zupełnie jéj nieznanego. Był to Jerzy Douglas, który właśnie tego samego rana przybył do zamku.
Ponieważ Marja Stuart nie wiedziała o téj zmianie, a chociażby i wiedziała, to byłoby nie wzruszyła wcale jéj postanowienia aby obiadować sama, przeto Marja Seyton, tez same Jerzemu dała odpowiedź jak jego matce rano. Jerzy przyjął ją z purytańską prawdziwie obojętnością, skosztował potrawy jedne po drugich i kazał się oddalić służącym. Ci od dwóch dni nie mając nic do czynienia przy królowéj, wyszli natychmiast.
Jerzy postąpił kilka kroków, jakby szedł za nimi; lecz zaledwie ostatni z nich wyszedł, stanął, słuchając oddalających się ich kroków, a kiedy odgłos ucichł zupełnie, zobaczywszy że żaden nie został ani na korytarzu, ani na schodach, spiesznie postąpił ku Marji Seyton, wziął ją za rękę i zapytał:
— Czy pani kochasz królowę? czy jesteś do niej przywiązaną?
— Dla czego mię pan o to pytasz, odrzekła Marja zdziwiona.
— Dla tego, że chcę jéj ocalić honor i życie, powrocie jéj wolność i tron. Teraz kiedy wiesz pani moje zamiary, proś ją aby wyszła; muszę z nią mówić, jeżeli stracimy tę chwilę przyjazną, może już nigdy jéj nie odzyskamy.
— Jestem, panie, rzekła Marja, otwierając drzwi, czego żądasz odemnie?
Jerzy nie spodziewając się tego nagłego ukazania się królowéj, cofnął się kilka kroków, drżąc tak, że o mało nie upadł; potem, oparł się na poręczy stołka przygotowanego dla królowéj, spojrzał na Marję z wyrazem nieokreślonego zachwycenia, zwolna postąpił ku niej, przykląkł, z zanadrza wyjął papier i podał go królowéj.
— Co to ma znaczyć? zapytała Marja.
— Czytaj pani, odrzekł młodzieniec.
— Co widzę? wykrzyknęła, przebiegłszy pismo oczyma; akt sprzymierzenia moich zacnych i wiernych lenników Seytona, Herrisa, Argyle!... przysięga na honor, ze z narażeniem życia, uwolnią mię z więzienia i na tron przywrócą. Jakim sposobem ten papier znajduje się w twoich rękach?
— Ponieważ mi go powierzyli ci szlachetni panowie, którzy go podpisali, abym w twoje ręce pani złożył.
— Któż więc jesteś? zapytała królowa.
— Najniegodniejszy z sług twoich.
— Lecz jak się nazywasz?
— Jerzy Douglas.
— Jerzy Douglas! wykrzyknęła królowa; jakim sposobem Douglas może bydź sprzymierzeńcem Seytona, Herrisów i Hamiltona, śmiertelnych nieprzyjaciół swojéj rodziny?
— Ponieważ ten Douglas kocha cię pani, odpowiedział Jerzy, upadając prawie na posadzkę.
— Panie!.... rzekła królowa, cofając się w tył.
Przebaczenie! pani, mówił Douglas; wyznam W. K. Mości, jaki powód skłania mię do czynnego udziału, bo inaczéj uważałabyś mię za zdrajcę. Racz więc raz tylko jeden posłuchać mię, a szaleństwo moje na zawsze zamilknie w głębi piersi, pragnę tylko przekonać Cię o mojem poświęceniu. Od pięciu lat, jak cię pierwszy raz ujrzałem, nieodstępny dzieliłem każdą Twoją przygodę. W wyprawie przeciwko hrabiemu Huntly, w odzieży górala; w twojéj wycieczce do pustelni, jako koniuszy; w Carbery-Hill, w zbroi żołnierza. Nakoniec widziałem jak cię porwano w Edymburgu, aby zaprowadzić do zamku Lochleven; a ponieważ zamek ten należał do mojéj familji, przeto natychmiast myśl powstała we mnie: że to zapewne ja przeznaczony byłem od Boga, abym wynagrodził obrazę noszących moje nazwisko, ocaleniem Ci życia. Wiedziałem że lordowie malkontenci zgromadzają się w Dunbarton. Udałem się tam natychmiast; dałem się poznać, i nie mówiąc sprzysiężonym z jakiego powodu działać przedsięwziąłem, położywszy rękę na Ewangelji przysiągłem na moje imię, przysiągłem na honor i życie, że cię pani ocalę. Wtedy oddali mi ten papier, i przyszedłem, nie wiedząc jeszcze jakimby sposobem zbliżyć się do ciebie. Ale Bóg chciał utwierdzić moje przeczucia przepowiednią, albowiem w sam dzień mojego przybycia zdarzyła mi się upragniona sposobność, i oto klęczę u stóp Waszéj Królewskiéj Mości, czekając mojego wyroku albo przebaczenia.
— Powstań Sir Jerzy, odpowiedziała królowa podając mu rękę, pozdrawiam cię w więzieniu, do którego przynosisz nadzieję i mówisz o wyswobodzeniu.
— A więc Wasza Królewska Mość przyjmuje moje usługi, zawoł Douglas? — Dzięki ci, dzięki, od dzisiaj jestem prawdziwie dumnym, bo wszystko co żyje, myśli we mnie, do ciebie należy. Ah dziękuję Ci Pani!
— Lecz nakoniec ozwie się królowa, czy powziąłeś już jaką myśl do mojéj ucieczki? czy ułożyłeś jaki plan do mojego uwolnienia?
— Jeszcze nie, odpowiedział Douglas: przedewszystkiem potrzeba zgromadzić dostateczną liczbę wojska, abyś Wasza Królewska Mość wychodząc z zamku, ujrzała się na czele twoich obrońców.
— Oh! śpieszcie się! wykrzyknęła królowa, jeżeli chcecie abym wpierwéj nie umarła.
— Wszystkie chwile mojego życia, wszystkie moje myśli, wszystkie zasoby moich zdolności tém tylko od téj chwili będą zajęte.
— Zostajesz więc w tym zamku?
— Nie mogę, — niestety! tu nie tylko żebym był nieużytecznym Waszéj Królewskiéj Mości; ale nawet szkodliwym.
— Lecz któż mi powie że zajmują się moją sprawą! jakże się dowiem że się zbliża czas wyswobodzenia!
— Przygotowałem nasze sposoby porozumiewania się. Pójdź pani, i spojrzyj na ten mały odosobniony domek na wzgórzu Kinross; co wieczór będziesz tam widziała światło, ono niech będzie dla ciebie gwiazdą mówiącą: miéj nadzieję pani. Kiedy będziesz chciała dowiedzieć się od twoich przyjaciół, jak dalece postąpili w swoich usiłowaniach, każ pani wzajemnie lampę postawić w oknie twojéj komnaty; w ów czas światło w Kinross zniknie; natychmiast połóż rękę na sercu; jeżeli naliczysz dwadzieścia jego uderzeń, nim się znowu ukaże, będzie to dowodem że jeszcze nie powzięto nic pewnego, jeżeli naliczysz tylko dziesięć, to znaczyć będzie że ucieczka oznaczona jest za ośm dni; jeżeli naliczysz tylko pięć, na dzień następny; jeżeli natychmiast zgaśnie, to będzie znaczyło że odzyskasz wolność tego samego wieczoru. Prócz tego, dodał Douglas, podając papier, abyś Wasza Królewska Mość nie zapomniała lub nie omyliła się, wszystko tu jest wypisane.
— Tak więc wszystko przewidziałeś, wtenczas, kiedy ja nie wiedziałam nawet czy żyjesz! zajmowałeś się najdrobniejszemi szczegółami mojego uwolnienia, a ja uskarżałam się że mię Bóg i ludzie opuścili. Oh! byłam bardzo niesprawiedliwą, i niewdzięczną, ponieważ poświęcenie twojemu podobne, może stać się pociechą i nagrodą nie jednéj zdrady.
— A teraz pani, mówił Douglas, muszę się oddalić; przedłużona moja nieobecność mogłaby wzbudzić jakie podejrzenie, a to samo zgubić by cię mogło; albowiem tu wszystko jest nieprzyjacielem Twoim pani; ja tylko jeden, i biedny chłopiec, który kocha to co ja kocham, i nienawidzi co ja nienawidzę. A więc, żegnam cię pani; nie wiem kiedy cię znowu zobaczę, a nawet czy cię zobaczę. Ale, pytaj się pani światła w Kinross, dopóki ono jaśnieć będzie, to dowód że żyję, a dopóki żyć będę, wszystkie dni moje są na usługi Waszéj Królewskiéj Mości.
To mówiąc Jerzy Douglas ukłonił się i wyszedł z komnaty, zostawiając Marję Stuart przepełnioną radością i nadzieją.
Tego samego wieczora, ujrzała królowa światło w małym domku w Kinross; i żeby się przekonać czy to jest to samo, i czy się nie myliła; spróbowała wiadoméj umowy; światło znikło i po dwudziestu uderzeniach serca ukazało się znowu. Douglas powiedział prawdę, przyjaciel wierny i oddany zupełnie czuwał nad nieszczęśliwą uwięzioną!




ROZDZIAŁ XX.

Nazajutrz Willjanas Douglas powrócił z Edymburga i objął na nowo zwykłe obowiązki przy królowéj. Marja, aby nie wzbudzić jakiegokolwiek podejrzenia, przyjęła go jak zwyczajnie. Miesiąc tym sposobem upłynął bez najmniejszego wypadku, któryby zasługiwał na wspomnienie. Każdego wieczora królowa widziała błyszczącą jedyną gwiazdę, któréj nie szukała teraz na niebie lecz na ziemi; każdego wieczora zapytywała się jéj, i każdego wieczora, wierna i posłuszna, odpowiadała że nic jeszcze nie postanowiono. Nakoniec, ostatnie dni miesiąca, zmieniła odpowiedź, i ukazywała się na nowo po dziesięciu uderzeniach serca.
Marja krzyknęła, towarzyszka jéj przybyła przelękniona. Znalazła królowę bladą, drżącą tak, że ledwie utrzymać się mogła, tak wzruszenie jéj było wielkie. Jednakże nie mogła wierzyć téj wiadomości, mniemała że się omyliła, i chciała się raz jeszcze przekonać. Marja Sejton ponowiła zapytanie. Światło zrozumiało że żądają potwierdzenia tego co doniosło, i zniknąwszy na chwilę, tak jak pierwszym razem, ukazało się zaraz za dziesiątem uderzeniem.
Tak więc uwolnienie ich było blizkie. Obie uwięzione przepędziły noc przy oknie.
Następnego dnia, kiedy królowa i jéj towarzyszka zajęte były haftem, kamień wybił szybę i wpadł do komnaty. Królowa mniemała naprzód że to był wypadek lub nowa obraza; lecz Marja Sejton postrzegła że kamień owinięty był papierem; podniosła go natychmiast, w nadziei że to był list: nie zawiodła się. Zawierał w sobie to co następuje:
„Za kilka dni wszystko będzie gotowe, i uwolnienie Waszéj Królewskiéj Mości, jest prawie niezawodne, jeżeli tylko wykonasz co do litery poniżéj wskazane przepisy.
„Jutro Marja Sejton zejdzie sama do ogrodu, ponieważ wiedzę wszyscy że ona nigdyby bez królowéj oddalić się niechciała i że prócz tego nie ona jest uwięzioną. nie będą jéj pilnowali. Znajdzie w wydrążonem pniu wierzby, będącéj za bramą pilnik i drabinkę jedwabny pilnik jest do przepiłowania jednéj sztaby kraty okiennéj, drabinka zaś aby zejść po niéj na dziedziniec.
„Królowa niechaj wieczór pyta się światła, ono wskaże jéj, dzień przeznaczony do ucieczki, którego nie można oznaczyć, ponieważ to zależy od tego, kiedy przypadnie z kolei straż na jednego z żołnierzy zamkowych, który do nas należy.
„W wieczór dnia oznaczonego, królowa od dziesiątéj godziny czekać będzie gotowa. Kiedy usłyszy trzykrotny odzew sowy, wyjmie kratę, przywiąże jeden koniec drabinki, drugi spuści ku ziemi, wprzód jednak zmierzywszy dobrze nim schodzić zacznie. Wtenczas wejdzie na nią człowiek aby się przekonać czy drabinka jest dosyć silną, i dopiero po téj próbie, dopomoże zejść uwięzionym.
„Potem, przy pomocy Boga wszystko spełni się stosownie do życzeń wiernych poddanych Waszéj Królewskiéj Mości.”
Królowa pobiegła do okna; lecz nie spostrzegła nikogo. Wówczas drugi raz odczytała bilet, uwiadomienie było stanowcze i prawdopodobne, i potwierdzało zupełnie nadzieje wyrażone światłem odosobnionego domku.
Cały ten dzień królowa przepędziła w największéj niespokojności, patrzyła bez przerwy na jezioro i na Kinross; lecz okiennice domku były zamknięte, a na jeziorze była tylko łódź na kotwicy, w któréj stał mały Douglas zajęty łowieniem ryb.
W wieczór na nowo zapytała światła i dziesięć uderzeń naliczyła. Rzeczy więc były w tym samym stanie.
Nazajutrz Marja Seyton zeszła do ogrodu, i jak przewidział Jerzy, była samą, nikt na nią nic zwracał uwagi. Znalazła w wydrążeniu wierzby pilnik i drabinkę, wracając jak najspieszniej do królowéj z tym nowym dowodem porozumień przyjaznych, stronników królowej ze służbą miejscową. Królowa i Marja zajęły się przygotowaniem do ucieczki, i kiedy Marja Seyton pracowała nad przepiłowaniem kraty, królowa tymczasem gromadziła wszelkie klejnoty, które w małéj zamknęła skrzyneczce.
W wieczór królowa dała znak umówiony i zaledwie lampę przybliżyła do okna, czuwające światło znikło; lecz tym razem zniknienie krótko trwało; zaledwie królowa przeliczyła pięć uderzeń, ukazało się znowu jasne jak gwiazda.
Królowa ponowiła zapytanie, uprzejme światło tęż samę powtórzyło odpowiedź; a więc ucieczka oznaczoną była na dzień następujący.
Królowa nie mogła spać przez całą noc i kazała sobie czytać modlitwy. Jak tylko się rozwidniło, wstała i natychmiast pobiegła do okna. Krata przepiłowana zupełnie przez Marję Serton trzymała się zaledwie, i łatwo ja było wyłaniać za pierwszém silnem popchnięciem. Drabinka była gotowa, klejnoty w szkatułce. A ponieważ Marja nie miała się czem zająć przez dzień cały, przeto dzień był dla niéj wiekiem.
W godzinie śniadania i obiadu Willjams Douglas przyszedł jak zwykle. Królowa zaledwie śmiała spojrzeć na niego: zdawało jéj się że myśl jej wyczytać można było w każdem poruszeniu. Jednakże pomimo téj niespokojności uwięzionych, Willjams Douglas zdawał się nic nie spostrzegać.
Nadszedł wieczór, niebo przez cały dzień pogodne zachmurzyło się, i ciemne chmury sunąc się, z zachodu na wschód, zakryły do najmniejszéj gwiazdeczki. Jedyne światełko błyszczało w ciemności, światełko małego domku w Kinross. Królowa chcąc się przekonać, czy umówiony zamiar nie zmienił się, przybliżyła lampę do okna: światło znikło natychmiast i nie pokazało się więcéj, ciemność panowała do koła. Uwiadomienie stanowcze. Ucieczka dzisiejszego wieczora.
Królowa również zgasiła lampę, aby sądzono że już śpi, Marja Scjton tym czasem dokończyła przepiłowania kraty; następnie obie kobiety stały niewzruszone słuchając najmniejszego szelestu w zamku, który w miarę postępującej nocy cichnął. O dziesiątéj godzinie, zmieniono straże jak zwykle; patrol obszedł wszystko do koła, i wszędzie ciche panowało milczenie. Po chwili trzykrotny odgłos sowy dał się słyszeć: — To był znak.
— Królowa i Marja przywiązały mocno koniec drabinki do kraty, drugi zaś spuściły podług umowy, i poczuły natychmiast że drabinkę ktoś natęża; przechyliły się za okno lecz noc była tak ciemna że niemogły nic dostrzedz dopóty, dopóki osoba nie doszła aż do okna. Wtenczas po głosie poznały Jerzego, który wchodząc otworem wypiłowanéj kraty wskoczył do mieszkania.
— Pani wszystko jest przygotowanem, rzekł Jerzy z cicha; Tomasz Warden który ma nam bramę otworzyć jest na swojém stanowisku; łódź czeka na jeziorze, a twoi przyjaciele są na drugim brzegu. — Idźmy.
Marja nie tylko że nie mogła odpowiedzieć, lecz czuła jak nogi pod nią się chwieją, mniemała że zupełnie zemdleje, tak że musiała się wesprzeć na ramieniu Marji Sceyton, i z jękiem prowadzić się pozwoliła.
— Pani, rzekła dziewica, patrząc na królowę prawie omdlałą, wezwij na pomoc Najświętszéj Panny i Wszystkich Świętych.
— Pani, rzekł Jerzy, wspomnij sobie na swoich poprzedników, a duch ich wspierać cię będzie.
— Dobrze, dobrze, rzekła królowa. — Za chwilę zobaczycie mię znowu tak silna jak zawsze; lecz nie byłam panią pierwszego wzruszenia. — Teraz jestem gotowa, idźmy moi przyjaciele.
Jerzy wskoczył na ramę okna; lecz zaledwie nogę wystawił na drabinę sznurową, u spodu wieży odezwał się głos; „kto idzie?”
— Przez Boga! rzekł Jerzy cichym głosem, jesteśmy zdradzeni.!
Ten sam głos trzykrotnie powtórzył jeszcze zapytanie, za każdym razem coraz groźniéj; następnie światełko błysło i huk dał się słyszeć. Kula ze świstem przeleciała przez kraty, a Jerzy obawiając się aby jakie nieszczęście nie przytrafiło się królowéj, wskoczył na powrót do komnaty. W téj saméj chwili drzwi się otwarły i wszedł Willjams Douglas z Lady Lochleven, w gronie straży, i służących ze światłem; kiedy blask jego rozszedł się po komnacie, królowa z Marją Sejton, w ubiorach podróżnych, stały wsparte jedna na drugiéj, przed niemi zaś Jerzy wybładły lecz mężny, gotów z orężem w ręku spotkać się i bronić tych które zaufały jego opiece.
Chwilę trwało okropne milczenie, w czasie którego widzowie téj sceny nadzwyczajnej, w osłupieniu i milcząc spoglądali jedni na drugich; nakonicc Willjams Douglas odwracając się do Lady Lochleven:
— A cóż! moja matko, rzecze, czy nie mówiłem? że Jerzy był w zmowie z tą Moabitką? — Nie chciałaś wierzyć mojemu słowu, uwierzysz że teraz własnym oczom?
— Jerzy, mówiła z cicha Lady, wyciągając ręce ku temu którego oskarżano, Jerzy słyszysz co twój brat powiada? i jakie podejrzenie cięży na twoim honorze?, jestże to prawdą Jerzy, żeś się dał uwieść, oszukać téj kobiecie? powiedz mój synu, powiedz to tylko: Żaden Douglas nie zdradził swojéj powinności, a ja jestem Douglasem.
— Pani, rzecze Jerzy z nachyleniem czoła, Douglasowie tylko podnosząc broń przeciw swoim prawym monarchom, zdradzają swoje powinność, nie wtenczas kiedy im w nieszczęściu pozostają wiernemi. A więc pani, mój los godzien jest zazdrości: tamten, przydał wskazując brata, tamten jest zdrajcą, a tém samem nie Douglasem.
— Broń się! zawołał Willjams dobywając miecza i rzucając się na brata, który również stanął gotów do odporu; stara Lady załamywała ręce z boleści.
— Złóżcie broń! rzekła Marja, postępując ku nim z taką powagą, że mimowolnie cofnęli się, złóżcie broń! rozkazuję wam.
— Uwięzić go! zawołała Lady Lochleven, wtrącić do najciemniejszego więzienia twierdzy, jak gdyby był ostatnim służalcem: niech tam czeka wyroku rejenta.
— Jerzy, rzekła królowa, widząc wahanie się sług i żołdactwa, Jerzy w imię nieba, uciekaj dopóki możesz.
— Nigdy, pani, nigdy! zginę przy tobie.
— Twoja śmierć mię gubi, kiedy twoja ucieczka ocalić mię może.
— To prawda! odpowiedział Jerzy, żegnam cię pani.
Następnie zwróciwszy się do służących, którzy na rozkaz Lady Lochleven i Willjamsa, chcieli go zatrzymać
— Miejsce dla młodego Douglasa; wykrzyknął Jerzy rzucając się w przelękłą tłuszczę, i w oka mgnieniu już był na schodach, zostawiwszy po za sobą leżącego człowieka, który mu chciał tamować przejście, i którego obalił pchnąwszy nagłówkiem swojego miecza.
— Ognia do niego, ognia do zdrajcy! zawołał Willjams, biegnąc za nim: żadnéj litości! ognia! ognia! strzelajcie jak do psa.
Wykonano ten rozkaz raczéj bojąc się Willjamsa, niż w chęci zatrzymania Jerzego; dlatego też wkrótce na dziedzińcu rozległ się głos, że uciekający dostał się do jeziora.
— Waleczny Douglasie, szepnęła z cicha królowa, niech się Bóg tobą opiekuje!
— Ah! krzyknęła stara Lady! ah! starożytna sława naszego domu stracona, splamiona na wieki; ponieważ jeden zdrajca znalazł się w naszéj rodzinie, będą mówili że my wszyscy jesteśmy zdrajcami!
— Pani, mówiła Marja, postępując ku Lady Lochleven, dzisiejszéj nocy zniszczyłaś wszystkie moje nadzieje, po drugi raz wydarłaś mi koronę, którą już miałam odzyskać; zamknęłaś powtórnie drzwi mojego więzienia, już roztwarte dla uwięzionéj; a jednakże, pani, wierzaj mojemu królewskiemu słowu, to ja ciebie żałuję, ja chciałabym cię pocieszyć.
— Precz odemnie wężu! krzyknęła Lady Lochleven cofając się przerażona; precz judasza, lękam się twojego pocałowania, bo twój pocałunek jest ukąszeniem.
— Cokolwiek bądź możesz pani mi powiedzieć, nic w téj chwili nie zdołałoby mię obrazić, odpowiedziała królowa: za nadto wiele zaciągnęłam obowiązków względem twojego syna, abym się gniewać mogła za obelgi jego matki, jakkolwiekby przykre i dotkliwe były.
— Więc żaden mężczyzna, zawoła Lady Douglas, wlepiając oczy w Marję, nie ujdzie sztucznych ponęt téj czarownicy! Lecz jakiemżeś przyrzeczeniem, zdołała tego nieszczęśliwego sprowadzić z drogi powinności? Czy mu przyobiecałaś miejsce Rizzia, czy Bothwella? Prawda, że trzeci mąż żyje jeszcze; ale czyż nie ma morderstwa lub rozwodu? Czyliż wy, rzekła z irońją, dla tego tak często powtarzacie małżeństwo, że je uważacie za świętość w zasadach waszéj religji. Te słowa królowa pogardliwem przyjęła milczeniem.
Później odwróciwszy się do Marji Seyton rzekła:
— Pójdźmy do naszych komnat, zanadto czyniemy zaszczytu téj obiecała odpowiadając jéj. Potém stanąwszy na progu:
— Milady, mówiła, uwalniamy cię i wszystkich waszych, od obecności w godzinach naszych obiadów lub śniadań; wolimy raczéj, narazić się na otrucie, niż doznawać téj niewypowiedzianéj przykrości widzenia was dwukrotnego.

To mówiąc, weszła do swego mieszanina, zamknęła drzwi za sobą; albowiem tylko przy tych drzwiach jeszcze pozostawiono zasuwki wewnątrz.


ROZDZIAŁ XXI.

Lady Lochleven tak była zmieszana ostatniemi wyrazami Marji, że nie tylko nie śmiała nic odpowiedzieć, ale nawet po wyjściu królowéj nie mogła przyjść do siebie. W tym samym czasie usłyszała na dziedzińcu głos Willjamsa, rozkazywał podwoić straże i postawić wartę przy łodziach, co było dowodem że Jerzy Douglas uciekł. W tedy wzniosła oczy ku niebu z nieokreślonym wyrazem wstydu, a jednak dziękczynienia; później wymówiwszy kilka słów niezrozumiałych, wyszła, polecając żołnierzom uprowadzić ranionego współtowarzysza, a intendentowi zamknąć drzwi starannie. Tak więc ten pokój przed chwilą oświetlony i pełen wrzawy, nagle został ciemnym i milczącym.
Po chwili drzwi od sypialni królowéj otworzyły się, i Marja wsparta na swojéj towarzyszce zbliżyła się do okna. Zaledwie rzuciła okiem, wydała krzyk radości i złożyła ręce na znak dziękczynienia; światło jaśniało na wzgórzu, i latarnia zbawienia świeciła w ciemności burzy.
Królowa nie mogła nic więcéj żądać. Wiedziała o tém że raz dostrzeżony zamiar ucieczki, podwoił baczność jéj nieprzyjaciół, i opóźniał na czas prawie nieokreślony inny sposób ocalenia; a więc niemałą był dla niéj radością ten znak jéj stronników, zapowiadający że nadzieja jeszcze nie zupełnie stracona. Prócz tego, do téj nadziei tkliwsze łączyło się uczucie; światło bowiem przekonywało jawnie że Jerzy uszedł niebezpieczeństwa.
Po wszystkich wielkich przesileniach jest chwila spoczynku, w któréj natura zbiera swoje siły przeciw wypadkom mającym nastąpić. Dnia poprzedzającego, tego wieczora kiedy miała bydź wolną, Marja byłaby uważała za męczarnię niepodobną do zniesienia, aby piętnaście dni jeszcze zostać w więzieniu, a w kilka godzin po wypadku któryśmy opowiedzieli, który odtrącił nadzieję, pociechą było dla niéj to niepewne przyrzeczenie oddalonéj ucieczki, któréj już nic dnia w przyszłości nie oznaczało.
Nazajutrz wrzucono kamień z podwórza do mieszkania królowéj. Równie jak pierwszy obwinięty był listem Jerzego Douglas, zawierającym w sobie te słowa:
„Kazałaś mi pani żyć; byłem posłuszny i składam Waszéj Królewskiéj Mości dzięki, żeś mi pozwoliła na nowo narażać życie moje dla ciebie.
„Lecz niestety! niepowodzenie naszego usiłowania na długo pozbawiło nas nadziei uwolnienia Waszéj Królewskiéj Mości; Hamilton, Herris, Argyle, Seyton, i inni sprzymierzeni, zmuszeni byli odesłać do domów żołnierzy, których pod rozmaitymi zgromadzili pozorami w okolice Kinross; sami nawet powrócili do swoich zamków, i ja tylko jeden pozostałem, bo nie mam ani lenników ani ziemi.
„Nie mogę nic nowego donieść, nie mogę oznaczyć dnia, mogę tylko upewnić Waszą Królewską Mość że dzień i noc czuwam nad nią, i przekonać ją przesłaniem tego listu, że ma przyjaciela W zamku Lochleven. Przyjacielem tym jest dziecko, to prawda, ale to dziecie ma serce męża.
„Wasza Królewska Mość możesz zaufać każdemu, ktokolwiek zbliży się do niéj mówiąc dwa wiersze staréj ballady, na cześć naszéj rodziny napisanéj:

„Douglas, Douglas,
„Wierny i tkliwy”

— Biedny Jerzy! zawołała Marja przeczytawszy list, otóż poświęcenie które tylko Bóg wynagrodzić może. Czyś ty kiedy pomyślała, moja Marjo, rzekła daléj królowa, o nieszczęśliwym losie tych wszystkich, którzy mię kochali! Franciszek II umarł w skutek nieznanéj choroby; Chatelard, stracony na rusztowaniu; Darnley, podłożoną miną wysadzony w powietrze; Bothwell wygnany, może już nie żyje; nakoniec biedny Jerzy wyklęty od własnéj rodziny.
— Oh! Marjo, jestem nieszczęśliwą istotą dla wszystkich mnie blizkich, a jednak przydała, podając rękę przyjaciółce, nie pojmuję dla czego są jeszcze tak nie rozsądni, że śmią narażać się dla mnie. Późniéj zamiast oddać list towarzyszce, przeczytała go jeszcze raz i schowała za suknię powtarzając hasło, po którém każdego przychylnego sobie poznać miała.
Od téj chwili mijały dnie i nocy, nie przynosząc nic nowego tak ze strony jéj przychylnych jak nieprzyjaciół. Nieprzychylni mieli co chcieli, to jest zrzeczenie się i mianowanie Murraya rejentem Szkocji; wiedzieli że królowa dobrze jest strzeżona i byli pewni że skutkiem przedsięwziętych ostrożności ucieczka jéj jest niepodobny. Jéj przyjaciele byli przekonani, że obecnie działać niemożna; że każde usiłowanie mogłoby się stać fatalnem; dla tego téż w’ zamku Lochleven czas upływał w twojéj zimnéj i niezmiennéj jednostajności.
Mijały tygodnie, za niemi miesiące: nadeszła jesień, liście na drzewach zżółkły i spadły; zima się zbliżyła siejąc pierwsze swoje śniegi na szczyty Ben-Lomondu, które zniżając się stopniowo na płaszczyznę, wkrótce pokryły ją jakby bezmiernym całunem. Marja, pewnego poranku, patrząc przez okno, ujrzała, że nawet jezioro pokryło się lodem tak silnym, ze gdyby wyszła z zamku mogłaby przejść po nim na brzeg przeciwny. Przez cały ten czas, królowa widząc codziennie każdego wieczoru pocieszające światło, była spokojną, uległą, niekiedy nawet dawna wesołość jak błyskawica przebiegała w jéj umyśle, podobna do promienia słońca przedzierającego się przez chmury, słońca, które zdawało się bydź wygnaném z Nieba. Nakoniec śniegi znikły, lody stopniały, przyroda zwolna wracała do życia, i Marja ze swojego okraconego okna widziała całą radość odradzającéj się wiosny, niemając najmniejszego udziału w téj błogosławionéj przemianie.
W istocie królowa nic nie wiedziała co się działo zewnątrz zamku, i nazbyt wątła, miała nadzieję tego co się stać miało wewnątrz; albowiem, jakeśmy powiedzieli, całe powodzenie zawisło od zręczności dwunastoletniego dziecięcia; i jeszcze Douglas oddalając się niemiał czasu nakłonić go do powtórzenia obietnicy, którą mu wykonał we względzie królowéj. Zresztą: Marja, ile tylko razy zdarzyło się jéj zobaczyć małego Douglasa, widziała iż tak nie zwraca na nią uwagi, oddany swobodzie swojego wieku, ze zwolna zapominała o swoim młodym przyjacielu.
Ale na początku kwietnia, Marja uważała że mały Douglas częściéj jak zwykle bawi się pod jéj oknami; i pomnego dnia kiedy u stop muru wykopywał dołek w ziemi na zrobienie potrzasku na ptaki, królowa śledząc pilnie każde jego poruszenie, dostrzegła że on jedną ręką nożem wykopywał ziemię, a drugą kreślił litery na piasku. I w istocie wpatrując się jeszcze baczniéj, przekonała się że te słowa były dla niéj; łącząc wyrazy jedne z drugiemi, które pisał i zacierał natychmiast, tę myśl wyczytała: „Dziś o północy spuść sznur oknem.” Lubo to uwiadomienie do niéj się pewnie ściągało; ale nie, nawet spojrzenie dziecka nie mogło ją w tém upewnić; albowiem mały Douglas w przekonaniu że go zrozumiano, dokończył swój potrzask, nastawił go i oddalił się nawet nie spojrzawszy w okno przy którém stała królowa.
Jednakże Marja postanowiła na wszelki wypadek, wykonać dane jéj zlecenie, i lubo nie miała sznuru, towarzyszka jéj Marja Seyton powiązała prześcieradła i o umówionéj godzinie, spuściła je oknem, przeniósłszy wpierwéj lampę do sypialni. Po chwili, uczuła że coś do końca przywiązane, a pociągnąwszy w górę, spostrzegła dosyć dużą paczkę, którą z trudnością zaledwie udało im się wciągnąć pomiędzy kraty; uwięzione natychmiast zaniosły ją do sypialni, a zasunąwszy drzwi rozwiązały z pośpiechem. Zawierała ona w sobie dwa ubiory służących z barwą rodziny Douglasów; przy kołnierzu jednéj z tych sukni przypięty był szpilką następujący list:
„Co wieczór od godziny dziewiątéj aż do północy królowa i miss Marja Seyton przywdziewać będą suknie, które im się przesyła, już dla tego aby do nich przywykły, jak dla tego aby na wszelki wypadek były gotowe do ucieczki, kiedy się okoliczność zdarzy. Suknie te powinny bydź wygodne, albowiem miarę brano na Marję Fleming i Marję Livingston, które utają tęż samą figurę.
„Co wieczór królowa zapytywać się będzie światła, aby ile możności wcześniéj ją uwiadomić było można.
„Jéj stronnicy zbierają się, przyjaciele czuwają”.
Jakkolwiek to uwiadomienie było dosyć niewyraźne, przecież uradowało niezmiernie królowę; przez całą zimę sądziła że już o niéj zapomniano i myśl jéj niejako w uśpieniu pozostała. Dowód ten poświęcenia i tkliwości, powrócił jéj nadzieję a z nią całą moc duszy. Tego samego wieczora królowa i Marja Seyton przemieniły suknie. Jak przewidziano, zrobione były tak dokładnie jakby na ich miarę zrobione.
Nazajutrz cały dzień królowa upatrywała małego Douglasa, spodziewając się że dziecię skinieniem lub jakiem znakiem, potwierdzi jéj nadzieje. Nie widziała go wcale. Wieczorem zapytała światła i naliczyła dwadzieścia uderzeń. Nic więc jeszcze nie postanowiono.
Mimo tego, ściśle wykonywała dane jej polecenia. O godzinie dziewiątej ona i Marja Seyton ubierały się po męzku i tak ubrane czekały do północy. Po piętnastu dniach oczekiwania, w końcu kwietnia, po dziesiątem uderzeniu serca, światło ukazało się na nowo i dało jéj poznać że chwila wybawienia jéj niedaleka. Trzy dni upłynęło, a w znakach światła żadna nie zaszła odmiana.




ROZDZIAŁ XXII.

Drugiego Maja rano, królowa usłyszała wielki ruch w zamku. Pobiegła zaraz do okna i ujrzała mnóstwo ludu nad brzegiem jeziora; w tym samym czasie, wszystkie łodzie stojące przy wyspie ruszyły pędem po nowych przybywających. Ponieważ każda zmiana w osobach będących w zaniku mogła szkodliwy wpływ wywrzeć na przeznaczenie królowéj, wysłała więc Marję Seyton, aby się dowiedziała kto są ci nowo przybywający. Marja Seyton powróciła po chwili cała przestraszona. Ten, po którego popłynęli na drugą stronę jeziora, był Lord Douglas pan zamku Lochleven, który po roku nieobecności, przybył do zamku na kilka dni z gronem towarzyszących mu osób. Była więc uroczystość w zamku.
Wiadomość ta zdawała się nieszczęsną dla królowéj; albowiem powrót lorda Lochleven podwajał załogę twierdzy, a oddalał chwilę ucieczki aż do jego odjazdu. Istotnie zły genjusz ścigał ją uporczywie.
W godzinę potem, królowa słyszała kroki idących po schodach. Ponieważ klucze były w rękach jéj strażników i drzwi żadnego z wewnątrz nie miały zamknięcia, przeto każdy, zamiast wejść, podług zwyczaju, w pierwéj pukał z uszanowaniem. Marja Seyton otworzyła.
Był to stary intendent zamku, który w imieniu lorda Douglas przyszedł zaprosić królowę i jéj towarzyszkę na obiad. Douglas myślał że jego przybycie powinno być uroczystością dla wszystkich, a że królowa jadała w zamku, przeto również zaproszona bydź powinna. Przyjąwszy dosyć uprzejmie ten dowód grzeczności, Marja kazała odpowiedzieć, że była nieco cierpiącą, i że obawiała się aby jéj smutek nie mięszał powszechnej wesołości. Intendent odebrawszy tę odmowną odpowiedź ukłonił się i wyszedł. Przez cały dzień wielki był ruch w zamku; co chwila masztalerze w liberji Douglasów, to jest w takiéj saméj jaką przysłano królowéj i Marji Seyton, przebiegali dziedziniec; tym czasem królowa siedząc smutna przy oknie spoglądała ciągle na mały domek w Kinross; okiennice były jak zwykle zamknięte i zdawało, że się nikt w nim nie mieszka.
Gdy wieczór nadszedł, zajaśniały wszystkie okna zamkowe, rzucając długie smugi światła na dziedziniec, na wzgórzu również maleńka zeszła gwiazdka. Królowa patrzyła na nią przez chwilę, nie śmiejąc o nic zapytać; nakoniec, namówiona przez Marję Sejton, dała znak umówiony. Światło znikło natychmiast, a królowa, kładąc rękę na sercu ściśnioném boleścią, zaczęła liczyć jego uderzenia; lecz doszedłszy do piętnastu, kiedy światło nie ukazywało się, sądziła, że tak jak przeczuwała wszystko się opóźniło, i padła na stołek zakrywając twarz rękami; albowiem każda stracona nadzieja, boleśniejszą czyniła jéj niewolę.
Marja Sejtou stała ciągle, i nie przestawała liczyć; i kiedy światło zupełnie się nieukazywało, przyszła jéj myśl zupełnie przeciwna, że ucieczka na dzisiaj przeznaczona. Prócz tego, tak brzmiało uwiadomienie, które Douglas zostawił królowéj. Czekała jednakże jeszcze dziesięć minut, lecz kiedy światło nieukazało się wcale, widząc, że wszystko było wzupełnéj ciemności udzieliła myśl swoję królowéj.
Marja podniosła się natychmiast, szukając jak jéj towarzyszka znikłego światła, i kwandrans prawie stała z oczyma zwróconemi w tę stronę, gdzie bydź powinno: lecz widząc że się nieukazuje, powtórzyła zapytanie, na które żadnéj nie odebrała odpowiedzi.
Królowa i jéj towarzyszka natychmiast pobiegły do swojéj komnaty, zamknęły drzwi za sobą i zaczęły się spiesznie ubierać; tak w tym dniu mało miały nadziei, że zapomniały o téj formalności. Zaledwie dokończyły przebrania, usłyszały otwierające się drzwi salonu; lekkim krokiem ktoś zbliżał się do sypialni. Marja Sejton natychmiast zgasiła lampę, zapukano z cicha.
— Kto tam? zapytała królowa, starając się nadaremnie ukryć swój przestrach.
— Douglas! Douglas, wierny i tkliwy od powiedział głos dziecięcia.
— To hasło! rzekła królowa, upadając na łóżko, goły tymczasem Marja Seyton drzwi otwierała. Panie! Panie, zmiłuj się nad nami!
— Czy jéj Królewska Mość gotował zapytał mały Douglas.
— Tak jest, odpowiedziała cicho królowa, jestem tu, cóż mam czynić?
— Pójść za mną, odpowiedziało dziecię z mocą wyrównywającą jego lakonizmowi.
— Więc to dziś w wieczór? zapytała królowa.
— Dziś w wieczór.
— Czy wszystko gotowe?
— Tak pani, wszystko.
— Lecz któż nam bramę otworzy?
— Mam klucze.
— Idźmy więc moje dziecię, rzekła królowa. Niech nas Bóg prowadzi!
Mały Douglas aż do schodów szedł przed niemi. Tam zaś, dawszy znak, aby zaczekały chwilę, zamknął drzwi komnaty, aby w przypadku przechodzący patrol, niezwrócił na to uwagi; następnie idzie na dół dając znak królowéj i Marji, aby szły zanim. Ale ponieważ gwar z wielkiéj sali, przez którą jak powiadaliśmy, trzeba było przechodzić aby się dostać na dziedziniec, aż do nich dochodził, przeto królowa położyła rękę na ramieniu dziecięcia. Mały Douglas stanął natychmiast.
— Dokąd nas prowadzisz? zapytała go królowa.
— Na dziedziniec, odpowiedziało dziecię.
— Lecz musimy przejść salę, w któréj wieczerzają?
— Koniecznie.
— Niepodobna!... jesteśmy zgubione!
— Jakto? rzecze dziecię. Wasza Królewska Mość i Marja Sejton macie ubiór wszystkich sług zamkowych; będą was uważać za domowników i nikt niezwróci uwagi na osoby. Prócz tego, jest to jedyny sposób.
— A Jerzy czy wie o nim?
— On go wynalazł; ja tylko Willjamowi wykradłem klucze, które ukrył w swoim pokoju.
— Idźmy rzecze królowa; gotowa jestem na wszystko.
Mały Douglas postępował naprzód, a za nim dwie kobiety. Zeszedłszy ze schodów schylił się, i wyjął ukryty w kącie dzban wina i podał go królowéj, aby go postawiła na prawem ramieniu, i tym sposobem całą twarz miała zasłonięty przed okiem biesiadujących. Marji Seyton oddał kosz pełny pokrajanego chleba. Dzięki téj przezorności, wszyscy mogli ich uważać za służących.
Tak weszli do izby mocno oświetlonéj, poprzedzającej wielką salę, w któréj mnóstwo służących się uwijało nie zwracając najmniejszéj na nich uwagi. To ośmieliło królowę, i pewniejszem okiem spojrzała na salę przez którą przejść było trzeba.
W sali gdzie biesiadowano, zastawiony był długi stół, piętrzący się według dostojeństwa osób; lord Lochleven, Lady i starszy ich syn Willjams zajmowali najwyższe miejsca, inni zaś biesiadnicy, składający się z należących do zamku, zajmowali wyższe, lub niższe miejsca stosownie do ich posad mniéj lub więcéj znaczących.
Stół przeciążony był światłem; ale sala była tak szeroka, że oddalone ściany pozostały w pół świetle, zupełnie przyjazném ucieczce królowéj. Postrzegły to dwie przebrane za pierwszém spojrzeniem, ucieszone i tém jeszcze, że lord i Lady siedzieli tyłem do nich, co do Willjamsa Douglasa siedzącego wprost rodziców, łatwo było można poznać, po jego zrumienionych licach, iskrzącem spojrzeniu, że w téj chwili mniej był niebezpiecznym niż przy rozpoczęciu biesiady. Zresztą królowa nie miała czasu robić więcej postrzeżeń, bo mały Douglas wszedł śmiało do sali, Marja Seyton za nim, a za nią królowa.
Jak przewidział Jerzy Douglas, niebezpieczeństwo było więcéj pozornem niż rzeczywistem, i śmiałość pomysłu, powinna go była pomyślnym skutkiem zakończyć. Dwie przebrane przeszły salę biesiadniczą nie zwróciwszy na siebie uwagi, ani służących ani biesiadników, i w krótce ujrzały się w izbie po za salą, podobnéj do téj, która ją poprzedzała! Tam, mały Douglas odebrał dzbanek od królowéj, koszyk z chlebem od Marji Seyton, oddał jednemu z służących, aby je zaniósł na stół żołnierzy, a sam wspólnie ze swemi towarzyszkami wyszedł na dziedziniec.
Przy załomie muru, spotkali patrol, który spokojnie około nich przeszedł; nowa odwaga wstąpiła w serce królowéj. Prócz tego, już doszli do miejsca, gdzie światło z okien nie dochodziło i ciemność sprzyjała dalszéj ucieczce. Idąc czas niejaki wzdłuż muru, mały Douglas stanął: przyszli do drzwi ogrodowych.
Tu, nastąpiła chwila strasznego oczekiwania i niespokojności; albowiem pomiędzy dzicsięcią albo dwunastą kluczami, potrzeba było znaleźć ten, który otwierał te drzwi. Królowa i Marja Sejton, przycisnęły się do muru, w najciemniejszem miejscu, zatrzymując prawie oddech: nakoniec dziecię drugim kluczem próbując, otwarło drzwi ogrodowe. Kobiety wbiegły do ogrodu; teraz mały Douglas szedł za niemi, zamknąwszy drzwi za sobą. Królowa swobodniéj odetchnęła, już prawie na pół była wolną. Mały Douglas prowadził je do drugiego wyjścia, przybywszy pomiędzy gęstwę drzew, dał znak uciekającym aby się zatrzymały; następnie złożywszy ręce naśladował krzyk sowy z taką prawdą, że sama królowa nie wierzyła, aby to był głos ludzki. W téj saméj chwili, podobny głos odezwał się z drugiéj strony muru, i wszystko ucichło. Dziecię przysłuchiwało się pilnie jakby nowego oczekując znaku. W istocie, po chwili jęk dał się słyszeć; po nim głuchy łoskot jakby spadającego ciała. Dreszcz przeszedł królowę...
— Wszystko idzie dobrze: rzekł mały Douglas i szedł daléj.
Brama otwarła się i mężczyzna wbiegł do ogrodu: był to Jerzy.
— Dojdź pani, zawołał chwytając królowi! za rękę i ciągnąc ją za sobą, wszystko gotowe, pójdź pani.
Królowa szła za nim spoglądając w około. Przy murze dostrzegła jakby i rozciągnionego człowieka, i wzdrygnęła się. Jerzy pojął jéj myśl i rzekł:
— Sprawiedliwość Boska nie mija zbrodniarza. To jest ten sam człowiek, który nas zdradził; teraz już nikogo nie zdradzi.
— Oh! mój Boże! mówiła Marja, jeszcze jedna ofiara!
— Idźmy, idźmy pani, rzecze Douglas.
— A Marja Seyton? zawołała królowa.
— Idzie za nami z małym. Niech Wasza Królewska Mość będzie o nią spokojna.
W istocie, królowa obejrzała się i spostrzegła swoją towarzyszkę i małego Douglasa. W téj chwili, Jerzy rzucił kamień w jezioro i z trzciny wypłynęła łódka, kierując się ku brzegowi.
Kiedy przypłynęła na kilka kroków od brzegu, jeden z tych, którzy w niéj byli, rzucił linkę, Jerzy pochwycił ją; pociągnął łódź ku sobie, potem wprowadził na nią królowę, Marję. Mały stanął przy sterze, a Jerzy pchnąwszy łódź wskoczył zarazem pomiędzy wioślarzy. W oka mgnieniu łódź podobna do nocnego ptaka, mając na sobie przyszły los Szkocji, zaczęła sunąć się po płaszczyźnie jeziora.
Lecz nagle, ciemność nieba sprzyjająca królowej rozjaśniła się, jakby ręka złego ducha rozdarła chmury; błysnął księżyc i blaskiem swoim, oświecił łódkę i część jeziora, gdzie się znajdowała. Jerzy widząc, że niema już nadziei ukrycia się, rozkazał wioślarzom podwoić szybkość; dopełnili natychmiast rozkazu. Na nieszczęście nie można było podwoić szybkości, nie zwiększając łoskotu; żołnierz stojący na platformie zamkowéj dosłyszał go, i zawołał natychmiast:
— Hola! łódź! wracaj tu!
— Spieszcie! wołał Jerzy, spieszcie, bo za pięć minut ścigać nas będą.
— Nie tak łatwo, chyba przez mur przeskoczą, albo drzwi wybiją, rzekł mały Douglas; bo ja wszystkie napowrot pozamykałem, i ani jednego klucza im nie zostawiłem. Potem wstrząsając pękiem, który trzymał w ręku: te zaś powierzam Nelpji, wieszczce jeziora, którą mianuję odźwierną starego Hildebranda.
— Niech cię niebo błogosławi! zawołał Jerzy ściskając rękę dziecięcia. Albowiem Bóg obdarzył cię odwagą i roztropnością męża.
— Łódź! wracaj tu z łodzią! wołał żołnierz powtórnie. Później słysząc że mu nie odpowiadano wystrzelił, i pobiegłszy do dzwonka zanikowego, dzwonił z całéj siły, krzycząc: Zdrada! zdrada! W téj chwili zajaśniały wszystkie okna zamkowe; widać było jak z pochodniami biegano z jednéj komnaty do drugiéj. Wkrótce potem, mimo znacznéj odległości w jakiéj znajdowali się uciekający, usłyszano głos mocny; Pal! W mgnieniu oka wielka jasność rozległa się po jeziorze: usłyszano wystrzał armatni i kula o kilka kroków od ludzi wpadła w wodę. Wówczas Jerzy uprzedziwszy Królowę, aby się nieobawiała, odpowiedział wystrzałem z pistoletu, nie przez junakierję, ale aby stosownie do umowy, uwiadomić sprzysiężonych, że królowa jest ocaloną. Zaledwie rozległ się wystrzał z pistoletu, okrzyki radości ozwały się na brzegu, mały Douglas w tę stronę skierował łódkę, i w pięciu minutach, Królowa ujrzała się wpośród dwudziestu rycerzy, oczekujących na nią pod przewodnictwem Lorda Seyton.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.