[273] TA OTO GODZINA...
Zamarły róż okrzyki ku słońcu w wyżynie,
I lasów rozechwianych śpiew — o samym śpiewie, —
Szmer przykazań miłosnych w płomienistym krzewie, —
Wszystko nagle zamarło w tej oto godzinie!
A życie wśród zamarłych tak łatwo sir płoszy,
Zr samochcąc przelana domyślnym strumieniem
Krew własna — purpurowem jest tylko stwierdzeniem
Tego, co już sir stało!., O, stwierdzeń rozkoszy!
Twój wybraniec, dbający o cześć swej korony,
Aa miecz ją w swoich ogniach przetopił samotnie,
I miecz, ostrzem ku światu tak długo zwrócony,
Zwróci teraz ku sobie — natychmiast, bezzwrotnie!
Lecz jarzma wyczekiwali nie wdzieje na szyję.
Nikomu nie zawdzięczy przepychu swej męki!
Choć życic przyjął z ręki jakiegoś: „Niech żyje!“ —
Śmierć — ów pokarm ostatni — przyjmie z własnej ręki!
Śmiało w ślepie zaziera szalonej ochocie,
On, co więcej zdobywa, aniżeli traci!
[274]
Niech mu dusza nie bęaziebędzie leniwą w odlocie!
Niech się serce o jeden miecz jeszcze wzbogaci!
Bo może w tej godzinie, w tej najmniej zwodniczej,
Znajdzie w sobie godnego swej napaści wroga,
I, rażąc siebie mieczem, spragnionym zdobyczy,
W piersi własnej — własnego dorąbie się boga!..