Tajemnica zamku Rodriganda/Rozdział 65

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol May
Tytuł Tajemnica zamku Rodriganda
Podtytuł Powieść
Rozdział Jego Królewska Mość
Wydawca Księgarnia Komisowa
Data wyd. 1938
Druk Drukarnia Artystyczna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Waldröschen
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
JEGO KRÓLEWSKA MOŚĆ

Kiedy się obudził, jasne słońce zaglądało do okna. Łóżko było nietknięte; przespał całą noc na kanapie. Wyszedł na krótką przechadzkę do ogrodu. Gdy wrócił do jadalni na śniadanie, wszyscy już byli zebrani. Szybko, przenikliwie spojrzał na Różyczkę. Wyglądała blado, jak gdyby spała niewiele, i opuściła przed nim oczy. Czy to myśl o pocałunku pozbawiła ją snu? Matka jej wpatrywała się w niego swymi pięknymi, spokojnymi oczami. Czytał w nich niemą obietnicę, że sekret jego będzie zachowany. Czas było udać się do szwadronu. Gdy wjeżdżał w podwórze koszar, zebrały się już szwadrony. Wszyscy prawie oficerowie byli obecni i czekali na pułkownika, aby rozpocząć ćwiczenia. Spojrzenia wszystkich przeszyły Roberta. Ravenow, który czuł się już dobrze po wczorajszym wypadku, odwrócił głowę, skoro zobaczył zbliżającego się przeciwnika.
— Do licha, co za rumak! — szepnął Branden, adiutant. — Za czyje pieniądze ten syn marynarza kupił to diabelnie cenne zwierzę. I na tym rumaku zamierza jeździć podczas zwykłej służby?
Robert ukłonił się kolegom, którzy mu ledwo odpowiedzieli. Jedynie Platen podjechał bliżej, podał przyjaźnie dłoń i rzekł tak donośnie, aby wszyscy słyszeli:
— Dzieńdobry, Helmerze. Przepyszny ogier! Czy ma pan więcej takich w swej stajni?
— Jest to mój koń służbowy — odpowiedział Robert. — Pozostałe muszę oszczędzać.
— Do pioruna — mruknął adiutant do swego sąsiada. — Ten plebejusz mówi tak, jakgdyby inne jego konie były cenniejsze. Mam wrażenie, że łajdak puszy się tylko. Ale ten Platen! Trzeba go będzie ująć w karby.
Nadjechał pułkownik. Miał twarz posępną, jakgdyby usiłował okiełzać wściekłość. Adiutant, salutując, podjechał doń.
— Czy jest coś do zameldowania po za codziennym raportem? — zapytał dowódca.
— Według rozkazu, nie panie pułkowniku, — brzmiała odpowiedź. — Podporucznik Helmer stawił się do służby.
— Podporucznik Helmer, wystąpić! — rozkazał ostrym głosem pułkownik.
Robert podjechał i w milczeniu zatrzymał się przed pułkownikiem. Pułkownik zbadał jego ubranie i konia. Chętnie skarciłby go za coś niezgodnego z regulaminem, ale nie było pretekstu. Z wzgardliwym mrugnięciem odezwał się:
— Może pan odjechać. Zawiadomię pana, czy będziesz w ogóle potrzebny i kiedy.
Robert zasalutował; pełnymi susami pomknął przez wrota.
— Świetny jeździec! — mruknął adiutant, śledząc go spojrzeniem. — Gdzie się wyuczył?
Helmer przejrzał zamiar pułkownika. Nie chciał go dopuścić do służby, gdyż dwa wyzwania są dostatecznym powodem, aby podporucznika przynajmniej chwilowo usunąć.
Robert uśmiechnął się. Wrócił do domu i oświadczył, aby wytłumaczyć wczesny powrót, że nie uważano jego wstąpienia dziś za konieczne.
Ćwiczenia trwały niemal dwie godziny. Zaledwie pułkownik wrócił i wygodnie się zadomowił, przyszedł Platen.
— A, dobrze, że pana widzę, — rzekł szef opryskliwym tonem. — Muszę zwrócić panu uwagę, że nie pojmuję jego wczorajszego postępowania.
— Jestem zdania, że niegrzeczność hańbi każdego człowieka, zwłaszcza oficera. I przypuszczam, że minister, przydając nam nowego kolegę, chyba spodziewa się po nas godnego przyjęcia.
— Ale znał pan naszą zmowę!
— Nie brałem w niej udziału.
Uważam go za człowieka ze wszechmiar godnego szacunku. Zostaliśmy przyjaciółmi.
— Ach! — zawołał wściekłe pułkownik. — To dziwne. Czy wie pan, że źle usposobisz względem siebie kolegów?
— Wspomniałem, że podporucznik Helmer zyskał sobie szacunek i przyjaźń. Zresztą, na jego prośbę pozwoliłem sobie pana pułkownika odwiedzić.
— Ach, chyba nie jako sekundant?
— Owszem.
— Do pioruna, a więc na prawdę ośmielił się mnie wyzwać?
Pułkownik podniecony chodził po pokoju. Dał się wciągnąć w wielce nieprzyjemną sytuację, z której istniało tylko jedno, bardzo wątpliwe zresztą, wyjście. Skorzystał z niego, oznajmiając:
— Pojedynkuję się tylko ze szlachcicem.
— Nie uważa więc pan Helmera za człowieka honoru i odmawia pan satysfakcję.
— Odmawiam.
— A za tym z jego polecenia zwrócę się do majora Palm, radcy w sprawach honorowych naszego regimentu, aby zwołał sąd honorowy, który orzeknie, czy mój przyjaciel nie jest zdolny do dania satysfakcji.
Wyszedł. Niebawem wyszedł również pułkownik, aby zabiegać u członków sądu o wyrok przeciwny pojedynkowi.
Platen udał się przede wszystkim do podporucznika Ravenowa, który przyjął go chłodno i zapytał:
— Czemu zawdzięczam tę zaszczytną wizytę, Platenie?
— Zaszczytną wizytę? Hm, tak obco i formalnie?
— Skoro przeszedłeś do wroga, mogę z tobą być tylko chłodnym i uprzejmym, proszę cię, byś mi odpłacił tą samą monetą.
Platen skłonił się.
— Jak chcesz. Kto broni niewinnego wobec przesądów, ten musi być przygotowany na wszystko. Nie będę ci zresztą długo deranżował, chciałem tylko zostawić adres mego przyjaciela Helmera.
— Aha! Poco?
— Sądzę, że powinneś znać go, aby oznajmić coś dosyć śpiesznego.
— Zgadłeś. Ale nie muszę chyba znać adresu, gdyż przypuszczam, że masz od niego pełnomocnictwo.
— Masz słuszność, jest do twojej dyspozycji.
— Doskonale. Golzen jest moim zastępcą. Jaką broń wybrał twój tak zwany przyjaciel?
— Pozostawia tobie wybór.
Oko Ravenowa błysnęło gniewnie.
— Aha, — rzekł — a więc tak pewny siebie? Czy powiedziałeś, że jestem najlepszym szermierzem regimentu?
— Nie. Obraziłbym go. Zresztą nie lęka się ciebie; dowiódł tego, jeśli się nie mylę.
— Ba, oszołomił mnie! A więc ja wybieram?
— Oczywiście.
— No dobrze. W takim razie przeliczył się grubo. Przez dłuższy czas ćwiczyłem się z pewnym Czerkiesem, mistrzem we wschodniej szermierce. Wybieram krzywe szable tureckie, grube i ciężkie, przechodzące wprost w rękojeść. To najlepsza broń do odsiekania głowy.
— Czy cię diabeł opętał! — krzyknął przerażony Platen. — Nie używa się tutaj takiej broni.
— Dał mi prawo wyboru; tak więc zostaje.
— Nie ma tu handżarów, czy jataganów, czy, jak te szable się zowią!
— Mam parę.
— Ależ to nieuczciwość! Masz wprawę we władaniu tą bronią, a on jej wcale nie zna.
— Był tak bezczelny, że dał mi prawo wyboru. Musi teraz żałować. O nieuczciwości nie ma zgoła mowy.
— Dobrze, wszystko spadnie na twoje sumienie! A czas i miejsce?
— Hm! — namyślał się Ravenow. — Czy wyzwał pułkownika?
— Tak. Pułkownik odmawia zadośćuczynienia. Udają się właśnie do sądu honorowego.
— Nie pojmuję pułkownika. Jego postępowanie może się wydać albo tchórzliwe, albo niekonsekwentne. Obraża oficera, pozwala się przez niego ośmieszyć i w końcu chce uniknąć rozprawy.
— Nie. A zatem powinienem cię pożegnać z zimną życzliwością. Do zobaczenia!
Udał się wprost do majora Palm, radcy spraw honorowych, który przyrzekł natychmiast poczynić odpowiednie zarządzenia. Wreszcie poszedł do Roberta i zdał mu sprawę ze swoich wizyt.
— Ten gentleman chce mnie usunąć — rzekł Robert. Nie zna pobłażliwości, niech więc się przekona, że ja będę bardziej wspaniałomyślny. Kiedy mam się spodziewać roztrzygnięcia sądu honorowego?
— Przed wieczorem.
— Przyniesie mi pan wiadomość?
— Tak, jeszcze zanim pójdę na bal Wielkiego Księcia. Znowu wyrządzono panu złośliwą krzywdę. Miał prawo do zaproszenia, a jednak pominięto pana.
— Niech się pan z tego śmieje! — odpowiedział Robert wesoło. — Obejdę się bez ich zaproszenia; mam prywatne zaproszenie od Wielkiego Księcia.
— A! — zawołał Platen. — A więc przyjdzie pan?
— Tak. Muszę panu powiedzieć, że cieszę się względami Wielkiego Księcia. Dowiedział się, jak mnie przyjęto; wczoraj wieczorem oświadczył, że urządza bal jedynie w tym celu, aby mi dać publiczne zadośćuczynienie.
Platen wykonał gest najwyższego zdumienia.
— Szczęśliwiec! — zawołał. — Jesteś ulubieńcem Wielkiego Księcia?
— Był zawsze przychylnie względem mnie usposobiony. Ale proszę pana, abyś nikomu nie wspominał, że przyjdę. Cieszę się zgóry rozczarowaniem panów kolegów, którzy uważają mnie za niepożądanego intruza. — Może mi więc pan przynieść wiadomość wieczorem; wzamian przedstawię pana Wielkiemu Księciu, hrabiemu de Rodriganda oraz ich damom.
— Wielkie nieba, co za szczęście! Jesteś pan, na Boga zagadką! Przyznaję jednak, że z przyjaźni pana można ciągnąć pożytek. Czy zechce mnie pan także przedstawić owej przepięknej damie, której dotyczył zakład?
— Owszem. Teraz pożegnamy się, mój drogi Platenie, aby się przygotować do balu. — —
Po południu odbył się sąd honorowy.
Wyrok był niekorzystny dla Roberta. Platen otrzymał odpis. Widział, że oczekują od niego jakiejś uwagi; nie odezwał się jednak, schował odpis i odszedł. Był przeświadczony, że posiedzenie sądu nie zakończy sprawy.
Pułkownik zato czuł się zwycięzcą. Przypuszczał, że Robert nie ośmieli się po takim orzeczeniu nalegać na przystąpienie do służby. Z uczuciem satysfakcji wrócił do domu, aby się przebrać w mundur galowy i przynaglić damy, gdyż wieczór już nastawał, a nie wypadało się spóźniać.
Letni zamek leżący, w uroczej okolicy, był tego wieczora odświętnie udekorowany. W ogrodzie płonęły niezliczone lampiony, ukryte pośród krzewów i kwiatów. W salach falowało morze kwiatów. Służba krzątała się; mistrz ceremonii stał pod drzwiami i witał licznych gości.
Zgodnie z zasadą, że pora przybycia powinna odpowiadać skali godności, ukazali się naprzód podporucznicy, poczem inni, w kolejności rangi. W przedpokoju witał ich adiutant Wielkiego Księcia, który wskazywał każdemu właściwe miejsce. Nas koniec przybyli jenerałowie brygady i dywizji wraz z małżonkami.
W dużym salonie ujrzano orkiestrę, która miała przygrywać do tańca. Służący roznosili chłodzące napoje.
Wreszcie otworzyły się drzwi, oznajmiono Wielkiego Księcia. Wszedł, prowadząc pod rękę Rosetę de Rodriganda, obecnie panią Zorską. Za nimi szli don Manuel, Amy Lindsey i matka Zorskiego, za tymi, Robert i Różyczka.
Ujrzawszy Roberta, huzarzy wybałuszyli oczy. Nosił na torsie austriacki order Żelaznej Korony, wojskowy order Marii Teresy, order Lwa i order Żelaznego Hełmu obok krzyża zasług wojennych.
Oczy kobiet spoczęły na młodym, zgrabnym podporuczniku. Znały go tylko nieliczne. Panowie zato wlepili oczy w młodziutką kobietę, która opierała się na ramieniu Helmera z wdziękiem i takim zaufaniem, jakgdyby była jego siostrą.
Obecni, oczywiście, zerwali się z miejsc. Wielki Książę podszedł do jenerała dywizji, zalecając, aby go przedstawiono kobietom; wymienił przytem członków swojej świty.
Łatwo zrozumieć wrażenie, jakie wywarła obecność Roberta na podporucznikach. Adiutant Branden wytrzeszczył oczy i szepnął do Golzena:
— Ty, czy dobrze widzę... Czy to nie Helmer?
— Na Boga, to on... Masz słuszność... — odpowiedział zapytany.
— Skąd Helmer do świty Wielkiego Księcia?
Zdumiał się jeszcze bardziej, skoro zobaczył tors Helmera.
— Niech mnie licho porwie! Pięć orderów i jeden krzyż zasługi! Czy jestem zaczarowany?
— Trzyma pod rękę tę córkę stangreta! Zdaje się, Branden, że kpią z nas.
— Zobaczymy, zobaczymy! Jego Wysokość przedstawia ich właśnie. Do pioruna! Co on powiedział teraz naszemu jenerałowi? — zapytał Branden.
Platen, który stał w pobliżu, objaśnił ich z uśmiechem:
— Polecił jenerałowi podporucznika Helmera i jego damę; kazał przedstawić ich oficerom gwardii.
Niech mnie wszyscy diabli porwą, jeśli coś podobnego przeżyłem! — krzyknął niemal głośno Branden. — Wygląda to na wspaniałe zadośćuczynienie dla tego podporucznika.
— Tak jest — odpowiedział Platen. Wiem z pewnych ust, że bal został wyprawiony jedynie dla niego. Wielki Książę daje świetną nauczkę oficerom gwardii za to, że odtrącili jego ulubieńca. Pułkownik zapomniał wczoraj nazwisko podporucznika; dziś przypomina jemu i nam wszystkim szef całej gwardii.
— Nigdy nie oglądałem tak pysznej sceny, na honor! — mruczał Branden. — Teraz podporucznik przechodzi z rąk do rąk. Teraz zbliża się do pułkownika. Słuchajcie! Ten łotr otwiera usta. Błyska oczami.
Jenerał podszedł właśnie z Helmerem i Różyczką do pułkownika.
— Panie pułkowniku, — oświadczył jenerał — mam honor przedstawić panu pannę Zorską i pana podporucznika Helmera. Wstąpił do regimentu pana; polecam go łaskawej życzliwości pana, baronie Winslow!
Pułkownika dusiło w gardle; nie mógł wykrztusić ani słowa; zdobył się jedynie na ukłon. Helmer odezwał się:
— Ekscelencjo, za bardzo nadużywaliśmy dobroci pana; pozwoli pan, że pan pułkownik zastąpi Ekscelencję i przedstawi mnie pozostałym panom?
— Istny diabeł! Przeczuwałem to, widziałem z jego oczu! — mruknął adiutant Branden. — Teraz zmusza pułkownika, który uznał go za niezdolnego do dania satysfakcji, aby przeczył swemu wczorajszemu postępowaniu i przedstawił go nam, zachowując tradycyjną formę.
Jenerał ukłonił się i rzekł przyjaznym tonem:
— Sprawiło mi to jedynie przyjemność; ale skoro pan sobie życzy, poruczniku, odstąpię pana pułkownikowi.
Odszedł, pułkownik, chcąc nie chcąc, musiał wypić nawarzone przez siebie piwo.
— Dziękuję, panie pułkowniku, — rzekł Robert chłodno. Następnie podszedł do Platena, przedstawił go Różyczce i dodał: — To mój przyjaciel. Czy nie zechcesz go polecić Wielkiemu Księciu?
Podała Platenowi rączkę, którą ucałował, i rzekła:
— Czy pan tańczy, panie podporuczniku?
Namiętnie, łaskawa pani! — odpowiedział z rumieńcem radości.
— A więc niech Robert przyniesie karnet, aby się pan mógł wpisać. Jego przyjacielowi przyrzekam pierwszy po nim taniec. Teraz zaś podejdziemy do Wielkiego Księcia i przedstawię pana.
Oddalili się. Pułkownik został sam wśród oficerów. Wyjął chustkę, otarł czoło i, głęboko oddychając, wyznał:
— Myślałem, że zemdleję. Muszę usiąść!
Podszedł do żony, aby się pocieszyć. Utworzyły się gromadki. Damy były zachwycone. Dowiódł przecież, że jest nie tylko pięknym mężczyzną, ale mężczyzną w pełnym tego słowa znaczeniu. Ale największą sensacja miała ich dopiero spotkać. Otworzono naoścież drzwi i rozległo się donośnie:
Jego Królewska Mość.
Wielki Książę natychmiast podszedł do drzwi, aby przyjąć wysokiego gościa.
— Nie mogłem sobie odmówić spędzenia paru chwil u Waszej Wysokości — rzekł król do Wielkiego Księcia. — Przedstaw mi pan swoich gości.
Najwybitniejsi goście skupili się natychmiast dookoła króla, pozostali stanęli w odpowiednim oddaleniu, szeptem komentując zachodzące wypadki.
Branden nie mógł utrzymać języka za zębami.
— Król, minister spraw wojskowych tutaj? — rzekł. — To wielkie wyróżnienie dla naszego regimentu. Możemy być dumni. Widzicie szkatułkę w ręku szambelana? Dam sobie głowę odrąbać, jeśli to nie jest order. Na pewno otrzyma go Wielki Książę publicznie, a więc podwakroć zaszczytnie. Spójrzcie, hrabia Rodriganda wraz z ministrem spraw wojskowych stanęli w niszy okiennej! Rozmawiają szeptem, mają poważne miny, spoglądają na pułkownika. Moi panowie, podejdźmy do pułkownika. Ten podniósł się z lękliwym szacunkiem i postąpił parę kroków na spotkanie.
— Panie pułkowniku, czy dostał pan moje pismo, dotyczące podporucznika Helmera? — zapytał minister niezbyt przyjaznym tonem.
— Miałem zaszczyt — brzmiała odpowiedź.
— I przeczytał pan?
— Natychmiast, jak wszystko, co otrzymuję z rąk Waszej Ekscelencji.
— A więc dziwić się należy, że to pismo wywarło wręcz przeciwne skutki. Przypomina pan sobie, że poleciłem panu z naciskiem pana podporucznika?
— Tak jest.
— A jednak dowiedziałem się, że okazywano mu niechęć.
Odwrócił się ostro na obcasie i odszedł. Pułkownik stał przez kilka chwil jak nieprzytomny, poczem dopiero wrócił na swoje miejsce. Widać było, że dostał straszliwą naganę.
— Ten jest na dzisiaj moralnie i fizycznie zmiażdżony — szepnął adiutant. — Nie chciałbym znaleźć się w jego skórze. Podporucznik wpadł jak bomba w nasze ciche życie, a teraz odłamki walą nam się na głowy. Gdzież jest ten bohater?
— Tam, przy zwierciadle.
Spoglądano ze zdziwieniem na młodego człowieka, z którym rozmawiali tak łaskawie obaj potężni mężowie. Nie można było słyszeć ich rozmowy, ale widać było z twarzy, że słowa są przychylne dla podporucznika.
Naraz król skinął na szambelana. Ten wyszedł na środek sali i oznajmił donośnym głosem:
— Moi panowie, mam honor oznajmić panom, że Jego Królewska Mość raczył mianować pana podporucznika Helmera rycerzem drugiej klasy orderu Czerwonego Orła, a to ze względu na wielce ważne zasługi, które położył dla ojczyzny. Jego Królewska Mość rozkazał równocześnie wręczyć wymienionemu panu podporucznikowi insygnia orderu i zastrzec sobie dalsze postępowanie.
Otworzył szkatułkę, podszedł do Helmera, bladego ze wzruszenia i przypiął mu gwiazdę na piersi.
Panowała cisza głucha jak w kościele. Jakież to zasługi? W tym krótkim czasie? Musiały być ważne, gdyż Czerwony Orzeł posiadał cztery klasy. Ten podporucznik był formalnie obsypany szczęściem!
Dokoła młodzieńca skupiło się grono winszujących dostojników, na których czele był sam król, który niebawem odszedł.
Odejście króla i dygnitarzy ożywiło młodzież. Wielogłosy rumor świadczył o zapale, z jakim omawiano wypadki. Wszyscy wyżsi oficerowie winszowali Robertowi. Kiedy przez chwilę został sam, podeszła doń Różyczka.
— Drogi Robercie, co za radosne oszołomienie! — rzekła. — Czy myślałeś o takim zaszczycie?
— Nigdy! Jestem jeszcze wciąż znieruchomiały, ze zdumienia. Zdaje mi się, że śnię.
— Twoi wrogowie zostali strasznie skompromitowani. Ale, powiedz, co tam z pojedynkiem? Czy pułkownik przyjął twoje wyzwanie?
— Nie, jak mi oznajmił Platen. Odbył się sąd honorowy; orzekli, że nie mam prawa żądać zadośćuczynienia. Na początku uroczystości wręczył mi Platen protokół, zawierający przebieg sądu i wyrok.
— Pokaż mi, proszę!
— Tu, w tym otoczeniu? Czy nie chciałabyś poczekać, aż wrócimy do domu, Różyczko?
— Nie. Ta sprawa jest tak ważna, że nie mogę czekać długo. Zastanów się, że jesteś moim rycerzem; musisz zatem prędko spełniać prośby swej damy.
— No dobrze, oto protokuł.
Dał jej kopertę z odpisem protokułu. Ukryła ją pod chustką, aby nikt nie widział, i znikła w bocznym pokoju. Niebawem stanęła w drzwiach. Jej piękna twarzyczka była zarumieniona ze złości; jej oczy błyszczące szukały pułkownika. Stał oto z majorem Palm, adiutantem Brandenem i podporucznikiem Ravenowem. Szybko zbliżyła się do nich, ukłoniła sucho i rzekła:
— Panowie wybaczą, że im przeszkadzam. Muszę z panem pomówić, panie pułkowniku.
— Jestem do usług, łaskawa pani, — odpowiedział z nader grzecznym ukłonem, zamierzając z nią odejść.
— O proszę, — rzekła — możemy zostać. Ci panowie powinni słyszeć, co chce panu powiedzieć. Pan podporucznik Helmer wyzwał pana?
— Niestety, tak, — odpowiedział z zakłopotaniem pułkownik.
— I oświadczył pan, że uważa go za niezdolnego do dania satysfakcji?
— Łaskawa pani, — szepnął — muszę pani powiedzieć.....
— Dobrze! Złożono sąd honorowy, który wypowiedział się przeciw podporucznikowi. Oto jest protokuł. Pan podporucznik nosi uniform króla; w kwestiach honoru dorównywa panu. Oświadczam, że będę pana uważała za tchórza, jeśli odmówisz satysfakcji. Rozstrzygnięcie sądu honorowego nie świadczy bynajmniej, aby panowie sędziowie wiele sobie robili z honoru. To mówi panu kobieta, panie pułkowniku! Rozerwę tu, wobec świadków, protokuł i rzucę do nóg pana, jeśli nie załączę do osobistej prośby do króla. Bardzo mi przykro, że nie jestem mężczyzną, pułkowniku, i że nie mogę poprzeć słów swych szpadą, czy pistoletem.
Odeszła dumnie i zostawiła oficerów w niedającym się opisać zmieszaniu. Pułkownik był blady jak kreda.
— Mnie, mnie! — zgrzytał. — Ten łotr dał jej odpis. Zastrzelę go jak wściekłego psa!
— A mnie — dodał Ravenow — miała na myśli, mówiąc o bezczelności i grubjaństwie. O, ubolewam, że nie jest mężczyzną! Jużbym ją umiał poskromić. Lecz ulubieniec jej drogo mi za to zapłaci!
— Przeklęta sekutnica! — rzekł adjutant. — Niech mnie licho porwie, jeśli nie odważy się pójść do króla. Co pan uczyni, panie pułkowniku?
— Sądzę, że niepodobna się teraz upierać przy wyroku sądu honorowego. Zresztą, napaść tej damy jest tak zuchwała, że krwią należy ją zmyć.
— I ja tak sądzę — rzekł pułkownik. — Daję panu słowo honoru, że się postaram go zabić.
— Pozostaw to pan mnie, panie pułkowniku, — wtrącił Ravenow. — Wyzwałem go na tureckie szable; nie ujdzie mi zatem. Bijemy się, dopóki jeden nas padnie martwy, lub co najmniej niezdolny do służby.
— Kiedy nastąpi spotkanie? — zapytał pułkownik.
— Jeszcze nie określono — odpowiedział Ravenow. — Oczekuję waszego rozstrzygnięcia, gdyż dobrze byłoby, aby obie sprawy zostały załatwione jednocześnie. Jak panowie mniemacie?
— Podzielam zdanie pana. Powiem Platenowi, że przyjmuję wyzwanie. Jakie miejsce proponuje pan, podporuczniku?
— Co pan powie o parku?
— Doskonale się nadaje. A czas?
— Nie chciałbym tracić ani minuty, gdyż pragnę jak najprędzej rozpłatać temu Helmerowi czaszkę. Opuścimy zamek niedługo po północy. Godzina wystarczy załatwienie osobistych spraw. Wybieram godzinę czwartą nad ranem.
— Wyśmienicie.
— Ale mam prośbę, panie pułkowniku. Jesteś ojcem rodziny, ja kawalerem; pozatem pańskie stanowisko jest inne, niż moje. Jakkolwiek wypadnie rozstrzygnięcie, pan poniesie większą karę, niż ja. Proszę więc pana, byś mi ustąpił pierwszeństwa.
— Jesteś pan zuchem, podporuczniku, nie odmówię prośbie pana. Majorze Palm, jako radca spraw honorowych musisz być przytem obecny. Brandenie, zechce mi pan sekundować?
— Z największą przyjemnością, panie pułkowniku, — odrzekł zapytany.
— A więc idźże pan natychmiast do Platena, sekundanta Helmera i powiedz, że oczekuję przeciwnika jutro o czwartej rano w oznaczonym miejscu.
— W jakim porządku padną strzały?
— Na komendę i równocześnie.
— Pańskie warunki są równie surowe, jak moje — rzekł Ravenow. — Helmer nie opuści placu.
Po kilku minutach Golzen, adjutant i Platen podeszli do Roberta, który siedział z Różyczką na kanapie.
— Panie podporuczniku, chcemy z panem pomówić — rzekł Platen.
— Chodź pan do pokoju bocznego — powiedział Robert. — Pani wybaczy mi tych kilka chwil.
— Nie, bynajmniej — rzekła Różyczka. — Przypuszczam, że rozmowa wasza będzie się tyczyła pojedynku: czyż nie tak, moi panowie?
Adiutant skinął głową:
— Słusznie pani przypuszcza, łaskawa pani. Ponieważ pan Helmer obrał niezwykłą drogę i wtajemniczył damę w sprawę honorową, przeto nie widzę powodu, aby pani nie znała celu naszej rozmowy.
— Przyjaciela mego nie może spotkać żaden zarzut za szczerość wobec mnie — odpaliła Różyczka.
— Przycisnęłam go wtaki sposób, że nie mógł zaprzeczyć, o ile nie chciał kłamać. Zresztą, mam zupełne prawo wejść w tę sprawę, gdyż to ja zostałam obrażona przez jednego z przeciwników. Spodziewam się, że i teraz się nie cofniecie i omówicie sprawę w mojej obecności.
Panowie zamienili ze sobą pytające spojrzenia. Golzen zwrócił się do Roberta.
— Co pan porucznik powie o tym?
— O, mnie wszystko jedno! — odrzekł chłodno Robert. — Cała sprawa nie wydaje mi się tak poważna i ważka, żebym się miał nad tym zastanawiać.
Ze złością odezwał się adiutant:
— Wkrótce stwierdzi pan, że jednak jest dosyć poważna, przynajmniej dla pana.
— Widzę, — rzekł Helmer, — że przeciwnicy godzą w moje życie. Podporucznik Ravenow zaproponował cudzoziemską broń, myśląc, że nią nie władam. Moi panowie, już chłopcem będąc, ćwiczyłem się w tureckich szablach, a zatem nie lękam się Ravenowa. Przyjmuję wasze warunki.
Oficerowie spokojnie przysłuchiwali się tym słowom.
— Załatwione — rzekła Różyczka. — Teraz jednak, panie podporuczniku Golzen, zechce pan oznajmić panu podporucznikowi Ravenow, że i ja będę obecna.
— Ach! — zawołali ze zdumieniem panowie.
— Nie można, Różyczko, — odparł Robert — to jest sprzeczne ze zwyczajem.
— Nie mów mi o tym, Robercie — odpowiedziała. — Ten bezczelny człowiek napadł na mnie publicznie, publicznie kłamał, teraz więc niech będzie ukarany w moich oczach. Czy jest to zgodne ze zwyczajem, czy nie, — ja tego chcę i słusznie! Na placu, gdzie odbędzie się pojedynek, będzie musiał wyznać, że jest kłamcą i że musiał wyskoczyć z powozu, aby nie wpaść w ręce policjanta. Ja tego żądam!
— Nie możemy przystać na obecność pani — rzekł, potrząsając głową, Golzen.
Podniosła się z błyszczącymi oczyma, spojrzała mu prosto w twarz i rzekła:
— Panie Golzen, nazwano mnie tylko nazwiskiem Zorska, ale w żyłach moich płynie krew hrabiego de Rodriganda. Nalegam na obecność moją przy pojedynku. Pomów pan ze swymi mocodawcami. Jeśli nie usłyszę waszej zgody, zanim zasiądziemy do stołu, to daję panu słowo, że przy stole opowiem na głos, w jaki sposób byłam zmuszona odbyć spacer z niejakim panem Ravenowem. Przeciwnicy mego przyjaciela nie znają pobłażliwości; niechże więc nie liczą również na moją wyrozumiałość.
Pożegnała ich krótkim gestem i z taką godnością, że odeszli, nie śmiąc się odezwać. Robert z podziwem spoglądał na nią. Czyżby to była ta słodka cicha i łagodna, z którą tak często dawniej się bawił?
— Żądałaś zbyt wiele, Różyczko.
— Przystaną na te żądania — odparła z pewnością w głosie. — Ravenow nie zechce się wystawić na kompromitację.
— Ale przeżyje straszną walkę wewnętrzną. To nie szopka przyznać się wobec sekundantów do kłamstwa. Chciałem na miejsce pojedynku pojechać konno, aby mnie nikt nie zauważył; z tobą będę musiał wziąć pojazd, a to rzuca się w oczy.
— Poprosisz swego sekundanta, aby załatwił powóz i czekał na nas w oznaczonym miejscu. Będziemy zatem mogli wyjść, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
— Nie sprzeciwiał się dłużej. Wiedział, że jej postanowienie jest niezłomne.
Pułkownik stał we wnęce salonu wraz z Golzenem, Ravenowem i adiutantem. Uważny obserwator mógłby spostrzec, że toczą ożywioną rozmowę w sprawie, w której nie mogą się zgodzić.
Tymczasem poproszono gości do stołu. Wielki książę wziął pod rękę matkę Zorskiego, a za nim utworzył się długi szereg par.
— Nie można tracić ani chwili — rzekł Golzen do Ravenowa. — Czy mam zakomunikować twoją zgodę, czy też chcesz się narazić na kompromitację?
Na twarzy Ravenowa malowała się wściekłość i zakłopotanie, złość i zawstydzenie. Z widocznym samoopanowaniem odpowiedział wreszcie:
— Dla mnie, tam do licha! Idź powiedz tej sekutnicy, że nic nie stoi na przeszkodzie jej obecności.
Golzen odszedł. Pozostali oficerowie odwrócili się. A więc słusznie powiedział Robert, że Ravenow kłamie. Zezwoleniem, danym Różyczce, sam przyznał się do łgarstwa. — —
Potrawy były wyszukane, nastrój bardzo ożywiony.
Potem rozpoczęły się tańce. Różyczka tańczyła to z Robertem, to z Platenem. Tańczyła tylko z nimi oraz z kilkoma wyższymi oficerami, którym zwyczaj dworski nakazywał taniec z damami, znajdującymi się w orszaku Wielkiego Księcia.
Na krótko przed północą, wycofał się Wielki Książę; hrabia de Rodriganda pojechał również ze swoim towarzystwem do domu. Tak samo uczynili dostojnicy. Zabawa nabrała więcej swobody i werwy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol May i tłumacza: anonimowy.