Gynecaeum w pałacu Herodowym. W głębi, w środku sceny, wielkie drzwi, otoczone kolumnami wychodzącemi na taras. Przez drzwi te, otwarte, widać ogrody i górę Morya z świątynią Salomonową. Poranek.
SCENA PIERWSZA.
DUSZA WYGNANA Z RAJU. LUCYFER. SŁUGA ŚWIĄTYNNY.
DUSZA WYGNANA Z RAJU.
Tutaj Golgota?
LUCYFER.
Tak — — albo raczej nie — lub raczej mówię: — —
tak — — —
DUSZA WYGNANA Z RAJU.
Przecz mnie ciągniesz za sobą?
LUCYFER.
Zzułaś obuwie
ziemskiego bytu i bosa,
aby nie było słychać stóp ucisku,
po nieśmiertelnym przewiewasz zagonie
ze mną...
Ongi
uczono mnie dzieckiem,
że jesteś srogi
i że nad ludźmi zawieszasz
ostry miecz kary —
A dzisiaj, o Boże,
dochodzą wieści,
że przebaczenie znakiem jest Twej władzy.
O tym poranku
i dziś Cię błagam, jak zawsze
tą lub tą bronią zbaw mój lud i dom ten,
pełen występku,
i mnie, com jest grzeszna, a jemu,
któregoś wybrał z pośród innych wielu,
ażeby głosił Twe prawo,
pozwól doczekać tryumfu
Duszy nad Złem...
Ale nie mnie Ci przepisywać, Panie,
jakie gotować masz losy
Swoim prorokom — — — :
Święć się Twa wola
jak w niebie, tak i na ziemi — — —
tylko niech przyjdzie Twe królestwo — — —
i odpuść nam winy,
jako i my nawzajem
chciejmy odpuszczać — — —
Podczas ostatnich wyrazów weszły w pośpiechu Ahola i Aholiba, córki Kaifaszowe.
Ho! ho! i Jachobod
umie się modlić nowym obyczajem.
A któż to, panienko,
był twoim mistrzem?
Wiem ja coś o tem... A może — — a może
słyszałaś także o ziarnie gorczycznem
i o tem czystszem
umiłowaniu — — — ?
JACHOBOD.
Może...
AHOLIBA.
Daj jej spokój!
Język swój okuj
w powściągliwości żelazo — —
patrz, jak jest smutna i blada!
AHOLA.
Wciąż o zaziemskim rozmyśla Edenie,
chce postać
mieć podobniejszą do śmierci, niż życia;
myśli, że łatwiej się dostać
w promienie
owego Raju wątłym, niż rozkwicia
pełnym roślinom... Poza tem,
choć gardzi światem,
w pokornych służbach się składa — — —
lizuń... Dlaczego tak wcześnie
wstałaś?... A możeś w nocy — — — ?
We śnie
dziwne trapiły ją widma — nie wiada,
w jakim się zjawi humorze — — —
AHOLA.
Owy-ć złotogłów — — — — sza!
W przyległej komnacie słychać szelest jedwabiu. Zjawia się Salome.
SCENA CZWARTA.
JACHOBOD. AHOLA. AHOLIBA. SALOME.
AHOLIBA.
Słońce
wita cię blasków zalewem,
jakich oddawna nie widziały oczy
twoich niewolnic...
SALOME.
Dlaczego
wyszłaś z sypialni, nim łoże
opuści twoja — — władczyni
i — — przyjaciółka?
AHOLIBA.
Tak smacznie
i z takim spałaś rumieńcem na twarzy,
iż przebudzeniem nie chcąc tych miraży
gasić płonących, na palcach, nieznacznie
wyszłam z komnaty i czekam z Aholą
i Jachobodą, co nam dziś zezwolą
czynić twe względy...
Włosy twe błyszczą, maścisz je maściami
z książęcej skrzyni...
AHOLA.
Zamykasz przed nami
wonność różaną — snać jesteś zazdrosna
o czarny płomień...
SALOME.
Mój ogień jest krwawy,
a służebnica niechaj milczy...
Ahola usuwa się na bok i milczy.
AHOLIBA.
Wiosna
takich nie rzuca pełnych zórz na ławy
przybrzeżnych piasków nad jordańską rzeką,
jak te strumienie złota, które cieką
z twoich kędziorów... O jakżeś ty piękną!
Jakżeś ty piękną przyjaciółko moja!
Z zdumienia kwiaty poklękną,
gdy się przybliżysz do zdroja,
aby w nim ujrzeć swój cud!...
Powiew mnie zwiódł:
byłamci-ć pewna, że zapachy niesie
z ziół, co wyrosły w niedostępnym lesie,
a woń ta płynie z najdroższych warkoczy...
O moje oczy! O szczęśliwe oczy!
Za chwilę żar wasz przypadnie
do ust śmiejących się zdradnie,
w rozkosznej spocznie przystani...
SALOME.
Chyżaś w pochlebstwach, ale nazbyt tani
dajesz mi okup... Widziałam ja wczora,
jak biegły za nim twe spojrzenia... Chora,
żarłoczna chciwość rozwarła swe usta,
aby pochłonąć jego cień... Rozpusta
szarpie ci duszę!... Jesteś — — — !
AHOLA.
Zali mogę
powiedzieć prawdę?... Zastąpił mi drogę
i rzekł, wskazując na twe okna — —
SALOME.
— — Gromem
zabójczym huczał nad tetrarchy domem,
w gruzy rozwalał głaźne fundamenty,
wrzeszczał, że ród tu zamieszkał przeklęty,
stworzon na hańbę i na wstyd, że blizka
godzina pomsty... Wiem, wiem: rumowiska,
plemię jaszczurcze, urąganie bożej,
odwiecznej prawdzie — oto czem się sroży
bezmiar swywoli waszego proroka.
Wielce się dziwię, że dotąd głęboka,
kamienna studnia nie rozlała jeszcze
swojego chłodu na te żary wieszcze...
Daj mi, Jachobod, naramiennik!...
AHOLA, pomagając przy ubieraniu, rzuca złośliwe spojrzenia ku Jachobodzie:
Wyszłam ku niemu z odsłoniętem łonem,
pełnem, jak owoc granatu —
chciałam obwieścić światu
pieniem, miłością spienionem,
że jego ręka spocznie pod mą głową;
wyszłam ku niemu śpiewna — — —
AHOLIBA, zrozumiawszy aluzyę siostry, znacząco:
A oto jakaś zaklęta królewna
ust swych namową
wwodzi go w swoją świątynię...
SALOME.
Piękną się dzisiaj uczynię —
Zlejcie mi kasją piersi i ramiona,
wplećcie mi perły!... A!...
Ahola i Aholiba zlewają drogiemi wonnościami piersi i ramiona Salomy i włosy jej zdobią perłami.
AHOLA.
Jachobod kona — — —
pobladła...
Jachobod milczy.
Zawsze-ć jest wygodnie
milczeć... Tak! nawet wówczas, kiedy zbrodnie
o krzyk wołają, pełen krwi!... Odpowiedz:
Wczoraj i ongi, gdy jak stado owiec,
jeruzalemska zebrała się tłuszcza,
ażeby słuchać, jak ją wzdyć poduszcza
przeciw królowi ten wychudły chłystek,
zali nie lepiej było zgarnąć wszystek
głos oburzenia w swej duszy i śmiało
i godnie rzucić pod to nędzne ciało,
niźli się stroić w milczące powaby
martwych posągów?
Mój ojczym jest słaby!
Wolę królewską tchórzostwo rozprzęga.
JACHOBOD.
Pani! Wiadomo, jaka jest potęga
w świętych zaklęciach wybranego męża!
Opowiadają, że fale zwycięża
morskie, gdy zechce; że umarłe wskrzesza
i że raz przed nim wielka pierzchła rzesza:
Spotkał ją w mieście dalekiem, gdy wiodła
na wzgórze śmierci jakiegoś zbrodniarza
z krzyżem na plecach... Na przemoc nie zważa,
tylko tej czerni krzyknie, że jest podła,
albowiem z rąk jej ginie sprawiedliwy,
który jest światłem, zesłanem na niwy
ziemskie przez Boga... I krzyż zdjąwszy z ramion
onego człeka, pełen dziwnych znamion,
właściwych tylko jasnowidnym duchom,
w proch go roztrzaskał, niby glinę kruchą.
A zaś ów zbrodzień, uwolnion od drzewa
hańby — tak mówią — płonieje i śpiewa
hymn wiekuisty, nie wiem, w cześć Żywota,
czy na cześć Śmierci, bo tak i tak głoszą
ci, co te wieści gdzieś z za mórz przynoszą.
Podniebna mistrza wyprzedza tęsknota,
a takie władztwo rabbi Johanana
że gnie się przed nim szyja, zakowana
w kołnierz pancerny, więc nie dziw, gdy słabną
piersi, okryte purpurą jedwabną...
Sieje naokół trwogę, lecz — — —
AHOLA.
Po twojej
nie znać źrenicy, że się mistrza boi:
cyprysy szepcą o zmierzchu — — —
— — zabramne, trawą rozszumiałe pola
nie dochowują tajemniczych zwierzeń
ani całunków rozpalonych — — —
JACHOBOD.
Nie żeń
tych słów sromotnych po cierpliwej ziemi!
SALOME.
Co to ma znaczyć?
AHOLA.
Ani ja się twemi
maszczę maściami, ani śmiem widomy,
świat niewolący, królewskiej Salomy
wszechmożny urok porównywać z bladą
piersi mej różą, na której się kładą
włosy, zmienione na popielne zgliszcze
przy tych północnych łunach twojej fali!
Lecz, chociaż serce w płacz ci się rozżali — — —
SALOME.
Płacz jest słabością pospólstwa... Mów!
AHOLA.
Zniszczę,
jak chwast, od razu z łona ci wyplenię
to lekkomyślne, dobrotliwe tchnienie
wiary twej w złudną przyjaźń Jachobody!
Wiedz: jeśli gorzkie dotkną cię zawody,
współzawodniczkę posiadłaś nie we mnie,
lecz w niej!...
Bezwstydna! Na piekielne ciemnie!
Związać cię każę i osmagać!... Nagą
stawię-ć, Aholo, na rynku!... Odwagą
chełp się przed tłuszczą obszarpańców! W męce
przesromięźliwej wyciągaj swe ręce
ku prorokowi, niech odsłoni biodra
z sierści wielbłądziej — ponoć wielce szczodra
jest litość jego — i niechaj odzieje
twe nikłe uda!... Czelne są koleje
ludzkich rozumów: jakże śmiesz ty córę
łączyć książęcą z żebrakiem?... Ponure
i złe masz oczy! Nie skry w nich kobiece,
ale szatańskie! Wyłupić je zlecę
swemu oprawcy i rzucić, jak bryły
martwych kul szklanych, ażeby nie lżyły
kłamnem widzeniem twej pani!... A tobie,
słodka Jachobod, chodząca w żałobie
snać po ostatnich pocałunkach, wdowo
po rozhoworach miłosnych, co zmarły
w ciemnej alei — — —
JACHOBOD.
Pani! korne słowo:
Na krzyż, przeczuciem rodzący się mgławem
w snach bogobojnych mędrców: jeśli prawem
rządzisz się bożem, pozwól — — —
SALOME.
Odejdź!! Karły
wasi mędrcowie i wasi prorocy,
którzy szukają życiodajnej mocy
w miodzie pszczół leśnych i w mięsie szarańczy!
Czekaj za progiem!... Jachobod zatańczy,
gdy na nią skinie Salome! Pokaże
czar swego łona, by i nasze zmysły
mogły zobaczyć, jakie jej rozbłysły
w takiej ją pysze wychował, że może
w obliczu księżnej urągać pokorze
i sypać żwirem nazyrejskich bredni
w te cudne oczy naszej pani!... Zasię
w nas tylko żywie poddanie się woli
twojej na wieki i serce nie boli
służyć twej świętej, nieśmiertelnej krasie
wzorem nubijskich niewiast, choć my, bliźnie
siostry, wzięłyśmy w szlachetnej spuściźnie
arcykapłański napierśnik: przed arką
staje Kaifasz, nasz rodzic!... Mym barkom
ciężkim nie będzie żaden trud, jeżeli
nasze się słońce przezeń rozweseli...
Nie płacz!...
SALOME, tłumiąc łzy:
A!...
AHOLIBA.
Nie płacz! Albo płacz! Ja nie wiem,
skąd takie ognie w twoich łzach: zarzewiem
drogich kamieni twoje łzy się palą.
Rubin i szafir, udzielony falom
przez wiew poranku, wiejący od jutrzni
i od błękitu, nie przemawia huczniej
krzykiem swych jaśni głębokich od pełni
tych rajskich kropel...
AHOLA.
Włos ci się rozwełni,
przyniosę gałban i namaszczę...
SALOME.
Lutnię,
lutnię mi podaj!... Dlaczego mi smutnie,
kiedy me serce winno bić radośnie
w tej jaśminowej i różanej wiośnie?
Dzięki! precz z łzami!... Aholibo! wcześniej
przestaję płakać, niśli chcesz!... Tak!... pieśni
Salomonowej uczyłaś mnie rada —
»Zewlekłam suknię« — — jakżeż to się składa?...
Uderza w struny lutni, którą jej podała Ahola.
AHOLIBA.
»Zewlekłam suknię i czekam i wołam:
Zstępuj coprędzej z gór — — —
SALOME usiłuje śpiewać:
»Wesołam-ci ja, wesołam,
jak słońce, patrzące z za chmur;
libański szeleści bór,
kiedy się zbliża mój miły — — — «
Urywa.
Coś mi się dziwnie struny rozstroiły...
AHOLA.
Uderzasz, widzę, nazbyt silnie... Pęknie!
I struna lutni tak samo się zlęknie,
jak dusza ludzka, gdy bije w nią męka
nieokiełzana...
AHOLIBA.
Pofolguj!...
SALOME gwałtownem uderzeniem zrywa strunę lutni.
Już pęka!
Rzuca lutnię.
Na drzazgi z tobą!
Lutnia się rozbija. Salome nagle wstaje.
Poprawcie mi sploty!...
Ściągnij mi suknię!... Ujmij w pas ją złoty,
Powiedzcie-ż: cierpieniem wieczystem
co jest na świecie?
AHOLA.
Miłość!
AHOLIBA.
Miłość!...
SALOME.
Luba,
droga Aholo i ty, moja siostro,
jedyna moja Aholibo!...
Chwyta je w uścisk i puszcza.
AHOLA.
Ostro
zawiewa zapach rozkwitłych jabłoni...
SALOME.
Moja się dusza zapachom nie broni,
choć najostrzejszym...
AHOLIBA.
Nie spełniona próba,
aż się nie oprze zapachowi śmierci...
SALOME.
W każde się drzewo lichy robak wwierci
i rdzeń najtwardszą na próchno rozmiele,
jedna-li miłość zostaje, wesele
i ból człowieczy, szarpiący zaciekle —
jedna-li miłość, »drzewo, które w piekle
tkwi korzeniami, a bujną koroną
sięga niebiosów...« Gazę mi czerwoną
zarzuć na piersi, tę w posępne kwiaty,
w czarny asfodel dzierganą, przed laty,
o których dawno zaginęły słuchy.
Ahola idzie po gazę.
SALOME.
Domowi memu przyniosły ją duchy,
opiekujące się zbożnem ogniskiem
moich praszczurów... Dalekiem, czy blizkiem
miejsce, skąd wzięta, nie wie nikt... Salome,
wasza wszechwładna, miłościwa pani,
niejedną chwilę utraciła dla niej
i nieodgadła: to tylko wiadome,
że już klękały i jeszcze uklękną
wieki przed krwawym czarem tego zwoja...
AHOLA, zarzuciwszy jej gazę na piersi:
Jakżeś ty piękną, przyjaciółko moja,
jakżeś ty piękną, jak piękną!
AHOLIBA.
A trwanie twoje jest, jak śmierć, na zawsze —
coraz straszniejsze i krwawsze...
SCENA SZÓSTA.
SALOME, AHOLA i AHOLIBA.
SALOME.
Jestem gotowa... Mogłabym, prawdziwie,
zasiąść do uczty weselnej... W tem szkliwie
złota i sardu, jasnych chryzolitów
i onychinów, jeziornych błękitów
szafirowego kamienia, topazu
— — wspaniałej, na świadka
wyzywającej przestworne żywioły,
że, jak ten sztylet, drogocenny, goły,
wyjęty z pochew, był zabójcą serca
miłującego, tak ona uśmierca,
tak nieohybną swą przemocą kruszy
wszelaki opór, stawiany jej duszy
w godzinie buntu... Staniesz przed ojczymem
na jego uczcie, otoczonej dymem
nardu i mirrhy, jak Astoreth!...
AHOLA.
Cicho!...
Bo cię usłyszy czyhające licho
cnót nazyrejskich...
SALOME.
Idź po kwiaty świeże,
idź do ogrodu, Aholo! Odzieżę
w żywy przystroję bez i niech lilije,
łasząc się ku mnie, całują mą szyję
i moje plecy... Idź!...
Ahola wychodzi.
SCENA SIÓDMA.
SALOME. AHOLIBA.
SALOME.
Cieszę się wielce,
że mogę patrzeć w źrenice czcicielce
fenickiej Pani...
AHOLIBA.
Od ciebie jedynie,
twoją ukrytą zwiedzając świątynię,
czcić się uczyłam jej rozkoszną władzę.
Nie zdradzę
uszom żydowskim tej świętej ofiary,
którą sprawujesz z kadzielnicą w ręce
przed jej ołtarzem... Gotowi w podzięce
ukamienować i twą sługę... Stary
jest nasz Jehowa, lecz jędrny, gdy trzeba
podżegać tłuszczę przeciw tym, co chleba
bogomodlnego mu skąpią, lub mają
odwagę w sobie, aby, wbrew zwyczajom
judzkiej parafii, cześć, należną Jemu,
nieść innym mocom.
SALOME.
Zapobiegną złemu
idące lata... Zbliżają się chwile,
gdzie w uroczystej niepodzielnej sile
woń swą i jasność rozleje na ziemię
boska Mylitta... Tu, w Jeruzalemie,
rozsuwać będą kościelną zasłonę,
ażeby ludzkie powieki, zdumione,
martwiały, żądnie obejmując zjawę
jej światowładnej nagości...
AHOLIBA.
Nie! Twojej,
twojej, Salome! Bo czyż się ustroi
bóstwo fenickie w takie czary krwawe,
jak młodość lic twych, i w taką Gehennę
zabójczych źrenic? Nieznane, bezdenne
głębie bajecznych oceanów niczem
przy ich topieli!... Przed twojem obliczem
korzyć się będzie tajń życia... W tę płytę
spojrzyj srebrzystą —
Widziałaś-li kiedy
cud sobie równy?... Wszystkich bóstw czeredy,
które w świat spieszą, żywota niesyte,
zmilkną i zgasną, ty jedna, jak słońce,
ogarniesz wokół wszystkie ziemi końce
światłem i krzykiem, ty jedna przez wieki
jaśnieć i wołać będziesz w czas daleki,
w czas nieskończony: Otom ja, Salome!...
SALOME.
Otom ja świętej kapłanka Astarty!
Otom ja znakiem wiekuistej warty
nad tem, co tajne, i tem, co widome,
nad tem, co wznosi i gnębi!
Pierś ma, jak białość gołębi,
zawisłych nad głębinami,
w błękitach, których nie plami
śmiertelna zmaza obłoku...
Płomień w mem oku
odległe zapala miasta,
w przestrzenny bezmiar wyrasta,
ciemną rozlewa się łuną...
Wszystkie kościoły runą,
zapadną wszystkie się wieże,
których zazdrosny duch człowieka strzeże
w przemijających snach:
Ponad ludzkiemi głowy
stanieli, z kości słoniowej
zbudowan, żądzy mej gmach!
O me ramiona! me biodra!
O wargo moja, w pocałunkach szczodra,
szerząca rozkosz i strach!
Ku głębiom przepastnym lecę,
ku szczytom, ukrytym w mgłach —
Ty miej mnie w swojej opiece,
ty i twa bliźnia siostra Kithereja!
Wzmaga się moja nadzieja
i rozpacz samotna rośnie —
o wichrach marzę i wiośnie,
o gromach, co biją w ciemnie,
o gwiazdach, zrodzonych przezemnie,
o ziemiach, umarłych z mej woli — — —
SCENA ÓSMA.
SALOME. AHOLIBA. AHOLA. CHÓR. RABBI JOHANAN.
AHOLA wraca z pękiem świeżych kwiatów:
O pani, przebacz twej wiernej Aholi
to opóźnienie... Słyszałam zdaleka
szum, jakby wielka toczyła się rzeka —
pobiegłam w miasto: ciżba tutaj spieszy
z groźbą i klątwą, a na przedzie rzeszy
on z krzyżem w dłoni — — —
AHOLIBA przerażona:
O — — Jahwe! litości!...
SALOME.
I najgroźniejszych nie lękam się gości...
Nie bądź tchórzliwa, Aholibo!...
Do Aholi, obojętnie, spokojnie.
Jaki
on? Mów-że...
AHOLA.
Rabbi Johanan! złe znaki!
Idzie na pałac... Do czerni wygłasza
słowa, od których — — —
Do studni się rzucę — — —
Jakie nas losy czekają, nikt nie wie...
SALOME pogardliwie:
Szerzą się słuchy, że kiedyś na drzewie
ma się powiesić — podobno oliwnem —
jakowyś zdrajca. Nic mi nie jest dziwnem — :
Idź! niech się w tobie spełnią ludu wieści...
A z Jachobodą — — —
AHOLA.
Twe służby bezcześci
córka Achisa wraz z nazyrejskiemi
białogłowami: pełzną tu po ziemi,
jak płazy, Marya, matka Jakóbowa,
Marta, Joanna, Abigail i owa
znana z Magdali — —
SALOME.
Kapłanka Mylitty — —
AHOLA.
Tak, ale dzisiaj należy do świty
tego — — — proroka! Przybrała włosienie
i nazyrejskim sposobem swe grzeszne
biczuje plecy...
Ahola i Aholiba przerażone uciekają. Została Salome.
CHÓR zjawia się na tarasie, u wejścia do ginecaeum.
Ścieżki prostujesz, po nich kroczyć będzie
Król, co od wieków obiecał swe przyjście —:
Niepłonne, zbawcze niesie nam orędzie,
Lilie mu ścielmy i palmowe liście!...
Rabbi Johanan wstępuje w tłumie swych uczni na taras Herodowego pałacu.
SCENA DZIEWIĄTA.
SALOME. RABBI JOHANAN. GŁOSY Z TŁUMU.
SALOME.
Pragnienie moje w dom cię nasz przywiodło —
tobie ja, mistrzu, to rzucam... Weź godło
wiosny, kwitnącej w mem sercu!...
Rzuca pęk kwiatów pod stopy Rabbi Johanana.
RABBI JOHANAN.
Na Boga!
Dziewczyno, nie grzesz!... Nie tędy ma droga!...
Gdzież wiarołomna, małżeńskiej łożnice
srom i skalanie?...
GŁOS Z TŁUMU.
Ukryła swe lice
w jedwabnych fałdach Herodowej szaty...
Boi się ciebie, jak i on, co katy
rzymskie pochlebstwem oślinia...
INNY GŁOS.
Niech leży!
Niech w swoich zbrodniach zgnije!
INNY GŁOS.
Od macierzy
nie lepszy płód masz przed sobą!... O panie,
przeklnij tę dziewkę!
INNY GŁOS.
Niech przed sądem stanie
ta ofiarniczka Astarty...
INNY GŁOS.
My wiemy — —
mówi już o tem cały gród, co niemy
był dotąd z trwogi: za hebrońską bramę
chodzi ta ścierka!... Przeklnij dom, gdzie same
gnieżdżą się mioty piekielne...
GŁOS Z TŁUMU.
Ahola
i Aholiba — — —
SALOME.
Precz uciekły z pola
arcykapłanów waszych latorośle — — —
Ty tylko jedna masz czoło wyniośle
chełpić się twoim bezwstydem — —
RABBI JOHANAN do Salomy.
Azali
prawdę ci mówią, dziewczyno?...
SALOME.
Od drwali
i od przekupniów bierz wskazówki, nizki
uwodzicielu mych sług!... Klnij mnie!... Blizki,
mówisz, dzień pomsty, więc mnie klnij, ty — młody,
rzeźki kochanku mojej Jachobody! — — —
TŁUM.
Ukamienować wszetecznicę!... Zgroza!...
RABBI JOHANAN spokojnie.
Milczcie!... Nie kręcić na bliźnich powroza
tym, którzy nie są bez winy... Ja-ć tobie
Mogę-li mówić: »przestań grzeszyć«. W żłobie
już się narodził Ten, co nad grzesznymi
sprawować będzie swe sądy — olbrzymi,
ale łagodny — — —
SALOME do Jachobody.
Pozostaniesz ze mną,
ze mną, Jachobod!... Ja-ć każę!...
JACHOBOD.
Nie! w ciemną
i niezbadaną pójdę dal — z nim razem.
RABBI JOHANAN do Jachobody, z naciskiem.
W jasną, bez końca, której bramy święte
śmierć nam otwiera... Dzieło rozpoczęte!!...
Salome milczy, jakby chciała zapanować nad wypadkami — w błyskawicznym momencie poddaje się jednak gwałtownemu wybuchowi.
SCENA JEDENASTA.
SALOME. JACHOBOD.
SALOME rzuca się na Jachobod, chcąc jej zedrzeć suknię z ramion.
Pokaż-że! pokaż!... Niechże ja zobaczę,
czem go umiałaś przywabić!...
JACHOBOD odpycha ją.
Precz!!! Usta
niechaj ci zamknie srom!...
SALOME.
A twa rozpusta
niech tryumfuje!... Chytro-mądrzy gracze:
Tamten pogardził suknią z złotogłowiu,
a ta — w włosieniu! zapięta!... Na zdrowiu
odbije wam się ta skromność... A może
dla oczu ludzkich chodzicie w pokorze,
naśladujący przedmiejskie hołysze,
aby tem większą swojej chutnej pysze
zgotować rozkosz, zmyliwszy pogonie
podejrzliwości motłochu?... Niech płonie
ogień ofiarny w podziemiach!... Rozumię:
trudno byłoby zbudzić podziw w tłumie,
że się jest Pańskim, natchnionym wybrańcem,
którego Jahwe postawił nad szańcem,
oddzielającym winę od wydętej,
krzykliwej cnoty... Dziś między panięty
ten zezowaty obyczaj: w południe
skóra wielbłądzia, przepasana cudnie
szarym powrozem, skręconym z konopi,
a zaś wieczorem nikt nas nie wytropi,
na jakich puchach z przymrużoną legnie
powieką wasza lubieżność...
JACHOBOD.
Nie zegnie,
chociaż mnie bije twoja pięść...
SALOME.
Wiem: nikła,
łabędzia szyja niedarmo przywykła
dźwigać na sobie to żylaste ramię,
które wygraża mej matce. Nie kłamię:
Gotowa-m przysiądz, że w górze ją trzyma,
tę dłoń grożącą, zazdrość o ojczyma — —
Sama widziałam cień Herodyady,
jak się od strony ślizgał, gdzie on, blady
z nadmiernych wzruszeń, stał i w chłodzie liści
ogrodnych ważył, gdzie większe korzyści:
w chwytaniu resztek Herodowej strawy,
na złotej misie podanej, czy w krwawej,
poklasku pełnej, buntowniczej chwili,
kiedy się dusza nad siebie wysili
i miłość wyrwie rozpacznie... rozpacznie!
K’temu drugiemu przechylił swą szalę,
bo mu się zdaje, że wieki wspaniale
żyć będzie swojem zwycięstwem!... Nim zacznie
umierać z sławy, ból go ludzki szarpie,
ból wyrzeczenia, więc się mści... Jak harpie,
zdążają za nim z swych paznogci ostrzem
zdeptana duma i wstyd jadowity...
By się ukoić, szuka Sulamity —
tyś mu zajrzała do oczu! Snąć prostszem
jest to od drogi tej, która przez życie
idzie ku śmierci... Co?!... Milczysz?... ty!... Skrycie,
jak wąż się kładłaś u mych pięt i, wzrokiem
uśpiwszy zdradnym mą czujność, w głębokiem
pełzłaś milczeniu ku niemu!... Odpowiedz:
do jakiej wiódł cię kryjówki?
JACHOBOD.
Manowiec
słów twych tak strasznie błędny i tak smutny
i tak zarazem srogi i okrutny,
że dusza moja wyjść z niego nie zdoła.
Cierniami ranisz jej skronie dokoła,
wzrok jej wykłuwasz płonącą pochodnią,
na ścieżkę piętrzysz jej zbrodnię za zbrodnią,
że tak omackiem krocząc i bez siły,
wciąż się potyka o ten stos przegniły
twego bluźnierstwa. Ale choć tak biedną
i tak bezradną jest ma dusza, jedną
widzi w szaleństwie twojem prawdę: Pani!
kłamiesz, jak — tamte!...
SALOME.
Niech kłamię!... Ja nie wiem —
prawda czy kłamstwo pali mnie zarzewiem:
niech pali prawda! mogę umrzeć dla niej!
Niech piecze kłamstwo! paść od niego mogę!
Tylko mi wyznaj: czem zaścielasz drogę,
jakie mu kwiaty rzucasz u przedsionka
twojej komory — — — ?
JACHOBOD.
Przestań!... On w tym domu
cierpieć mi kazał, więc chociaż od sromu
konam, znieść muszę...
SALOME.
— — — powiedz: jakie gronka
na stół mu kładziesz, by ochłodzić wargi?
Z winnic Engaddi, czy te, które targi
dają cypryjskie?... Gdy wstaje znużony,
z łoża miłości, mów, jakie przesłony
zaciągasz nad nim, by mu ranne jutrznie,
przeciskające się do komnat hucznie
i przenatrętnie, nie spłoszyły z lica
słodkiej bladości?... a może dziewica
nazyrejskiego zakonu w zwyczaje
swych wyznań czułych raczy wciągać gaje
i szum potoków?... Może, jak dryada
grecka, przed faunem swoje lilie składa
w ostępach puszczy?... Lub w jaskiniach głaźnych,
na ścieli z jodeł i świerków?... Wyraźnych
dosyć jest poszlak, że w libańskie skały
chodziłaś za nim, a usta kłamały,
jakoby w dom cię rodzicielski wiodły
niepowstrzymane tęsknoty...
JACHOBOD.
Przepodły
tok twoich obelg — — — Panie! połóż rękę
na te me usta, aby, chłonąc mękę
ponadmiar gorzką, nie przeczyły wieści,
nad Genezaret zrodzonej, iż trzeba
kamienującym nas użyczyć chleba — — —
Szatan ich dusze niewinne bezcześci,
a oni sami nie wiedzą, co czynią...
SALOME.
Wiem: Szatan krąży nad bożą świątynią —
nawet jakiegoś proroka na ganku
stawił kościelnym i świat mu w poranku
odkrył słonecznym — — słyszałam-ci o tem. —
Ale nie moje słowa biją młotem
obelg, lecz twoje są lżeniem i wzgardą — —
Słuchaj, Jachobod: Duszę kryjesz hardą
i odpowiadasz mi z łaski, a przecie
poszłabym za nim — — — — —
Na świecie
niema dziś dla mnie odróżnienia łoża
purpurowego od głazu, bezdroża
od prostych, bitych gościńców... Do matni
poszłabym za nim, gdyby chciał... Ostatni,
brudny zaułek wstrętu mi nie sprawi,
chociaż do komnat nawykłam przestrzennych,
do marmurowych posadzek i sennych
fontan różanych... Ale coraz krwawiej
szarpie mnie chłodem!... Odesłał mi wczora
kosztowny chiton, a dziś, kiedy chora
z szału, pod stopy rzuciłam mu zioła
świeżo rozkwitłe, nie nachylił czoła,
aby je podnieść, a tylko, gdzie matka —
pytał się — moja i, zda się, z ukradka
spojrzał na ciebie... Kocha cię?...
JACHOBOD.
Tak! kocha,
albowiem treścią jego prawd jest miłość!...
SALOME.
Kocha cię! kocha!... Zabójcza opiłość
słodkiego słowa!... A dla mnie — — macocha
nie będzie sroższą córce, urodzonej
z współzawodniczki, niźli losu szpony,
które się wgryzły w me serce!... Zaiste!!
I ty go kochasz — — ?!...
I z takim spokojem
śmiesz się tem chełpić przed obliczem mojem?
Śmiesz tak otwarcie wyznawać przed księżną,
która cię zmiażdży swą ręką potężną,
jeżeli zechce?...
JACHOBOD.
Płonne groźby!... Niema
takiej przemocy, któraby, obiema
schwyciwszy dłońmi rdzeń mojego wnętrza,
mogła ją wyrwać... Rdzeń to przenajświętsza,
będzie nim żyła na wieki, na wieki,
reszta niech ginie!...
SALOME.
Zuchwałaś!
JACHOBOD.
Daleki
duch mój od ziemskiej zuchwałości! Za to
blizki jest wiary, twardej, jak opoka,
że, pospieszając śladami proroka,
stanie oczyszczon — o święta objato! —
u wrót przybytku, gdzie się wypełniła
wielka przedwiecznej obietnicy siła...
SALOME.
przemawiasz do mnie językiem kuglarzy,
wędrownych magów i wróżek... Na twarzy
która przed chwilą była jak umarła,
taki masz ogień, jak gdyby cię żarła
nieugaszona, głośna chuć! Stłum w sobie
ten krzyk złowróżbny, w świetlistej ozdobie
płynący w przestrzeń, co winna się ku mnie
nachylić z swoją jasnością... Zbyt dumnie
spoglądasz na swą władczynię! Rozkoszą
byłoby zgiąć cię, lecz wargi me proszą:
rzuć go, Jachobod, rzuć!... Uwolnij drogę
dla mnie — — — na klęczkach — — —
Pada przed nią na kolana.
JACHOBOD.
Nie mogę — — —
SALOME.
— błagam cię, moja Jachobod!...
JACHOBOD, podnosząc ją.
Salome!
biedna Salome, wstań!... To, co znikome
w nas, niech umiera!... Miejsca nie zabraknie
w jego orszaku dla duszy, co łaknie
wieczystej strawy miłości — — My razem —
SALOME, otrząsnąwszy się.
Ja — dzielić z tobą — miłość — — ja?!!!
JACHOBOD.
Rozkazem
świętym nie gardźmy: według jego słowa
najlichsza sługa i można królowa
jednakie prawo mają do miłości,
tej, w której duszne wybawienie gości...
Z drogi-ć nie zejdę!... Chodź ze mną! Zwycięża
miłość-li moja, bo nie zna oręża,
którym szermuje ludzka krew...
SALOME.
Nie! moja,
moja jest panią!... Niezgięta jej zbroja!
Zmaga ustami, które schną od żądzy
nieugaszonej; u serca wrzeciądzy
wiesza się cała, aż jej krew namiętna
rozgra się w straszne, życioburcze tętna,
aże przepali rygle i zapory,
które jej stawia świat, w hamulcach skory.
Białość i jędrność jej biodra i łona
oto jej przemoc nieprzezwyciężona...
Moja-to, moja miłość łamie, kruszy
wszystko, cokolwiek śmie urągać duszy
jej ognia...
JACHOBOD.
Grzeszna, przeminie — — —
SALOME.
Trwać będzie
na wieki wieków żarne jej orędzie,
albowiem zazdrość syci ją, a w dłoni
ostry ma sztylet!... Masz go!...
Dobywa sztyletu i przebija nim białą Jachobod.
Niech obroni
twoja cię miłość, a twa śmierć niech zwabi
twego proroka, by cię zwolił — — —
JACHOBOD, konając.
Rabbi!
Rabbi!...
Umiera.
SALOME woła.
Ahola! chodźcie-ż tu! Ahola
i Aholiba! Tchórze, coście z pola
uciekły przed nim, panią w poniewierce
pozostawiwszy!... Patrzcie! Ja mu serce
wydarłam z wnętrza!... Ahola — — —!!!