W zaduszny dzień (Konopnicka, 1915)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Marya Konopnicka
Tytuł W zaduszny dzień
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom I
Wydawca Gebethner i Wolf.
Data wyd. 1915
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Lublin, Łódź, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXIX. W ZADUSZNY DZIEŃ.

I.

Wy, co z zastygłą piersią i usty zimnemi
Klękacie dla zwyczaju na mogilnej ziemi,
Wy, co włóczycie senną istność swą po świecie,
Czy wy żyjecie?
Och! mnie nad wami chwyta płacz nieutulony,
I modlićbym się chciała i kazać bić w dzwony
I załamawszy ręce, stać po was w żałobie,
Jak głaz na grobie.
Gdzie duch wasz? W jaką miłość, w jakie ideały
Wcielił się ten najświętszy płomień życia biały?
Gdzie cel jasny, podniosły i wysiłków godny,
Dla jutra płodny?
Gdzie ujście dla sił waszych? U jakiego zdroju
Rzeźwicie wasze czoła i usta wśród znoju?
Jakie hasło wam wrzawę powszednią przygłusza?
Gdzie wasza dusza?
Wy nosicie ją w piersiach, jak lampę zgaszoną,
W brudnych popiołów pełnej i spękanej urnie;
A kiedy już na wieki zastygnie wam łono,
Wy, wy — umrzecie powtórnie!


II.

Wieczny spoczynek... Ach, jest-że mogiła,
Tak cicha, taka pusta i zamarła,

Którejby ruchu wieczystego siła
Nie tknęła i nie otwarła?
Jest-że grób, tak już zapadły i stary,
By w nim potęga przyrody tworząca
Toastu życia nie mogła wznieść czary
W promieniach słońca?
Jest-że proch jaki, tak nędzny lub święty,
Żeby go prawo powszechne minęło?
I czyż na blade poglądając szczęty,
Natura przerwie swe dzieło?
Wieczny spoczynek... Ach, jakie złudzenie
Dla tych atomów, zdmuchniętych z błękitu
I szukających wiecznie, nieskończenie
Coraz to nowych form bytu!
Jakie złudzenie dla prochów rozwianych,
Na które szereg odmian w grobie czyha!...
Dla tych znużonych i dla tych stroskanych,
Co mówią: »Mogiła cicha!«

O śmierci! tajna wspólniczko narodzin!
Kiedyż ty będziesz spoczynkiem ludzkości?
Która-ż z spiżowych twego przyjścia godzin
Obwieści pokój wieczności?
Czy, gdy się ludów dopełnią nadzieje,
Gdy przyszłość wszystkie sztandary zdobędzie
I kiedy w blaskach słonecznych zadnieje
Świt boży wszędzie?
Gdy rozgrzeszenie znajdą wszystkie winy,
Gdy wszelka krzywda będzie nagrodzona,
Gdy dadzą owoc łzy, walki i czyny
Wieków miljona?
Wtedy, gdy pęknie potężne ogniwo,
Co ludzkie prochy i ludzką myśl żywą
Chwyta i wciela w konieczne następstwa
Klęsk lub zwycięstwa?
Czy wtedy, gdy się wyczerpie już dzielność
Popędów życia na całym tym globie

I gdy nicości wzejdzie nieśmiertelność
Na wielkim planety grobie?
Czy wtedy, gdy proch, co sercem był mojem
I drżał wzruszeniem ducha tajemniczem,
Bóg strząśnie z szat swych z wszechmocnym spokojem,
Aby był niczem?
Kiedy na ziemi zabraknie już kwiatów,
Które mogilnym żywiły się sokiem,
I kiedy glob nasz, w znużeniu głębokiem,
Zagaśnie wśród drżących światów?
Ach! może, gdy się w mgławicę obłoczną
Zmieni materja, sił wiecznych narzędzie,
Może Bóg powie: »Niech smutni odpoczną!
Niechaj noc będzie!«
Lecz dziś, gdy zastęp walczących szermierzy
Ginie, by wskrzesnąć wszechruchem wśród globów,
Gdzież ten, co w wieczny spoczynek uwierzy
I w ciszę grobów?


III.

Ktokolwiek widział najdroższe oblicze
Kamieniejące w linje tajemnicze
W przedśmiertnej walki godzinie;
Ktokolwiek słyszał jęk cichy konania,
Kiedy się dusza na usta wyłania
I drży i gaśnie i ginie...
Ktokolwiek w drogiej i mdlejącej dłoni
Widział gromnicę, jak światło swe kłoni
Za ust niepewnym oddechem...
Ktokolwiek słyszał obojętne szmery,
Gdy przyszło w miarę dobrać deski cztery,
Żeby się wieko zawarło...
Ktokolwiek ziemi oddał skarb najdroższy
I w puste kąty wracał sam, uboższy
O całą miłość umarłą —


Ten w dniu jesiennym, mglistym listopada
Bóle tęsknoty swojej wypowiada
Na cichym grobie cmentarza...
Ten swoje modły żałobne i łzawe,
Sieroce nędze i wdowie łzy krwawe
Niesie na stopnie ołtarza.

Lecz kto i kiedy modlitwy pokutne
Odmawiać zechce za te dusze smutne,
Co jeszcze mdleją w podróży?
Za owe chwiejne i wątpiące duchy,
Na ostrych pokus wydane podmuchy,
Jak łódź bez steru, wśród burzy?
Za te, co światła łakną i pokoju,
Za te, co tają, jako rosa, w znoju
Skwarnego dnia, upalenia?...[1]
Za te, co w otchłań zapatrzone ciemną,
Próżno wołają, żądają daremno
Prawdy i wiedzy promienia?
Za te, co pragnień pożarem trawione,
Czyścowych ogniów męczeńską koronę
Noszą, jak upiór północy?
Za te, co znikąd nie mając ratunku,
Drżące, zbłąkane, bez wyjścia, kierunku,
Bez bratniej giną pomocy?
Za te, co cierpieć nie mają już siły
I odpocznienia pragną u mogiły
Po ciężkiem życiu tułaczem?
Za bolejące duchy i zgorzkniałe,
Za te, co szaty pokalały białe,
Kto, pytam, modli się z płaczem?







  1. Ew. św. Mateusza roz. XX w. 12: »Którzyśmy znosili ciężar dnia i upalenia« (P. a.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.