Walki w obronie granic/Szarża Szwadronu 2 P. Szwoleżerów pod Zbrachlinem na Pomorzu
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Walki w obronie granic 1 — 9 września |
Podtytuł | Kampania wrześniowa w oświetleniu niemieckim |
Wydawca | Wojsk. Biuro Prop. i Ośw. |
Data wyd. | 1941 |
Druk | Thomas Nelson and Sons Ltd. |
Miejsce wyd. | Londyn |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kompania strzelców motocyklowych wyrusza 3 września o godzinie 3 rano z kwater folwarku Glinki, dojeżdża do Pruszcza, gdzie melduje się u dowódcy oddziału rozpoznawczego. Dalszy marsz szosą Pruszcz — Waldowo — Zbrachlin. Między Waldowem a Zbrachlinem otrzymuje 1 pluton, jadący na szpicy, po raz pierwszy ogień nieprzyjacielski od nadlatujących 3 polskich samolotów, które po nalocie zawracają ku północy, witane ogniem karabinów maszynowych.
Czy Zbrachlin jest wolny? Upiornie wyglądają ruiny domów i postrzelane drzewa. Nagle trzaskają karabiny, rozlega się terkot karabinu maszynowego. Zbrachlin jest obsadzony. Szybko zeskakujemy z szosy. Ustawiamy karabiny maszynowe na pozycjach i obejmujemy osłoną ogniową nacierających towarzyszy. Zbrachlin zostaje opanowany, patrole polskie wycofują, się. Tymczasem nieprzyjaciel ostrzeliwuje nas ogniem artyleryjskim. W odległości paru kilometrów od nas we dworze Puszkowo bateria polskiej artylerii. Granat za granatem wali w nasze pozycje. Tymczasem zajęły stanowiska nasze działka przeciwpancerne, 2 godziny trwa polskie bombardowanie z towarzyszeniem ognia karabinów maszynowych. Jeden z karabinów maszynowych udaje się naszym działkom przeciwpancernym zmusić do milczenia. Ogień nieprzyjacielski się wzmaga. Polskie karabiny maszynowe terkoczą gwałtownie. Ostro brzmią strzały niemieckich działek przeciwpancernych. Nagle, niespodziewanie milknie nieprzyjaciel i prawie w tym samym momencie ożywia się czarno-zielony, lśniący wilgocią las przed nami. Dźwięczą trąbki, a po tym wyskakuje z lasu masa polskich jeźdźców złowrogiej brygady Pomorskiej. Obraz, który może zamrozić krew w żyłach, a jednak równocześnie jest pełen nieopisanej dzikiej piękności. To nasi dziadowie przeżywali na wojnie. Tak jeszcze było pod Mars-la-Tour i Gravelotte...
Niewzruszeni trwamy na stanowiskach. Coraz bliżej i bliżej nadjeżdżają polscy jeźdźcy. Nagle, jak gdyby na dany znak, zaczynają walić niemieckie karabiny maszynowe. Przenikliwie szczękają działka przeciwpancerne. Szarża jeźdźców utyka. Panika ogarnia konie i ludzi. Tu i tam walą się jeźdźcy z siodeł. W śmiertelnej trwodze, z rozdętymi nozdrzami i powiewającymi grzywami pędzą konie koło nas. Jednemu z podoficerów udaje się celnym strzałem strącić z siodła rotmistrza nacierającego szwadronu. Szwadron, pozbawiony dowódcy, rozpryskuje się i wycofuje pod osłoną ognia towarzyszy.