Wazowie (Niewiadomska)/Bohdan Chmielnicki

<<< Dane tekstu >>>
Autor Cecylia Niewiadomska
Tytuł Wazowie
Pochodzenie Legendy, podania i obrazki historyczne
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1921
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Bohdan Chmielnicki.

Od pamiętnego najazdu Tatarów za Bolesława Wstydliwego, nie doznała Polska podobnego spustoszenia, jakie sprawił Bohdan Chmielnicki.
Gdybyśmy mogli wtedy »okiem słońca« spojrzeć na obszar kraju naszego na wschodzie, het, od dnieprowych stepów do Lwowa, Zamościa, ujrzelibyśmy, że całą tę przestrzeń, setki mil, zaległy gruzy, zgliszcza, pola trupami pokryte i obozy hord rabujących, szalejących dziką, pijaną uciechą.
Gdzie niegdyś rozciągały się uprawne pola, a pośród drzew bielały dworki i kościoły, tam ziemia stratowana, niepogrzebane ciała, pustka, ruina, zabójcza zaraza.
Łuna palących się dworów, miasteczek, coraz dalej posuwa się na zachód, coraz nowy słup ognia jak drogowskaz wysoko strzela w górę, a z nim bije w niebo okrzyk straszliwy, jęki konających, męczonych kobiet, dzieci. Jakim sposobem stało się to wszystko? przecież Kozacy wrogami nie byli?
Jakim sposobem? Niesprawiedliwością.
Panowanie Zygmunta III pod każdym względem było nieszczęśliwe: jego zwycięstwa równały się klęskom, bo w zysku przynosiły tylko niezgodę i straty, — każdy czyn jego zatrute wydawał owoce, pobożność nawet trucizną była dla narodu, bo szerzyła ciemnotę, zaślepienie, nienawiść.
Słynęła Polska zawsze ze swobody, z poszanowania praw cudzych. Gdy Żydów prześladowano w całej Europie, u nas znaleźli bezpieczny przytułek. Kazimierz Wielki prawa im nadał. Za Kazimierza Jagiellończyka, gdy przechodząca przez Kraków wyprawa krzyżowa na Turka uderzyła na Żydów i mordować ich zaczęła, biskup Gruszczyński i kasztelan Jan Tęczyński pośpieszyli na ich obronę, a król surowo zgromił i ukarał mieszczan, że na takie bezprawie pozwolili; kazał też poszkodowanych wynagrodzić i wypłacić im z kasy miejskiej 3.000 złp.
Kiedy we dwa wieki później w całej Europie toczyła się trzydziestoletnia krwawa wojna o wolność wiary podług własnego sumienia, gdy w Paryżu podstępnie jednej nocy wymordowano wszystkich protestantów, — w Polsce tylko uszanowano w człowieku prawo swobody wyznania, pozwalając każdemu chwalić Boga według przekonania swego.
Dopiero Zygmunt umiał niesprawiedliwością zepsuć nawet to prawo. W dziwny sposób usiłując nawrócić ludzi innej wiary do katolickiego kościoła, odmawiał im urzędów, godności, dochodów, jakby chciał, aby dla zysku zaprzedawali sumienie.
Najgorzej działo się na Ukrainie. Kozaczyzna — jak wiemy — z różnych składała się ludzi, o wyznanie nikt się tam bardzo nie troszczył, byle chrześcijanin, żegna się krzyżem świętym, to i dosyć, to dowód, że nie Tatar i poganin. Większa część jednak, prawie wszyscy chłopi byli wyznania greckiego. Ziemię tę wraz z ludnością rozdali królowie za zasługi oddane Rzeczypospolitej panom polskim, którzy w ten sposób stali się właścicielami ogromnych obszarów w stepach. Ale sami tu najczęściej nie mieszkali, a choć mieszkali czasem przez jakąś część roku, nie mogli przecież wiedzieć, co się dzieje w kilkudziesięciu wioskach i folwarkach, które do nich należały. Od tego każdy miał służbę, starostów. Tym powierzone było gospodarstwo, oni czuwali nad tem, aby pola były uprawne i przynosiły dochód, pod ich też władzą była ludność wiejska.
Tym sposobem krociowym ludem chrześcijańskim, lecz innego wyznania, rządzili katolicy Polacy, ludzie prości i ciemni, chciwi własnego zysku, surowi dla poddanych, zamiast miłości bliźniego, siejący tylko ziarno nienawiści.
Ciężka była ich władza nad poddanym ludem, a głównie z dwóch powodów: pogardzali jego religją i tę pogardę starali się jawnie okazać; obciążali ich pracą jako swych poddanych, którzy nad wolę pana innych praw nie mają. I to nieszczęsne poddaństwo stało się drugiem źródłem nieskończonych zatargów, sporów, nienawiści i klęsk nieobliczonych.
Koniecznym był i słusznym niegdyś podział ludności na rycerzy-obrońców kraju i kmieci-żywicieli. Lud, uprawiając ziemię w bezpieczeństwie i żyjąc spokojnie z jej plonów, winien był jakiś podatek krajowi z pracy swej i chudoby; lecz z czasem samowola szlachty, powiększając ten podatek coraz bardziej, zabierała w nim często całą pracę, wszystkie siły, nawet i życie bliźniego. Jeszcze za Jagiellonów wieśniak był obowiązany pracować na pana jeden dzień w tygodniu — słusznie, bo pan za niego zdrowie i życie na wojnie narażał. Ale już krzywdą było przytwierdzenie ludu do ziemi, aby chłop złego pana nie mógł rzucić, i to było początkiem dalszego bezprawia. Bo zły pan teraz wymagał od chłopa tyle dni pracy, ile mu się podobało, kazał pracować nieraz w niedzielę i święta, żądał roboty od żony i dzieci wieśniaka, — a ten sprawiedliwości znaleźć nie mógł, bo pan jego sędzią, władcą nieograniczonym, jak niegdyś w pogańskich czasach pan nad niewolnikiem.
Tylko pamiętać trzeba, że nie Polacy wcale wymyślili to prawo niedorzeczne i że nietylko u nas tak się działo. W innych krajach, we Francji, w Anglji, w Niemczech, jeszcze okrutniej obchodzono się z chłopami, wyobraziwszy sobie, że Bóg ich na to stworzył, aby pokutowali, służąc panom, za grzech pradziada swego, Chama, którego ojciec przeklął po wiek wieków.
Było to niedorzeczne, ale tak ludzie wierzyli. A w Polsce źle nie było chłopu pod dobrym panem, który o jego potrzebach pamiętał i od wszelkiej krzywdy bronił. W dobrach królewskich chłopi bywali zamożni. Ale, niestety, złego zawsze więcej.
A już najgorzej działo się tam właśnie, gdzie właściciel ziemi o niczem nie wiedział i los ludu zależał od płatnych jego urzędników, którzy krzywdą ludzką bogacić się chcieli.
Tak też było na nieszczęsnej Ukrainie i to budziło nienawiść ciemnej, uciśnionej czerni. Lach czyli Polak stał się w oczach chłopa wrogiem, bo w nim widział ciemiężyciela swojej wiary i wolności.
Cóż dziwnego, że śmielsi na Sicz uciekali, łączyli się z Kozakami, przywykali do trudów wojennych, nabierali prędko zuchwałej odwagi, lekceważenia śmierci, zamiłowania niczem nieokiełzanej swobody.
Takich zbiegów ścigano, a schwytanych karano strasznie, bez litości.
I powstał nowy zatarg: kto jest wolnym Kozakiem, kto poddanym?
Trudno to było nieraz rozsądzać sprawiedliwie, zaciętość obu stron rosła, czekała tylko iskry, by z nasienia wzajemnej niechęci wybuchnął straszny pożar, który jak wicher objął całą Ukrainę, a szerząc się, wtargnął do Polski.
Tę iskrę rzucił Kozak, Polak z pochodzenia, Bohdan Chmielnicki.
Dziad jego osiadł już na Ukrainie, ojciec był kozackim setnikiem i zginął na Cecorskiem polu, Bohdan miał własny folwark, należał do osiadłych, zamożnych Kozaków.
Między nim a podstarościm p. Koniecpolskiego, Czaplińskim, wszczęły się spory graniczne o nowo założoną przez Bohdana osadę. Podstarości, wróg osobisty Chmielnickiego, utrzymywał, że ten zajął ziemię królewską i bezprawnie sobie przywłaszczył, a gdy Kozak ustąpić nie chciał, najechał mu dom zbrojno, zboże i bydło zabrał, a Chmiela wtrącić kazał do więzienia.
Chmielnicki krzywdy darować nie myślał; uwolniony, pozwał Czaplińskiego do sądu, udał się nawet ze skargą do samego króla.
Może przez pamięć na Stefana Batorego, który rozumnie zajął się losem Kozaków, szanowali oni bardzo królów polskich i wierzyli w ich sprawiedliwość dla siebie. Mówili, że królowie sprzyjają Kozakom, ale sami są uciskani przez »królewięta«, t. j. wielkich panów. Władysław cieszył się też zaufaniem i przywiązaniem wolnych synów Ukrainy.
Król Chmielnickiego przyjął. Myśląc o wojnie tureckiej i wielkich swoich planach, pragnął pozyskać sobie w Kozakach sprzymierzeńca, który miał w walce ogromne znaczenie, to też pod wpływem tych myśli i uczuć więcej może przyrzekał, niźli mógł dotrzymać.
Bo w rzeczywistości cóż on mógł poradzić? Sprawę sądziły sądy według prawa, a Kozacy przyjaciół nie mieli, nie ufano im i wyrażono się kiedyś na sejmie, że »przycinać ich trzeba, jak włosy i paznogcie, żeby zbyt nie urośli«. Więc gdy Chmielnicki przegrał — jak się zdaje dlatego, że nie miał dostatecznych dowodów własności na ziemię, którą zajął — i znów stanął przed królem, jak gdyby po spełnienie obietnicy, Władysław rozgoryczony zawodem i upadkiem wszystkich swych planów, czując bezsilność własną, miał powiedzieć:
— Masz szablę, to się broń.
Jeśli nawet powiedział te słowa Władysław, to miał na myśli tylko osobistą obronę krzywdzonego od krzywdziciela, lecz Chmielnicki doprowadzony do wściekłości pragnieniem zemsty, której zaspokoić nie mógł, inaczej postanowił ze słów królewskich skorzystać.
— Poczekajcie, Lachy wielmożne — zaprzysięgał w duszy zawziętej — krwawo mi zapłacicie moje krzywdy, poznacie, co kozacka zemsta.
I już z gotowym planem śpieszy na Ukrainę.
Tu zwołuje natychmiast starszyznę kozacką, chce oznajmić im wolę króla:
Król, żałosny i uciśniony, uczynił go hetmanem wolnego ludu kozackiego, aby mu przywiódł pomoc i obronę przeciw »królewiętom«, którzy nie pozwalają mu panować sprawiedliwie i podług woli.
Czegóż więcej trzeba Kozakom? — Hej! na obronę króla, który ich pomocy wzywa, na zuchwałego Lacha, ciemiężyciela, wroga!
Sypały się tysiące, krocie. Chmielnicki powołał chłopów, obiecując im wolność i zrabowane skarby, wezwał i chana tatarskiego, przyrzekając bogate łupy.
I popłynęła, jak rzeka wezbrana, ta fala straszna, paląc, mordując, pustosząc. Sowicie, hojnie płacono za krzywdy tysiącami okrucieństw, krwią ofiar znacząc drogę, a zgliszcza zostawiając za sobą jedynie.
Król Władysław na Litwie otrzymał wiadomość o powstaniu na Ukrainie i natychmiast wyruszył w podróż, ażeby osobiście wstrzymać krwawy pochód, zażegnać i uśmierzyć nawałnicę. Rozumiał, że to w jego jedynie jest mocy: króla swojego kozactwo usłucha.
Zabronił więc wysyłać przeciw Chmielnickiemu wojska: nie chciał domowej wojny, sam uspokoi grozę.
Niestety, umarł w drodze.
Polacy lekceważyli jeszcze niebezpieczeństwo: zbuntowani chłopi mordują bezbronnych, lecz wobec wojska pierzchną.
Okropnem doświadczeniem przekonali się o swej pomyłce: pod Żółtemi Wodami padł kwiat młodzieży polskiej, którą lekkomyślnie wyprawiono w pole, ażeby w łatwej walce z opryszkami uczyła się zawodu rycerskiego.
Pod Korsuniem obaj hetmani dostali się w moc wroga, który coraz zuchwalej, srogi, szyderczy, dumny, wkraczał w głąb kraju, pozbawionego obrońców.
Co począć bez króla, wodzów, gotowego wojska?
Sejm zwołany w popłochu wybrał trzech regimentarzy, czyli czasowych wodzów, i zwołał pospolite ruszenie t. j. wystąpić winien cały stan szlachecki, wszyscy rycerze, zdolni do noszenia broni.
I wyruszyły olbrzymie tabory ze sprzętami, strojami, z całym przepychem, który miał ustraszyć wroga. Na czele trzej wodzowie, których Kozacy przezwali »Pierzyna«, »Łacina« i »Detyna«, czyli: Stary, Uczony i Dzieciak.
Mieli słuszność. Pod Pilawcami, usłyszawszy, że nieprzyjaciela już widać, wodzowie pierzchnęli pierwsi z pola bitwy, odbieżawszy skarbów, szat kosztownych, futer, srebrnych stołowych naczyń, klejnotów — i wojska.
Uciekało i wojsko za wodzami, nie dobywszy szabli na obronę kraju, i nastąpiła — hańba pilawiecka.
Nie było takiej w dziejach naszego narodu, ani przedtem, ani potem — jedno tylko zostało nam wspomnienie hańby.
A Chmielnicki szedł dalej. Kraj bezbronny przed nim otwarty, już nic mu się nie oprze, jest zwycięzcą, panem!
Może sam uląkł się własnej potęgi i tego, co uczynił. Przyjął okup od Lwowa, stanął pod Zamościem — tu zaczeka na obiór króla.
Co za łaska! — Bo mógłby i nie czekać.
Żąda tylko, aby obrano Jana Kazimierza, drugiego syna Zygmunta III. Z tym układać się będzie, może zaprzestanie wojny.
I posłusznie obrano Jana Kazimierza.













Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Cecylia Niewiadomska.