Wicehrabia de Bragelonne/Tom V/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVII.
PAN DE BEAUFORT.

Książę obejrzał się właśnie, gdy Raul, chcąc zostawić go sam na sam z Athosem, zamykał drzwi za sobą, aby zaprosić oficerów do przyległego pokoju.
— To ten młodzieniec, którego tak wychwalał nieboszczyk książę?... — zagadnął pan de Beaufort.
— Tak, mości książę, ten sam.
— Żołnierzem jest!... nie będzie nam przeszkadzał, zatrzymaj go, hrabio.
— Pozostań, Raulu, skoro Jego książęca mość pozwala — powiedział Athos.
— Piękny młodzieniec, na honor!... — mówił dalej książę. — Dałbyś mi go hrabio, gdybym tego zażądał.
— W jakiem znaczeniu to mówisz, Wasza książęca mość? — odparł Athos.
— W takim, że na pożegnanie tu przybywam.
— Na pożegnanie?....
— Tak, doprawdy. Nawet pojęcia nie masz, czem będę w przyszłości.
— Ależ tem, czem dotąd jesteś, walecznym księciem i dobrym szlachcicem.
— Stanę się księciem afrykańskim i szlachcicem beduińskim. Król posyła mnie do Arabów po zdobycze.
— O!... książę, gdyby nie to, że sam mi to mówisz...
— Trudneby do uwierzenia było, wszak prawda?... Wierzaj mi jednak, i pożegnajmy się. Oto wynik powrotu do łask.
— Do łask?..
— Tak. Uśmiechasz się?... A!... drogi hrabio, czy wiesz, dlaczego to przyjąłem?... czy się domyślasz?...
— Ponieważ Wasza książęca mość nadewszystko miłujesz, sławę.
— O!... nie, wcale to nie zaszczytne brać na cel dzikie plemiona. Nie tak ja sławę pojmuję, a jest wszelkie prawdopodobieństwo, że co innego tam znajdę... Chciałem tylko i chcę tego, pojmujesz drogi hrabio?... aby życie moje, w którem tyle dziwacznych świateł się łamało w ciągu lat pięćdziesięciu, aby tym ostatnim promieniem trysnęło.
— Książę, czemu coś podobnego przypuszczać — odezwał się zaniepokojony Athos. — Jak można sądzić, aby życie, pełne świetnej chwały, miało zgasnąć tak nędznie?...
— Czyż myślisz, prostoduszny człowieku, że, nierobię rozgłosu?... O!... aby go dziś zdobyć, dziś, gdy jest książę królewski, pan de Turenjusz i wielu innych moich współczesnych, mnie odmirałowi Francji, synowi Henryka IV-go, królowi Paryża, czy co innego pozostaje prócz szukania śmierci? Cordieu! będą mówili o mnie, wierzaj mi; a ja wbrew wszystkiemu i wszystkim będę zabity.
— Dość tego, mości książę — odparł Athos — dość tej przesady, którą okazywałeś dotąd jedynie w męstwie nieustraszonem.
— Peste! drogi przyjacielu, nielada to męstwo iść na szkorbut, dezynterję, szarańczę, strzały zatrute.
Następnie książę, zwracając się do Raula, który od początku tej rozmowy wpadł w głębokie zamyślenie.
— Młodzieńcze — rzekł — wiem ja tu o pewnem winie, Vanoreyskiem, o ile mi się zdaje...
Raul pośpieszył spełnić rozkaz księcia.
Tymczasem pan de Beaufort, ująwszy rękę Athosa, zapytał:
— Co myślisz z nim robić?
— Jak na teraz, nic, Wasza książęca mość.
— A! a! wiem; od czasu namiętności króla dla... La Vallery.
— Tak, mości książę.
— Otóż biedny chłopiec, odprawiony z kwitkiem przez króla, dąsa się?
— Gdyby tylko to, lecz trawi się sam w sobie.
— I pozwolisz mu zapleśnieć? To źle. Słuchaj, daj mi go.
— Pragnę pozostawić go przy sobie. Prócz niego, nikogo nie mam na świecie, i dopóki sam mnie nie opuści...
— Dobrze, dobrze — odparł książę. — Jednakże doszedłbym z nim do ładu, niedługo czekając. Zaręczam ci, że to materjał na marszałka Francji, i wielu ja takich widziałem.
— Być może, Wasza książęca mość; lecz król tylko mianuje marszałków Francji, a on nicby od króla nie przyjął.
Rozmowę tę przerwał, powrót Raula. Poprzedzał on Grimauda, którego krzepkie jeszcze ręce trzymały tacę z kieliszkiem i butelką wina, ulubionego przez księcia.
— Co widzę, hrabio? Jeden tylko kieliszek!
— Piję z waszą książęcą wysokością, lecz tylko wtedy, gdy mnie upoważnisz — rzekł Athos z pełnem szlachetności uniżeniem.
— Cordieu! miałeś słuszność, żeś kazał jeden kieliszek przynieść, będziemy pili z niego, jak dwaj towarzysze broni. Zaczynaj więc, hrabio.
— Uczyń mi, książę, zupełną łaskę — rzekł Athos, zlekka usuwając kieliszek.
— Jesteś najmilszym przyjacielem — odparł książę de Beaufort, wychyliwszy złoty kubek i podając go towarzyszowi.
— Ale nie koniec na tem — ciągnął dalej książę — jeszcze mam pragnienie i chcę się napić do twego pięknego chłopca, który tam stoi. Przynoszę szczęście, wicehrabio — rzekł, zwracając się do Raula — zapragnij czego, pijąc z mojego kieliszka, a niech mnie zaraza zdusi, jeżeli nie spełni się to, czego sobie życzysz.
Podał Raulowi kieliszek, ten z gorączkowym pośpiechem umoczył w nim usta i rzekł również gwałtownie:
— Pomyślałem już o czemś, Wasza książęca mość. Czy raczysz mi przyrzec, iż zgodzisz się na moje życzenia?
— Pardieu! słowo się rzekło.
— Pragnę jechać z waszą książęcą mością do Dżidżelli.
Athos pobladł, nie będąc w stanie ukryć swego pomieszania.
Książę popatrzył na przyjaciela z wyrazem, jakgdyby chciał mu dopomóc do odparcia tego nieprzewidzianego ciosu.
— To trudno, drogi mój wicehrabio, bardzo trudno — dodał głosem zniżonym.
— Wybacz mi, książę, moją niedelikatność — odparł głosem stanowczym Raul — lecz ponieważ sam upoważniłeś mnie do objawienia mych życzeń...
— No i cóż!... — odezwał się książę, — jedzie czy nie jedzie? jeżeli jedzie, hrabio, będzie moim adjutantem, synem moim.
— Książę!... — wykrzyknął Raul, zginając przed nim kolana.
— Mości książę — zawołał Athos, ujmując Beauforta za rękę — Raul uczyni, jak będzie chciał.
— O! nie, panie, jak ty rozkażesz — przerwał młodzieniec.
— Corbleu!... — zaklął książę — nie tak będzie, jak chce hrabia lub wicehrabia, lecz tak jak ja będę chciał. Zabieram go. Marynarka to świetna przyszłość, przyjacielu.
Tak smutno uśmiechnął się Raul, że tym razem serce Athosa ścisnęło się boleśnie.
Książę, widząc, że późna godzina, powstał, mówiąc z pośpiechem:
— Pilno mi; lecz, gdyby mi powiedziano, że straciłem czas na rozmowie z przyjacielem, odpowiedziałbym, że zrobiłem dobry nabytek.
— Książę — przerwał mu Raul — nie mów o tem aby królowi, bo nie jemu służyć będę.
— E! a komu, przyjacielu?
— Bogu. Zamiarem moim jest wykonać śluby i zostać kawalerem maltańskim — odparł Bragelonne, cedząc słowo po słowie.
Ostatni ten cios zachwiał Athosem, sam książę czuł się wzruszonym. Pan de Beaufort wpatrzył się w oblicze młodzieńca, a chociaż ten miał oczy spuszczone, wyczytał z jego rysów niezłomne postanowienie, przed którem wszystko musiało się ugiąć. Athos znał tę głęboko czującą i nieugięta duszę. Nie liczył na to, aby zwrócić ją z nieszczęsnej drogi, jaką sobie obrała.
Uścisnął rękę, którą wyciągnął do niego książę.
W dziesięć minut potem, książę był już daleko od zamku.
— Hrabio, za dwa dni wyjeżdżam do Tulonu, — odezwał się pan de Beaufort. — Czy podążysz za mną do Paryża, abym dowiedział się o twojem postanowieniu?
— Będę miał zaszczyt złożyć waszej książęcej mości podziękowania moje za dobroć — odparł hrabia.
— I w każdym razie przywieź mi wicehrabiego, czy pojedzie ze mną lub nie — dodał książę — na moje słowo, czekam tylko na twoje.
Pierwszy Athos powstał z siedzenia, mówiąc:
— Późno już... Do jutra, Raulu!
Raul podniósł się także i przystąpił, aby uściskać ojca. Ten przytulił go do piersi i rzekł zmienionym głosem:
— Za dwa dni masz mnie więc opuścić, opuścić na zawsze, Raulu?
— Panie — odparł młodzieniec — miałem zamiar własną szpadą serce swoje przebić na wylot, lecz mógłbyś mnie posadzić o tchórzostwo; zrzekłem się tego zamiaru, gdyż wtedy przeszłoby nam rozstać się na zawsze.
— Wyjeżdżając, również mnie porzucasz, Raulu.
— Panie, raz jeszcze mnie wysłuchaj, błagam cię o to. Jeżeli nie odjadę, umrę tutaj z miłości i bólu. Wypraw mnie co prędzej, lub ujrzysz, jak nikczemnie wyzionę ducha w twoich oczach, pod twoim dachem; to silniejsze nad wolę moją, to siły moje przechodzi, widzisz, że w ciągu miesiąca trzydzieści lat przeżyłem i zbliżam się do kresu mojego.
— Jedziesz więc do Afryki — przemówił chłodno Athos — aby tam dać się zabić?... O!... powiedz już raz... czemu kłamać.
Raul pobladł i zamilkł na chwilę, która ojcu była dwugodzinnem konaniem; potem nagle odezwał się:
— Panie, postanowiłem się poświęcić Bogu. Wzamian za poświęcenie, jakie z młodości i swobody mojej czynię, o jednę rzecz tylko błagać go będę, to jest, aby mnie zachował dla ciebie, gdyż jesteś jedynem dobrem, które z tym światem mnie wiąże. Jeden Bóg może mnie dodać siły, abym nie zapomniał, iż wszystko ci zawdzięczam, i że w sercu mem najpierwsze miejsce winieneś zajmować.
Athos czule uścisnął syna i rzekł:
— Odpowiedziałeś mi, jak człowiek szlachetny; za parę dni będziemy u pana de Beaufort w Paryżu; od ciebie zależeć będzie postanowienie, jakie masz uczynić. Wolny jesteś, Raulu. żegnaj mi!...
I wolnym krokiem powlókł się do sypialni.
Raul skierował się w stronę ogrodu i tam w alei całą noc przepędził.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.