William Shakespeare (Kraszewski, 1895)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł William Shakespeare
Podtytuł (Szekspir)
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom XII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom XII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WILLIAM SHAKESPEARE.
(SZEKSPIR).

I.

Szekspir — jedno z tych wielkich imion, które obok Homera i Dantego stoją w dziejach ducha ludzkiego, nieśmiertelnym odziane blaskiem. Promień geniuszu uwił im nad czołem aureolę.
Poeta wesołej i krwawej Anglii, stał się, w całem znaczeniu tego wyrazu, wieszczem ludów, własnością wszystkich narodów.
Wszystkie literatury przyswoiły sobie jego dzieła, przez trzy wieki powtarzają się one na wszystkich scenach, objaśniają, wyrozumiewają, tłómaczą, pojmują coraz głębiej — a przedmiot ten dotąd nie jest wyczerpany.
Szekspir z Dantem dzieli tę miłość powszechną; wspólnym im jest dar pociągania umysłów, jednania sobie serc, zyskiwania współczucia, rozbudzania niezmiernego zajęcia. Uznania tego i uwielbienia dobił się szczególniej w ostatniem stuleciu — które, nietylko w Anglii, ale na świecie całym podniosło cenę jego poetycznych utworów.
Na wszystkich znać wyciśniętą pieczęć geniuszu, dłonią, która posłuszną była — natchnieniu.
Rodzinny to dar Boży, a nie sztucznie wyrobiona zdolność; bezwiedna niemal twórczość płynąca z tego tajemniczego źródła, którego głębiny są dla nas zakryte. Z całego życia i działalności poety widzimy dowodnie, iż nauce ani wykształceniu, ani obcowaniu, ani nawet pracy, tej wielkiej mistrzyni, nie był winien genialności swojej — dała mu ją natura. Wyższa jakaś siła, która go przeznaczała na poetę dziejów serca ludzkiego, obdarzyła go intuicyą wieszczą — człowieka, serca jego, namiętności i charakterów.
Jakby w jasnowidzeniu, czuje prawa, które poruszają światem i stwarza istoty żyjące, umiejąc natchnąć w nich ducha nieśmiertelnego. Dla badacza najbardziej zajmującym jest ten samorodny geniusz, bo w nim nie tylko wiek jego odbija się wyrazistymi rysy, ale cała ludzkość i wszelki człowiek.
Jak wszyscy wielcy poeci, Szekspir przychodzi z tą siłą twórczą, gdy materyał, który ma użyć, został dlań przygotowanym. Jak sama natura, przerabia on tylko procesem tajemniczym treść przysposobioną dlań w przeszłości.
Homerowi dostarczają osnowy pieśni rapsodów i podania, Dantemu cały średniowieczny skarbiec stoi otworem, — Szekpir ma dzieje całego świata przed sobą i czerpie z nich szczodrą dłonią. Częstokroć nawet z niewolniczem poszanowaniem idzie za dostarczonym mu wątkiem, a dosyć, by na nim piętno swe położył, by weń tchem swoim wlał życie, — umarłych trupy z grobu powstają i suche słowo kroniki zmienia się w ciało i krew.
Wszystko jest zadziwiającem w dziełach tego człowieka: jego własne życie obok nich położone, siła geniuszu dziko wzrosłego, który się wybija ponad głowy uczonych i wypatentowanych współzawodników, — martwe te karty, z których on swój świat pełen ruchu, dźwięku i barwy czarodziejskiem wywodzi słowem.
Jak natura, co z powietrza, słońca i piasku wyprowadza kwiaty, tak on z nieforemnych oklepanych powiastek snuje czarodziejskie dramata; jak natura, ma nieskończoną rozmaitość form, barw i dźwięków; jak w naturze spajają się w nim sprzeczności najostateczniejsze, w dziwnie harmonijną całość. Dosyć dlań imienia, rysu, wskazówki, jednego słowa pozostałego na zapomnianym grobie, aby w nich pełną ognia i prawdy stworzył postać. Wszystkie struny uczuć ludzkich brzmią po kolei w tym chórze żywota.
Co najdziwniejsza, — czujemy i widzimy, że ten samouczek natchniony nie sili się na układanie misterne, na obmyślanie kunsztowne swych poematów, — niemylny instynkt mu przewodniczy, mówi przezeń coś potężniejszego nad naukę i rachubę — boskie natchnienie.
Nie opuszcza go ono ani w najgorętszych namiętności godzinach, ani w najostyglejszych szyderstwa chwilach. Jak kameleon przeobraża się w tysiące postaci, nie przestając być sobą — bo jest poetą.
Najciekawszem w świecie byłoby studyum, rozpoznanie tego procesu tworzenia i rozwinięcia się w twórcy czynników, które mu posługiwały. Lecz zadanie to, nad którem najznakomitsze umysły pracowały, jest niezmiernie utrudnione brakiem wiarogodnych materyałów, któreby wśród tej pomroki za wskazówki służyć miały. Współcześni zajmowali się niem mało, chociaż podziwiali twórczość poety, geniusz jego gwałt im zadał; niemal przez wiek potem cały mało się troszczono o zbieranie tradycyi, śladów i pamiątek, a gdy imię Szekspira podniosło się do tej wysokości, na jakiej je dziś widzimy, ślady życia poety znikły już były z ziemi, podania z ust do ust chodząc, potworne przybrały postacie, pozostały tylko dzieła, którym zaniedbanie długie dało porosnąć mchem a rdzą omyłek i popraw niedorzecznych. Z tych dzieł nawet nie wszystkie noszą imię jego, a niektóre przybrały je bezprawnie. Jedne odepchnięto jako apokryfy, chociaż widocznie w niektórych częściach zdradzają lwią dłoń, co na nich spoczęła; inne przyswojono, choć słabo odbija się w nich geniusz poety.
Krytycy i badacze mają w Szekspirze jedno z najzawikłańszych zadań, jakie się kiedykolwiek umysłowi ludzkiemu nastręczyły.
Nadostatek wiadomości zastępują podania późne, niepewne, podejrzane, lub jawnie przyległe tylko do wielkiej postaci, z którą wyrosnąć nie mogły.
Z prawdy odrobiny i wymysłów wielu stworzyła się pośmiertna maska Szekspira, jaką znamy, do żywego oblicza zaprawdę mało podobna, lecz zastępująca je, jak w legendach bohaterowie, których tworzy duch narodu, zajmują posągowe miejsca ludzi, co nie istnieli, których zbiorową pracą ulepiły wieki na wzór i podobieństwo swych ideałów. Tak ludzkość tworzy swe bogi.
Szekspira, lepiej niż jego własne mało znane życie, tłómaczy wiek, w którym żył, piśmiennictwo, jakie zastał, ruch umysłowy, wśród którego się przebudził, naostatek poprzednicy na scenie, dramat angielski ówczesny, jego rozwinięcie i duch, jaki Anglię ożywiał. Geniusz jego, jakkolwiek przeszedł potężną swą epokę, jest prawowitem dziecięciem czasu i tylko na tle jego zrozumianym i słusznie ocenionym być może. Przedewszystkiem więc, chcąc dziś poznać poetę, musimy choć pobieżnymi rysami, nakreślić obraz epoki, wśród której występuje.
Ostatnimi czasy w literaturze niemieckiej natrafiamy na częste, dziwnie namiętne porównania geniuszu dramatycznego Szekspira z Schillerem i Goethem.
Nie rozumiemy zupełnie, jak można poetę, tworzącego w tych warunkach, co Szekspir, chcieć równoważyć i przymierzać do poetów nowszej epoki.
Przy równej nawet wartości dzieła, ogromna wyższość musiałaby zawsze pozostać po stronie tego, który nie mając wzorów, tworzył pierwszy, nie posługiwał się teoryą żadną i nie patrzył w żadną modłę... przetorowane drogi łatwo jest prostować i równać; przebić i torować nowe, gdzie ich nie było, innej jest ceny. Schiller i Goethe z wiedzą warunków sztuki przystępowali do kunsztownych dzieł swoich, Szekspirowi geniusz jego sam służył za jedyną pochodnię. Porównanie jest niemożliwem, gdy przedmioty różnej są natury i rodzaju: kłaść obok siebie Homera z Wiktorem Hugo, Dantego z Lamartinem, jest po prostu niedorzecznością. Wieki, które ich dzielą, myśli i formie nadają wartość różną, jak różna jest cena kruszców w czasach od siebie odległych. Poeci rzeczywistego natchnienia rodzą, poeci wykształceni tworzą; nie odmawiamy wartości ostatnim, ale ich na równi z tymi wieszczami, przez których mówił duch Boży — położyć nie możemy.

Szekspir stoi odosobnionym i jedynym; ażeby go ocenić, stawić przy nim potrzeba tych, co z nim i obok niego żyli, naprzykład Marlowe’a (Marlo’a) i Ben Jonsona (Ben Dżonsona), nad którymi tak góruje, iż maleją i nikną u stóp jego.
II.

Chwila, w której wielki poeta miał przyjść na świat, była dla Anglii epoką wielkiego rozbudzenia; energicznemi prądy płynęło życie, szukano pożądliwie zarówno cielesnych jego przyjemności, jak i duchowych.
Wiele węzłów, które w klubach trzymały obyczaje, prysnęło; purytańska reakcya jeszcze w siłę nie wzrosła, umysły wyzwalały się bez granic.
Wesoło szli ludzie na śmierć, mężnem na nią spoglądając okiem, lecz równie chciwie pragnęli tego, co ziemia im dać mogła, dopóki po niej stąpali. Świetne dwory królewskie i pańskie, ochocza młodzież, wesołe kobiety, jakby po długiem spragnieniu i głodzie, piły z czary życia aż do upojenia i szału. Poeci przyśpiewywali tej biesiadzie, wśród której nieraz krew purpurowo prysnęła; dworskie wesołki trefnymi żarty dzwoniły zabawie, a najemni wielkich panów „aktorowie słudzy“ dopełniali rozkoszy, przedstawiając żywo obrazy fantazyjne, jakich jeszcze brakło rzeczywistości.
Teatr bardzo wcześnie i bujno rozwinął się w Anglii; naprzód jako religijne misteryum, ubarwione intermezzami weselszemi, potem z pomocą i na wzór starożytnych klasycznych dramatów, grywanych po szkołach i klasztorach.
Z rubasznych scen tej przegrywki, która pomiędzy tragicznymi aktami dawała wytchnąć i rozchmurzyć się słuchaczom, rozwijała się powoli komedya; ze świętych i pobożnych „tajemnic“ wyrastał historyczny dramat. Od pierwszych niemal prób literatury angielskiej, widzimy ją czerpiącą wzory w ogólnym skarbcu literatur starożytnych i, na ich grobach powstałych, włoskiej i hiszpańskiej. Ten zapładniający oddech południa porusza do życia angielskich poetów. Biorą oni formy obce, lecz za wczasu zastosowują je do rudy własnej i topią z niej kunsztowne dzieła.
Nie zaślepieni naśladowcy, ale zdobywcy umiejętni, zapożyczają tylko narzędzia, któremi z łona własnej ziemi dobywają skarby.
Prastare pieśni, legendy, ballady, tradycye zjawiają się w nowych szatach. Tak samo pierwsze teatru wzory biorą może z innego świata, ale wnet je do swych potrzeb i natury urobić usiłują.
Teatr w szesnastym wieku staje się tu potrzebą, zabawą, nałogiem i namiętnością.
Nie jest to wytworna scena, jakąbyśmy sobie dziś wyobrażać mogli na dworze Elżbiety, misternie urządzona i wykwintna; najprostsze w świecie z desek zbite ściany, najlichszy budynek, artyści lada jako przybrani, chłopcy grający kobiet role, na parterze kadź z piwem i gawiedź gwarna; ale w tem tyle jest ognia i siły, że słuchacze zapominają o tem, czego im do złudzenia braknie. Młodzieńcza ich wyobraźnia dopełnia reszty.
Poeci też dramatyczny nie łamią sobie głowy zbytecznie, rymują kroniki, rozbijają na sceny powieści, ćwiertują legendy i zszytą jakkolwiek całość zaprawiając ostrym sosem... podają gorąco... Artyści gracko i ochoczo deklamują przed wesołą publicznością.
Pisarze i aktorowie znają swych słuchaczy; im potrzeba ukropu, słów brzmiących, barw jaskrawych, wiele hałasu, czegoś, coby ich poruszyło do szpiku kości, a po życiu, jakie wiodą, między rusztowaniem a gospodą, niemała to rzecz czemś ich zająć i rozbudzić. Najtragiczniejsze historye z całego świata i najpoczwarniejsze postacie gromadzą się tu dla nakarmienia wrażeniami zgłodniałej rzeczy. Bujne życie starej Anglii odbija się w dramatach, choćby ich treść czerpaną była w historyi Persów i Scytów.
Same naostatek dzieje własnego kraju, dostarczają obfitej treści do nich, spisanej żywo, ogniście we współczesnej Holinsheda (Holinszeda) lub Halla (Holla) kronice, a jeszcze żywiej dochowującej się w podaniach i powieściach, w znanych wszystkim narodom tradycyach.
Posłuchajmy, jak narodziny tej sceny, której Szekspir miał być mistrzem, kreśli Taine (Ten), w znakomitej swej historyi literatury angielskiej:
„Tak narodził się ten teatr — pisze on — jedyny w dziejach, jak jedyną jest ta cudna chwila przelotna, z której powstał: dzieło i wizerunek tego młodego świata, równie naturalny, równie rozpasany i tragiczny, jak on sam.
„Gdy dramat oryginalny i narodowy ma powstać, poeci, co go tworzą, noszą w sobie uczucia, jakie on przedstawia. Oni są objawem ducha publicznego wyrazistszym nad innych ludzi, bo duch ten w nich gorętszym jest niż w innych. Namiętności otaczające, z ich serc wybuchają głosem ostrzejszym i właściwszym, dlatego ten głos brzmi wyżej nad wszystkie głosy. Hiszpania rycerska i katolicka znajduje tłómaczów w zapaleńcach i Don Kiszotach, w Kalderonie-żołnierzu, nim został księdzem; w Lopezie, ochotniku piętastoletnim, zapalonym kochanku, błędnym pojedynkowiczu, żołnierzu Armady, wkońcu księdzu i służce świętego oficyum tak gorliwym, że pości aż do opadnięcia z sił, że ze wzruszenia mdleje mszę odprawiając, a mury celi krwią swych biczowań obryzguje.
„Pogodna i szlachetna Grecya, wodzem swych poetów tragicznych ma jednego z najwyszkałceńszych i najszęśliwszych swych synów — Sofoklesa, który przoduje w sprawach pieśni i palestry, który w piętnastu leciech śpiewa paean przed trofeami Salaminy, a później poseł, wódz, zawsze ulubieniec bogów, rozmiłowany w swym grodzie rodzinnym, życiem swem i dziełami występuje jako niezrównane harmonijne zjawisko w tej zgodzie i pokoju, które stanowią piękność starożytnego świata, jakiej nowsze nie dościgły wieki.
„Francya wymowna a światowa, w tym wieku, który najwyżej podniósł sztukę form towarzyskich i wymowy, znajduje do pisania swych tragedyi oratorskich, do malowania swych salonowych namiętności, najzręczniejszego kunsztmistrza słowa: Racine’a dworaka, człowieka światowego, najzdolniejszego przez takt swój i stylowe omówienia, do przedstawiania ludzi światowych i dworaków.
„Tak i tu (w Anglii) poeci z dziełem są w zgodzie.
„Wszyscy niemal włóczęgi, dzieci ludu (wyjąwszy Beaumont’a i Fletcher’a), wykształceni przecież, najczęściej wychowańcy Oxfordu i Cambridge (Kembridż), ale ubodzy, tak że w nich wykształcenie jest ze stanem w sprzeczności. Ben Jonson jest mularza pasierbem i sam mularzem; Marlowe — synem szewca, Szekspir — kupczącego wełną, Massinger (Massindżer) — lokaja pańskiego dworu. Żyją jak mogą, brną w długi, piszą, ażeby zarobić trochę i występują po teatrach. Peele (Pil), Lodge (Lodż), Marlowe, Jonson, Heywood (Heyuud), sam Szekspir, są aktorami“.
Słuszność ma Taine; w nich wszystkich ta włóczęga, ten niedostatek, samo położenie w sprzeczności z wykształceniem, rodzi te talenta namiętne, gorączkowe i przyczynia się do ożywienia sceny.
Brzmią z niej dziwne głosy szału, rozdrażnienia, ironii. Jakże się ma oprzeć pokusie taki poeta sponiewierany i głodny, aby w usta swych bohaterów trochę bólu, ironii i wyrzutów gorzkich nie włożył?
Przyjście, zjawienie się Szekspira, poprzedza cały zastęp takich biednych włóczęgów z płomykiem u czoła, pracujących słowem dla chleba. Nie pojęlibyśmy poety, nie powiedziawszy o nich słów kilka. W roku 1564 ma się narodzić mistrz; w roku 1561 na teatrze w Londynie grają pierwszą tragedyę wierszem, podzieloną na akty i sceny[1]. W roku 1566 w Christ-College (Krajst-Koledż) w Cambridge ukazuje się pierwsza sztuka, mogąca się komedyą nazywać[2].
Początki te już z wielu względów zasługują na uwagę, tkwią w nich zarody późniejszego angielskiego dramatu, mającego się odznaczyć połączeniem dwu pierwiastków, tragicznego i komicznego, tak jak ówczesne społeczeństwo łączyło w sobie razem charakter tragiczny i komiczny. Tragedye te dosyć napuszone i deklamatorskie, w których akty rozpoczynają pantomimy zawierające treść, a kończą niby klasyczne chóry — przyjmują się tak dalece na scenie, iż po nich wkrótce mnogie inne w tymże rodzaju następują: Cezar, Kambyzes i t. p.
Wszystkie zresztą te trzy rodzaje, które Szekspir ma uprawiać, komedye, historye (dramata), tragedye, wyrastają razem jak z ziemi. Zliczyć trudno ich mnogość. Wszystko to dosyć nieforemne, lecz nowe, lecz porywające; dla uczeńszego świata po szkołach młodzież gra po łacinie. Wiele z tych przedmiotów, które za wątek posłużyć miały Szekspirowi, już są obrobione i znane na scenie. Romeo i Julia, Tytus Andronikus, Perykles, Cezar, Henryk VI, już udramatyzowani z prosta a bez kunsztu, popularnymi niemal się stali. Po Tomaszu Sackville (Sekwil), autorze tragedyi o Gorboduku (czyli Ferrex i Porrex), zjawiają się: Edwards (Eduards), dworzanin królowej Elżbiety, ze swym Damonem i Pityaszem, John-Still (Dżon Still) z rubaszną komedyą, Gascoigne Jerzy ze swemi naśladowaniami z włoskiego.
Z tych wszystkich poprzedników, najznakomitszym, najdzielniejszym, najbardziej utalentowanym jest Krzysztof Marlowe, który o lat parę wystąpienie Szekspira wyprzedził.
Marlowe klasycznie wykształcony, czerpał treść do swych dramatów z najrozmaitszych źródeł. On to pierwszy (może nawet przed udramatyzowaniem legendy o Fauście w Niemczech dla teatrzyków lalkowych maryonetek) wprędce po wydaniu historyi Dr. Fausta stworzył z niej swą: „Tajemniczą historyę żywota i śmierci Dr. Fausta“[3].
Jest jego tragedya w dwu częściach o Tamerlanie, o Edwardzie drugim, królu Anglii, o rzezi paryskiej (śmierci Gwizyusza), o Dydonie. We wszystkich czuć poszukiwanie przedmiotów jak najdziwaczniejszych, sytuacyi najgwałtowniejszych: okropności, któreby zużytego rzeczywistością równie dramatyczną widza poruszyć mogły. Straszliwą w istocie jest treść jego „Bogatego maltańskiego żyda“ — (the rich Jew of Malta).
Barrabasz Marlowe’a, przypomina Shylocka (Szajloka) Szekspira, prześladowany staje się nielitościwym prześladowcą, nie już chrześcijan samych, ale ludzi. Serce swe, jak powiada, „oczyścił z miłości i litości“. Śmieje się, gdy płaczących widzi, chodzi po nocach i studnie zatruwa, dobija bez miłosierdzia chorych, napełnia więzienia bankrutami, sierotami szpitale.
Tą nienawiścią chrześcijan bezmierną, nienasyconą, chwali się, szczyci, jest nią dumny. Córka jego ma dwóch kochanków, chrześcijan obu; Barrabasz doprowadza ich do tego, że się w końcu zabijają oba. Córka z rozpaczy zostaje zakonnicą, ojciec truje ją i z nią klasztor cały.
Wszystkie te niewysłowione okropności, którym towarzyszą urągowiska straszniejsze nad nie, kończą się wpadnięciem winowajcy w rozpalony kocioł i konaniem. Ostatnie słowo Barabasza, to żal tylko, że jeszcze nie dosyć dojadł ludziom.
Z równie rozpasaną namiętnością pojęty jest Faust Marlowe’a, który nie pożąda mądrości dla niej samej, tylko jako narzędzia do życia, użycia i nadużycia, z zupełną obojętnością na następstwa i piekło.
Faust pragnie, żądza nienasycona go pali, upaja się, szaleje. Nie jest to uosobienie, abstrakcya jak u Goethego, ale osoba — człowiek. Oto jest mały wyjątek, dający niejakie wyobrażenie o poecie.

Serce zbyt stwardło, skrucha niepodobna,
Ledwie rzec mogę: wiara, zbawienie i niebo,
Wnet straszne echo razi uszy moje:
Faust potępiony — i miecze, trucizny,
Strzelby, powrozy a zatrute stale
Przeciw mnie stają — przeciąć życia wątek.
O! dawnobym się zabił, lecz rozkosze
Głęboką rozpacz zwyciężać umiały;
Wszakżem ślepego wywołał Homera,
Aby mi śpiewał Parysa miłostki
I śmierć Oenony! — i piewcę, co głosem
Swej melodyjnej arfy Teby sławił,
On to wtórował Mefistofilowi.
Lecz po co umrzeć, na co mam rozpaczać?
Stało się! nigdy Faust nie dozna skruchy.
Chodź, Mefistofil, rozprawmy się jeszcze,
O astrologii pomówmy niebiańskiej:
Powiedz mi, wiele niebios nad księżycem?
Powiedz, czy wszystkie ciała są kulami
Tak jak ta ziemia, co leży pod nami?
Lub nie! Mów, czembyś serce napasł głodne.
Chcę za kochankę wziąć Helenę ową
Niebiańską, którąm widział dni ostatnich.
Niech jej pieszczoty zetrą z mego czoła
Aż do ostatniej troski, co wstecz woła.
Boska Heleno! pocałunkiem twoim
Daj nieśmiertelność! Usta jej ssą duszę
Ze mnie. Uchodzi dusza! wróć Heleno,
Duszę mi oddaj! Zamieszkam w tem niebie,
Heleno, niebo na ustach u ciebie.
Wszystko, co nie jest Heleną, jest błotem.

Mój Boże, płakać chcę, szatan łzy trzyma.
Niech krew z mych oczu w miejsce łez popłynie
A ze krwią życie i dusza.
On chwyta
Język mój! Ręce chcę umyć, nie dają,
Mefistofel je i Lucyper wzięli.
Życia mi jedna została godzina.
Wybije zegar, szatan wnijdzie, Faust przeklęty!
Chciałbym do mego poskoczyć aż Boga,
Cóż mnie w tył ciągnie? Patrzajcie, tam w górze
Krew Chrystusowa po niebiosach płynie,
Jedna jej kropla zbawiłaby duszę,
Jedno pół kropli — Chryste! Zbawicielu!
Czego mi serce drzecie, żem to imię
Wymówił? Próżno! ja go wołać będę...
Już pół godziny, wkrótce cała minie...
O Boże! niech Faust cierpi lat tysiące,
Sto lat tysięcy w piekle! Zbaw go potem —
Godzina, bije godzina! Ma dusza
Czemuż nie może w tysiąc się rozprysnąć
Wody kropelek i w ocean spłynąć
I w oceanie na wiek wieków zginąć.

Obok Marlowe’a gwałtownego, namiętnego, rozpasanego, wspomnieć należy Jana Lilly, który nauki skończywszy w Oxfordzie i Cambridge, przybył na dwór Elżbiety i tu także pisał dla teatru, zastosowując się do mody i wymagań czasu — komedye i pasterki (pastoral). Był to uczony mąż na posługach dworu, niepospolitą obdarzony wyobraźnią i niezwykłą uzbrojony erudycyą. W Lillym, więcej niż w Szekspirze, kunsztowny żargon dworski i zbytnie nagromadzenie wyszukanych konceptów razi i nuży. Ale właśnie ten język szlifowany jak brylanty, błyszczący drobnymi ogniki, uchodził za kwintessencyę dobrego smaku. Sam Szekspir niekiedy przypomina szkołę Lilly, i między nimi, jak między poetą naszym a Marlowe’em, są podobieństwa stylu. Lilly jest świetnie dowcipny, strojny, upstrzony, ale mu czasem wymsknie się prawdziwie wdzięczna strofa, jak naprzykład w „the Maids Metamorphosis“ pieśń Elfów:

By the moon we sport and play,
With the night begins our day:
As we dance the dew doth fall,
Trip it, little urchin’s all,

Lightly as the little bee,
Two by two and three by three
And about go we, and about go we.

(Tańczmy i nućmy przy świetle księżyca,
Z nocą się nam dzień poczyna,
Rosa kroplami salę nam oświeca.
Chodźcie tu Elfów wesoła drużyna,
Swobodnie, lekko jako pszczółki lećcie.
Para z parą, z trojgiem troje,
Żwawo w koło duchy moje!)

Do poprzedników Szekspira liczy się też Robert Greene, (Grin) cztery lata od niego starszy, a tak samo jak Lilly, oxfordski wychowaniec i człowiek uczony, ale niepomierny hulaka. Greene nie dla samej pisał sceny, dramata jego nie odznaczają się ani kunsztowną budową ani szczególnym talentem. Jest ich sześć, oprócz pisanych na współ z Tomaszem Lodge: Historya Orland’a, Alfons król arragoński, Piotr Bako i t. p. Być jednak może, iż więcej bezimiennie pisał, bo oskarżał Szekspira o plagiat, a ze znanych sztuk jego, żadna treścią nie usprawiedliwia tego narzekania.
Współpracownikiem Marlowe’a był Tomasz Nash (Nasz), którego udziału w królowej Dydonie rozpoznać trudno, zdaniem krytyków. Obok niego idą jeszcze Kyd, autor „Hieronyma“ i tragedyi hiszpańskiej — ogniem i talentem Marlowe’owi pokrewny, w smaku nieodrodny syn swojego wieku; naostatek Jerzy Peele, znakomitej rodziny potomek, oxfordczyk także, którego wczesny talent niepomiernie wynoszono.
Był on jednym z nadwornych poetów królowej Elżbiety — primus artifex verborum swego czasu. Dramata jego: Edward Pierwszy, Powieść starej baby, Król Dawid nie odznaczają się ani siłą szczególną ani oryginalnością.
Gdy w roku 1583 Albert Łaski przybywszy do Anglii[4] zwiedzał uniwersytet w Oxfordzie i przyjmowany był z wielką czcią, jako osobliwie zalecony przez królowę Elżbietę, grano dla niego jedną ze sztuk Jerzego Peele, w której on sam nawet miał występować jako aktor.
Oprócz tych, z imion przynajmniej wspomnieć należy Wager’a (Uedżera) autora dramatu o Maryi Magdalenie, Wilmot’a (Uilmot) autora „Tankreda“, Garter’a, Wood’a (Uuda), Hughes (Jues), Legge (Leg), (Zniszczenie Jerozolimy) i t. p. Gdybyśmy mieli dosyć swobody do rozpisania się obszerniejszego w tym przedmiocie, samo wyliczenie tytułów sztuk grywanych przed wystąpieniem Szekspira, wykazałoby, jak już różnostronnie materyał dziejowy, legendowy, anegdotyczny był wyczerpanym. Zapożyczano zewsząd treści, a ostatecznie nawet z historyi Anglii; wszystko to jednak było suche, napuszone i bez życia.
Oprócz Marlowe’a i Lilly, a później Ben Jonson’a, mało kto odznaczył się instynktem formy artystycznej, pojęciom warunków architektury scenicznej.
Dwór, młodzież, panie wymagali rozrywki, wrażeń, dowcipnego słowa, nie pytając, w czyje było usta włożone, efektów i błyskotek: wątek sam był rzeczą może najobojętniejszą. Pospolicie sam tytuł obszerny wypowiadał treść całą sztuki, powtarzał ją prolog, przypominała pantomima poprzedzająca akt każdy. Sam przedmiot znany nie dopuszczał najmniejszej wątpliwości; poecie więc pozostawało tylko wyrobić szczegóły, dać barwę; do nich największą musiano przywiązywać wagę, na nie sadziły się dowcipy owych verborum artifices. Igra z wyrazem nietylko angielskim, ale łacińskim Lilly, podrzuca nim i bawi się Marlowe, obronić się wpływowi wieku było trudno; Szekspir w pierwszych swych dramatach bywa wyszukanym jak oni, mniej jednak i krócej schlebia złemu smakowi czasu. W Marlow’ie czuć już nadchodzącego Szekspira; niema wątpliwości, że on szczególniej na wykształcenie poety wywarł wpływ wielki i stanowczy. Marlowe, Lilly, Szekspir nie są wolni od dworskiego „eufuizmu“ od pewnych cech wspólnych stylu, formy, przesady — młody przybysz nastraja się w początku do tonu, jaki tu znajduje, lecz wprędce on sam nadaje ton i wiedzie za sobą.
Siedem teatrów, a raczej teatrzyków znaleźć miał Szekspir w Londynie; królowa miała swoich artystów, trzymali ich panowie, lord kanclerz i inni wysocy dygnitarze. Nie sama arystokracya zabawiała się przedstawieniami; na parter dopuszczano i lud, który do widowisk nabierał smaku i żywo się niemi, a hałaśliwie zajmował. Scena była w zupełnym rozkwicie ale też w zupełnem rozpasaniu, któremu przypomnienie dzieł klasycznych zaradzić nie mogło. Pisano szybko, ladajako a jaskrawo, przykrawano, piśmienniczą wartość sztuk nie ceniąc wiele, z dnia na dzień i bez jutra; drukowano niedbale, tak tylko aby się inne teatra kopiami temi posłużyć mogły. Przyznać należy, iż dla twórczego geniuszu pole i chwila, lepiej, szczęśliwiej przygotowaną być nie mogła.

III.

Rodzina, z której pochodził poeta, od XIV wieku osiadłą była w hrabstwie Warwick (Uorwik) i rozrodzoną. Należała ona do małych posiadaczy ziemskich (yeoman) i zajmowała się gospodarstwem koło roli, handlem, o ile on się z niem łączył.
Dziad Williama (Uiliam) Ryszard trzymał dzierżawą majętności od Roberta Arden, o trzy mile angielskie od miasteczka Stratford (Stretford), we wsi Snitterfield. Ten pozostawił po sobie dwóch synów: Henryka, który w Snitterfield został na gospodarstwie i Jana (John), który około połowy XVI wieku przeniósł się do miasteczka Stratfordu nad Avonem. W roku 1552 mieszkał on przy Henley-Street (Henli-Strit) we własnym domu. We cztery lata później nabył tu inny dom z ogrodem i kawałkiem pola przy Greenhill-Street (Grinhil-Strit). Rodzina była, jak się zdaje, na stan swój, zamożną i czynnie chodziła około spraw swoich. Zajęcia były rozliczne, gospodarskie, przemysłowe, handlowe, co się pobytem w mieście tłómaczy. Jan występuje w aktach miejscowych, już jako rękawicznik(?), jako kupiec zboża, jako rzeźnik i handlarz wełną. Trudno przypuścić, ażeby tak często zmieniał powołanie, prawdopodobniej szło to wszystko razem, a rękawicznictwo ustąpiło wprędce szerszemu gospodarstwu rolnemu, przy którem sprzedaż mięsa, zboża i wełny była rzeczą bardzo naturalną[5].
Jak w naszych małych miasteczkach, tak i w Anglii podówczas, wiele mieszczan miewało rolne gospodarstwa. Ojciec Szekspira ożenił się z córką zamożnej rodziny miejscowej i sam w mieście pełnił rozmaite urzędy. Powołanym był przez mieszczan do różnych posad ważniejszych. Żona jego Marya Arden, była córką tego Roberta Ardena ze Snitterfieldu, u którego ojciec Jana trzymał dzierżawę. Związek ten podniósł zapewne i na znaczeniu i majątkowo rodzinę. Stary Jan z kolei pełnił obowiązki nadzorcy sprzedaży chleba i piwa, później konstabla miasta, aż do najwyższych. Oprócz tego przez ożenienie się z panną Arden, nabył prawa przypomnienia nadanego dawniej szlachectwa i połączenia herbu swego z herbem Ardenów of Welsingeote (Uuelsindżot), o co się później postarano.
W roku 1564, gdy mu się syn William narodził, w domu przy ulicy Henley-Street (który się po dziś dzień zachował i zwiedzany jest przez tysiące pielgrzymów), Jan należał do zamożniejszych i znaczniejszych osobistości Stratfordu.
Żaden z rękopismów Szekspira nie doszedł do dni naszych; ale ten ubogi dom, w którym ujrzał światło dzienne, zachował się po dziś dzień. Wierną jego kopię widzieć można w Kryształowym pałacu w Londynie.
Szczupłe to, niepoczesne o dwóch oknach od ulicy domostwo. Izdebki w niem nizkie, ściany z muru w belki zakładanego, wewnątrz prostota wieku, każąca się domyślać obyczajów dawnych, które małem się obchodziły i o świetne pozory nie starały. Rodzina liczna, choć zamożna, mieściła się trochę ściśnięta, ograniczając się pierwszemi życia potrzebami. Urodzony (jak utrzymują) w kwietniu, ochrzczony w maju, młody William ginie nam z oczów w pierwszych latach młodości, o których brak podań i wieści. Wychowania tylko się domyślać możemy.
Istniała w miasteczku szkółka, w której uczono języków starożytnych „The Kings New School“; do tej młody William uczęszczać musiał, nie dłużej pono jednak jak do dwunastego roku, zatem niewiele tu z niej mógł korzystać. Znajomość nabyta w niej języka łacińskiego była bardzo małą, greckiego nie uczył się wcale, francuskiego, jeżeli coś umiał, to niewiele. Z pism późniejszych widać, że po angielsku czytał, co tylko się nastręczyło, że wiadomości różnorodnych nabył, a żywy umysł i talent wrodzony zastąpiły dlań systematyczną naukę. Nie ulega wątpliwości, iż nad tę szkółkę początkową żadnej innej nie widział i był, w całem znaczeniu tego wyrazu, genialnym samoukiem. Odgaduje się poniekąd ta natura żywa, ten umysł przenikliwy, do ślęczenia mozolnego niezdolny, wiedzy chciwy, dla którego dosyć było wskazówek, aby, przeskakując pośrednie stopnie, sięgnął od razu tam, gdzie zwykli ludzie przychodzą leniwo i powoli.
Do szkółki łacińskiej przyjmowano tylko osiadłych mieszczan, nie młodsze nad lat siedem, dzieci tak już przygotowane, ażeby czytać i pisać umiały. Chłopcy, z wyjątkiem pary godzin spoczynku, od szóstej rano do szóstej wieczór siedzieli w szkole. Głównie uczono ich języka łacińskiego, jako niezbędnego narzędzia do nabycia nauk innych.
O tych latach młodości podania są bardzo różne i niepewne, późno zbierane, zaledwie się z sobą pogodzić dające. Ben Jonson przyznaje mu zaledwie bardzo skromną języka łacińskiego znajomość. Malone z wielu wyrażeń prawniczych wnosi, iż musiał być jakiś czas skrybentem przy adwokacie, inni go czynią nauczycielem prywatnym na wsi (Aubrey), inni (Drake) praktyki prawa i t. p.
Tych wiadomostek, jakichby był w Oxfordzie mógł nabyć, nie miał poeta, ale naukę życia i człowieka, serca i charakterów niezrównaną. Prawda, że w Juliuszu Cezarze zegary biją na wieżach, że legionom rzymskim trąby grają, że w Ardeńskiej puszczy mieszkają u niego lwy i olbrzymie węże, że w Zimowej powieści Czechy leżą nad morzem... ale uczucie i namiętność mówią bez omyłki...
Co się tyczy tego czeskiego morza, nawiasowo uczynimy uwagę, że Szekspir znalazł je w starym dramacie, który za wzór mu służył.
Podanie utrzymuje, iż ojciec wcześnie Williama odebrał ze szkoły, biorąc go sobie do pomocy; drudzy mówią, oddając go na naukę do rzeźnika! Opowiadano nawet, iż zabierając się do zabijania cielęcia, przystępował do tego aktu z uroczystością wielką i deklamował doń patetyczną mowę. Z tego wszystkiego widać, iż życie niecierpliwe wrzało wcześnie, w młodzieńcu pragnącym się wyrwać na swobodę. Rozwijał się bardzo szybko, ciasno mu być musiało w tych szrankach, w których go trzymała wola ojca i stosunki domowe.
Od dwunastego roku, w którym, po pięcioletniem zapewne uczęszczaniu, szkółkę opuścił, do dziewiętnastego, gdy był zmuszony się ożenić, lat siedem spędził William w Stratfordzie, bujno dorastając i kosztując zakazanych owoców życia. Niedługo chyba trwać musiała (czy za karę?) owa nauka u rzeźnika. Wnosząc z charakteru i podań, musiały się zmieniać zajęcia, młodzieńcze hulanki, myśliwskie wycieczki, wczesne miłostki, z niemałem dla serca rodzicielskiego utrapieniem.
W sąsiedniej wiosce Shottery (Szotery) mieszkał zamożny właściciel kawałka ziemi Hathaway (Hasauej), który miał córkę już dojrzałą, bo dwudziestokilkoletnią. William zaledwie kończył rok dziewiętnasty. Siedem przeszło lat różnicy wieku nie przeszkodziły do zawiązania stosunków bardzo blizkich, tak blizkich, że małżeństwo stało się koniecznością. Ślub z panną Anną Hathaway odbył się przyspieszony za dyspensą biskupią, a w sześć miesięcy po nim, w maju 1583 roku, narodziła się córka Zuzanna.
Poza tymi faktami można się domyślać dramatu miłości potajemnej, stosunków kryjomych chłopca, który miał niewiele, z panną, która też niewiele mieć mogła, oporu rodziców, gniewu ojca, całego szeregu scen, zakończonych małżeństwem szczęśliwie. Ojciec Williama z tego powiększenia rodziny nie mógł być zadowolonym, liczne jego przedsiębiorstwa wplątały go w długi i interesa. Wiodło się staremu Janowi zrazu wybornie, urzędował ciągle (chociaż ani pisać ani czytać nie umiał), gdy w lat trzy po nabyciu nowych posiadłości na Henley-Street, szczęście się zupełnie zmieniło. Brnął w długi, ścigany był przez wierzycieli, w kłopotach majątkowych, zapominając o obowiązkach urzędu, ściągnął nareszcie na siebie odjęcie godności głównego aldermana, w roku 1586. W kilka lat później jeszcze tak musiał się kryć przed wierzycielami, iż do kościoła chodzić się lękał. Chciano z tego wyciągnąć wniosek, że rodzina potajemnie wiarę katolicką wyznawała, chociaż na to niema dowodu, a z pism wnosząc (Król Jan), trudno go nie uznać protestantem. Nie znajdujemy w nim nigdzie złośliwych wystąpień przeciw katolicyzmowi, ale to raczej przypisać należy charakterowi człowieka, pewnego rodzaju obojętności i sceptycyzmowi.
Ożenienie Williama niewiele przyczynić się mogło do poprawienia losu jego rodziny. Ojciec Anny sam miał liczne potomstwo, jak się z niedawno odkrytego testamentu jego okazuje. Nic prawie nie wiemy o pożyciu młodego małżeństwa, oprócz, że w następnym roku (1584) pobłogosławione zostało narodzeniem dwojga bliźniąt, Hamneta i Judyty. To pomnożenie rodziny, niedostatek domowy, ciężkie interesa ojca, przykre stosunki, chęć wyrobienia sobie samoistnie środków do życia — musiały skłonić Szekspira do opuszczenia rodzinnego miejsca, szukania zarobku i szczęścia w ognisku żywota Anglii, w Londynie.
Zbieracze późniejsi powieści i podań o poecie zapisali tradycyę, która długo mieściła się we wszystkich biografiach poety, jako jedyny powód oddalenia się jego, a raczej ucieczki ze Stratfordu. Chodziła po okolicy powieść, iż młody Szekspir był myśliwcem namiętnym, iż lubił polować na cudzą zwierzynę, szczególniej dokazując w parku niejakiego pana Tomasza Lucy w Charlecote (Czarlkot), któremu wyławiał króliki. Zagrożony procesem o kradzież zwierzyny, czyli też sądzony o nią, miał umknąć do Londynu! Ściślejsza krytyka powieść tę zbić usiłowała, chociaż w Wesołych kobietkach z Windsoru i Henryku IV, to nazwisko Lucy jest wyśmiane złośliwie[6].
Być bardzo może, iż jakieś zatargi istniały, że Szekspir lubił łowy w towarzystwie wesołych kolegów, że nie zawsze pytał o pochodzenie zwierzyny, gdy mu się ta nawinęła... Nie idzie zatem, żeby spór z p. Lucy zmusił go do ucieczki. W stosunkach familijnych aż nadto znajdujemy powodów do wyjazdu ze Stratfordu i gdziendziej ich szukać nie potrzebujemy.
Ubóstwo w domu, ciężkie interesa ojca, utrzymanie żony i trojga dzieci, potrzeba sprobowania sił swych młodzieńczych na szerszem polu, niemożność przedsięwzięcia czegoś w małej mieścinie, podawały myśl udania się do Londynu. Szekspir, jak to słusznie zauważono, miał w Stratfordzie zręczność spotykania się z wędrownymi artystami, polubienia sceny, poczucia w sobie do niej powołania. Musiał już być czytaniem obfitem przygotowany do poezyi, z któremi rychło po przybyciu do Londynu wystąpił, długiego nie potrzebując nowicyatu. Wydawano naówczas mnóstwo tłómaczeń i przerobień, które się w tanich drukach rozchodziły po Anglii; dla teatrów odbijano dramata. W tej literaturze domowej czerpał Szekspir więcej, niż ona pospolitym umysłom dać mogła. Geniusz jego dozwalał mu z tych amplifikacyi, niekształtnych form, dobywać prawdę i piękno niedostępne dla pospolitego tłumu. Jest to szczególnym darem umysłów tak uposażonych, że odgadują więcej, niż się uczą, im starczy najmniejsza skazówka, najsłabszy promyk, aby ich w światy dla drugich zamknięte wtajemniczył i wprowadził. Tak musiało być z geniuszem Szekspira, dla którego najlichsze książki i przedstawienia sceniczne stały się rewelacyą powołania, one były tą iskrą, co zapala i rozbudza. Pomiędzy artystami grającymi naówczas w Londynie znajdowało się wielu z okolic Stratfordu i hrabstwa Warwick; Heminge (Hemindż), który później wydał wszystkie dzieła poety, miał ze Stratfordu pochodzić; z Warwickshire wyszli także Slye (Slaj), Torley (Torly), Thom, Pope (Poop) i najsłynniejszy przyjaciel a towarzysz Szekspira, aktor Ryszard Burbadge (Borbedż), który, wedle wszelkiego podobieństwa, musiał być mu od młodości znanym. Burbadge stał na czele teatru Black-friars, i wpływowi jego najprędzej przypisać można przeniesienie się poety do Londynu. Wiadomo skądinąd, że w Stratfordzie, w Guildhall (Gildhol) grywali często wędrujący artyści. Tu się z nimi Szekspir musiał spotykać i nabrać ochoty do tego zawodu, który jego usposobieniom odpowiadał.
Domysły, iż nie zbyt szczęśliwe pożycie z żoną, o lat siedem starszą, przyczynić się mogło do ucieczki, nie są niczem usprawiedliwione. Jakiekolwiek były ich stosunki, to pewna, że poeta domu się nie wyrzekał, że do niego powracał co roku i o swych obowiązkach nie zapominał.
Scena dlań tylko była dwojakim chlebem: dla ducha i ciała. Serce w Stratfordzie pozostawił. Szukano w Sonetach śladów jakichś uczuć i stosunków serdecznych, któreby wniknąć dozwalały w zagadkę pożycia domowego, ale źródło to, najwierzytelniejsze może, ciemnem jest, gdy się je do oznaczonego okresu jakiegoś zastosować pragnie, niema w niem punktów oparcia i wskazówki. Malują one uczucia gwałtowne, miłości zawiedzione i szczęśliwe, które do wcześniejszych i późniejszych lat zarówno należeć mogą.
Wszystko zresztą w tem życiu, już dziś pokrytem mgłami, jest tajemnicą; śledząc pochodzenie większej części podań o Szekspirze, dochodzi się zwykle do zwątpienia o ich wiarogodności. Nieskończenie śmielej opierać się godzi na logice faktów, na rozwoju charakteru, jak z dzieł odgadnąć się daje, na pewnych prawach żywota, jakim wszyscy ulegają. Ze wszystkich tradycyi stratfordzkich o młodości poety, przedstawia się on nam podobnym do wielu innych bujnie wyrosłych i siłami niezwykłemi obdarzonych ludzi, którzy zrazu rozrzutnie i bez celu dzafują niemi. Myśliwstwo, zaloty, gospoda wesoła z dobrymi przyjaciółmi, wycieczki i figle trefne, żywe rozmowy, idą na przemiany. Na nich ten sił zbytek się zużywa, dopóki na drogę im przeznaczoną nie trafią.

IV.

Znalazł się Szekspir, przybywszy do Londynu, wpośród ziomków i znajomych, którymi w Black-friars Burbadge dowodził. Było to w roku 1586, chociaż data ściślej oznaczyć się nie daje. Towarzystwo to, składające się z najzdolniejszych i najlepszych aktorów Londynu, utworzyło się najprzód pod opieką lorda Leicester (Lester), a później przybrało tytuł aktorów lorda kanclerza.
Później stworzone, niedorzeczne plotki, mówią o tem, że młody William w początkach miał zająć stanowisko podrzędne, tak dalece, iż zmuszony był przybywających panów konie wierzchowe trzymać w czasie przedstawienia! Miał nawet do pomocy później najmować sobie uliczników, którzy otrzymali nazwisko chłopców Szekspira (Shakespeare’a boy’a). Druga, nie więcej warta tradycya powiada, iż wywoływał aktorów mających wychodzić na scenę i był tak zwanym: callboy. Wszystko to są wymysły, któremi niezręcznie chciano podnieść geniusz, wskazując poziome jego początki.
Burbadge z pewnością inaczej go musiał umieścić. Rozpoczął swój zawód od pomniejszych ról i od przerabiania a poprawiania licznych dramatów, które naówczas grywano. To połączenie autorstwa z aktorstwem było naówczas we zwyczaju. Peele, Marlowe i wielu innych pisali dla sceny i grywali na niej.
Zresztą, jeżeli mamy wierzyć Ben Jonsonowi, który utrzymuje, że w roku 1587 już pierwsza tragedya Szekspira (prawdopodobnie Tytus Andronikus) ukazała się na scenie, nie było czasu na owo trzymanie koni, ani na wywoływanie, lub geniusz musiałby z dziwną szybkością przebiedz wszystkie stopnie, które ulicznika od pisarza dramatycznego dzieliły.
Wspominaliśmy wyżej ówczesnych dramatycznych pisarzy, wszystkich niemal uczniów Oxfordu i Cambridge, przeładowanych nauką, przemądrzałych bakałarzy i magistrów, którzy dla miłego grosza nie wzdragali się jednak muzom swoim kazać dla teatru śpiewać. Cały ten zastęp już dosyć wziętych i wsławionych dramaturgów scenie panował. Łatwo sobie wyobrazić zgrozę, oburzenie, zazdrość, jaką obudzić musiał zuchwały samouczek, który nad ławę szkółki stratfordzkiej nie znał więcej, mało umiał po łacinie, nic po grecku, nie liczył się do dworzan Jego Królewskiej Mości, a śmiał chwycić się dramatów kleconych przez tak dostojnych mistrzów i począł je przeodziewać, przerabiać, barwić, zyskując niemal od razu powodzenie olbrzymie.
Pomiędzy spadłymi wkrótce z wyżyny i zaćmionymi zupełnie przez tego przybysza nieznanego, znalazł się Robert Greene (autor Orlanda, Alfonsa króla aragońskiego i innych dramatów), współziomek Szekspira, który z goryczą wystąpił przeciwko niemu w wydanem pośmiertnie pisemku wystosowanem do przyjaciół swych i towarzyszów, Marlowe, Lodge i Peele, pod tytułem „Za grosz dowcipu okupionego milionem zgryzoty“ (1592). Greene na łożu śmiertelnem zaklina swych przyjaciół, aby na przyszłość wszelkiego zetknięcia się z teatrem i artystami unikali.
„Gdyby smutne doświadczenie, odzywa się do nich, mogło was skłonić, abyście się mieli na ostrożności, nie wątpię, że na przeszłość spojrzycie z żalem, a na przyszłość z mocnem postanowieniem lepszego użycia czasu“. Szczególniej zaklina pełnego zdolności i nauki Marlow’a, aby swych darów nie marnował „na obdarzanie mową lalek, które z ust naszych słów pożyczają, kuglarzy, co się w nasze barwy stroją. Tak jak ja — dodaje — któremu oni winni są wszystko(?), jestem przez nich opuszczony, tak samo stanie się z wami, gdy się w mem położeniu znajdziecie. O! nie wierzcie im, pomiędzy nimi jest oto, podnosząca się Wrona, która serce tygrysie okrywszy skórą aktora, sądzi się zdolną biały wiersz wysztafirować tak dobrze jak każdy z was, i jako najwyborniejszy Jan Wszystkorobski (Joannes Factotum), wedle swojego pojęcia ma się za jedynego człowieka, co w kraju całą sceną trzęsie“[7].
Że się to stosuje do Szekspira, nie ulega najmniejszej wątpliwości, bo wyrazy: „serce tygrysie okrywszy skórą aktora“ są przegrywką do użytych przez poetę w Henryku VI (Część III, Akt I, Scena 4).
„Serce tygrysie skórą okryte niewieścią“.
Trzęsie sceną (Shake-scene), zawiera pierwsze zgłoski nazwiska Shake speare.
Być może, iż poeta ośmielił się poprawić lub przerobić, jak niektórzy sądzą, który z dramatów Green’a, wreszcie wziętość nowego pisarza, zaćmiewająca poprzednika, dostatecznie gniew tłómaczy. Teatr nie grywał Greene’a, bo wolał Szekspira. Zdaje się, że naówczas już przedstawiano przerobienia jego dramatów dawniej znanych na scenie: Tytus Andronikus, Perykles, Romeo i Julia, Sekutnica i t. p.
Gniew ten starego Green’a rzuca wielkie światło na nadzwyczaj szybko zdobytą sławę i wziętość poety, który potrafił zaćmić uczeńszych i starszych swych współzawodników w bardzo krótkim przeciągu czasu i trząsł sceną, jak się Greene wyraża, zyskał wprawdzie oklaski i wielbicieli, ale cała stara klika zajadle rzuciła się na zuchwałego samouka niepatentowanego. Byli to wszystko uczniowie uniwersytetów, graduowani, tytułowi, którym się zdawało, że oni jedni mają prawo wyłączne przemawiania językiem bogów do ludzi. Wschodząca gwiazda musiała wywołać zaburzenie i wrzaski. Bardzo być może, iż dla większego poniżenia tego śmiałka, zmyślono wówczas bajkę o trzymaniu koni przed teatrem, o wywoływaniu aktorów, o ucieczce ze Stratfordu przed sprawą z panem Lucy. Szekspir nie należał do towarzystwa tych pisarzy dramatycznych rozpasanego, zepsutego, żyjącego chwytanym i trwonionym po szynkowniach groszem, tarzającego się w najbrudniejszej rozpuście, do którego wchodzili Greene i Marlowe. Żył w innem kółku i stronił z początku od nich. Będąc razem aktorem i pisarzem, musiał pracować wiele, nieustannie, aby podołać obojgu. Praca ta, — czytanie dramatów, które potrzeba było zupełnie przesypywać i przetwarzać; szukanie przedmiotów nowych po książkach, trud umysłowy, samo współzawodnictwo z uczonymi — podziałać musiały silnie na rozwinięcie geniuszu, który szczupłymi zasoby sam sobie starczyć musiał.
Widzimy na Szekspirze to, co się prawdzi na wszystkich niemal geniuszach, — chronologiczny układ dzieł jego świadczy o ciągłym postępie i rozwoju. Mierność występuje zwykle z całym swym zasobem odrazu, ale nie posiada siły do dalszego wzrostu i rozwinięcia. Zostaje ona, jaką na świat przyszła, lub marnieje nawet i zużywa się rychło, gdy geniusz zwykle rozpoczyna słabo i ułomnie, ale wzrasta, olbrzymieje, spotęgowuje się szybko i długo, podnosząc się coraz wyżej.
Szekspir też w pierwszych swoich utworach zostaje pod wpływem poprzedników, czuć w nim wszystkie ułomności pierwowzorów; następnie coraz bardziej staje się sobą, targa te więzy, tworzy formy nowe i własne. Dzieje się to w ciągu czasu nader krótkiego, z szybkością zdumiewającą.
Wystąpienie Green’a przeciwko rosnącej sławie genialnego młodzieńca, nie jest jedynem — znajdujemy kilka podobnych alluzyi złośliwych przeciwko niemu, nie mogących się w tej epoce do nikogo innego stosować, dość zresztą wyraźnie napiętnowanych zazdrością mistrzów, którzy mieli więcej daleko łaciny i greczyzny niż geniuszu — Inde irae.
Tomasz Nash, satyryk, który w roku 1590 ogłosił swą „Anatomię niedorzeczności“ (Anatomie of absurditie), dotknął w niej już naówczas obiegających po rękach Sonetów Szekspira. Mówi w niej o „nowo zjawionych pieśniach i Sonetach, „które lada czerwononosy rzępoła nosi na sznurku“, a dalej o „ludziach, co z poezyi rzemiosło czynią, którzy z łgarstwa żyją, których cały majątek ruchomy baśnie stanowią. Dla tych, wiadomości są niepotrzebnym ciężarem — odrobinę płynnej wiedzy swojej rozlewają w krople i szynkują nią, nim napełnili statek i dali się jej ustać. Sprawdza się na nich to wyrzeczenie mowcy: ante ad dicendum quum ad cognoscendum veniunt. Nauka dla nich pogardzenia godną, bo nie jest intratną, dosyć im na elementarnych wiadomostkach, które ze szkółki wiejskiej wynieśli“.
Oprócz tego wstępu z satyry Nash’a, wskazuje jeden z nowszych niemieckich badaczów[8], z wielką trafnościa w Spenser’a — Łzach Muz (Tears of the Muses) dotąd źle zrozumianą złośliwą także alluzyę do Szekspira, gdzie mowa: „o grubej nieświadomości, o gminnym dowcipie i barbarzyństwie niedouczonych pismaków“. Szekspir czytał te Łzy Muz i uczuł się snać dotkniętym niemi, bo w Śnie nocy letniej, w ostatnim akcie napomyka żartobliwie „o łzach Muz nad zmarłą uczonością“ — nie przeszkadzało mu to gdzieindziej oddawać sprawiedliwość Spenserowi, którego szacował. Kąsano go tak zewsząd, na co niewiele zważać się zdawał; ogół miał upodobanie w jego pracach, znajdowały uznanie powszechne i przeciwko prądowi tak już występować było trudno, że H. Chettle (Czetl), który był wydawcą owej pośmiertnej broszury Green’a, napastującej Szekspira, a nawet Marlowe, do którego była wystosowaną, wyparli się wszelkiego z nią wspólnictwa przekonań.
Chettle, jako odpowiedzialny wydawca, znalazł się w konieczności tłómaczenia i objaśnienia, zwalając wszystko na zmarłego autora.
„Nie znałem, pisze, żadnego z tych dwu, którzy się poczuli obrażonymi (Szekspir i Marlowe). Z jednym z nich (Marlowe) nie życzę sobie nigdy zawierać znajomości; drugiego zaś (Szekspira), żem naówczas nie szczędził, tak jakbym sobie dziś życzył — żałuję najmocniej — jakby błąd cudzego pióra był moim własnym“. „Zaczepionego obejście się, jako człowieka, niemniej jest znakomite jak działalność jego w tem powołaniu, które obrał sobie. Wiele osób znacznych (divers of worship) poświadcza o zacności jego życia i cenią zarówno jego prawość jak wdzięk dowcipu, który dzieła jego znamionuje, kunsztmistrzowskich zdolności dowodzące“.
„Co się tyczy pierwszego, którego naukę wysoce szacuję, czytając dziełko Green’a, wykreśliłem z niego to, co mojem zdaniem, napisał w wielkiem rozdrażnieniu. Gdyby to nawet prawdą było, nie godziło się tego ogłaszać, i życzę, by mnie on nie gorzej sądził, niż zasługuję. Przepisując rękopis Green’a, w następujący sposób postąpiłem sobie. Był źle pisany, bo Greene często mniej starannie pisywał, trzeba go było przejrzeć, nimby poszedł do druku, gdyż był nieczytelny. Przepisałem go więc, idąc, o ile możności, za oryginałem, tylko w tym liście wykreśliłem coś, ale w całej książce nie dodałem ani słowa, tak, że to, co w niej się znajduje, Green’owi przynależy, a nie mnie, ani panu Nash’owi, jak niektórzy sądzili fałszywie“.
Zaklina się w końcu Chettle najuroczyściej, że tam słowa jego nie było.
Drogocenne to jest świadectwo współczesne o charakterze, stosunkach, o wielkiej a szybko uzyskanej wziętości Szekspira, która zmuszała do uniewinnienia się z napaści, wszystkich oburzającej.
Ówczesne życie aktora, którego stan był dosyć lekceważony, zmuszało zapewne Williama, jak innych towarzyszów jego, do uczęszczania do tych gospód, winiarni i szynków, w których inni poeci, artyści, aktorowie, ba! nawet i młodzież szlachecka większą część życia spędzała. Pozostało wspomnienie kilku takich gospód słynniejszych z czasów Szespira: Tabard, wsławionej przez Chaucer’a (Czosera), pod Łabędziem na Dowget (Dodżet), pod Infułą biskupią na Cheap (Czip), pod Głową Dzika (Boar’s-head), gdzie, wedle starego podania, Szekspir miał najczęściej gościć. Musiał się też gdzieś spotykać z owym nieprzyjaznym sobie Green’em i Marlow’em, gdyż zapamiętano żarcik jego z rubinowego nosa Green’a.
„Gdy pchła mu siądzie na nosie — miał powiedzieć William, — wydaje mi się jak czarna dusza w ogniu piekielnym“. Wiadomo też, że uczęszczał do Mermaid (gospody pod Syreną), gdzie dowcipem swym ścierał się z Ben Jonsonem, nie bardzo się lękając jego ciężko uczonych napaści. Zbierała się naówczas, jak po dziś dzień w Niemczech, różnolita ciżba po winiarniach i piwiarniach, grano w kości, rozprawiano, a poeci i artyści szukali w oryginalnych postaciach, jakie się im spotkać trafiało, wzorów do swych Falstaffów, Bardolfów i Pistolów.
Charakter wszakże i usposobienie młodego poety, ciągnęły go raczej ku wyższym towarzystwa sferom. Chettle już wymienia znakomite osoby, z któremi przestawał i które wysoce go ceniły z charakteru i talentu. Wiemy, że w szczególnych był łaskach u hrabiego Southampton (Suzamton), przyjaciela Essex’a, któremu w latach 1593 i 1594, przypisał wydanie poemata swoje (Venus and Adonis — The Rape of Lucrece). Stosunek z nim miał być bardzo blizki i ścisły; podanie mówi o znacznym podarku tysiąca funtów szterlingów, którym w pewnym razie hrabia miał przyjść w pomoc poecie. Hrabia Southampton jest jedną z tych postaci charakterystycznych, które cechę panowaniu Elżbiety nadają. Był to człowiek starannie wychowany w Cambridge i Grays’s Inn londyńskiem, utalentowany, szlachetny. Do teatru zbliżyły go stosunki ojczyma podskarbiego dworu, Thom — Heneage (Hinidż), który zarazem był nadzorcą scen i zabaw dworu. Southampton zajmował się gorąco nietylko sztuką dramatyczną, ale poezyą i literaturą i był mecenasem swojego czasu. W r. 1599 pisze w liście Rowland Whyte (Roland Huajt) do Roberta Sidney’a: „Southampton zupełnie dwór zaniedbał, bo co dzień teatr odwiedza“. Szeskpir przypisując mu Sonety, odzywa się do niego: „Miłość, jaką Waszej Lordowskiej Mości poświęciłem, nie ma granic“. Domyślają się, że pierwsze dwadzieścia kilka Sonetów poety odnoszą się do Miss Elisabeth Vernon, w której Southampton był zakochany i malują tę jego miłość — Miss Vernon była blizką krewną Essex’a, którego Southampton był też przyjacielem i wspólnikiem, czego omal nie przypłacił życiem.
Drugą bardzo znaczącą skazówką usposobień arystokratycznych i chęci zbliżenia się poufalszego do sfer, naówczas uprzywilejowanych pańskiego świata, jest ta okoliczność, iż Szekspir w roku 1596 skłonił ojca do podania prośby o przyznanie sobie herbu szlacheckiego, który po wielu przełamanych szczęśliwie trudnościach, w r. 1599 nadał im urząd heroldyjny. W patencie tym wspomniane są ważne posługi, jakie jeden z przodków poety oddał Henrykowi VII, za co obdarzony został nadaniem ziemi w hrabstwie Warwick.
Szlachectwo naówczas w Anglii, jak w całej Europie, miało wielkie społeczne znaczenie, uprawniało ono do obcowania na stopie równości z panami i dworem, a przyznanie go dowodzi, jakie było stanowisko człowieka, co je mógł otrzymać. Biografowie poety wnoszą z tego i z Sonetów, że William musiał też być przyjmowanym w żeńskiem towarzystwie pań dworu królowej Elżbiety, i że z nich czerpał wzory do swoich pięknych charakterów i postaci niewieścich. Na Sonetach wszakże tyle oparto różnych domysłów, tyle z nich wyciągano wniosków, iż wielce wreszcie ostrożnym być należy ze zbytecznem ich naciąganiem. Jawnem to tylko jest ze wszystkich świadectw współczesnych, iż Szekspir, którego zazdrość malować chciała jako nizko stojącego człowieka, wcale niepospolite umiał sobie wyrobić w świecie stosunki i stanowisko. Winien je był nadzwyczajnym zdolnościom swym, dowcipowi, miłemu obejściu się z ludźmi, szlachetnemu charakterowi. Pomimo napaści, które łatwo mógł odpłacić równą monetą, nigdzie się w nim nie spotyka zażartości i gniewu przeciwko nieprzyjaciołom, co najwięcej żarcik trafny i półsłówko dowcipne.
Więcej może od dramatów zjednały mu naówczas sławy poemata i Sonety, które w wyższej stały cenie i uważały się za dowodu talentu daleko większego znaczenia, niż sztuki pisane dla teatru i przeznaczone na rychłe zapomnienie. W r. 1598, Meres (Mirs) pisze o nich: „Jak mniemano, że dusza Euforba żyje w Pythagoresie, tak możnaby sądzić, iż słodki, wytworny duch Owidiusza przez miodowe usta Szekspira przemawia w jego Wenerze i Adonisie, w Lukrecyi, w miłych Sonetach“. — Sonety te, naówczas jeszcze niedrukowane, chodziły z rąk do rąk i były powszechnie ulubionymi. Chociaż zarzut samouctwa i braku wykształcenia spotykał zrazu, jakeśmy widzieli, dramatycznego poetę, — poemata i sonety dowodziły umiejętnego władania językiem, wyobraźni żywej, myśli bogatej, barw świetnych, do których zasobów bez oczytania i pracy przyjść było niepodobna. Sonety i poemata odparły najdzielniej zarzut czyniony autodydaktowi, że się nic nie uczył i nic nie umiał[9].
Pokrewieństwo ich z dramatami jest wielkie, mnóstwo myśli w formach tych samych powtarza się w obu, całe wyrażenia i wiersze nawet. Porównanie troskliwe wykazuje w nich pomysły, które w Romeo i Julii, Dwóch panach z Werony, Hamlecie, Śnie nocy letniej, znajdują się rozwinięte. Nie dowodzi to, zdaniem naszem, współczesności tych utworów z sobą, jak sądzi Bodenstedt, owszem chyba przeciwnie. Jest w naturze siły twórczej, iż się w jednej formie raz po raz nie powtarza, ale w pewnych odstępach czasu. Fakt to psychologiczny, niezaprzeczony. Powtarzania się, w umysłach tak płodnych jak Szekspira, są nieuniknione, ale nigdy nie następują po sobie bezpośrednio, a rzadko ze świadomością czynu. Echo myśli z pewnego oddalenia się odbija.
Dowody, jak sława Szekspira u spółczesnych już była wielką, wyszukali starannie angielscy badacze. W r. 1696 zjawia się sonet: „Ad Guliclmium Shakespeare“ sławiący słodkobrzmiące słowo jego i kunszt, z jakim tworzył swe poemata, a po nich podnoszący Romea i Ryszarda. W r. 1598 wspomniany już Meres mówi o Szekspirze jako o poecie, stawiąc go obok najsłynniejszych, porównywając z Owidiuszem. O dramatach zaś pisze:
„Szekspir w obu rodzajach (komedyi i tragedyi) jest najznakomitszym angielskim dramatycznym poetą. Na dowód tego przytoczyć możemy „Komedyę omyłek“, „Stracone zachody miłości“, „Opłacony trud miłosny“ (ma to być zapewne: „Wszystko dobre, co dobrze się kończy“), „Sen nocy letniej“, „Kupca weneckiego“, a z tragedyi jego: „Ryszarda II“, „Ryszarda III“, „Henryka IV“, „Króla Jana“, „Tytusa Andronika“ i „Romeo i Julię“. Gdyby muzy po angielsku mówiły, zapożyczyłyby u Szekspira jego pięknie wykończoną mowę“.
Tak więc owe napaści uczonych, owe szyderstwa z nieuka, który wyszedłszy z wiejskiej szkółki, stołecznym uczonym śmiał sławę i chleb wydzierać, zamilknąć musiały, poeta nie odpowiadał nic na te wrzaski, rzadko przeciwko nim na obronę używając dowcipu, pracował z poczuciem swej siły i zwyciężył.
W roku 1596 zmarł Szekspirowi syn jego, Hamnet (Hamlet), którego imię nie zdaje się być w takim związku z tragedyą podobnego tytułu, jak niektórzy badacze dowieść usiłowali. Poemata powtarzały się w kilku szybko po sobie następujących wydaniach. Drukowano także, bez wiedzy autora, dla artystów scen prowincyonalnych i mnożących się teatrzyków, (nie dla czytelników) Romeo i Julię, Ryszarda II i III, część pierwszą Henryka IV, Ugłaskanie sekutnicy i t. p.

V.

Wziętość teatru rosła, liczba też scen w stolicy powiększyła się w tym czasie. W rok po otwarciu sceny w Blackfriars (Czarne Mnichy) powstały dwa teatrzyki, w roku 1578 liczono ich już osiem, pomimo, że duchowieństwo i kaznodzieje przeciwko temu upodobaniu w błazeństwach gorąco powstawali. Teatra te nosiły dla rozróżnienia rozmaite nazwiska: Kortyna, Róża, Łabędź, Nadzieja i t. p. Niektóre z nich wprawdzie ledwie na imię teatrów zasługiwały, i więcej w nich piwa szynkowano niż dowcipu. Aktorowie lorda kanclerza, do których towarzystwa należał poeta, grający w Black-friars, z powodu szczupłości miejsca, a nacisku widzów, zamierzyli pobudować teatr letni, któryby więcej osób mógł objąć. Zatrzymywali dawny na przedstawienia zimowe. Teatr nowy, nazwany „Globus“ kosztem spółki samych artystów wznosić zaczęto, na południowym brzegu Tamizy. Jak inne, był on drewniany, zewnątrz ośmioboczny, owalny w pośrodku. Scena nie była tak ściśle od widzów odgrodzoną jak dzisiaj, a na parterze spektatorowie stać musieli, bo ławek nie było. Zasłona podnosiła się tylko raz na początku przedstawienia, a między aktami krótkie przestanki wypełniała muzyka. Dla znakomitszych gości urządzone były loże pokryte, gdyż parter dachu nie miał. Dekoracye, wcale nie wytworne, starczyły z małemi akcessoryami do zmian, którym żywa wyobraźnia dodawać wiele musiała. W dawniejszych dramatach, poprzedzający akty chór oznajmywał, gdzie się czynność miała odbywać, inaczej trudnoby się było tego domyśleć. Filip Sydney, w roku 1583 tak opisuje ówczesną scenę angielską:
„Po jednej stronie mamy Azyę, po drugiej Afrykę lub inne jakieś państwo, tak, że występujący aktor od tego zaczynać musi, że powiada, gdzie się znajduje. Wtem ukazują się trzy damy zbierające kwiaty, oznacza to, że teatr ma ogród przedstawiać. Wkrótce potem słyszymy o rozbiciu okrętu i wstydby nam było, gdybyśmy sobie nie wyobrazili, że teatr przedstawia skałę. Z głębi jego występuje okropna potwora, ogniem ziejąca i dymem, oczywista rzecz, że musim się przenieść do piekła. Wtem zjawiają się dwa wojska, które reprezentują cztery miecze i tyleż tarczy; jakieżby serce było tak nieczułe, by się nie domyślało, że teatr przedstawia pobojowisko?“
Z niektórych współczesnych opisów widać, że teatr przybierano w draperye i kobierce, których barwy ciemne lub wesołe były w związku z wesołą lub smutną dramatu treścią.
Na samej scenie, obok artystów, kręciła się młodzież, panicze, „gentleman of the stage“ stała, rozsiadała się, z fajkami, kuflami i służbą, którą prowadziła za sobą. Nie bardzo to pomagało artystom. Stroje aktorów wcale do historycznej ścisłości nie miały pretensyi. Kobiece role grali długo młode chłopcy; kobiety nie występowały na teatrze, a dla widzenia sztuki nawet przybywały zamaskowane. Nie potrzebowano więc tak bardzo słów ważyć, i język mógł z całą swą wyrazistością na scenie być użytym. Nie podpada wątpliwości, że Szekspir sam występował jako aktor na teatralnych deskach, ale o grze jego niema nigdzie wspomnienia. Zdaje się, że dla pięknej jego i szlachetnej powierzchowności, powierzano mu szczególniej rolę królów i książąt. Rowe (Rou) dośledził, że w Hamlecie grywał rolę Ducha Ojca; Davies’a wiersz (1611 roku) do angielskiego Terencyusza, P. William Szekspir, powiada: „gdybyś nie był powołanym do grywania roli królów, godzienbyś był ich społeczeństwa“.
Tak nieznużenie pracując umysłem i osobą swoją, poeta potrafił znacznie polepszyć byt swój i rodziny, która w ciągu tego czasu pozostawała, jak się zdaje, w Stratfordzie. Z oszczędności teatralnych zaczął tam robić nowe nabytki posiadłości.
W rok po śmierci syna, Hamneta (1597) kupił Szekspir własność za sześćdziesiąt funtów, dom duży (the great house) z ogrodem, szopami i przyległościami. Musiała tam tymczasowo zamieszkiwać jego rodzina. Ze spisów i regestrów miejskich okazuje się, że liczono Williama do ludzi zamożniejszych, że się doń zgłaszano o pożyczki, że później inne domy na wsi kupował. W roku 1602, nabył dom mały, niepodal od wielkiego domu swego, a wkrótce potem folwark i znowu ogród i szopy. Brat jego zawiadywał tem wszystkiem w jego nieobecności.
Zmysł praktyczny, jaki się w sprawach powszednich okazuje z tego, dowodzi przynajmniej życia skromnego, przywiązania do rodziny i miejsca, tego co się u nas statkiem zowie. Gdy inni poeci tarzali się po szynkach i wiecznie byli żądni grosza, on go przysparzał rządnością i myślał o jutrze. Nie jest to dowodem chłodu i zimnego temperamentu, ale przywiązania do rodziny i pamięci na ubóstwo, z którem musiał walczyć w latach młodości.
Powodzenie majątkowe szło razem z rosnącą sławą, chociaż mnogie wydania poezyi i dramatów nic mu przynosić nie mogły, bo niemal wszystkie bez wiedzy jego i podstępnie były robione. Musiały się jednak rozprzedawać łatwo, gdyż powtarzały się szybko i drukarze dla zwiększenia książek dodawali do nich apokryfy.
W dziesięć lat dobił się poeta geniuszem swym i pracą, sławy i skromnego mienia. Stanął już na tem stanowisku, że mógł być drugim pomocą. W roku 1598, słynny później Ben Jonson pierwszą swą komedyę „Every man in his humour“ przedstawił do grania aktorom lorda kanclerza. Przeczytano ją i już miano zwrócić autorowi, znalazłszy wcale się nie zalecającą, gdy Szekspir rękopism przejrzawszy, zawyrokował, że powinna być przedstawioną.
W późniejszych swych stosunkach Ben Jonson, należący do „uczonych“, grał rolę nie zawsze przyjazną dla poety, umiał go jednak cenić i geniusz jego uznawał. W jednym z pism swych powiada o nim: „Przypominam sobie, że aktorowie szczególniej Szekspira z tego wychwalali, że nigdy w pismach swych ani jednego nie przemazał wiersza. Jam na to odpowiadał: bogdajby był tysiące wykreślał. Brano mi to za złe. Dziś przypominam to dla tych, których przyjaciele właśnie z tego chwalą, co w nich jest wadą“.
Ben Jonson, Szekspir, Beaumont i Fletcher schodzić się mieli, jak twierdzi podanie, w gospodzie pod Syreną (at the Mermaid). Tam na wesołych żartach, na dowcipach, na trafnych ucinkach, czas najmilej spędzano. Porównywano dowcip Bena Jonson’a do ciężkiego hiszpańskiego galionu, poruszającego się z trudem i powoli, a Szekspira do zwinnego, lekkiego wojennego angielskiego okrętu.
Na rachunek tych wesołych towarzyszów mnóstwo potworzono anegdot, z których mało nosi na sobie piętno prawdy. Są one wszystkie późniejszego pochodzenia, spisywane z posłuchów, a niektóre płyną ze źródeł więcej niż podejrzanych[10].
Wśród rozbudzonych silnie umysłów, ludzi rozgorączkowanych, namiętności wrzących, wśród tych rozlicznych prądów gwałtownych, które cechują panowanie Elżbiety, Szekspir jakby w atmosferze ognistej, krew i myśl pobudzającej, spędził okres najżywszej swej działalności w Londynie. Epoka to była dziwnie sprzyjająca rozwinięciu się dramatycznemu poety, dramatyczna sama, młodzieńczego ducha, pełna siły i porywu, żądz ogromnych i czynów wielkich.
Dosyć spojrzeć na dwór i otoczenie Elżbiety, na wypadki tego panowania, na Anglię w walkach rosnącą. Słońce tych dni odrodzenia wykłuwało ludzi takich jak Walter Raleigh (Rele), jak Bakon, Harvey, Hobbes, Szekspir i Ben Jonson. Przyświecało ono żywemu dramatowi Maryi Stuart, ściętej z rozkazu Elżbiety w roku 1587, rozbiciu hiszpańskiej Armady, zwiastującemu przyszłą morską potęgę Wielkiej Brytanii. Są w dziejach takie doby szczęśliwe, których zarody leżą gdzieś w mroku; nagle wszystko się budzi do życia niepohamowanie, gwałtownie, ludzie rosną do niezwykłych rozmiarów, społeczność uczuwa w sobie ochotę, i moc do życia a czynu; rycerze, poeci, mędrcy, wodzowie na bujnej roli razem, jakby na dany znak, podnoszą się.
W takiej to chwili wzrostu i siły danem było żyć poecie, który też z ogólnego skarbca ducha narodowego czerpał część energii swojej. Wszystko sprzyjało rozpromienieniu się geniusza, który ująwszy dramat jako tkankę niekształtną, zostawił go po sobie wspaniałą, jednolitą, tysiącem szczegółów ozdobną budową.

VI.

W pierwszej epoce działalności swojej poeta, jakeśmy wspominali, rozpoczął od przerabiania gotowych dramatów, jakie znalazł grywane i upodobane na teatrze. Była to jedna z najniewdzięczniejszych prac, w której samoistności okazać nie mógł, ale była to może zarazem, jako pewnego rodzaju gimnastyka, praca najwłaściwsza do wdrożenia, do wtajemniczenia człowieka i nadania mu wprawy. Słuchacze wymagali znanych sobie i ulubionych, nietylko przedmiotów, ale nawet scen i sytuacyi, poeta potrzebował je tylko odświeżyć, ubarwić, odmłodzić i ożywić. Dla umysłu, pełnego sił niezużytych, było to łatwem.
Krytycy angielscy, opierając się na ścisłych badaniach, do pierwszych takich przerobień liczą Tytusa Andronika, Peryklesa, pierwszą część Henryka VI, na której widne są ślady najmniej trzech po sobie następujących przerobień, Komedyę omyłek (z angielskiego przekładu Menechmów Plaut’a) i Ugłaskanie sekutnicy. Niektórych z tych sztuk doszły nas stare teksty pierwotne, dozwalające osądzić, jak nieskończenie to obrobienie niezgrabne dramata zmieniło. O każdej z tych sztuk obszerniej nieco mówimy we wstępach do nich, tu tylko pobieżne wspomnienie, dla wskazania sposobu, jakim Szekspir pracował i stopniowej emancypacyi geniuszu.
Jeden z najpierwszych, Tytus, zdaniem powszechnem i wedle świadectwa XVII wieku, zaledwie cokolwiek miał być poprawionym, tak, że nietylko pierwotny wątek, ale charakter i ton pozostał nietkniętym. Tak samo prawie Perykles, którego jedni przyznają, drudzy przyjąć nie chcą za dzieło Szekspira, jest prawdopodobnie nieśmiałą próbą młodzieńczą, o której zresztą tekst, jaki nas doszedł, błędny i popsuty, osądzić nawet ostatecznie nie dozwala.
O Henryku VI, wszystkich trzech częściach, historyi walki domów Lancaster i York, zdania są wielce podzielone. Malone (Malon) pierwszej wcale nie chce przyznać naszemu poecie, inni dwie następne sądzą być przerobieniem i poprawą dawniejszych dramatycznych historyi. Naostatek nowsza krytyka w dwoistych wydaniach, od siebie różnych, tej trylogii dramatycznej, widzi młodzieńczą Szekspira pracę, przez niego samego później wykończoną. Dodać należy, iż wydania pierwotne nie mają na sobie imienia poety.
Do tej pierwszej epoki odnosi się także niewątpliwie komedya: „Dwaj panowie z Werony“, przerobiona z dawniejszej: Felix and Philiomena (1584), na której znać młodzieńcze i mniej wprawne pióro. Szekspir sam motywa w niej użyte daleko umiejętniej spożytkował w znacznie późniejszej pracy, powtarzając nawet sceny niektóre. Tu jednak są już znakomite piękności liryczne i czuć rękę mistrza.
Do młodzieńczych prac liczą też: „Komedyę omyłek“ (1591?), której treść wziętą jest z Plauta, ale nie wprost, jak się zdaje, tylko z dawniejszego lichego układu: The History of Errors, ze znakomitą już techniki teatralnej znajomością.
Jedną z najdowcipniejszych prac młodzieńczych, jest: Love’s Labour’s Lost, w której kunsztownym języku widzą krytycy wpływ eufuizmu Lilly’ego. Źródło powieści dotąd jest nieznane.
Zresztą co do ścisłego chronologicznego ugrupowania dzieł wszystkich, zachodzą trudności niezmierne i zdań różnice. Najsłabsze tylko i najznakomitsze noszą na sobie cechy wybitne i niezaprzeczone pierwocin niewprawnego pióra i szczytu doskonałości, do jakiej geniusz nieprześcigniony dorosnął.
W drugiej epoce dojrzałości, zrodziły się dramata: Romeo i Julia, Sen nocy letniej, Kupiec wenecki, (niektórzy mieszczą tu Ugłaskanie sekutnicy), Wesołe kobiety z Windsoru, Wiele hałasu o nic, Hamleta (pierwszego?), Jak się wam podoba? i t. d. Do tej epoki należą histories, czyli dramata historyczne: Ryszard III, Ryszard II, Henryk IV (obie części?), Henryk V, wedle niektórych Król Jan. O dramatach tych, które pojedynczo, w różnych czasach powstawały, to tylko powiedzieć tu możemy, że wyczerpnięte z historyi Holinsheda, szczególniej pojęciem i plastycznem przedstawieniem charakterów się odznaczają. W nich Szekspir jest twórcą, wskrzesicielem przeszłości, ale wcale nie w tym sposobie, jak my to dziś pojmujemy. Dla odmalowania wieku nie potrzebuje on typów i abstrakcyi, uosobień i wcieleń, zgaduje ludzi, maluje charaktery, które były tworem epoki i najlepiej ją przedstawiają sobą. Wszystkie pierwiastki ówczesnego życia występują na scenę, najwznioślejsze i najgminniejsze, tragedya i komika, ideały i plugastwa, a nigdy ideał nie przechodzi zakresu ludzkiej natury, ani plugactwo, nawet karykaturalne nie jest bez znaczenia i charakteru. Połączenie tych pierwiastków tak, jak je z sobą łączy rzeczywistość, idea moralna panująca ponad rozwinięciem dziejów, niezmierna siła w pojedynczych scenach, nadzwyczajna barw rozmaitość, intuicya prawdy, przeczucie jej w historyi, odznaczają dramata dziejowe Szekspira, których żaden z mnogich naśladowców formy jego doścignąć nie mógł potęgą ducha.
Gervinus do trzeciej epoki, najwyższego rozwoju poety, odnosi: Miarka za miarkę (właściwiej po polsku: Jaką miarą mierzysz, taką ci odmierzą), Otella, Hamleta (drugiego), Macbetha, Króla Leara, Cymbelina, Troila i Kressydę, Cezara, Antoniusza i Kleopatrę, Koryolana, Tymona, Burzę, Zimową powieść, Henryka VIII.
Wielu badaczów jest tego zdania, że Burza była ostatniem dziełem Szekspira. Ta epoka jest arcydzieł dobą, bo poeta nie zużywszy się, w pełni sił usunął się od sceny; do niej należą: Hamlet, Otello, Król Lear, Macbeth. Wybór przedmiotów sam wskazuje mistrza, najwznioślejsze zagadki życiowe rozwiązują się w nich, oświetlone potęgą fantazyi najbujniejszej, najśmielszej w rzeźbieniu nieskończonych szczegółów.
W tych wszystkich osnowach dramatów, w których jest tak oryginalnym poeta, jakeśmy już wspomnieli, nie sili się na pomysły własne, na znalezienie treści nowej, na stworzenie motywu; owszem z umysłu bierze ograne temata. Wszystkie bez wyjątku dramata osnute są na starych powieściach, podaniach, legendach, na historyach znanych i śmiało przywłaszczonych. Romeo i Julię czerpie poeta z powieści włoskiej, w przerobieniu Artura Broke (Brok) (1562), Sen nocy letniej tworzy z podań prastarych, których część winien Chaucerowi (The Kings Tale), Kupca weneckiego pożycza z nowelli Fiorentiniego, Wesołe kobiety składa po trosze z włoskiego materyału, Wiele hałasu o nic, bierze z Bandella, Hamleta z Saxo-Grammatyka, Króla Leara z Holinsheda, Macbetha z Buchanan’a i t. p. Godna uwagi, że gdy rys jaki z życia studyować może, woli z natury go zaczerpnąć niż z fantazyi własnej. Tak do Hamleta swojego zdaje się chwytać pewne wskazówki Montaigne’a, zaczerpnięte (Ks. II, Rozdział 12) przez niego z widoku Tassa obłąkanego w Ferrarze.
Instynktowo czuje on tę prawdę, że oryginalność i nowość nie spoczywa w treści samej, ale przeważnie w szczegółach, w charakterach, w postaciach, w piętnie, jakie nadaje geniusz wszystkiemu, czego dotyka. Nie trzyma się Szekspir niewolniczo osnowy danej, zmienia ją, przerabia dowolnie, a w Hamlecie po dwakroć probuje coraz inaczej ustawiać charaktery dla osiągnięcia jak najpotężniejszego efektu; — lecz główną fabułę czerpie z tych odwiecznych legend, w których wyraża się, rzekłbym, tradycya fantazyi ludzkiej. Treść, na której stworzenie wysila się pojedynczy człowiek, zawsze ma w sobie coś naciąganego, sztucznego, gdy legendy snują się około zadań rzeczywistych, około wiecznych zagadek człowieka, powtarzając je po całej kuli ziemskiej jakby postulat wieków, przemawiający do serca i umysłu każdego. Lud, jakeśmy to mówili gdzieindziej[11], ma powołanie dostarczania wieszczom zdrowej do pieśni osnowy; on ją przygotowuje dla nich bezwiednie, ledwiebyśmy w dziejach poezyi znaleźli przykład arcydzieła, któreby z tego materyału nie było stworzone. Tak samo we wnętrznościach gór natura tworzy biały marmur, z którego rzeźbiarz posągi wykuwa.
Na tle tem danem poeta pracuje, stąpając śmiało, a im czerpie z bliższych siebie podań, z utworów pokrewnego ducha (narodowego), tem łatwiej zespala się z nimi i potężniej nimi włada.
Geniusz poety z charakterem człowieka razem się jednoczy dla stworzenia arcydzieła. Słusznie też Bodenstedt zamyka uwagi nad dramatami Szekspira temi pięknemi słowy:
„Jego wszystko przenikający geniusz czynił go zdolnym do tak różnorodnych utworów; ale charakter sam dawał mu siłę wypiętnowania na nich tak dobitnej własnej cechy. Dlatego, że się czuł pokrewnym wszystkiemu, co wielkie, piękne i wzniosłe, umiał po królewsku przemawiać przez królewskie usta, po bohatersku mówić ustami bohaterów, wdzięcznie przez usta szlachetnych swych niewieścich postaci. Dlatego, że miał w sobie statek i moc nad sobą, a mimo to znał całą namiętności potęgę, umiał malować ich siłę porywającą i z kunsztowną swobodą panować nad nią. Dlatego, że był człowiekiem w najpełniejszem wyrazu tego znaczeniu, nic dlań ludzkiego obcem nie było, w każdem położeniu znaleźć się umiał, a rzeczywiste piękno widząc tylko w prawdzie, naturę i prawdę czynił mistrzami życia swojego i twórczości. I przeto też dzieła jego takie na nas czynią wrażenie“.
Do tego sądu dołóżmy, co o nim Taine, dobitniej charakteryzując go jeszcze, powiada w historyi literatury: „Miał jedną z tych dusz wrażliwych, które jak narzędzia muzyczne, za najlżejszem drgają dotknięciem. Ta czułość nadzwyczajna naprzód w nim uderza“. „Mój miły Szekspir, słodki łabędź z nad Avonu“, powiada o nim Ben Jonson, potwierdzając, co świadczą współcześni; serdecznym był i dobrym, w obejściu uprzejmym, z natury otwartym i szczerym, jak wszyscy artyści unosił się łatwo, ale też wywnętrzał ochoczo jak prawdziwy artysta; musiano go kochać, lubiono z nim żyć. Nie może być nic przyjemniejszego, bardziej pociągającego nad ten wdzięk, ten urok półniewieści w mężczyźnie. W rozmowie umysł jego był żywy, dowcipny, zwrotny, wesołość miał połyskliwą, wyobraźnię łatwą i tak obfitą, że, wedle świadectwa towarzyszów, nic raz napisanego nie zmazał nigdy; przynajmniej pisząc scenę na nowo, zmieniał myśli a nie słowa, tworząc powtórnie, a nie umiejąc skrobać i gładzić swych wierszy.
„Wszystkie rysy jego tworzą jeden — geniusz jego był sympatyczny; rozumiem przez to, iż umiał, wychodząc z siebie, przybierać postacie wszelkie, jakie wymyślał. Obejrzyjcie się na wszystkich wielkich artystów swojego czasu, starajcie się do nich przybliżyć, spoufalić z nimi, przypatrzeć się ich myśleniu — a poczujecie całą moc tego wyrażenia. Instynkt nadzwyczajny dozwala im wnet postawić się w miejscu drugich: w ludziach, zwierzętach, roślinach, kwiatach, krajobrazach, w każdym przedmiocie ożywionym czy martwym, czują natychmiast zaraźliwie siły i prądy, które tworzą ich zewnętrzną postać, dusza ich do nieskończoności różnostronna, staje się przez te nieustanne metamorfozy rodzajem mikrokosmu. Dlatego zdają się żyć więcej niż drudzy ludzie; nie potrzebują się uczyć, odgadują. Widziałem niejednego z nich, ze zbroi, ze stroju, ze zbioru sprzętów, wnikającego głębiej w średnie wieki, niż trzech razem zbitych uczonych. Odbudowują, tak jak tworzą, naturalnie, śmiało, z natchnienia, które jest rozumowaniem uskrzydlonem“.
„Szekspir odebrał wychowanie połowiczne, umiał po łacinie mało, nic po grecku, trochę po francusku i włosku, więcej nic; nie podróżował, czytał tylko, co mu powszednia literatura przyniosła; po kancelaryach małego miasteczka pochwytał trochę wyrazów prawniczych — a obliczcie, jeśli możecie, jak znał człowieka i dzieje. Ci ludzie widzą zarazem więcej niż jeden przedmiot, obejmują go pełniej niż inni, żywiej i głębiej — umysł ich przepełniony wylewa za brzegi. Nie starczy im proste rozumowanie; potrąciwszy o myśl, cała ich istota, rozwaga, obrazy, wzruszenia, w nich drgają. Więc lecą, myśl ich mimiką się wyraża, płyną porównania, wymyślają, tworzą, nawet w rozmowie są fantazyi i twórczości pełni, a język ich przybiera formy śmiałe, zuchwałe, niekiedy szczęśliwe, zawsze niezwykłe, pod wodzą kaprysów i skoków improwizacyi awanturniczej, uniesienie, blask ich słowa dziwny, dziwne jego skoki i przeloty wiążą z sobą myśli odległe, pożerają przestrzenie, przechodzą z patos do śmiechu, z gwałtowności do słodyczy“.

VII.

Na najwyższym szczeblu swej sławy, Szekspir niejednokrotnie, wedle podań, miał grywać przed królową Elżbietą i jej dworem, a był u królowej w łaskach. Szczególniej typ Falstaffa tak się jej miał podobać, iż zażądała, aby go powtórnie w innej sztuce zakochanym przedstawił. Ta wola królowej miała podać myśl do Wesołych kobiet z Windsoru. Królowa Elżbieta lubiła przedstawienia sceniczne, a że otoczenie zawsze naśladuje panujących i gusta ich przejmuje, zajmowali się niemi i dworscy, co się do rozkwitania teatru wielce przyczyniało. Mimo despotycznego i okrutnego charakteru Elżbiety, powodzenie jej i potęga, jaką państwo za panowania tego nabyło, czyniły popularną królowę. Szekspir z innemi dzielił uwielbienie dla swej monarchini, czego dowodem jest ów znany ustęp w Śnie nocy letniej:

A fair vestal throned by the west etc.

W marcu roku 1603 zmarła królowa Elżbieta, a na tron wstąpił Jakób I. Dawniejsze towarzystwo lorda kanclerza otrzymało pozwolenie przybrania tytułu: „Sług królewskich“ (Tha King’s Servants), co wychodzi na dzisiejszych artystów nadwornych J. Kr. Mości. Nadany im przywilej obejmował wszelkiego rodzaju dramatyczne utwory, jakie naówczas grywano: komedye, tragedye, historye, „Enterludes, Morals, Pastorals, Stage Plays.“ William Szekspir imiennie jest przytoczony w przywileju razem z Laurence Fletcher’em. Wkrótce po otrzymaniu patentu, zaraźliwa choroba (mór) panująca w Londynie, zmusiła artystów na dłuższy czas się oddalić ze stolicy. Aktorowie rozbiegli się po prowinycach i za granicę. Gdzie przez ten czas Szekspir przebywał, niewiadomo z pewnością, lecz najprawdopodobniej schronić się musiał do rodzinnego miasteczna Stratfordu. W roku 1603 grywało towarzystwo jego przed królową, żoną Jakóba I, a w końcu 1604 na ucztach dworskich w Whitehall jedenaście razy przedstawiono różne dramata: Miarka za miarkę, Otella, Wesołe kobiety, Komedyę omyłek, Kupca weneckiego, Henryka V. (Dokument jednak świadczący o tem, podpada wątpliwości).
Za panowania Jakóba I, miał być napisanym Macbeth, w którym znajdują się alluzye do świeżo dokonanego połączenia trzech królestw. Wieść niesie, że król po przedstawieniu tragedyi bardzo pochlebnym listem zaszczycił poetę. Oryginał jego, dziś zaginiony, miał posiadać W. Dawenant.
Około roku 1604 lub 1605 Szekspir miał, jak sądzą, usunąć się ze sceny, jako aktor, ale pisywał jeszcze dla niej. Data ściśle się jednak oznaczyć nie daje. Gdy w roku 1603 grano Sejana Ben Jonsona, Szekspir jest jeszcze wymieniony między artystami. Po roku 1604 imię jego już się wcale na spisach nie spotyka. Z Sonetów wnoszą, że poeta przykrzył już sobie swym stanem, od którego od dawna usunąć się pragnął, chociaż nie miał nad lat czterdzieści. Imię jego było już tak popularnem, iż go nieustannie nadużywano, kładąc je na wydaniach sztuk, których autorem nie był, i późniejsza surowa krytyka ze zbioru pism jego wyrzucić je musiała.
Do tej epoki wiele szczegółów, rzucających światło na nią, z wydanych przez p. Collier’a rękopismów wyczerpniętych, zbyt są podejrzanej autentyczności, aby się na nich opierać można.
Pomimo nadanego towarzystwu Szekspira tytułu królewskich artystów, teatr za Jakóba I. doznawał wielu ograniczeń i trudności. Nie był on już tak świetnym jak przed lat dziesiątkiem i Ben Jonson skarżył się na jego upadek. Swoboda, jakiej za Elżbiety doznawał, odjętą mu została.
Szekspir, który w ostatnich swych utworach, w Otellu, w Tymonie, z goryczą się wyraża o ludziach i o świecie, mógł być znużonym i zniechęconym, zażądać wreszcie spoczynku i wytchnienia przy rodzinie. Nawet w tym czasie największej jego sławy i popularności, nie zbywało mu na zawistnych i niechętnych. W pamflecie, który w roku 1606 ukazał się w Londynie, pod tytułem: Ratseys Ghost P. Heraud wskazuje miejsce, które się zdaje stosować do Szekspira. Ratsey był sławnym rozbójnikiem ulicznym, którego w marcu tegoż roku pochwycono i stracono. Autor pamfletu przedstawia go dającego aktorom nauki, jak mają sobie poczynać przybywszy do Londynu:
„Bądź umiarkowanym i oszczędnym (aktorom nigdy się w Londynie tak dobrze jak dziś nie działo); karm się kosztem drugich, ale sam nie żyw nikogo, rękę trzymaj zdala od kieszeni, a sercu nakaż, aby się nie spieszyło z wypełnianiem przyrzeczeń twojego języka. A gdy poczujesz, że się twój mieszek dobrze napełnił, kup sobie pańską posiadłość na wsi, aby ci twój grosz, gdy ci się aktorstwo uprzykrzy, przynosił zaszczyt i poważanie, abyś się mógł już o nikogo nie troszczyć, nawet o tych, z których byłeś niegdyś dumnym, gdy na scenie twoimi przemawiali wyrazy.“
Na to aktor odpowiada:
„Mój panie, dziękuję ci za dobrą radę i przyrzekam, że się do niej zastosuję, bo słyszałem w istocie, że niektórzy ludzie naszego rzemiosła, którzy bardzo biedni do Londynu przybyli, tu wielkiego dorobili się mienia.“
Jasnem jest, że się to do Szekspira odnosi, bo on jeden naówczas dobił się majątku ze sceny. Wyszło to widocznie z pod pióra zazdrosnego współzawodnika.
Umiał sobie jednak zjednać i przyjaciół, miłem obejściem się swojem, gdy go naówczas powszechnie Gentle Will (Dżentl Uill) zwano.
On i Ben Jonson, to jest Ben i Will, byli ulubieńcami publiczności. Lecz wkońcu, mimo przyjemności stolicy, zatęsknił Gentle Will za swą mieściną i rodziną, do której coroczne czynił wycieczki. W roku 1597 i następnych nabywał tam ciągle domy i posiadłości, aby mieć przytułek na starość.
Dziwią się komentatorowie poety, że tak w Sonetach jak w innych pismach swoich, mało o sobie samym i wypadkach życia wspomina. Przypisywać to chcą niektórzy małej wadze, jaką do domowych spraw własnych przywiązywał; mybyśmy to wcale inaczej rozumieli. Wybrańcy natury nie są skłonni rzeczy najdroższych, do serca przylegających, dawać na łup ludziom złośliwym i zimnym, kryją się oni z niemi i osłaniają je z pobożnym wstydem. Tak samo i wypadków współczesnych Szekspir nie dotyka prawie, a przynajmniej unika alluzyi do nich. Są mimo to domyślni badacze, którzy w postaciach przez niego stworzonych upatrują współczesnych rysy. Gdy w Hamlecie jedni widzą Tassa, drudzy szukają nań prototypu w tragicznej pamięci ulubieńca Elżbiety, hrabiego Essex. W istocie historya Essexa, jego położenie na dworze Elżbiety, nieco przypominają Hamleta losy.
Rok, w którym Szekspir opuścił Londyn na zawsze, tak jest niepewnym jak inne daty jego życia. Mogło to nastąpić w roku 1604 lub 1605, po usunięciu się od sceny.
W pełni sił i życia, mógł w ciszy Stratfordskiej pisać jeszcze dla ulubionego teatru, w którym już jako wspólnik czynnego nie miał udziału. Zajmował się tu wszakże głównie gospodarstwem i sprawami domowemi, starając się powiększać zapracowane mienie zadzierżawieniem dziesięcin miejskich, co go w nieprzyjemny proces uwikłało. Z aktów tej sprawy (si fabula vera) wykazuje się, że ówczesne dochody Szekspira obrachowane na ich teraźniejszą wartość, wynosiły około sześciudziesięciu tysięcy dawnych polskich złotych. Czyniło go to jednym z najzamożniejszych pewnie mieszczan Stratfordu, a charakter i obejście się towarzyskie, dowcip i uprzejmość, jednały mu serca współziomków.
W roku 1607 wydał za mąż córkę swoją Zuzannę za Johna Hall (Dżona Holl), lekarza w Stratfordzie. W grudniu tegoż roku utracił brata Edmunda, który także przez jakiś czas był aktorem.
W następującym roku umarła matka poety, naostatek w roku 1616, na krótko przed śmiercią jego, druga córka Judyta wydana została za Tomasza Quiney (Kiny), winiarza w miasteczku.
Już za życia Elżbiety purytanizm zaczynał się coraz dobitniej w Anglii objawiać. Był on jawnym przeciwnikiem teatru, a rozszerzenie się jego i w Stratfordzie uczuć się dało, gdzie, od roku 1602, mieszczanie aktorom wędrownym, dawniej dającym przedstawienia w Guildhall, pokazywać się zakazali. Zakaz ten ponowiony został surowiej jeszcze w roku 1612. Z tego, że Szekspir purytaninem być nie mógł, co niewątpliwa, wyciągnięto wniosek, nieco śmiały, że musiał być katolikiem. Zdanie to jednak, zważywszy niektóre ustępy w dramatach, w żaden sposób utrzymać się nie może.
Mnóstwo innych podań i domysłów za późno zebranych o Szekspirze, tak jak podanie o przyczynie śmierci jego, zaledwie przytoczenia są godne. W kilkadziesiąt lat (więcej niż pół wieku) Ward (Uord) napisał tę plotkę, iż Szekspir, Drayton i Ben Jonson, zjechali się dla wesołej pogadanki, przyczem tak pito, że William dostał od tego gorączki i z niej umarł.
Wiadomość ta należy do wymysłów późniejszych i godną jest stać w jednym rzędzie z powieścią o trzymaniu koni przed teatrem.
Nadzwyczaj szczupłą ilość pewniejszych i wiarogodnych podań o Szekspirze, głównie przypisać temu należy, iż pomimo jego sławy, wypadki późniejsze przez czas długi zajmować się nim nie dopuściły. Znikł ze sceny i z pamięci. Chwilowy rozgłos umilkł, wiek następny mniej go cenił, a gdy się znowu poznano na wartości dzieł i człowieku, z pierwszych ani jednej głoski ręką autora napisanej nie pozostało, o drugim ledwie głuche jakieś gawędki. Testament nawet własnoręcznym nie jest i podpisami tylko opatrzonym. Przygotowanym on był w styczniu 1616 a sporządzonym w marcu. Rozpoczyna się jakby stare nasze tego rodzaju rozporządzenie ostatniej woli:
Ja, William Szekspir, ze Stratfordu nad Avonem, w hrabstwie Warwick, szlachcic, niniejszem czynię i rozporządzam (Bogu niech będą dzięki, w zupełnem zdrowiu i przy pamięci) tę ostatnią moją wolę i testament w sposób następujący: Przedewszystkiem duszę moją oddaję w ręce Stwórcy mojego, w nadziei i mocnej wierze, że przez zasługi jedyne Jezusa Chrystusa, odkupiciela mojego, do życia wiekuistego przypuszczonym zostanę, gdy ciało moje w proch, z którego powstało, się obróci“.
Ze trzech podpisów, widocznie drżącą ręką położonych, wnosić się daje, że poeta nie był tak zdrów, jak powiada. Choroba groźną być musiała, gdyż w kilka tygodni później już nie żył. Zmarł dnia 23 kwietnia 1616 roku, a we dwa dni później pochowany został w kościele w Stratfordzie, w północnej części chóru. Wdowa, tak znacznie starsza od niego, przeżyła go jeszcze o lat siedem i przy nim pochowaną została. Tamże leży zmarła w roku 1649 starsza jego córka Zuzanna. Po tej pozostała jedynaczka Elżbieta, w pierwszem małżeństwie za Nashem, w drugiem była za Sir Johnem Barnardem. Na niej wygasło potomstwo wielkiego poety.
W kilka lat po zgonie jego, postawiono w kościele popiersie, na którem pozostały ślady, że było pierwotnie pomalowane: oczy jasno-brunatno, włosy i broda trochę ciemniejsza, twarz i ręce cielisto, suknie czerwono z czarnem, to jest barwami „Sług J. Król. Mości“.
Popiersie to przedstawia go z piórem w ręku, jakby piszącego; ręka lewa spoczywa na zielonej poduszce ze złotymi kutasami. Później pomalowano je biało, naostatek odmywszy, przywrócono farby dawne. Znane jest to jedynie najautentyczniejsze popiersie z mnogich sztychów i powtórzeń. Pod niem stoją wiersze:

Judicio Pylium, genio Socratem, arte Maronem,
Terra tegit, populus moeret, Olympus habet.

W roku 1848 w Mogancyi znaleziono odcisk twarzy, z datą roku 1616, przypominający wielce typ popiersia, który Grimm uznał za maskę zdjętą z twarzy Szekspira.
Drogocenny ten zabytek należy do doktora Becker’a.

VIII.

Po zgonie poety przyszły na Anglię czasy purytanizmu — odrodzenie ducha religijnego gwałtowne, przesadne, fanatyczne, które, po osłabieniu i rozpasaniu, z konieczności i potrzeby natury ludzkiej, wynikło — ale po ludzku w namiętność się zmieniło. Aktorowie, teatra, zabawy, tańce, zostały napiętnowane jako pomocnicy i sprawy szatana.
„Taniec, pisze jeden z fanatycznych purytanów tego czasu, to główny zaszczyt(?) a teatr główna uciecha szatana. W ciągu dwóch lat sprzedano czterdzieści tysięcy dramatów, lepiej drukowanych i więcej poszukiwanych niżeli biblie i kazania. Ci, co do teatru chodzą, nie wiele więcej warci niż dyabły wcielone; a przynajmniej znajdują się na szerokim gościńcu do piekła, tak samo, jak ci, co polują, w karty grają i peruki noszą. A pomimo to liczba ich jest tak wielka, że oto szóstą już dyabłu kaplicę chcą stawić w Londynie, gdy w Rzymie, za czasów Nerona, trzy ich tylko było. Kościelna muzyka nie lepsza od ryczenia bydła. Chórzyści ryczą chórem jak woły, wyszczekują kontra-punkt jak psów zgraja, wyciągają tryle jak byki, a bas kwiczy jak świń stado“.
W roku 1641 pozamykano teatra. Nie dziw, że pod panowaniem takich pojęć, pamięć i sława Szekspira zatartą została. Purytanie uważali go za bezbożnika. Gdy Anglia opamiętała się po tym szale gorączkowym i Stuartowie powrócili ze swym dworem, smak się odmienił, nastała moda francuszczyzny. — Szekspir ze swem pozornem barbarzyństwem ani uczutym ani ocenionym być nie mógł. Dopiero w połowie XVIII wieku, w chwili nowego rozbudzenia do życia narodowego w Anglii, geniusz Garricka z grobu wydobył zapomnianego poetę.
Prawie w lat dwieście po urodzeniu jego, pierwszy raz uroczyście w Anglii obchodzono pamięć Szekspira w Stratfordzie. Obchód ten urządził Garrick we wrześniu 1769 roku. Od tej chwili gorącej zaczęto się dziełami i poetą zajmować. Samuel Johnson przygotował wielkie wydanie roku 1765, za nim poszedł Stevens w roku 1766. Krytyczne edycye szybko następowały po sobie w latach 1773, 1793 — 1803 — 1813, prace Reed’a (Rida), Malone’a, Boswella, Alex. Dyce’a (Dajsa), Collier’a, Drake’a (Dreka) i t. p.
W Niemczech zapoznano się wcześniej niż gdzieindziej z Szekspirem przez angielskich aktorów, których za czasów poety utrzymywał przy dworze swoim książę brunświcki. Były i tłómaczenia niemieckie, które tu przedstawiano, bo w roku 1626 grano już w Dreźnie Romea i Julię, Cezara, Hamleta, Leara, a oprócz tego parę sztuk Marlowe’a.
Nazwisko Szekspira spotyka się już w Niemczech około 1682 roku: w połowie XVIII wieku mieści się w leksykonach. Wprawdzie Bodmer nazywa go Sasparem, lecz jest przynajmniej o nim wiadomość. Pierwszym, co głębsze studya nad nim rozpoczął i lepiej go zrozumiał, był Lessing. Od tej chwili badania i przekłady idą po sobie nieprzerwanie aż do dni naszych. Spotykamy między pracownikami, co się poetą zajmowali, imiona Wielanda, Schrödera, Herdera, Goethego, Schillera, Schleglów, Tiecka i t. p. We Francyi naprzód Voltaire wspomniał o Szekspirze, którego zrozumieć nie mógł, później tłómaczenie przerabiane Letourneur’a dało o nim wyobrażenie fałszywe. Długo tu czekać musiał na przekład godny siebie. W ostatnich czasach, oprócz Guizot’a, wyborne tłómaczenie ogłosił niedawno zmarły syn Wiktora Hugo.
W Polsce długo wcale nie słychać o Szekspirze, bo i dramat też długo bardzo w życie u nas wnijść nie mógł. Mieliśmy nadto dramatu w życiu, aby go potrzebować szukać na scenie. Ku końcowi XVIII wieku wie o Szekspirze wszystko wiedzący ks. biskup warmiński. W podróży Anglika Coxe’a (Koxa) jest wzmianka, iż król Stanisław Poniatowski mówił z nim o wielkim poecie, wysoko go ceniąc. Tłómaczenia staranniejsze zaczynają się u nas dopiero po 1831 roku.

IX.

Historya dzieł Szekspira jest częścią jego własnej: daje ona poznać wiek, ludzi, obyczaje, pojęcia i należy do dziejów powszechnych cywilizacyi a kunsztu w Europie, — dlatego kilka jeszcze słów musimy jej poświęcić.
Za czasów Szekspira nie pisano dla sceny z takiem staraniem i wykończeniem jak dzisiaj — sława poety urosła więcej z poematów jego, Wenery, Lukrecyi, Sonetów, niżeli z Hamleta i Macbetha. Mówiliśmy, jak w początku brał on stare dramata, które przerabiał i poprawiał. Świadczy o tem i skarży się na to Greene. Nie przywiązując, znać, wielkiej wagi do tej roboty powszedniej dla teatru, Szekspir jej sam nie drukował, nie starał się o wydania poprawne. Drukowano je, dochwyciwszy się lichych, dla sceny przeznaczonych kopii, pełnych omyłek — ukradkowo, bez wiedzy autora. Jeżeli poeta napisawszy dramat, sam go potem poprawił, jak Hamleta, powtórnie wydawano zmienioną sztukę.
Za życia poety nie było innych wydań nad te niedbałe i błędne, przeznaczone dla wędrownych teatrów. Szekspir się tem nie troszczył, rzecz nie zdawała mu się wartą zachodu. Dramat był związany ze sceną, rzadko kto chciał go czytać, — szukano go w przedstawieniach żywych. W tych kradzionych edycyach, robionych za życia Szekspira (sztuk pojedynczych, wydania w ćwiartce), nie było zwykle podziału na akty i sceny; w niektórych odznaczano akty tylko, we wszystkich nieład, niepoprawność panowała największa. Ani on sam w swoim testamencie, ani rodzina potem nie troszczyła się o zebranie wszystkich dzieł i wydanie ich staranniejsze. Drukowano powtarzając ciągle, owe liche kopie z rękopismów suflera.
Pierwszy pełniejszy zbiór dramatów wykonali przyjaciele i towarzysze zmarłego, w siedm lat po jego zgonie, w roku 1623. Artyści ci, Heminge i Condell, przypisali je lordom: Pembroke i Montgomery.
Jest to sławne owo pierwsze wydanie in folio, opatrzone portretem Szekspira i serdecznym wierszem Ben Jonsona. Przedmowa i dedykacya są bardzo ciekawe; przypisują dwom lordom dramata z powodu, że je lubili widywać na scenie.
„Myśmy, piszą, tylko te sztuki zebrali, czyniąc przez to zmarłemu przysługę, bośmy w opiekę wzięli jego sieroty, nie roszcząc stąd sobie prawa ani do zysku ani do sławy — byleśmy pamięć tak godnego przyjaciela i towarzysza, jakim był nasz Szekspir, zachować mogli“. Chociaż wydawcy zapewniają, że tego zbioru dokonali z własnych rękopismów poety, wiele mu bardzo do poprawności brakło. Piękny wiersz Ben Jonsona i inne na pochwałę autora, położone są na początku. W nim to stary przyjaciel nazwał go „łabędziem Avonu“, w nim wyrzekł ten sąd, który potwierdziła przyszłość: „On nie należał do naszych czasów, ale do wszystkich należy“.
Całą pozostałość podzielili wydawcy na: komedye, historye i tragedye. W spisie brak Troilusa i Kressydy, chociaż w zbiorze się sztuka znajduje. Drugie wydanie podobne, przedruk z poprzedzającego, wyszło w roku 1632, trzecie dopiero w roku 1663. To różni się od pierwszych tem, że zawiera dodane, wątpliwe i podejrzane dramaty: Peryklesa (którego przyjęto później), Londyńskiego rozrzutnika, Historyę Tomasza Cromwella, Sir John Oldcastle (Dżon Oldkessl), Wdowę purytankę, Tragedyę w Yorkshire (Jorkszajr) i tragedyę Lokrine.
Wszystkie te wydania, łącząc do nich i z roku 1685, ani są poprawne, ani starannie dokonane. Dogadzały potrzebie tylko, bo dawne się zużyły i znikły. Za życia Szekspira wydawane w ćwiartkowym formacie pojedyncze sztuki, równie niepoprawne, w wielu razach zawierają jednakże pełniejszy tekst i ważne zmiany.
Pierwszem wydaniem krytycznie pojętem i rozpoczynającem szereg prac coraz głębiej sięgających, jest N. Rowe z roku 1709; za niem idą Alex. Pope, 1725, Pope i Sewell (Siuel) 1728, Theobalda z r. 1733, Hanmera 1744, w ostatku Dr. Sam. Johnsona z roku 1765, Steevensa z roku 1766 i 1773. Stopniowo oczyszczano tekst, sprawdzano, porównywano i rzeczywiste omyłki poprawiono. Ostatnie i najlepsze są wydania Knight’a (Najta) i Kembridżskie z roku 1863 (Clark i Glover).
Nadzwyczajne zajęcie Szekspirem, które po zapomnieniu o nim nastąpiło, waga, jaką przywiązywać zaczęto do nowo odkrywanych śladów jego życia, stały się w Anglii powodem do ohydnego fałszerstwa. Historya jego jest dosyć ciekawą.
Uczony i zasłużony wydanemi dziełami i teatrze angielskim Payne Collier, (Pejn Kollier) dał się uwieść albo sam chciał świat oszukać, ogłaszając coraz nowe odkrycia dokumentów, tyczących się poety. Naostatek wydał zmiany i poprawki, jakoby znalezione na starym egzemplarzu (Perkins’a), które po starannem paleograficznem i krytycznem zbadaniu okazały się sfałszowanemi. To wydanie Collier’a zowie Grant White (Huajt) „zbrodnią przeciwko rzeczypospolitej literackiej“ (a crime against the republic of letters).
Znakomity szekspirolog niemiecki, tłómacz i komentator uczony, Bodenstedt, miał zręczność przekonać się naocznie w British Museum, o podrobieniu przypisków w owym egzemplarzu Perkinsa, na których wydanie Collier’a było oparte. Inne też dokumenty, które przywodzi, równie się okazały podejrzanymi.


X.

Słówko jeszcze o tłómaczach i tłómaczeniach Szekspira, o samem zadaniu przekładu poety, który — nie zapominajmy o tem — rozpoczął pisać w końcu szesnastego wieku; dzieli go od nas niemal trzy stulecia i niezmierna różnica ducha i obyczajów narodu, do którego należał.
To, cośmy tu powiedzieli, dostatecznem jest do okazania wielkich trudności, jakie tłómacz ma do zwalczenia. Teatr i społeczność, w której żył Szekspir, nawykła była do jędrnego języka, do wyrażeń dobitnych, do pewnej rubaszności, która nawet na dworze królewskim uchodziła. Prawda, że piękne panie do teatrów przychodziły zamaskowane, ale i odkrywszy twarz, nie rumieniły się na lada śmielsze słówko, a Szekspir w dramatach historycznych najpoważniejszym niewiastom kładzie w usta wyrazy, jakich dziś nikt w lepszem nie posłyszy towarzystwie. Cóż dopiero mówić o karczemnej gawiedzi i ciurach wojskowych, gdy się zejdą Falstaff, Pistol, gosposia i ich przyjaciele? Drapieżne te wyrażenia, które dziś uszy nasze rażą, stanowią charakterystykę wieku i poety. Łagodzić i przerabiać Szekspira, byłoby to chcieć z niego stworzyć coś nowego, innego, ale niepodobnego wcale do szlachetki z nad Avonu, który rzeczy po imieniu nawykł nazywać.
Wiek nasz, tak wprawny do eufemizmów i omówień, choć przez to wcale cnotliwszym nie jest, częstokroć więcej mieści trucizny w perfumowanych swych słówkach, na pozór niewinnych, niż owe barbarzyńskie wieki w swych cynicznych wyrażeniach. Nie należy się więc tem zrażać do poety, iż wiekowi swojemu właściwym mówi językiem, który tłómacz wiernie powtórzyć jest zmuszonym. Obok tych szorstkich i dzikich wyrażeń, mieszczą się najcudniejszej poezyi kwiaty, ale ich oderwać nie można od gruntu, na którym wyrosły, od bujnej roślinności, jaka je otacza. Wszystko to razem stanowi całość nierozerwaną. Szekspir w przekładzie musi być takim, jakim jest w oryginale; oddanie jego ducha zawisło od zachowania mu tej zewnętrznej jego szaty. O dramatach tych powiedzieć można, co wyrzeczono o sławnym zakonie: Sint ut sunt, aut non sint. Lepiej nie tłómaczyć ich, niż poważyć się przerabiać. Z tem poszanowaniem barwy wieku, przekładali je najcelniejsi niemieccy tłómacze i najlepszy z francuskich, niedawno zmarły, syn Wiktora Hugo. Niedarowanym grzechem byłoby chcieć poprawiać geniuszu dzieło, lub je ad usum Delphini przykrawywać. Pewnej też dojrzałości potrzeba, aby módz Szekspira czytać, zrozumieć, ocenić, a znakomitego wykształcenia, aby w nim zasmakować. Jak Rafael, jak wszyscy wielcy mistrze, poeta w pierwszej chwili nie robi tego wrażenia, jakie po głębszem z nim obeznaniu i studyach wywiera.
Należy cofnąć się nieco ze współczesnego stanowiska, zapomnieć o tych mdłych łakociach, jakiemi karmi nowożytne piśmiennictwo, ażeby w tym ostrym ale zdrowym zasmakować pokarmie.
Nie zbywało nam od lat kilkudziesięciu na tych, co się kusili na przekłady Szekspira w języku naszym, nie licząc tłómaczeń dla sceny robionych i nie wchodzących w rachubę. Szereg naszych tłómaczów Szekspira dosyć jest znaczny, a wśród nich spotykamy się z imionami pisarzy znakomite w literaturze zajmujących stanowiska. Ks. Ign. Hołowiński, pod imieniem Kefalińskiego, pierwszy pokusił się o całkowity przekład poety, rozpoczął go z zapałem, wkrótce jednak, chociaż przybrał był sobie w pomoc ks. Placyda Jankowskiego (John’a of Dycalp), musiał tę pracę zaniechać, do ważniejszych będąc powołanych obowiązków. Rzucił ją z żalem, jak świadczą listy naówczas pisane. Przekład ks. Hołowińskiego, który u czytelników naszych nie znalazł uznania, bo go powszechnie nieudałym osądzono — wcale na lekceważenie to nie zasługuje. Jest on częstokroć może do zbytku szorstkim, bywa trudnym, ale dlatego tylko, że się troszczył o wierność wielką, której wdzięk wszelki poświęcał. Pomimo to, zalet mu odmówić nie można i w historyi naszych przekładów Szekspira poczestnego miejsca. John (Dżon) of Dycalp, zwłaszcza w scenach dowcipnych, gdzie igraszki słów niedające się tłómaczyć, ekwiwalentami zastępywać potrzeba — bywa bardzo szczęśliwym. Językiem włada łatwiej od Hołowińskiego, oryginał szanuje, chociaż pedancko się go nie trzyma; ogólne jednak wrażenie jego przekładów jest, jakbyśmy starego Szekspira odpoliturowanym i obmytym z pyłu wieków widzieli. Jędrnego wyrazu mu braknie.
Z prawdziwie poetycznym wdziękiem i wielką swobodą, tłómaczył jeden całkowity dramat historyczny (Król Jan) Szekspira, drugiego część tylko ś. p. Józef Korzeniowski. Pod jego piórem wyszlachetniał Szekspir, starło się wiele chropawych wyrażeń, przybyło mu elegancyi pewnej, patosu, lecz Korzeniowski nadto samoistnym był, ażeby się poddał nawet Szekspirowi. Czuć w przekładzie autora Mnicha, Fragmentu i tylu pięknych dramatów i pieśni.
Godzi się też tu przytoczyć, nie bez zalet i wdzięku dokonane, ale o ścisłość i wierność niedobijające się, piękne skądinąd tłómaczenia ś. p. Apollona Korzeniowskiego i Pługa; a formą i wniknieniem w ducha poety wyższe nad nie, niedawno zgasłego Pajgert’a. Jedno to z tych imion, mało u nas komu znanych, pod którem znakomity talent poetycki się ukrywał. Oprócz tych, wspomnieć należy także prace Ehrenberga, p. K... i p. Edwarda Lubowskiego, którym zaprzeczyć nie można sumienności i talentu.
Znaczną część życia swego studyom i tłómaczeniu Szekspira poświęcił ś. p. Józef Paszkowski. Zamiarem jego było dać nam przekład całkowity poety, a śmierć tylko tego wielkiego przedsięwzięcia dokonać mu nie dozwoliła. Paszkowski starał się zachować charakter i wszystkie cechy poety, nie nadając mu tej sztywności, jaką niewolnicze kroczenie w ślad bez natchnienia ciągnie za sobą. Umie on być wiernym a zarazem żywym i swobodnym. Znać w nim człowieka, który się rozmiłował w swym poecie, wcielił się w niego, nauczył jego mowy i odgaduje myśli.
Z niemniejszą miłością i poszanowaniem, a z nader gruntownemi studyami począł swój przekład p. Stanisław Koźmian, znany ze swego poetycznego talentu i głębokiej nauki. I on obiecywał nam całego Szekspira, a ubolewać należy, iż tak wzorowo dokonane pierwsze dramata, nie zachęciły go do dalszej pracy — przerwanej dla przyczyn nam nieznanych. Piękność języka, umiejętne nim władanie, przejęcie się, szczególniej wzniosłymi ustępami Szekspira, wielka ścisłość przekładu, odznacza pracę p. Stanisława Koźmiana.
Najwięcej wszakże winniśmy professorowi L. Ulrichowi. Tłómacz ten, znakomity filolog, nauce języków oddający się z zamiłowaniem, dał sam jeden całkowity przekład Szekspira. Już to samo zalety przekładu prof. Ulricha wykazuje, że długie lata ulubionemu poecie poświęcił przez miłość dla niego. Obcowanie z nim nadało mu tę siłę, blask i łatwość, jaką się przekład odznacza. Nietylko nie ustępuje on w niczem któremukolwiek z poprzednich, ale wiernością kolorytu nikomu się prześcignąć nie daje.

Drezno, d. 17 listopada 1874 r.

J. I. Kraszewski.






  1. Ferrex and Porrex, przez Tom. Norton i Tom. Sackville.
  2. Historia histrionica.
  3. The Tragical Historie of the Life and Death of Doctor Faustus.
  4. Zwą go tutaj księciem palatynem Alasco.
  5. Gdybyśmy chcieli dać wiarę p. Hunterowi, wszystkie te sprzeczności tyczące się John’a Szekspira zostałyby rozwiązane tem, że było dwóch Janów tego imienia współcześnie w Stratfordzie: ojciec Wiliama i ubogi szewc. Wiadomości tyczące się zubożenia rodziny, miałyby się odnosić do szewca, a nie do ojca poety.
  6. Oprócz tego przypominają wiersze (może apokryf), I Lowsie is Lucy etc.
  7. »Being an absolute Johannes Factotum, is in his own conceit the only Shake — scene in a country.«
  8. R. Genée.
  9. Oprócz sonetów znanych pod imieniem Szekspira, bardzo prawdopodobnie należą mu dziewiętnaście innych na śmierć Henryka, następcy tronu angielskiego. Przedrukowano je w zbiorze niemieckiego towarzystwa Szekspirowskiego (Kwiecień 1874). Znane są tylko dwa egzemplarze tego zbiorku, jeden w British Museum, drugi w bibliotece Bodleiana. Wydany został w r. 1612, u tego samego drukarza G. Ud. który sonety pierwsze ogłosił. Niema w tytule autora, dedykacyjny sonet podpisany Melpomene. Pełno w nich ustępów, które dozwalają wnosić i z podobieństwa formy i z wspomnień o przeszłych dziełach poety, że autorem nie był kto inny jak Szekspir, nie należą one wszakże do najznakomitszych pism jego.
  10. B. Colliera — Dziennik Manninghama.
  11. Odczyty o Dancie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.