Wojna kobieca/Pani de Condé/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Pani de Condé
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ III.

Nadszedł wreszcie koniec tego dnia rozkosznego, jak się kończą zwykle wszystkie marzenia.
Szczęśliwemu baronowi godziny jak sekundy upływały; a jednak zdawało mu się że w ten jeden dzień zebrał tyle wspomnień, ile by ich potrzebował na przeciąg potrójnego życia.
Każda z alei parku wzbogaconą została słowem lub wspomnieniem wicehrabiny.
Spojrzenie, każde poruszenie ręki, palec do ust przyłożony, wszystko miało swoje znaczenie...
Siadając do łódki, Klara ścisnęła mu rękę; wychodząc na brzeg, oparła się na jego ramieniu; postępując wzdłuż parku, uczuła się zmordowaną i usiadła; a każdy taki obraz, oświecony fantastycznym blaskiem słońca, nawet w najdrobniejszych szczegółach utkwił w pamięci barona.
Canolles ani na chwilę przez cały dzień nie rozstawał się z wicehrabiną; przy śniadaniu zaprosiła go na obiad, przy obiedzie na kolację.
Pośród okazałości, któremi mniemana księżna musiała się otoczyć, by godnie przyjąć posła królewskiego, Canolles umiał rozróżnić słodkie grzeczności zakochanej kobiety, od zwykłych prawideł uprzejmości; nie dziw więc, że zapomniał o oczekujących go w parku żołnierzach, o danej nawet wicehrabinie obietnicy odjazdu; słowem zapomniał o całym świecie, zdawało się, że na wieki zamieszka ów raj ziemski, którego on Adamem, a wicehrabina Ewą była.
Gdy zbliżył się wieczór, z kolei skończyła się kolacja, gdy przy deserze, dama honorowa wyprowadziła Pierrota. który ciągle przebrany za księcia d‘Enghien, korzystał z okoliczności i jadł za czterech książąt; gdy zegar zaczął bić, a wicehrabina spojrzawszy nań, przekonała się, że bije dziesiąta, odezwała się wówczas z westchnieniem.
— Teraz już czas!
— Jaki czas?... — spytał Canolles, starając się uśmiechnąć i żartem odeprzeć nieszczęście.
— Czas dotrzymać słowa, które mi pan dałeś.
— A! wicehrabino!... — powiedział Canolles ze smutkiem — a więc nie zapominasz?
— Być może, iżbym, jak pan, zapomniała, lecz oto, co mi pamięć powróciło.
I wyjęła z kieszeni list, odebrany w chwili składania do stołu.
— Od kogóż to?... — spytał Canolles.
— Od księżnej, która mi co prędzej do siebie przybywać każe.
— Przynajmniej dobry pozór! Dziękuję ci, pani, że mnie oszczędzasz.
— Nie oszukuj sam siebie, panie de Canolles — odpowiedziała wicehrabina ze smutkiem, którego nie starała nawet ukryć. Chociażbym wreszcie nie otrzymała tego listu, to zawsze o umówionym czasie, odjazd bym ci przypomniała. Sądzisz pan może, że ludzie otaczający nas nie domyślą się wkrótce naszego porozumienia? Nasze stosunki, przyznaj pan sam, zupełnie nie są podobne do przestawania prześladowanej księżnej z jej prześladowcą. Lecz jeśli rozłączenie, jak to pan sam wspomniałeś, jest mu tak bolesne, okrutne, pozwól powiedzieć baronie, że od ciebie samego zależy, wcale się nie rozłączać ze mną.
— Więc powiedz pani!... — zawołał Canolles.
— Czy pan się domyślasz?...
— Owszem, domyślam się wszystkiego!.. Pani chcesz, bym wraz z nią jechał do księżnej?...
— Księżna wzmiakuje mi o tem w swym liście — żywo powiedziała wicehrabina.
— Jakże się cieszę, że myśl ta nie w pani poczęła się głowie, i przepraszam za kłopot, w jakim pani znajdowałaś się, chcąc mi powyższe uczynić przełożenie. Sumienie moje wcale nie wzdryga się na myśl służenia tej lub owej partji. Gdy wyjmuję szpadę z pochwy, wszystko mi jedno skąd na mnie padają pociski, czy z prawej, czy też z lewej strony; nie znam ani królowej ani książąt; majątek mój czyni mnie niezależnym, zaszczytów nie pragnę, bo dumnym nie jestem, i ani od jednej, ani od drugiej strony niczego się nie spodziewam. Jestem oficerem, niżem więcej.
— A więc zgadzasz się pan jechać ze mną?
— Nie.
— Dlaczego?
— Gdyż przestałabyś mnie pani szanować.
— Więc to jedyna przeszkoda, która pana wstrzymuje?
— Jedyna, przysięgam ci pani.
— O! jeżeli tylko o to idzie, nie bój się pan niczego!
— Pani sama nie wierzysz temu co mówisz w tej chwili — rzekł Canolles z uśmiechem, grożąc jej palcem — zbieg, zawsze jest zdrajcą; pierwszy z tych dwóch wyrazów, wprawdzie mniej przykry, lecz oba równe mają znaczenie.
— Masz pan słuszność — powiedziała wicehrabina — więcej też nalegać nie będę. Gdybyś pan nie byt posłem królewskim, postarałbym się przeciągnąć pana na stronę książąt; lecz będąc zaszczyconym zaufaniem Jej królewskiej mości królowej rejentki i pierwszego ministra kardynała Mazarini, wybranym łaską księcia d‘Epernon, który, według powziętych przeze mnie wiadomości, szczególnie się panem opiekuje...
Canolles poczerwieniał.
— Nie gniewaj się pan, będę ostrożniejszą. Lecz posłuchaj mnie baronie i bądź pewnym, że nasze rozłączenie wiecznem nie będzie, przeczucie mi mówi, że wkrótce się zobaczymy.
— Gdzie?... — spytał Canolles.
— Nie wiem, lecz ujrzymy się niezawodnie.
Canolles smutnie potrząsł głową.
— Na to nie liczę — odpowiedział — wojna nas rozdziela; lecz co więcej jeszcze...
— A dzień dzisiejszy?... — spytała wicehrabina głosem czarującym — za nic pan uważasz?
— Dzisiaj tylko z przekonania raz pierwszy powiedzieć mogę, że żyłem!
— Widzisz więc baronie, jak jesteś niewdzięcznym.
— Dozwól mi pani, jeszcze jeden dzień przeżyć.
Nie mogę; dziś wieczór wyjechać muszę.
— Nie proszę ja o dzień jutrzejszy lub pojutrzejszy; proszę cię tylko, pani, o udarowanie mnie nim kiedyś, w przyszłości. Wyznacz mi czas jaki zechcesz, miejsce, jakie ci się podoba; a byleby tylko niepewność nie trwożyła mnie szczęśliwym się nazwę.
— Gdzież się pan teraz udaje?
— Do Paryża, dla zdania rachunku z poselstwa mego.
— A potem?
— Do Bastylji może.
— A w razie, jeśli tam nie pójdziesz?
— Powrócę do Libournu, gdzie mój pułk kwateruje.
— A ja do Bordeaux, gdzie zamieszka księżna. Czy nie znasz pan jakiej odosobnionej wsi, na drodze z Bordeaux do Libournu?
— Znam jedną, której wspomnienie jest mi tyle drogiem, co Chantilly.
— Zapewne Jaulnay — spytała uśmiechając się wicehrabina.
— Tak, Jaulnay — powtórzył Canolles.
— Do Jaulnay cztery dni drogi. Dziś mamy wtorek; zatrzymam się więc tam całą niedzielę.
— O dzięki! dzięki!... — zawołał Canolles cisnąc do ust swych rękę, której wicehrabina cofnąć odwagi nie miała.
Po chwili powiedziała:
— Teraz pozostaje nam dokończyć naszą małą komedję.
— A tak! komedję, która ma mnie wystawić na pośmiewisko Francji. Lecz nic nie mogę przeciwko temu powiedzieć; ja sam bowiem wybrałem, jeśli nie rolę, którą w niej odgrywałem, to przynajmniej jej rozwiązanie.
Wicehrabina spuściła oczy.
— Teraz powiedz mi pani, co mi czynić pozostaje — obojętnie zapytał Canoles — czekam twych rozkazów i na wszystko gotów jestem.
Klara była tak wzruszoną, że Canolles mógł widzieć, jak suknia na jej tonie wznosiła się od nierównych i przyśpieszonych uderzeń serca.
— Czynisz pan dla mnie wielką ofiarę — odpowiedziała — lecz na imię Boga, wierz mi, że wieczną za to wdzięczność dla ciebie zachowam. Tak, pan przeze mnie popadniesz w niełaskę u dworu; surowo za mnie sądzony będziesz. Błagam cię panie, pogardź tem wszystkiem. jeśli ci przyjemnie będzie wspomnieć, żeś mnie uczynił szczęśliwą.
— Postaram się wicehrabino.
— Wierz mi, baronie — mówiła dalej — twa zimna boleść, jest dla mnie największym wyrzutem sumienia. Być może, że inna na mojem miejscu wyszukiwałaby nagrody godnej twego poświęcenia, lecz ja, baronie, wiem, że żadna nie zrównałaby twej ofierze.
I przy tych słowach Klara z westchnieniem spuściła oczy.
— Czy to wszystko coś mi pani powiedzieć miała?... — spytał Canolles.
— Oto — odpowiedziała wicehrabina, wyjmując miniaturę z za piersi i podając ją Canollesowi — oto weź pan mój portret i za każdym razem, gdy boleść z powodu tej nieszczęsnej sprawy dręczyć cię pocznie, spójrz nań i pomyśl, że cierpienie, jej żalem jest opłacone.
— Tylko?
— Szacunkiem.
— Niczem więcej?
— Wspomnieniem.
— A! pani, jeszcze jeden wyraz — zawołał Canolles — co cię kosztuje uczynić mnie zupełnie szczęśliwym?
Klara podała rękę młodzieńcowi i otworzyła usta chcąc dodać.
— Miłością.
Gdy w tem drzwi otworzyły się, podstawiony kapitan przybocznej straży stanął w progu w towarzystwie Pompéego.
— W Jaulnay dokończę — rzekła wicehrabina.
— Zdanie, czy myśl?
— I myśl i zdanie, jedno bowiem bez drugiego obejść się nie może.
— Wasza książęca mość — powiedział kapitan — konie już do powozu zaprzężone.
— Udaj pan zdziwionego — rzekła Klara po cichu do Canollesa.
Baron uśmiechnął się pobłażliwie i spytał:
— Gdzież Wasza książęca mość jedziesz?
— Odjeżdżam.
— Czyż Wasza książęca mość zapominasz, że rozkaz królowej nie dozwala mi opuszczać pani ani na chwilę?
— Pańskie posłannictwo już skończone.
— Co to ma znaczyć?
— To znaczy, że ja nie jestem księżną de Condé, lecz tylko wicehrabiną de Cambes, jej pierwszą damą honorową. Księżna odjechała wczoraj wieczorem ja zaś w tej chwili, by się z nią połączyć...
Canolles stał nieruchomy; widocznie nie miał chęci odgrywania dalszego ciągu komedji przed lokajami.
Wicehrabina chcąc mu dodać odwagi, tak słodko nań spojrzała, że wywołała to, czego pragnęła; Canolles bowiem, namarszczywszy brwi, ciągnął dalej:
— A więc oszukano króla, a gdzież jest książę d‘Enghien?
— Kazałam Pierrotowi wócić do ogrodu — odezwał się jakiś surowy głos wchodzącej we drzwi damy.
Była to księżna wdowa, która oparta na ramieniu dwóch dam weszła do pokoju i tak dalej mówiła de Canolles.
— Wracaj pan do Paryża, do Nantes, do Saint-Germain; wracaj wreszcie do dworu, gdyż twoje poselstwo skończyło się... Powiesz pan królowi, że prześladowani zwykle uciekają się do wybiegów, którym nawet siła sprostać nie może. Jednakowoż, możesz pan zostać w Chantilly, by mnie strzec jeszcze; lecz ja nie opuściłam i nie opuszczę zamku, gdyż nie taki jest mój zamiar. A teraz, żegnam cię, panie baronie.
Canolles, czerwony ze wstydu, ledwie miał siłę ukłonić się, a spojrzawszy na wicehrabinę, tonem wyrzutu poszepnął:
— A! pani! pani!
Wicehrabina zrozumiała spojrzenie i wyrazy.
— Pozwól mi wasza książęca mość — powiedziała, zwracając się do księżnej wdowy — przedstawić choć jeszcze przez chwilę rolę córki twojej. Chcę bowiem, imieniem znakomitych władców Chantilly, podziękować panu baronowi de Canolles za uszanowanie nam okazane i za delikatność, której użył przy wykonaniu tak trudnej misji. Śmiem wierzyć, że Wasza książęca mość tegoż samego jesteś zdania i mam nadzieję, że połączyć raczysz swoje podziękowania z mojemi!
Wdowa, rozczulona temi słowami, być może odgadując część tajemnicy, głosem nieco wzruszonym powiedziała:
— Zapominam przykrości jakieś nam pan sprawił, a dziękuję za wszystko, coś uczynił dla mego domu.
Canolles ukląkł na jedno kolano przed księżną, a ta mu podała do pocałowania tę samą rękę, którą tak często całował Henryk IV-ty.
Było to zupełne pożegnanie; Canollesowi pozostawało tylko odjeżdżać natychmiast.
Powróciwszy do siebie, napisał do Mazariniego pełną rozpaczy depeszę; która powinna była wybawić go od pierwszego gniewu ministra.
Potem przeszedł między rzędami zamkowych służących, jednak nie bez obawy by nie doznać od nich jakiej obrazy, udał się na dziedziniec, gdzie koń jego już stał osiodłany.
W chwili, gdy już nogę w strzemię zakładał, jakiś rozkazujący głos wyrzekł, te wyrazy.
— Złóżcie uszanowanie posłowi króla, pana naszego.
Na te słowa, wszyscy oddali głęboki ukłon Canollesowi, który nawzajem skłoniwszy się przed oknem, w którem stała księżna, sparł konia ostrogą i dumnie wzniósłszy głowę, zginął wkrótce w pomroce wieczornej.
Castorin rozczarowany z pięknego marzenia, w które go wprawił Pompée, udając intendenta zamku, z pokorą za swym panem pośpieszał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.