Wojna kobieca/Pani de Condé/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Pani de Condé
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII.

Wicehrabina przemyśliwała czysto bardzo nad nieszczęściami, jakie zrodzić może nienawiść człowieka podobnego La Rochefoucaultowi, lecz widząc się młodą, piękną, bogatą, kochaną, nie pojmowała, aby czyjaś zemsta mogła kiedykolwiek wywrzeć zgubny wpływ na jej życie.
Jednakowoż, skoro nabrała przekonania, że on się nią zajmuje i wie nawet o niej tyle rzeczy, postanowiła uprzedzić o tem księżną...
— Pani — rzekła, jakby odpowiadając na pochwały oddawane jej przez księżnę — nie chwal mnie za moją zręczność w tym razie, niektórzy bowiem utrzymują, że oficer przez nas oszukany, wiedział bardzo dobrze, gdzie jest prawdziwa księżna de Condé.
To domniemanie odejmowało księżnej zasługę w wykonaniu wybiegu; to też naturalna niczemu wierzyć nie chciała.
— Tak, tak, kochano Klaro — odpowiedziała — pojmuję teraz, żeśmy go oszukali; oficer ten stara się wszystkich zapewniać, że nami się opiekował; na nieszczęście, zapóźno wziął się do tego, aż popadł w niełaskę królowej. Ale, ale... mówiłaś mi, żeś spotkała księcia de la Rochefoucault?
— Tak, pani.
— Gdzież jechał?...
— Do Tourenne, aby się porozumieć z księciem de Bouillon.
— Tak, między nimi toczy się nieustanna walka; obaj odmawiają przyjęcia naczelnego dowództwa nad naszemi wojskami; w duchu jednak o tem tylko myślą. Lecz margrabina de Tourville podała mi plan pogodzenia ich.
— O! o! — rzekła wicehrabina z uśmiechem, a więc Wasza książęca mość raczyła przeprosić się ze swoją niedostępną radczynią?
— Cóż robić?... przyjechała do nas do Montrand, przywożąc z sobą zwój papierów, które oddała mi z taką powagą, żeśmy się aż z Lenetem pokładali od śmiechu. „Chociaż Wasza książęca Mość — rzekła do mnie — wcale nie zwracasz uwagi na myśli moje, jednakowoż owoc bezsennych nocy, składam u nóg Waszej książęcej mości jako daninę...“
— I cóżeś Wasza książęca mość odpowiedziała na tę przemowę?
— Lenet odpowiedział za mnie. „Pani — rzekł — nigdy nie powątpiewaliśmy o twej gorliwości, a jeszcze mniej o twoich naukowych zdolnościach; są one nam tak niezbędne, że księżna i ja codzień pani wyglądaliśmy, nie mogąc się obejść bez ciebie...“ Słowem, nagadał jej tyle grzeczności i ujął ją tak, iż mu zwierzyła plan swój...
— Jakiż znowu?
— Według jej zdania, obrać należy generalissimusem armji nie księcia de Bouillon, ani księcia de la Rochefoucault, lecz marszałka de Turenne.
— No i cóż?... — powiedziała Klara — zdaje mi się, że na teraz margrabina nieźle poradziła; co na to mówisz Lenet?
— Powiem, że pani wicehrabina ma słuszność — odpowiedział Lenet, wchodząc z teką papierów — lecz na nieszczęście marszałek de Turenne nie może opuścić armji północnej i według naszego planu, powinien iść na Paryż, wtedy właśnie, gdy Mazarini z królową uderzą na Bordeaux.
— Uważ no tylko wicehrabimo, że Lenet we wszystkiem napotyka jakieś przeszkody. To też u nas generalissimusem ie będzie ani książę de Bouillon, ani la Rochefoucault, ani Turenne, lecz Lenet. Co to masz, Lenet? Czy to czasem nie proklamacja?
— Tak, pani.
— Proklamacja margrabiny de Tourville, nie prawdaż?
— Tak jest, tylko z niektóremi zmianami w stylu. Styl kancelaryjny...
— Dobrze, dobrze... — powiedziała księżna, śmiejąc się — na co nam troszczyć się o wyrazy; aby tylko był sens, to dosyć.
— Sens nie zmieniony.
— A gdzie się podpisze książę de Bouillon?
— Na tej samej linji co książę de da Rochefoucault.
— A gdzie książę d‘Enghien.
Syn mój nie powinien podpisywać podobnego aktu! Pomyśl tylko, wszak to dziecko jeszcze!
— Myślałem już o wszystkiem, pani! Gdy król umiera, zaraz po nim następuje Delfin, choćby miał dopiero dzień jeden. Dlaczegóż w rodzinie Kondeuszów nie mamy tak samo postępować, jak w rodzinie królewskiej?
— Lecz co na to powie książę de Bouillon? Co powie książę de la Rochefoucault?
— Ostatni już powiedział i odjechał; pierwszy zaś potwierdził to, gdy będzie skończonem i powie co zechce... mało nas to obchodzi!
— Otóż to przyczyna tej obojętności, którą ci, Klaro książę okazał?
— Nic to nie szkodzi — powiedział Lenet, — rozgrzeje się on przy pierwszym armatnim strzale, który do nas marszałek de la Mailleraye skieruje. Ci panowie koniecznie chcą wojować; niech więc wojują!
Bądźmy ostrożni, Lenet — odrzekła księżna — nie trzeba ich gniewać, bo oprócz nich, nikogo więcej nie mamy.
— A oni nic więcej oprócz twego, pani, nazwiska. Niech spróbują walczyć za siebie; a zobaczymy, czy długo będą mogli się utrzymać.
Margrabina weszła już od kilku chwil, a wesoły wyraz zmienił się w niepokój, który jeszcze podwoiły ostatnie wyrazy Leneta; zbliżywszy się do rozmawiającego, spytała:
— Czy plan, który przedstawiłam Jej książęcej mości, nie uzyskał przyzwolenia pana Lenet?
— Przecwnie, pani, — odrzekł Lenet, kłaniając się z uszanowaniem — nic w nim nie zmieniłem, tylko że proklamacja nie będzie podpisana przez księcia de Bouillon lub księcia d‘Enghien, ci zaś panowie zamieszczą swe podpisy pod nazwiskiem potomka Kondeuszów.
— Pan kompromitujesz młodego księcia.
— Nic to nie szkodzi, pani, kiedy się za niego bijemy.
— Lecz mieszkańcy Bordeaux lubią księcia de Bouillon, uwielbiają księcia de la Rochefoucault, a wcale nie znają księcia d‘Enghien.
— E, co się tam troszczyć będziemy o parlamenty — zawołała księżna: Nie warto było wyswobadzać się z pod władzy królowej i Mazariniego, jeśli byśmy musieli podpaść pod władzę parlamentów!
Czy wasza książęca mość chcesz wjechać do Bordeaux?... — spytał Lanet.
— A, rozumie się.
— Jest to ich główny warunek, gdyż chcą bić się tylko za księcią d‘Enghien.
Margrabina de Tourville ugryzła się w usta.
— A więc — mówiła dalej księżna — zmusiłeś nas uciekać z Chantilly, zniewoliłeś do stu pięćdziesięciu mil, dlatego abyśmy tu znieśli obrazę od mieszkańców Bordeaué!
— To co pani obrazą nazywasz, jest zaszczytem. Cóż w istocie może być pochlebniejszego dla księżnej de Coodé, jak widzieć, że to ją, a nie kogo innego przyjmują?...
— A więc mieszkańcy Bordeaux, nie przyjmą dwóch książąt!?
— Oni tylko Waszą książęcą mość zapraszają.
— Lecz cóż ja jedna uczynić mogę?
— Mój Boże! co to pani szkodzi wjechać do miasta: a gdy pani, wjechawszy, zostawisz bramy otwarte, inni pójdą za przykładem Waszej książęcej mości.
— Ależ nie możemy się obejść bez książąt.
— Jest to i moje zdanie, a za dwa tygodnie i parlament je potwierdzi. Bordeaux nie przyjmuje waszej armji, gdyż się jej obawia; lecz za dwa tygodnie przyzwie ją dla swej obrony. Będziesz miała wtedy Waszą książęcą mość dwoistą zasługę; dwa razy bowiem spełnisz prośbę mieszkańców Bordeaux, a wtedy bądź Wasza książęca mość spokojną, wszyscy będą gotowi śmierć ponieść za ciebie.
— A więc miasto Bordeaux jest w niebezpieczeństwie? — zapytała margrabina.
— Nawet w wielkiem — odpowiedział Lenet — otóż dlaczego niezbędnem jest zająć go natychmiast. Bordeaux wstydem nie chcą się okryć, nie wypędzi już nas pewno.
— A któż zagraża miastu?
— Król, królowa i Mazarini. Wojska królewskie coraz się nowemi siłami pomnażają. Nieprzyjaciele nasi silne zajmują stanowiska; wyspa Saint George, zaledwie na trzy mile odalona od miasta, otrzymała nowe zasiłki w ludziach, amunicji i żywności; gdzie nawet wyznaczono nowego gubernatora. Mieszkańcy Bordeaux spróbują wziąć wyspę i rozumie się, iż pobici zostaną, będą mieli bowiem sprawę z najlepszemi królewskiemi wojskami. Poskromieni należycie, jak przystoi na mieszczan, chcących parodjować żołnierzy, przyzwą na pomoc książąt de Bouillon i de la Rochefoucault. Wtedy ty, pani, podasz warunki parlamentowi, gdyż obaj książęta będą pod rozkazami Waszej książęcej mości.
— Nie lepiejże będzie postarać się przeciągnąć na naszą stronę tego nowego gubernatora wprzód, nim mieszkańcy Bordeaux zostaną rozbici, co ich tak zniechęcić może, że powtórnie nie zechcą sił swych spróbować?
— Jeśli Wasza książęca mość będziesz w Bordeaux po tem rozbiciu, to nie masz powodu niczego się obawiać; zaś przeciągnąć gubernatora wyspy Saint George na naszą stronę, jest rzeczą niepodobną.
— Niepodobną! a to dlaczego?
— Bo gubernatorem tym jest osobisty Waszej książęcej mości nieprzyjaciel.
— Mój osobisty nieprzyjaciel?
— Tak.
— Z jakiego powodu?
— Nigdy on nie przebaczy Waszej książęcej mości oszukaństwa, którego był ofiarą w Chantilly. O! kardynał Mazarini nie taki głupi, jak panie sądzicie, a oto dowód tego, że przeznaczy! na wyspę Saint George, to jest do najlepszej fortecy, zgadnijcie panie kogo?
— Powiedziałam ci już, że nie wiem zupełnie ktoby to mógł być.
— Oto oficer, z którego pani tak się naśmiewałaś i który przez niepojętą nieostrożność wypuścił Waszą książęcą mość z Chantilly.
— Barona de Canolles! — zawołała Klara.
— Tak.
— A więc baron de Canolles jest gubernatorem wyspy Saint-George!
— On sam.
— Niepodobna! Widziałam jak go aresztowano w mych własnych oczach.
— To prawda. Lecz widać, możnego ma opiekuna, tak że niełaska w łaskę się zamieniła.
— Jestżeś pan tego pewnym? — spytała zdumiona Klara.
Lenet, według zwyczaju, poniósł rękę do kieszeni i wyjął z niej papier.
— Oto jest list od Richona — rzekł — opisuje mi on ze wszelkimi szczegółami przyjęcie nowego gubernatora i żałuje bardzo, iż Wasza książęca mość nie przeznaczyłaś jego samego na wyspę Saint-George.
— Jakżeby księżna mogła przeznaczyć Richona na wyspę Saint-George! — powiedziała pani de Tourville ze zwycięskim śmiechem. — Czy możemy naznaczać gubernatorów do fortec królewskich?
— Jednego możemy — odrzekł Lenet — a czyż tego nie dosyć!
— Z jakiego prawa?
Margrabina zadrżała, widząc, że Lenet znowu rękę podniósł do kieszeni.
A! blankiet księcia d‘Epernon! — zawołała księżna — zupełnie o nim zapomniałam.
— Ba!... i na cóż się przyda — powiedziała iż pogardą margrabina — szpargał i nic więcej.
— Szpargał ten — odrzekł Lenet — da nam możność walczenia z nowym gubernatorem. To tarcza wyspy Saint-George, to nasze zbawienie, słowem, jakakolwiekbądź forteca na Dordogne.
— I pan jesteś pewnym — zapytała Klara, która nie słuchała rozmowy od chwili odebrania wiadomości o nowym gubernatorze — i pan jesteś pewnym, że Canolles, aresztowany w Jaulnay, jest teraz przeznaczony na gubernatora wyspy Saint-George?
— Zupełnie, pani.
— Kardynał Mazarini — mówiła dalej — szczególny ma sposób wysyłania gubernatorów do miejsc ich przeznaczenia.
— Tak — odpowiedziała księżna — w tem coś być musi.
— Bezwątpienia — odrzekł Lenet — wszystko to są sprawki panny Nanony de Lartigues.
— Nanona de Lartigues!...- — powtórzyła wicehrabina de Cambes, której straszne wspomnienie przeszyło serce.
— Tak, pani — odrzekł Lenet. — Ta sama, której Wasza książęca mość odmówiłaś przyjęcia u siebie wtedy, gdy prosiła o zaszczyt być jej przedstawianą, a którą królowa, mniej baczna na przepisy etykiety, przyjęła... To też ona odpowiedziała szambelanowi pani, że księżna de Condé może być daleko większą panią od Anny Austrjackiej, lecz Anna Austrjacka posiada niezawodnie więcej rozsądku od księżnej de Condé.
— Pamięć cię zawodzi, Lenet, lub może chcesz mnie oszczędzać — zawołała księżna. — Zuchwała ta kobieta powiedziała, że Anna Austrjacka posiada nie „więcej rozsądku", lecz po prostu „więcej rozumu".
— Być może — odpowiedział Lenet z uśmiechem. — Wychodziłem wtedy do przedpokoju i nie słyszałem końca zdania.
— Lecz ja podsłuchiwałam pode drzwiami — rzekła księżna — i słyszałam zakończenie.
— Łatwo więc pani pojmujesz — odezwał się Lenet — że ta kobieta starać się będzie szkodzić Waszej książęcej mości.
— Być może — powiedziała oschle margrabina de Tourville — że gdybyś pan był na miejscu księżnej, przyjąłbyś ją z uszanowaniem?
— Nie, pani — odrzekł Lenet — przyjąłbym ją z uśmiechem i przekupiłbym.
— Jeśli tylko idzie o przekupienie, jeszcze jest czas do tego.
— Zapewne; lecz, jak na teraz, worek-by nasz na to nie zezwolił.
— A wieleż ona kosztuje?... — zapytała księżna.
— Przed wojną kosztowała pięć tysięcy liwrów.
— A teraz?
— Miljon.
— A!... za tę cenę kupiłabym samego Mazariniego.
— Być może — odrzekł Lenet — rzeczy sprzedawane i odprzedawane tracą lub zyskują na wartości.
— Lecz — powiedziała margrabina, która była zawsze za gwałtownymi środkami — jeśli jej kupić nie można, trzeba ją więc wziąć gwałtem!...
— Uczyniłabyś, margrabino, prawdziwą usługę Jej książęcej mości, gdybyś tę myśl potrafiła wykonać; co jednak zdaje mi się być niepodobieństwem, gdyż nie wiadomo napewno, gdzie ona się teraz znajduje. Lecz dajmy temu pokój; przedewszystkiem wejdźmy do Bordeaux, potem dopiero zajmiemy wyspę Saint-George.
— Nie, nie — zawołała Klara — przedewszystkiem zajmiemy wyspę Saint-George!
Na wykrzyknik ten, pochodzący z serca wicehrabiny, obie damy obróciły się. Lent zaś spojrzał na Klarę z taką uwagą, z jaką zwykł patrzeć tylko książę de la Rochefoucault.
— Czyż nie słyszałaś, co mówił Lenet — powiedziała księżna — że forteca jest niezdobytą.
— Być może — odrzekła Klara — lecz ja sądzę, że ją zdobędziemy.
— Czy pani plan już ułożyłaś? — zapytała margrabina, bojąc się, czy nie znajdzie nowej rywalki.
— Być może — odpowiedziała Klara.
— Lecz — rzekła z uśmiechem księżna — jeśli wyspa Saint-George tak drogo kosztuje, jak mówi Lenet, to może nie będziemy w stanie jej kupić.
— Nie kupimy jej — powiedziała Klara — a pomimo to ona jednak naszą będzie.
— A więc siłą ją zdobędziemy — podchwyciła margrabina de Tourville — a!... moja przyjaciółko, powracasz do mojego planu.
— Tak, tak — odrzekła księżna. — Poślemy Richona oblegać Saint-George; on jako tutejszy, zna miejscowość, i jeśli kto może owładnąć tą fortecą, to pewnie on jeden tylko!
— Nim użyjemy tego środka — powiedziała Klara — pozwólcie mi działać samej, jeśli zaś zamiar mój nie powiedzie się... wtedy róbcie panie co wam się podoba.
— Jakto! — spytała księżna zdumiona — ty pojedziesz na wyspę Saint-George?
— Pojadę!
— Sama?
— Z Pompéem.
— Bez obawy?
— Pojadę w charakterze parlamentarza, jeśli tylko Wasza książęca mość zechcesz mi udzielić instirukcyj potrzebnych.
— A!... to będzie coś nowego!!... — zawołała margrabina — zdaje mi się, że dyplomaci nie kształcą się w jednej chwili, i że długo bardzo naukę tę nabywać trzeba.
— Chociaż ja nic nie umiem — odpowiedziała Klara — spróbuję jednak, jeśli tylko księżna pozwolić raczy.
— Rozumie się, że księżna pozwoli — rzekł Lenet, rzucając znaczące spojrzenie na księżnę — jestem nawet przekonany, że nikomu w śmiecie, oprócz ciebie pani, posłannictwo podobne udać się nie może.
— A cóż tam szczególnego uczyni wicehrabina, czegoby inni zrobić nie mogli?
— Poprostu będzie się targować z baronem de Canolles, czegoby nie uczynił żaden mężczyzna, bo by go oknem wyrzucono.
— Tak, mężczyzna, to prawda — dodała margrabina — ale każda kobieta.
— Jeśli więc mamy posyłać do Saint-George kobietę, najlepiej będzie poruczyć to wicehrabinie, która pierwsza myśl tę podała.
W tej chwili posłaniec stawił się przed księżną, przywożąc list od parlamentu miasta Bordeaux.
— A! zawołała księżna — to pewno odpowiedź dla nas!
Obie damy przybliżyły się, podniecone uczuciem ciekawości interesu. Lenet spokojnie stał na dawnem miejscu, naprzód już znając treść depeszy.
Księżna z chciwością ją przeczytała.
— Proszą mnie... przyzywają... czekają na mnie! — zawołała.
— A! — zawołała margrabina de Tourville, tryumfującym tonem.
— A o książętach?... — spytał Lenet — a o armji?...
— Ani słowa.
— A więc jesteśmy bez obrony — rzekła margrabina.
— Nie — odparła księżna — nie, gdyż przy pomocy blankietu księcia d‘Epernon, posiędę twierdzę Vayres, wznoszącą się nad Dordogne.
— A ja — rzekła Klara — wezmę Saint-George, klucz całej Garonny.
— A ja — dodał Lenet — zyskam książąt i armję, jeśli mi tylko czasu do działania zostawicie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.