Wojna kobieca/Podziemia/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Podziemia
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.

Tymczasem, jak mówiła Nanona, król, królowa kardynał Mazarini i marszałek de la Meilleraie udali się w drogę, dla poskromienia buntowniczego miasta, które otwarcie stronę książąt przyjąć się ośmieliło. Zbliżali się do Bordeaux, bardzo zresztą powoli.
Przybywszy do Libournu, król przyjął deputację bordejczyków, starających się zapęwnić go o swym szacunku i przywiązaniu, co brzmiało dość dziwnie, to też królowa bardzo dumnie posłów przyjęła.
— Panowie — powiedziała — pojedziemy przez Vayres; wkrótce więc naocznie przekonać się będziemy mogli, jak dalece dla nas są prawdziwemi wasz szacunek i przywiązanie.
Gdy królowa wyraz „Vayres“ wymówiła, deputowani świadomi pewnie jakiej okoliczności nieznanej i nieprzyjaznej dla królowej, niespokojnie spojrzeli po sobie.
Anna Austrjacka, przed którą nic ukryć się nie mogło, uchwyciła to spojrzenie!
— Śpieszmy prędzej do Vayres — powiedziała — według zapewnienia księcia d‘Epernon, twierdza ma być dobrą. Tam to umieścimy króla.
Potem, odwracając się do kapitana swej straży przybocznej, Guitaut, i do reszty świty, spytała:
— Kto jest komendantem twierdzy Vayres?
— Powiadają, że ktoś nowy — odrzekł Guitaut.
— Człowiek pewny, bez wątpienia?... — rzekła królowa, brwi marszcząc.
— Jest on osobiście znany księciu d‘Epernon.
Czoło królowej się wyjaśniło i powiedziała:
— Jeśli tak, to tem prędzej ruszajmy w drogę!...
— Waszej Królewskiej Mości wolno jest czynić co się podoba — odrzekł książę de la Meilleraie — lecz zdaje mi się, iż nie trzeba wyprzedzać armji, a z nią razem wyruszyć. Zwycięski wjazd do cytadeli Vayres bardzo dobre wywarłby wrażenie; poddani króla powinni znać jego siły, to odwagi dodaje wiernym, a o rozpacz zdrajców przyprawia.
— Sądzę, że marszałek ma słuszność — wtrącił kardynał Mazarini.
— A ja mówię, że nie — odpowiedziała królowa. — Aż do samego Bordeaux czegóż się mamy obawiać? Król silny jest sam przez się; przyboczna jego straż wystarcza mu.
Marszałek zwiesił głowę na znak posłuszeństwa.
— Racz Wasza Królewska Mość rozkazywać — rzekł— wszak jesteś królową.
Ruszono do Vayres bez zwłoki. Król siadł na konia i udał się przodem: synowicą Mazariniego i damy honorowe zajęły karety.
Armja postępowała w tyle; a ponieważ tylko dziesięć mil miała do przebycia, stanąć więc miała na miejscu we trzy, a najdalej cztery godziny po przybyciu tam króla i rozłożyć się obozem na lewym brzegu Dordogne.
Król miał dopiero lat dwadzieścia, a już doskonale jeździł konno; odznaczał się zaś tą dumą rodową, która go uczyniła później tak wymagającym co do etykiety jak żaden z monarchów Europy. Wychowany pod okiem matki, lecz ciemiężony sknerstwem Mazariniego, który nawet najpierwszym jego potrzebom zadosyć nie czynił, ze wściekłą niecierpliwością wyglądał chwili, kiedy wybije godzina pełnoletności, co miało nastąpić przyszłego 5-go września, i czasami, wśród dziecinnych kaprysów, okazywał, czem będzie w przyszłości.
Wyprawa też ta bardzo mu się podobała, było to niejako przygotowanie do panowania.
Jechał poważnie, to obok drzwi karety, kłaniając się królowej i słodko spoglądając na panią de Frontenac (w której, jak mówiono, był zakochany), to na czele swej świty, rozmawiając z marszałkiem de la Meilleraie i ze starym Guitaut o wojnach Ludwika XIII-go i czynach nieboszczyka kardynała.
Tak się zabawiając, spostrzeżono wkońcu wieże i galerje fortecy Vayres.
Czas był cudowny, położenie bardzo malownicze, a słońce, skośnemi promieniami złocąc rzekę, dodawało jeszcze więcej piękności temu obrazowi.
Królowa wydawała się wesołą i zadowoloną.
Król jechał między marszałkiem de la Meilleraie a Guitautem, spozierając przez szkła na twierdzę, w której uroczysta cisza panowała, chociaż niepodobnem było, by przechadzający się po wałach szyldwachy nie spostrzegli przedniej straży królewskiej armji i o jej zbliżaniu się komendantowi znać nie dali.
Kareta królowej pośpieszyła i zrównała się z królem.
— Wiesz co, panie marszałku —- rzekł Mazarini — jedna mnie tu rzecz zadziwiła.
— Cóż takiego?
— Zdaje mi się, że zdolni komendanci wiedzą co się dzieje około ich fortec i gdy król raczy je nawiedzić, powinni wysłać przynajmniej deputację.
— Ba! — powiedziała królowa, parsknąwszy głośnym lecz przymuszonym śmiechem — na co te ceremonje. Dalej! dalej! to wcale niepotrzebne, ja tylko wierności wymagam.
Marszałek zakrył twarz chustką, by ukryć jeśli nie śmiech, to przynajmniej chęć do niego.
— Lecz w istocie, tam nie ma żadnego ruchu — odezwał się młody król, dość niezadowolony z takiego zapomnienia prawideł etykiety, na której nieco później całą swoją ufundował wielkość.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedziała Anna Austrjacka — oto marszałek de la Meilleraie i Guitaut powiedzą ci, że najgłówniejszym obowiązkiem komendanta, ostrożnie siedzieć za murami, by się nie dać podejść znienacka. Czyż nie widzisz powiewającego na cytadeli sztandaru ze znamieniem Henryka IV i Franciszka I?
I królowa z dumą wskazała mu na to znaczące godło dowodzić mające, jak dalece jej nadzieja zwodniczą nie była.
Orszak posuwał się: wkrótce dostrzeżono wał z ziemi widocznie świeżo dopiero wzniesiony.
— Aha! — rzekł marszałek — snąć gubernator dobrze w swojem rzemiośle wyćwiczony. Ho, ho! na tę forpocztę doskonałą obrał pozycję, a szaniec jak odznaczył zręcznie!...
Królowa wysunęła głowę z karety, a król podniósł się na strzemionach.
Jeden tylko żołnierz strzegł szańca, który zresztą, jak cała cytadela, wydawał się niemym.
— Chociaż nie jestem wojskowym — rzekł Mazarini i chociaż nie znam obowiązków komendanta, jednakowoż takie przyjmowanie Jego Królewskiej Mości, dziwnem mi się wydaje.
Pośpieszajmy — rzekł marszałek — a przekonamy się
Skoro zbliżono się na sto kroków do szańca, szyldwach przechadzający się dotąd w milczeniu, zatrzymał się nagie wołając:
— Kto idzie?
— Król! — odpowiedział marszałek.
Anna Austrjacka pewna była, że na ten jeden wyraz wybiegną żołnierze, zjawią się oficerowie, opuszczą mosty roztworzą bramy i zabłysną szpady...
Szyldwach wystawił prawą nogę naprzód, skierował muszkiet na przybywających i wrzasnął głosem silnym:
— Stój!
Król zbladł z gniewu; Anna Austrjacka usta do krwi zagryzła; Mazarini bąknął jakieś włoskie przekleństwo wcale nie brzmiące mile nawet we Francji, lecz od którego nigdy odzwyczaić się nie mógł.
— Lubię środki ostrożności — powiedziała królowa chcąc sama siebie oszukać.
— Lubię szacunek dla mej osoby — szepnął młody król, topiąc wzrok swój w szyldwachu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.