Wojna kobieca/Podziemia/Rozdział XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Podziemia
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVII.

Czas powrócić do Nanony de Lartigues, która na widok nieszczęśliwego Richona, konającego na placu targowym w Libournie, krzyknęła i zemdlała.
Jednakże, jak to już zauważyliśmy, Nanona nie była, jak wiele innych, kobietą łatwo dającą się powodować wrażeniom i pomimo tak subtelnych kształtów ciała i drobnych jego rozmiarów, zniosła przecież nie raz ciężkie zmartwienie, nie raz narażaną była na rozliczne niebezpieczeństwa a charakter jej, silny i wytrwały, zdolny przytem do uniesień miłości, pełen hartu ducha rzadkiego w kobiecie po każdej walce z przeznaczeniem, zdawał się nabierać coraz większej energji i mocy.
Książę d‘Epernon, co ją znał, a przynajmniej tak sobie wyobrażał, mógł być zdziwiony, widząc Nanonę poddającą się fizycznym cierpieniom, tę samą Nanonę, która ze wszech stron otoczona płomieniami, bliska już śmierci w czasie pożaru jej pałacu w Agen, nie wydała przecież najmniejszego krzyku, a to dlatego jedynie, aby obawą, nie ucieszyć nieprzyjaciół, z pomiędzy których jeden szczególniej chciał się pomścić na niej, jako na kochance znienawidzonego władcy. Przecież wpośród tego zamieszania widziała, jako za nią zamordowano dwie kobiety a i wówczas najmniejsza nawet chmurka nie pokryła jej czoła.
Teraz, przeciwnie, omdlenie Nanony trwało blisko dwie godziny i zakończyło się silnem rozdrażnieniem nerwów tak dalece, że słowa nie była w stanie przemówić, a tylko niewyraźne jęki wydawała.
Królowa usłyszawszy o jej słabości, wysłała naprzód dowiedzieć się, jak się miewa, następnie zaś sama ją odwiedziła, a kardynał Mazarini chciał zająć miejsce przy łożu chorej i pełnić obowiązki lekarza, w czem wielkie miał upodobanie.
Nanona nieprędko jeszcze odzyskała przytomność i potrzebowała pewnego czasu, zanim myśli zebrać zdołała; na koniec przycisnąwszy ręce do czoła, zawołała rozdzierającym głosem:
— Jestem zgubioną, zabili mi go!
Słowa te zwiastowały coś tak nadzwyczajnego, że przytomni nie mogli poczytywać ich oznakę gorączki.
Książę d‘Epernon, znając jej namiętną i ognistą duszę poznał, że słowa przez nią wymienione zwiastowały chorobę silniejszą od gorączki; korzystając, zbliżył się więc do Nanony, mówiąc:
— Droga przyjaciółko, wiem wszystko coś ucierpiała od czasu śmierci Richona, którego tak nierozsądnie powiesili przed twemi oknami.
— To okropnie! to nikczemnie!... — powtarzała Nanona.
— Na drugi raz to się już nie przytrafi — rzekł książę — ponieważ wiem, jakie to na tobie robi wrażenie, każę wieszać buntowników na placu broni, a nie na targowym; lecz wyznaj mi, coś chciała przez to powiedzieć, mówiąc, że ci go zabili. Sądzę, że to nie Richona tyczyć się miało, bo, jak mi się zdaje, toś go nawet swoją znajomością nie zaszczycała.
— A, to ty, mości książę?... — wymówiła Nanona, unosząc się na posłaniu i chwyciwszy go za rękę.
— Tak, to ja i mocno się cieszę, że mnie poznajesz; dowodem to jest, że ci już lepiej. Lecz o kimże to mówiłaś?...
— O nim, mości książę, o nim — wśród gorączki mówiła Nanona. Tyś go zabił, o precz, niegodny!
— Przestraszasz mnie, kochana przyjaciółko! Co mówisz?
— Mówię, żeś go zabił. Nie chcesz mnie rozumieć książę?
— O, nie, kochana przyjaciółko — odparł książę, starając się zniewolić do mówienia Nanonę, a tem samem wywołać myśli, gorączką podsycane. Jakże zabić go miałem, kiedym go wcale nie znał?
— Alboż nie wiesz, że on był więźniem stanu, że też same, co biedny Richon posiadał tytuły; wreszcie, że bordejczycy chcą na nim pomścić śmierć tego, któregoś ty zamordować kazał; bo zawsze to jest zabójstwem, chociażeś go pokrył zasłoną sprawiedliwości.
— A, to prawda!... — zawołał, uderzając się w czoło. Zapomniałem o tym biednym Canollesie.
— Mój brat, mój biedny brat!... — zawołała Nanona rada, że może także swe żale wygłosić, nadając kochankowi tytuł, pod jakim go przedstawiła księciu.
— Masz słuszność, do kroćset djabłów!... — rzekł d‘Epernon — oto dopiero ze mnie pusta głowa. Jakżeż do pioruna mogłem zapomnieć o naszym biednym przyjacielu! No, jeszcze nic nie stracone, zaledwo dowiedziano się w Bordeaux o Richonie... wreszcie wahać się będą...
— A królowa, czy się wahała?... — spytała Nanona.
— Królowa jest królową, może więc dowolnie rozrządzać życiem swych poddanych, a bordejczycy są tylko buntownikami.
— Niestety — powiedziała Nanona — otóż jeszcze jeden więcej powód, by nic nie oszczędzali; powiedz mi, jaki masz zamiar?
— Nic nie wiem jeszcze, lecz zupełnie na mnie polegać możesz.
— A, gdybym mogła udać się do Bordeaux — powiedziała Nanona — i oddać życie swe za niego...
— Bądź spokojną, to do mnie teraz należy. Zrządziłem zło, lecz, na honor szlachcica, naprawić go muszę! Jeszcze królowej w Bordeaux na przyjaciołach nie zbywa, nie trać więc nadziei.
Nanona w oczach jego wyczytała szczerość, a nade wszystko siłę woli do wykonania uczynionej obietnicy.
Taką wtedy uczuła radość, że uchwyciwszy za ręce księcia, przycisnęła je do spieczonych ust i zawołała;
— A, drogi książę, jakże cię kochać będę, gdy ci się zamiar twój powiedzie.
Książę do łez był rozczulony.
Pierwszy to raz dopiero Nanona tak się przed nim wynurzyła; pierwszy raz dopiero podobną mu uczyniła obietnicę.
Wśród gwałtownego wzruszenia pożegnał Nanonę; potem, przywoławszy jednego ze swoich służalców, na którego zręczności i wierności zupełnie mógł polegać, rozkazał mu jakimbądź sposobem dostać się do Bordeaux i wręczyć prokuratorowi królewskiemu, panu Lavie, list swój własnoręczny, następującej treści:
„Zastrzegam, by nic złego nic spotkało pana de Canolles, komendanta twierdzy, w usługach Jej Królewskiej Mości zostającego.
„Jeżeli ten oficer jest aresztowany, starać się uwolnić go, wszelkich do tego możliwych używać środków; uwieść dozorców, choćby to kosztować miało tysiąc talarów, miljon nawet; pewność zaś ich odebrania zaręczyć słowem księcia d‘Epernon lub hipoteką jednego z pałaców królewskich.
„Jeżeliby się przekupstwo nie udało, spróbować siły; nie trwożyć się niczem, gwałt, podpalenie, morderstwo, na wszystko pozwalam.

„Rysopis:

„Wzrost dobry, oko ciemne, nos zgarbiony; w wątpliwości zaś pytaj: „Czy jest bratem Nanony?“
„Pośpiech! ani minuty do stracenia".
Posłaniec w trzy godziny później stanął w Bordeaux i Lavie odebrał list już w kwadrans po zapadnięciu wyroku sądu wojennego; chcąc zadość uczynić woli księcia, pospieszył do więzienia, przywołał dozorcę i, ofiarowując mu dwadzieścia tysięcy liwrów, chciał skłonić do uwolnienia jednego z więźniów: dozorca odmówił.
Lavie obiecał trzydzieści tysięcy, i to go nie zmiękczyło, dopiero na przyrzeczenie czterdziestu tysięcy okazał gotowość spełnienia żądania prokuratora.
Wiadomo już nam, jakim sposobem przekształcono rozkaz księcia d‘Epernon, jak Cauvignac, unosząc się wspaniałomyślnością, na zapytanie dozorcy: który z więźniów jest bratem Nanony? przyznał się do pokrewieństwa, a tem samem pozyskał wolność z wielkiem swoje podziwieniem i, nie tracąc czasu, dosiadł rączego konia i, otoczony strażą, przybył do wsi Saint-Loubes, należącej do stronnictwa Epernonistów.
Tam znalazł posłańca z Libournu, którego książę d‘Epernon wysłał na własnym koniu, niezrównanej ceny na spotkanie zbiega.
— Jestże on wolny?... — spytał posłaniec oficera eskorty.
— Tak jest, przecież go odprowadzamy — odpowiedział zapytany.
W półtorej godziny, spieniony rumak padł przed progiem domu księcia d‘Epernon, który, drżąc z niecierpliwości oczekiwał powrotu posłańca, a usłyszawszy od tegoż na pół już prawie umierającego, jedno słowo „tak“, pospieszył do Nanony, która nie opuszczając łóżka obłąkanym wzrokiem pogląda we drzwi, natłoczone służącymi.
— Ocalony, — krzyknął, wbiegając książę d‘Epernon — tak jest, kochana przyjaciółko, pospiesz za mną, za chwilę będziesz go widziała.
Nanona, zdawało się, że oniemiała z radości, a, padając na kolana i wznosząc ręce do nieba, łzami zalana, zaledwie zdolną była wymówić:
— O, Boże! Boże, dziękuję Ci!
Skoro z nieba zwróciła wzrok na ziemię, ujrzała obok siebie księcia d‘Epernon tak uradowanego jej szczęściem, jak gdyby Canolles równie drogim był obojgu.
Lecz w tejże chwili przyszło jej na myśl, jak źle będzie wynagrodzony książę za tyle szlachetności i dobroci, kiedy zobaczy obcego w miejscu brata, gdy się przekona o zdradzie; i w tej samej chwili znalazła energiczną i pełną odwagi odpowiedź samej sobie.
— Nie, nie zawiodę tego serca, tak godnego, nie mogę i nie powinnam zdradzać go dłużej, powiem mu wszystko... Odrzuci mnie i przeklinać będzie, wtenczas rzucę się do nóg, dziękując za wszystko, co od lat trzech czynił dla mnie, potem biedna, upokorzona, ale szczęśliwa, oddalę się stąd, bogata moją miłością i nadzieją nowego życia.
Wtem nagle drzwi się otworzyły i mężczyzna kurzem okryty wbiegł do pokoju, rzucił się jej na szyję, wołając:
— Siostra, moja kochana siostra!
Nanona uniosła się na posłaniu, wlepiła weń wzrok obłąkany, zbladła okropnie i jakby rażona piorunem, upadła na łóżko, wołając:
— Cauvignac! mój Boże, to Cauvignac!
— Cauvignac? — powtórzył książę, poglądając dokoła zdziwiony, jakby szukał tego, którego imię z takim przestrachem wymówiła Nanona — któż tu nazywa się Cauvignac?
Cauvignac nie był tak nieostrożnym, aby się odezwać nie dość był jeszcze pewnym swego ocalenia, by mógł sobie pozwolić być szczerym, co nawet w zwyczajnych wypadkach jego życia nie było mu właściwem.
Czuł wreszcie, że, przyznając się do swego nazwiska, zgubi siostrę, a gubiąc ją, narazi swój byt na widoczne niebezpieczeństwo.
Pełen zawsze pomysłów, pozwolił mówić Nanonie, pewien, że jej błędy sprostować potrafi.
— Gdzie Canolles? — krzyknęła Nanona głosem strasznego wyrzutu, topiąc w Cauviguacu podwójną błyskawicę swych oczu.
Książę zmarszczył czoło i przygryzł wargi.
Obecni, oprócz pobladłej Finetty i Cauvignaca, co wszystkich sił dokładali, aby nie zblednąć, nie pojmowali, co miał znaczyć ten gniew niespodziewany.
— Bedna siostra — rzekł Cauvignac do ucha księciu — tak się lękała o mnie, że jest w gorączce i nie może mnie poznać.
— Odpowiadaj, nikczemniku!... — krzyknęła Nanona — gdzie jest Canolles? Co się z nim stało? Odpowiadaj, odpowiadaj natychmiast!
Cauvignac powziął rozpaczliwe postanowienie; trzeba było wszystko postawić na jedną kartę i umocnić się w swej bezczelności, bo, wyznając księciu d‘Epernon, że nie on był tym Canollesem, którego chciano ocalić, ale Cauvignacem który buntował wojsko przeciw królowej, a potem toż samo wojsko sprzedał, mógł być pewnym podzielenia losu Richona.
Zbliżył się do księcia d‘Epernon ze łzami w oczach..
— A, panie! to już nie jest szał gorączkowy, ale istotne obłąkanie i jak pan widzisz, boleść do tego stopnia zawładnęła jej umysłem, że nie poznaje własnego brata. Ja tylko jeden mogę ją ocalić. Niech książę raczy rozkazać oddalić się wszystkim służącym, oprócz Finetty, która może jej być potrzebną, bo panu równie, jak i mnie, zapewne przykro byłoby widzieć obojętnych patrzących z uśmiechem na cierpienia biednej mojej siostry.
Możeby książę nie zgodził się na życzenie Cauvignaca bo, pomimo całej łatwowierności, niezupełnie mu dowierzał, ale posłaniec królowej, w tej chwili przybyły, oznajmił mu rozkaz udania się do pałacu, gdzie Mazaritii wzywał go na jakąś radę nadzwyczajną.
W czasie, gdy przybyły wypełniał swoje poselstwo Cauvignac, zbliżywszy się do Nanony, rzekł jej z żywością:
— Na miłość Boską, uspokój się moja siostro, niech tylko chwilkę pomówię z tobą sam na sam, wszystko będzie dobrze.
Nanona znowu upadla na łóżko, jeżeli nie zupełnie uspokojona, to przynajmniej pani swego wzruszenia, bo najmniejszy promyk nadziei jest balsamem , gojącym cierpienia.
Książę, który postanowił godnie odegrać rolę opiekuna jak prawdziwy bohater Molierowski, zbliżył się do Nanony i całując ją w rękę:
— No, moja przyjaciółko — rzekł — sądzę, że niebezpieczeństwo minęło; przyjdź do siebie, zostawiam cię z bratem, którego tak kochasz. Chciej mi wierzyć, że jedynie rozkaz królowej zniewolić mnie może do opuszczenia cię w chwili takiej.
Serce Nanony ścisnęło się; nie miała siły odpowiedzieć księciu; spojrzawszy tylko na Cauvignaca, wzięła go za rękę, jakby mu powiedzieć chciała:
— Czy mnie nie zwodzisz, mój bracie?... Mogęż rzeczywiście mieć nadzieję?
Cauvignac nawzajem uścisnął dłoń siostry, jakby ją zapewniając, a obróciwszy się do pana d‘Epernon:
— Tak, mości książę — rzekł — niebezpieczeństwo już minęło, ona poznaje, że ma obok siebie najwierniejszego przyjaciela, który gotów na wszystko, aby jej powrócić spokój i szczęście.
Nanoa, nie mogąc powstrzymać się dłużej, głośnem wybuchnęła łkaniem; teraz była kobietą zwyczajną, to jest istotą słabą, we łzach szukającą ulgi w cierpieniach.
Książę wyszedł, poruszając głową i wzrokiem polecając Nanonę Cauvignacowi.
— A! ileż cierpień sprawił mi ten człowiek — rzekła Nanona — gdyby chwilę dłużej pozostał, zdaje mi się, żebym umarła.
Cauvignac poruszeniem ręki zalecił jej milczenie, następnie przyłożył ucho do drzwi, aby się przekonać, czy książę istotnie się oddalił.
— O! co mnie to obchodzić może, czy on słyszy lub nie — zawołała Nanona — powiedziałeś parę słów dla uspokojenia mnie, powiedz teraz, co myślisz? Jaką masz nadzieję?
Moja siostro — odpowiedział Cauvignac z powagą — nie zapewniam cię, czy to się nam powiedzie, lub nie, ale powtarzam, że nie ma nic na świecie, czegobym nie poświęcił...
— Czy się powiedzie?... Co takiego?... — przerwała Nanona.
— Ocalić nieszczęśliwego Canollesa.
Nanona spojrzała na brata z osłupieniem.
— On zgubiony, nieprawdaż?
— Jeżeli mam szczerze wyznać, co myślę — odrzekł Cauvignac — położenie jego jest okropne.
— Jak ty mówisz o tem? — krzyknęła Nanona — czy wiesz, czem jest ten człowiek dla mnie?...
— Wiem, że go przekładasz nad brata, bo jego tylko ocalić pragnęłaś, bo widząc mnie ocalonym, przywitałaś jak wroga.
Nanona poczerwieniała.
— Bardzo sprawiedliwie — mówił dalej Cauvignac, widząc niecierpliwość siostry — nie uważaj tego za wyrzut lecz za proste tylko spostrzeżenie; nie chcąc kłamać, a radząc się tylko mego serca, wyznam ci otwarcie, że gdybyśmy jeszcze znajdowali się razem w więzieniu, a jabym wiedział o tem, co wiem teraz, rzekłbym do Canollesa; pana to siostra moja nazwała bratem; nie mnie, ale pana wzywają w takim razie, on w takiej chwili byłby przy tobie, ja zaś poniósłbym śmierć za niego.
— Więc on umrze! —- krzyknęła Nanona, z wybuchem okropnej boleści — on umrze!
— Moja siostro, powiem ci tylko, na czem postępowanie nasze oprzeć mamy. Teraz jest godzina dziewiąta; od dwóch godzin, co nam napróżno ubiegły, wiele się stać mogło. Nie rozpaczaj, wszak może też nie stało się nic złego a myśl, co mi przyszła do głowy...
— Mów prędko!
— O milę od Bordeaux mam stu ludzi, pod dowództwem mego porucznika.
— Cóż więc?
— Nie zważając, co powie na to pan de Bouillon, co uczyni pan de Rochefoucault, co pomyśli księżna, która się uważa za lepszego wodza od tych dwóch generałów, zdaje mi się, że ze stoma ludźmi, których połowę gotów jestem poświęcić, dostanę się do pana Canolles.
— O, mylisz się, mylisz mój bracie! Ty nie zdołasz tego dokazać.
— Dokażę, lub zginę!
— O, mój bracie, śmierć twoja dowiedzie mi tylko dobrych twoich chęci, ale go nie ocali. On już zgubiony!
— Muszę go ocalić, choćby mi przyszło samemu oddać się za niego! — krzyknął Cauvignac w uniesieniu wspaniałomyślności, które go samego zdziwiło.
— Oddać się za niego? Ty, mój bracie!
— O, bez wątpienia! wszakże nikt nie ma powodu nienawidzieć tego zacnego Canollesa; wszyscy go kochają a mnie nie cierpią.
— Ciebie? A toż za co?
Nic naturalniejszego: mam honor być najbliżej z tobą spokrewnionym. Przepraszam cię, kochana siostro, ale to co mówię, powinno być bardzo pochlebnem dla ciebie, jako rojalistki.
— Chwilkę tylko — rzekła Nanona, kładąc palec na ustach.
— Co takiego?
— Mówisz, że jestem nienawidzoną przez bordejczyków?
— Więcej nawet, bo brzydzą się tobą.
— Doprawdy?... — rzekła Nanona z uśmiechem zamyślenia, w którym radość się przebijała.
— Nie myślałem, żeby ci to tak przyjemnem było.
Taż, masz rację!... — mówiła Nanona prawie do siebie. — Ani Canolles, ani ty, mój bracie, nie zasługujecie na ich nienawiść. Czekaj, czekaj.
Wstała, zarzuciła na siebie długi jedwabny płaszcz i usiadłszy przy stole, pisała coś spiesznie.
— Weź to — rzekła pieczętując list — biegnij sam, bez żołnierzy, bez żadnej eskorty do Bordeaux; znajdziesz w stajni wierzchowca, na którym całą drogę odbyć możesz w jednej godzinie. Jedź tak spiesznie, jak tylko siły ci dozwolą, oddaj ten list księżnej, a Canolles będzie ocalony
Cauvignac patrzył na siostrę z podziwieniem, ale znając szybkość pomysłów i głęboki jej rozum, nie tracił czasu na rozważanie, dosiadł konia i w przeciągu pół godziny zrobił więcej, niż połowę drogi.
Tymczasem Nanona, widząc go z okna odjeżdżającego uklękła, pomodliła się krótko, wstała, zamknęła złoto i wszystkie swe kosztowności do kufra, kazała zaprządz karetę i z pomocą Finetty ubrała się jak tylko można najstaranniej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.