Wojna kobieca/Podziemia/Rozdział XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Podziemia
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXI.

Podczas kiedy pospólstwo Bordeaux włóczyło po ulicach ciało nieszczęśliwego Canollesa, kiedy książę de la Rockefoucault powrócił, aby pochlebiać dumie księżnej mówiąc jej, iż dowiodła, że jest równie potężną, jak sama królowa, kiedy Cauvignac wyjeżdżał za bramy miasta z Barrabasem, sądząc, że już nie ma potrzeby dalej rozciągać swego posłannictwa, kareta ciągniona przez cztery konie całe spienione i bez tchu prawie, zatrzymała się na brzegu Girondy naprzeciw Bordeaux, między wioską de Belcroix a Bastide.
Gdy kareta stanęła, laufer, który konno za nią cwałował, zeskoczył z konia i otworzył drzwiczki; młoda kobieta wysiadła pospiesznie, spojrzała na niebo, jakby łuną od pożaru zaczerwienione i z chciwością słuchała oddalonych hałasów i krzyków.
— Pewną jesteś — rzekła do swej służącej, która z nią wysiadała — żeśmy przez nikogo nie były ścigane?
— Jestem najpewniejszą, pani — odpowiedziała służąca — dwaj masztalerze, którzy z rozkazu pani z daleka za nami jechali, złączyli się z karetą, i mówią, że nic a nic nie widzieli, ani słyszeli.
— I nic nie widzisz?
— Widzę blask, jakby od pożaru.
— To pochodnie.
— Tak pani, tak, poruszają się w różne strony. Czy słyszy pani, hałas się powiększa, a krzyki już ledwie rozróżnić się dają.
— O! mój Boże! — wyjąkała młoda kobieta, padając na kolana — mój Boże! mój Boże!
Nagle, przy świetle błyskawic zdawało jej się, że widzi plac próżny.
— O, nie mam sił czekać dłużej — zawołała z rozpaczą. — Do Bordeaux, do Bordeaux!
Nagle dał się słyszeć tętent koni, coraz się przybliżający.
— A! — krzyknęła — na koniec oni! Bądź zdrowa, Finetto! Oddal się, ja muszę jechać sama. Lombard, weź ją na siodło i zostaw w karecie wszystko.
— Co pani chcesz uczynić? — zawołała przerażona pokojówka.
— Bądź zdrowa Finetto, bądź zdrowa!
— O, nie czyń tego, pani, oni cię zabiją!
— No i cóż stąd?... A po cóż, myślisz, ja chcę się tam udać?
— O, pani, Lombard, na pomoc! nie dozwólmy pani...
— Cicho, Finetto, mówię ci oddal się! Pamiętałam o tobie, bądź spokojną, nie chcę, aby ci się co złego przytrafiło. Bądź posłuszną, zbliżają się... Otóż oni!
W samej rzeczy jeździec na koniu, przybiega, za nim spieszy drugi, nieco w oddaleniu.
— Cauvignac!... — krzyknęła Nanona. — A cóż, czy się zgadzają?... Czekają na mnie?... Jedźmy!
Ale w miejsce odpowiedzi, Cauvignac zeskakuje z konia,
Ale w miejsce odpowiedzi, Cauvignac zeskakuje z konia, porywa Nanonę na ręce, składa ją w karecie, każe siadać obok niej Finecie i Lombardowi, zamyka drzwiczki i wskakuje na konia.
Nanona krzyczy i usiłuje uwolnić się od trzymających ją w karecie Finetty i Lombarda.
— Nie puszczajcie jej — rzekł Cauvignac — za nic w świecie nie puszczajcie jej, Barrabas, pilnuj drzwiczek z drugiej strony karety, a ty — obracając się ku woźnicy— pędź w najtęższym galopie; jeżeli zwolnisz, w łeb ci wypalę!
Te rozkazy tak gwałtowne, w przestrach wprawiły służących.
W samej rzeczy, w oddaleniu słyszeć się dawał coraz zbliżający się tętent koni.
Woźnica z głosu Cauvignaca domyśla, że jakieś wielkie niebezpieczeństwo im zagraża, gwałtownie więc porywa za lejce.
— Do Bordeaux! do Bordeaux — woła Nanona z głębi karety.
— Do Libournu! słyszysz, do kroćset djabłów! — krzyczy Cauvignac.
I ciężka kareta porusza się nareszcie, następnie pędzi z przerażającą szybkością.
Cauvignac minął drzwi karety, dostał się przed konie pędzi już po gościńcu jak wicher, a koń jego znaczy ślad swój iskrami.
— Do mnie, Ferguzon, do mnie! — krzyczy pełnym głosem.
Wtem, słyszy goniących za sobą, z coraz głośniejszemi okrzykami.
Dwa, czy trzy wystrzały rozległy się za uciekającymi ale z przodu gradem innych na nie odpowiedziano.
Powóz się zatrzymuje; dwa konie padają z utrudzenia trzeci przeszyty kulą.
Cauvignac łączy się z oddziałem Ferguzona i z rozpaczą naciera na orszak pana de la Rochefoucault.
Bordejczycy niezdolni oprzeć się trzykroć przewyższającej sile, cofają się w nieładzie.
Cauvignac zostaje ze służącym obok Nanony leżącej bez zmysłów.
Szczęściem znajdowali się tylko o sto kroków od wsi Carbonblanc.
Cauvignac niesie Nanonę na rękach, aż do pierwszego domu na przedmieściu; tam, dawszy rozkaz, aby przyprowadzono karetę, składa siostrę na łóżko i wciska w konwulsyjnie ściśniętą jej dłoń jakiś przedmiot, którego Finetta rozpoznać nie potrafiła.
Nazajutrz, Nanona przebudzając się ze snu okropnego podnosi rękę i czuje coś miękkiego, jak jedwab, wonnego, jak kwiaty, dotyka się jej ust bladych.
Był to promień włosów Canollesa, który Cauvignac z narażeniem własnego życia zdobył na bordejczykach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.