Wojna kobieca/Podziemia/Rozdział XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Podziemia
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXII.

Pani de Cambes, wycieńczona i w silnej gorączce przez osiem dni i nocy, nie opuszczała łózka, na które zniesiono ją już bez przytomności.
Liczni odwiedzający oblegali drzwi domu pani de Cambes, ale wierny koniuszy surowo przykazywał nie wpuszczać nikogo: raz że był przekonany, iż każda wizyta sprawiłaby przykrość wicehrabinie, a po wtóre, szanował rozkaz lekarza, który zalecił pani de Cambes unikać silnego wzruszenia.
Każdego rana, Lenet, troskliwy o Klarę, przychodził chcąc ją widzieć, lecz równie, jak inni, nigdy nie był przyjętym. Księżna także, w dniu, w którym oddała wizytę matce biednego Richona, przybyła z wielkim swoim orszakiem do pani de Cambes, lecz Pompée z głębokiem uszanowaniem oświadczył jej, że musi być posłusznym rozkazowi jaki odebrał, że od niego odstąpić nie może dla nikogo że wszyscy mężczyźni, nawet generałowie i książęta wszystkie damy, nawet księżne, muszą uledz temu przykazowi, a szczególniej też pani de Condeé, zważając, że po tem, co zaszło, wizyta jej mogłaby spowodować gwałtowne wstrząśnienie dla chorej.
Księżna, która dopełniła tylko, albo też której zdawało się, że dopełniała obowiązku, a w duszy pragnęła oddalić się jak najspieszniej, żadnej nie zrobiła uwagi i odjechała z całym swoim orszakiem.
Dziewiątego dnia Klara odzyskała przytomność; uważano, że podczas tego gorączkowego obłąkania, które trwało osiem dni i nocy, nie przestawała płakać, chociaż zazwyczaj gorączka wysusza łzy.
Dziewiątego dnia, jakeśmy powiedzieli, w chwili, kiedy się tego najmniej spodziewano i kiedy już zwątpienie opanowało wszystkich, przytomność wróciła nagle, jakby cudem i łzy płynąć przestały.
Potem nagle, nie troszcząc się czy siły jej odpowiedzą postanowieniu, zawołała:
— Niech mnie ubiorą.
Pompée, zakłopotany wyszedł, cofając się.
Niestety! twarz jej, dawniej różowa i zaokrąglona, powlokła bladość i chudość umierających; ręka jej, zawsze piękna i kształtna teraz była przezroczysta i biała, jak kość słoniowa; żyłki fioletowe przeglądały z poza przezroczystej skóry, oznaka wycieńczenia wskutek długich cierpień.
Suknie, które wczoraj prawie z niej zdjęto, bo dla niej te osiem dni i nocy były jedną nocą tylko, te suknie, które tak pięknie rysowały kibić jej wspaniałą, teraz w szerokich i długich fałdach po niej spływały.
Ubrano ją jak sobie życzyła, ale ubieranie to trwało długo, bo trzy razy ledwie nie zemdlała na rękach swych kobiet.
Kiedy już była ubraną, zbliżyła się do okna, ale nagle cofnęła się, jak gdyby widok nieba i miasta przerażał ją usiadła przy stole, kazała podać sobie pióro i atrament i napisała do księżnej, prosząc o łaskawe posłuchanie.
Wiadomość o tych niespodziewanych odwiedzinach Klary, sprawiła wielkie wrażenie na małym dworze księżnej; oficerowie, damy honorowe, dworzanie, napełnili gabinet pani de Condé, nie mogąc wierzyć zapowiedzianej wizycie bo dniem wprzódy wiadomo było, iż życie pani de Cambes było w niebezpieczeństwie.
Nagle oznajmiono przybycie wicehrabiny.
Na widok tej twarzy, żółtą bladością okrytej, jak marmur zimnej i nieporuszonej, której oczy, wpadłe i okolone ciemną pręgą, jedną tylko iskrą błyszczały, ostatnim odblaskiem łez przez nią wylanych, szmer boleści dał się słyszeć w salonie księżnej.
Klara zdawała się nie uważać na to bynajmniej.
Lenet, wzruszony głęboko, postąpił na spotkanie i podał jej rękę, ale ona nie podając mu swojej, oddała ukłon pełen godności pani de Condé i postąpiła ku niej, przechodząc całą długość sali krokiem pewnym, chociaż tak była bladą, że za każdym krokiem zdawało się, że upadnie.
Księżna, bardzo wzruszona i sama także blada, patrzyła się na na zbliżającą Klarę z uczuciem bardzo podobnem do przestrachu, nie mając siły ukryć tego.
— Pani — rzekła wicehrabina głosem poważnym — błagam Waszą książęcą mość o posłuchanie, któreś łaskawie udzielić mi raczyła, a to dla zapytania się wobec wszystkich tu zgromadzonych, czy od czasu, jak mam zaszczyt nieść jej moje usługi, byłaś zadowoloną z mojej wierności i poświęcenia?
Księżna podniosła chustkę do ust i odpowiedziała, jąkając się:
— O, bez wątpienia, droga wicehrabino, w każdej okoliczności tylko pochwal godną byłaś i nieraz starałam się dowieść ci mojej wdzięczności.
— To świadectwo bardzo drogiem jest dla mnie — odpowiedziała wicehrabina — bo upoważnia mnie do błagania Waszej książęcej mości o uwolnienie od obowiązków, jakie przy niej zajmowałam.
Klara ukłoniła się z uszanowaniem i milczała.
Widać było na wszystkich twarzach wstyd, wyrzut sumienia, lub boleść.
— Dlaczegóż chcesz mnie opuścić? — powtórzyła księżna.
— Mało już mi dni do życia pozostaje — odpowiedziała wicehrabina — a tę resztę dni moich chciałabym poświęcić Bogu.
— Klaro, droga Klaro! — zawołała księżna — zastanów się jednak...
— Pani — przerwała wicehrabina — o dwie jeszcze łaski chcę cię prosić, mogęż mieć nadzieję, że mi je udzielić raczysz?
— O, mów, mów!... — zawołała pani de Condé — będę bardzo szczęśliwą, jeżeli potrafię coś dla ciebie uczynić.
— Pierwsza łaska: ustąpienie mi opactwa św. Redegondy, które jest wakujące od śmierci pani de Montivy.
— Opactwo dla ciebie?... Co ci się dzieje, moje dziecię?
— Drugą łaskę — mówiła Klara z lekkiem drżeniem w głosie — wyświadczysz mi pani, dozwalając pochować w mojem dziedzictwie ciało mojego narzeczonego, pana barona Raoula de Canolles, zamordowanego przez mieszkańców Bordeaux.
Księżna odwróciła się, przyciskając drżącą ręką serce, które biło gwałtownie. Książę de la Rochefoucault zbladł.
— Wasza książęca mość nie odpowiadasz? — rzekła Klara — czy odmawiasz? Ja może wymagam za wiele?
Pani de Condé zaledwie miała siłę poruszyć głową na znak przyzwolenia i padła zemdlona na krzesło.
Klara odwróciła się jak posąg, zrobiono jej miejsce i przeszła niewzruszona z głową wzniesioną, obok wszystkich, którzy, ze czcią prawie religijną, pochylili przed nią głowy.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Co postanawia Wasza książęca mość? — zapytała margrabina de Tourville pani de Condé, skoro ta przyszła do przytomności.
— Niech posłusznie wypełnią życzenia pani de Cambes i niech ją błagają, by nam przebaczyła.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.