Wojna kobieca/Wicehrabina de Cambes/Rozdział I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Wicehrabina de Cambes
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WICEHRABINA DE CAMBES.
ROZDZIAŁ I.

Nazajutrz znajdowano się już w bliskości Bordeaux; po wielu naradach szło w końcu o to, jak wjechać do miasta.
Książęta z armją znajdowali się o dziesięć mil; można więc było spróbować wjechać spokojnie, albo też siłą.
Najważniejszą rzeczą było wiedzieć, co jest lepiej: czy rozkazywać w Bordeaux, czy też posłusznym być parlamentowi.
Księżna zwołała nową radę, składającą się z margrabiny de Tourville, z Klary, dam honorowych i Leneta.
Margrabina, znając dobrze swego przeciwnika, szczerze nalegała, aby go nie dopuszczono do rady; a to z powodu, że ta wojna była kobiecą, mężczyźni zatem tylko na polach bitwy działać powinni.
Księżna sprzeciwiła się temu, oświadczając, że Lenet został jej narzucony przez męża, a zatem nie może go wyłączać z izby obrad, gdzie wreszcie obecność jego nie ma żadnej wagi; bowiem już naprzód postanowiono, że wolno mu będzie mówić ile mu się podoba, lecz go nigdy słuchać nie będą.
Ostrożność margrabiny de Tourville nie była wcale bezzasadną; przez dwa dni bowiem podróży, tak zdołała zawrócić głowę księżnej swemi wojowniczemi myślami, do czego księżna już oddawna bardzo była skłonną, że obawiała się, aby Lenet nie zniszczył jej dzieła, dokonanego z taką pracą.
W istocie, skoro rada się zebrała, margrabina przedstawiła swój plan, którego celem było, przyzwać potajemnie książąt i armję; dostać, czy prośbą, czy też siłą, pewną liczbę łódek, i wpłynąć do Bordeaux w pośród okrzyków:
„Do nas, bordejczycy! Niech żyje Condé!... Precz z Mazarinim!“
Tym sposobem wjazd księżnej stawał się istnym wjazdem tryumfalnym, a margrabina de Tourville, bocznemi drogami wracała do swego ulubionego marzenia; wziąć Bordeaux siłą i przestraszyć królową armją, która tylko na próbę miasta opanowywa.
Lenet przez cały czas objawienia projektu skinieniem głowy wszystko potwierdzał, przerywając mowę margrabiny wykrzyknikami podziwu; potem gdy ta mówić przestała:
— I To jest niezrównane, margrabino!... — zawołał. — Teraz racz nam pani wyjawić zakończenie.
— Rzecz to najłatwiejsza; w dwóch słowach je opowiem — mówiła dalej tryumfująca staruszka, ożywiając się ogniem własnej mowy. — Wśród gradu kul, dźwięku dzwonów, krzyku narodu, słabe kobiety bez bojaźni spełniają swe zaszczytne posłannictwo: dziecko na rękach matki błagać będzie parlament o opiekę. Ten widok rozrzewniający, wzruszy najtwardsze dusze... Tym sposobem w połowie zwyciężymy siłą, w połowie zaś słusznością sprawy; co jak sądzę, jest głównym celem Jej książęcej mości...
Zakończenie zrobiło jeszcze większe niż sama mowa wrażenie; wszvscy byli w uniesieniu, w największem zaś sama księżna; Klara zgadzała się z nią, gdyż chciała koniecznie jechać na wyspę Saint-George.
Sam nawet Lenet zachwycony wstał, a wziąwszy rękę margrabiny de Tourville, ścisnął ją z uszanowaniem i czułością, i rzekł:
— Pani. gdybym nie znał twego rozumu, gdybym nie wiedział, jak pani pojmujesz, czy to instynktem, czy też przez naukę, to ważne polityczne i wojenne pytanie, które nas teraz zajmuje, dawnobym już oddał hołd najpożyteczniejszei doradczyni Jej książęcej mości...
— Nieprawdaż, Lenet — spytała księżna — plan jest doskonały? Takie było i moje zdanie. Vialas, czemprędzej przypasać księciu d‘Enghien małą szpadę, którą umyślnie kazałam mu zrobić: również wdziać nań kask i zbroję.
— Śpiesz się, Vialas! lecz przedewszystkiem pozwól mi pani, słówko tylko powiedzieć — przerwał Lenet.
Margrabina de Tourville, zaczynająca już tryumfować, nagle sposępniała.
— No, mów!... — rzekła księżna — cóż tam znowu?
— Nic, pani: nigdy bowiem jeszcze nie przedstawiono planu, któryby tak jak ten zgadzał się z charakterem Waszej książęcej mości.
Słowa te napuszyły znowu margrabinę; na usta zaś księżnej, gniewać się już zaczynającej, uśmiech sprowadziły.
— Lecz, pani — mówił dalej Lenet, śledząc wzrokiem wpływ tego strasznego „lecz“ na twarzy swej rywalki — zgadzając się z zadowoleniem na spełnienie tego planu, jedynego co nam przystoi, ośmielę się jednak zaprojektować zmianę maleńką...
Margrabina z nieukontentowaniem odwróciła się. sposobiąc się do obrony.
Księżna brwi zmarszczyła.
Lenet skłonił się i tak mówił dalej:
— Dźwięki dzwonów, krzyki narodu, rodzą we mnie radość, której wyrazić nie mogę. „Lecz" niezupełnie jestem spokojny co do tego gradu kul, o którym mówiła pani margrabina.
Margrabina wyprostowała się, przyjmując wojenną postawę.
Lenet skłonił się jeszcze głębiej i zniżywszy głos, tak mówił:
— Rozumie się, że rozczulający byłby to widok, widzieć kobietę i jej dziecię spokojnych wśród takiej burzy, która zazwyczaj nawet mężczyzn przeraża. Lecz obawiam się, aby jedna z tych kul nierozsądnych, uderzając na ślepo, nie przeważyła sprawy na korzyść Mazariniego i nie zepsuła naszego planu, tak doskonałego wreszcie. Jestem zupełnie zdania, tak wymownie przez margrabinę de Tourville objawionego, że księżna powinna utorować sobie do parlamentu drogę, lecz nie orężem, a prośbą. Nakoniec sądzę, że więcej godnem będzie pochwały, wzruszyć najtwardsze dusze, niż zwyciężyć nieustraszone serca. Dodam jeszcze, że nasz wstęp do Bordeaux zbyt jest niepewny, zwłaszcza jeśli zechcemy walczyć...
— Wasza książęca mość zobaczysz — powiedziała margrabina — że pan Lenet podług zwyczaju zniszczy mój plan, a następnie swój przedstawi.
— Ja!... — zawołał Lenet; a tymczasem księżna uspakajała margrabinę uśmiechem i spojrzeniem... — Ta mam zniszczyć twój plan, pani, ja, twój najżarliwszy zwolennik... O! nie! nie!... Lecz ja wiem, że z Blaye przyjechał do Bordeaux oficer wojsk królewskich, nazwiskiem Dalvimar, któremu polecono wzburzyć naród przeciwko Jej książęcej mości. Wiem i to, że Mazarini skończy wojnę odrazu, jeśli się tylko dogodna sposobność wydarzy. Otóż to dlatego obawiam się tego gradu kul, o którym dopiero mówiła pani margrabina, pomiędzy niemi szczególniej tych kul wyrachowanie uderzających, daleko straszniejszych od tych co na ślepo rażą.
— Pan zawsze wiesz wszystko, panie Lenet — odpowiedziała margrabina drżącym głosem:
— Jednakowoż piękna byłaby to rzecz, taka gorąca utarczka — odezwał się wstając, kapitan przybocznej gwardji, stary żołnierz, ufający tylko swej szpadzie.
Lenet udeptał go w nogę, spojrzawszy nań z przyjaznym uśmiechem.
— Tak, kapitanie — rzekł — lecz zapewne rozumiesz także, że życie księcia d’Enghien jest niezbędne dla naszej sprawy, i że jeśliby ten nieszczęściem został wzięty do niewoli lub zabity, w takim razie, tracimy w nim jeszcze rzeczywistego generalissimusa armji książąt.
Kapitan gwardji pojął, że ten tytuł generalissimusa, dany pozornie siedmioletniemu dziecku, przemienia jego starego sługę, w istotnego przywódcę wojsk, odrzucił więc swą pierwszą myśl, za głupstwo ją uważając i żywo zdanie Leneta popierać zaczął.
Tymczasem margrabina zwróciła się do księżnej i cicha z nią zawiązała rozmowę.
Lenet pojął, że jeszcze jednę utarczkę będzie miał do wytrzymania.
W rzeczy samej, księżna, zwróciwszy się ku niemu powiedziała:
— Dziwna to rzecz, doprawdy... zniszczyć z taką gorliwością wszystko co było tak dobrze ułożone.

— Wasza książęca mość mylisz się — odrzekł Lenet — nie niszczę nic ze szczególna gorliwością przeciwnie, staram się wszystko naprawiać. Jeśli pomimo mych uwag. Wasza książęca mość chcesz narażać na niebezpieczeństwo życie swe i swego syna, wasza wola: a my
Żołnierz wydał okrzyk i upadł w fosę...
wszyscy wraz z tobą pani umrzeć gotowi jesteśmy; wszak nad to nie ma nic łatwiejszego do wykonania. Lecz jeśli chcemy wygranej pomimo usiłowań Mazariniego, królowej, parlamentów, Nanony de Lartigues, pomimo wreszcie wszystkich przeszkód, złączonych z niemocą naszego położenia, sądzę, że nic nam czynić nie pozostaje, jak:

— Panie — zawołała gwałtownie margrabina, pochwyciwszy ostatnie słowa Leneta — niema tam wcale niemocy, gdzie brzmi nazwisko Kondeuszów z jednej, a dwa tysiące rycerzy z pod Rocroy, Nordingen i Lens, z drugiej strony; a jeśli i tak jeszcze jesteśmy słabi, to już zginęliśmy nieodwołalnie i twój plan, panie, choćby był najdoskonalszy, nie ocali nas!
— Czytałem, pani — odpowiedział spokojnie Lenet, naprzód już się ciesząc wrażeniem, jakie wywrze na słuchającej go z uwagą księżnej — czytałem, że wdowa po jednym z najznakomitszych Rzymian, za Tyberjusza, szlachetna Agrypina, której porwano męża jej Germanika, mogąc jednem słowem podnieść całą armję, wolała jednak sama jedna wejść do Brundusium w żałobie, wiodąc za ręce swe dzieci. Gdy wszyscy obecni, a było ich ze dwa miljony od Briundusium do Rzymu, ujrzeli ją bladą z zapłakanemi oczyma, ze spuszczoną głową, a dzieci jej błagające spojrzeniem o litość, wówczas sami we łzach się rozpłynęli przeklinając i grożąc ciemiężcom; i sprawa Agrypiny została wygraną nie tylko w Rzymie, ale i w całych Włoszech; nie tylko w oczach współczesnych, ale i w potomności; nie znalazła ona oporu dla łez i jęków swoich, gdy tymczasem jej miecze spotkałyby się z mieczami, kopje z kopjami. Sądzę, że wielkie jest podobieństwo między Waszą książęcą mością i Agrypiną, między księciem i Germanikiem, a nakoniec między Pizonem, ministrem-prześladowcą i trucicielem — a kardynałem Mazarini. Jeśli więc zachodzi tu jakie podobieństwo, jeśli położenie jest jednakowe, śmiem prosić Waszej książęcej mości, byś tak samo postąpiła jak uczyniła Rzymianka, gdyż według mego zdania niepodobieństwem jest, by to co tak skutecznem było wówczas i dziś nie doznało również powodzenia. — Uśmiech zadowolenia przebiegł po ustach księżnej i zapewnił Leneta o dobrym skutku, jaki mowa jego wywarła.
Margrabina de Tourville uciekła w kąt pokoju.
Wicehrabina de Cambes, znajdując w Lenecie przyjaciela, popierała jego zdanie; kapitan płakał jak dziecko, a mały książę d‘Enghien zawołał: — Mamo! Będziesz mnie trzymała za rękę i ubierzesz się w żałobę?
— Tak, mój synu — odpowiedziała księżna — wiesz, żem zawsze miała zamiar przedstawić się Bordejczykom w ubraniu żałobnem...
— Tem lepiej nawet, bo czarny kolor bardzo do twarzy Waszej książęcej mości — rzekła Klara po cichu.
— Czemuż tak cicho — odezwała się księżna — margrabina głośno to powtarzać będzie.
Program wjazdu do Bordeaux ułożono podług projektu ostrożnego Leneta.
Damy dworskie odebrały rozkaz przygotowania się.
Młodego księcia ubrano w białą suknię, obszytą czarnymi galonami — i w kapelusz, białemi i czarnemi piórami ozdobiony.
Księżna, naśladując Agrypinę, ubrała się z wyszukaną prostotą w czarną suknię bez ozdób, bez brylantów.
Lenet, kierując całą uroczystością, używał wszelkich środków, by ją jak najwspanialszą uczynić.
Dom, który zamieszkiwał o dwie mile od Bordeaux, ciągle napełniony był stronnikami księżnej, chcącymi dowiedzieć się jaki rodzaj przyjęcia nad inne przekłada:
Lenet, jako dyrektor ówczesnych teatrów, doradził im użyć do tego kwiatów, okrzyków radości i dzwonów a chcąc również zadowolnić margrabinę de Tourville, zaprojektował na powitanie księżnej kilka armatnich wystrzałów.
Nazajutrz 31-go maja, na wezwanie parlamentu, księżna udała się w drogę.
Niejaki Lavie, generalny adwokat przy parlamencie i zaciekły stronnik Mazariniego, w przeddzień jeszcze kazał pozamykać bramy, chcąc zatamować wjazd księżnej do miasta; lecz przeciw niemu działali stronnicy Kondeuszów; to też rano zebrał się naród i przy okrzykach: Niech żyje księżna! „Niech żyje książę d‘Enghien!“ siekierami wywalili bramy.
Takim sposobem nic nie stawało na przeszkodzie temu triumfalnemu wjazdowi.
Spostrzegacz zauważyłby w tych dwóch wypadkach wpływ przywódców dwóch stronnictw, rozdzielających miasto:
Lavie odbierał rozkazy wprost od księcia d‘Epernon, narodem zaś kierowały sprężyny, które w ruch wprawiał Lenet.
Ledwo tylko księżna przekroczyła bramy miasta, rozpoczęła się natychmiast przygotowana oddawna scena w olbrzymich rozmiarach.
Stojące w porcie okręty przywitały ją armatniemi wystrzały, na które armaty miejskie równem odpowiedziały echem.
Kwiaty spadały z okien, lub w girlandach po ulicach się snuły, tak że bruk niemi pokryty, a powietrze wonią ich przejęte było.
Trzydzieści tysięcy mieszkańców, różnej płci i wieku, wydawało nieustanne okrzyki, a zapał ich wzrastał jeszcze co chwila, podżegany współczuciem dla księżnej i jej syna i nienawiścią, jaką tchnęli ku Mazarimiemu.
Wreszcie mały książę d‘Enghien, najlepiej ze wszystkich rolę swą odegrał.
Księżna nie chciała go prowadzić za rękę, raz z obawy by się nie utrudził, i by go nie zasypano kwiatami.
Jeden więc z dworzan niósł księcia, który, mając ręce swobodne, zasyłał na lewo i prawo pocałowania, i z wdziękiem na wszystkie strony kłaniał się swym kapeluszem z piórami.
Mieszkańcy Bardeaux łatwo się zapalają: kobiety uwielbiały to piękne dziecię płaczące; starsi urzędnicy podziwiali wyrazy małego mówcy, które tak brzmiały: „Panowie! kardynał zabrał mi ojca; zastąpcie mi go więc“.
Napróżno stronicy Mazariniego opór stawiać chcieli.
Kułaki, kamienie, a nawet halabardy nakazały im spokojność i radzi nie radzi musieli ustąpić zwycięzcom.
Wicehrabina de Cambes, blada i zasępiona, postępowała za księżną i wszystkich spojrzenia na siebie zwracała.
Rozmyślała ona nad tem zwycięstwem nie bez pewnego smutku i obawy, aby dzisiejsze powodzenie nie pokryło zapomnieniem wczorajszego postanowienia.
Idąc w tłumie, popychana od narodu, obsypywana kwiatami, obawiała się być poniesioną w tryumfie wraz z księżną, księciem d‘Enghien i ich orszakiem — jak już niektóre głosy słyszeć się z tem dały.
Wtem spostrzegła Leneta, który, zauważywszy jej wzruszenie, podał jej rękę i odprowadził do powozu.
Wówczas odpowiadając na swą własną myśl, tak się doń odezwała:
— A! jak jesteś szczęśliwy, panie Lenet. Zawsze we wszystkiem zniewalasz przyjmować swoje rady, które zawsze są wykonywane. Prawda — dodała — że są one nieporównane i korzystnie jest słuchać ich...
— Zdaje mi się — odpowiedział Lenet — że i pani na swoją uskarżać się nie masz powodu; bowiem rada jakąś mi pani podała, została przyjęta.
— Jak to?
— Przecież postanowiono, że pani pojedziesz na wyspę Saint-George.
— Lecz kiedy?
— Choćby jutro, jeśli mi pani obiecujesz niepowodzenie.
— Bądź pan aż nadto o to spokojny; obawiam się sama czy nie ziszczą się pańskie domniemania.
— Tem lepiej.
— Wytłomacz się pan, gdyż tego nie pojmuję.
— Konieczny nam jest opór fortecy Saint-George; tym bowiem tylko sposobem, mieszkańcy Bordeaux przyjmą naszych książąt i armję, która niezbędną nam jest w teraźniejszem naszem położeniu.
— Bezwątpienia — odpowiedziała Klara — chociaż nie jestem obznajmioną ze sztuką wojenną jak margrabina de Tourville, zdaje mi się jednak, że nie atakuje się fortecy, nie wezwawszy jej pierwej do poddania się.
— W tem masz pani zupełną słuszność.
— A więc poślą kogoś dla czynienia układów na wyspę Saint-George?
— Niewątpliwie.
— Proszę więc, by mnie w tym celu posłano.
Lenet osłupiał.
— Ciebie, pani — zawołał. — To już chyba wszystkie nasze damy przekształciły się na amazonki?
— Dozwól mi pan wykonać ten zamiar.
— Masz pani słuszność; najgorsze jakie nas spotkać może, jest to, że pani weźmiesz Saint-George.
— A więc, zgoda?
— Zgoda.
— Lecz uczyń mi pan jedną obietnicę
— Jaką?
— Żeby nikt nie wiedział nazwiska parlamentarza, chyba w razie, jeśli pomyślnym skutkiem poselstwo to uwieńczonem zostanie.
— Zgadzam się i na to — rzekł Lenet, rękę podając Klarze.
— Kiedyż mam wyjechać?
— Kiedy pani zechcesz.
— Jutro.
— Dobrze, niech i tak będzie.
— Dobrze. Oto księżna wchodzi z synem na taras prezydenta de Lalasne. Moją cząstkę triumfu zostawiam margrabinie de Tourville. Wytłomacz mnie pan przed Jej książęcą mością; powiedz, żem nagle zasłabła. A teraz każ mnie odwieźć do mieszkania dla mnie przygotowanego; muszę poczynić przygotowania do odjazdu i zastanowić się nad danem mi poleceniem, które mnie niepokoi, tem więcej, że posłannictwo w podobnym rodzaju, pierwszy raz dopiero spełniać będę; a wszystko na tym świecie, jak mówią, od pierwszego zależy wystąpienia.
— O co teraz — rzekł Lenet — to nie dziwię się wcale że książę de la Rochefoucault o mało ci nie sprzeniewierzył się księżnej de Longueville dla ciebie, pani; pani bowiem w niektórych okolicznościach przewyższasz ją.
— Być może — odpowiedziała — i choć w części pańską grzeczność przyznaję; śmiem go prosić, abyś, jeśli masz jaką moc nad księciem de la Rochefoucault, ustalił go w jego pierwszej miłości, druga bowiem zatrważa mnie!
— Postaramy się o to — rzekł Lenet z uśmiechem — dziś w wieczór dam pani instrukcje.
— Zgadzasz się więc pan, abym wzięła Saint-George?
— Muszę się zgodzić, kiedy sobie pani tego życzysz.
— A książęta i armja?
— Mam w kieszeni środek, aby ich tu sprowadzić.
Przy tych słowach Lenet grzecznie się jej skłoniwszy, dał woźnicy adres mieszkania wicehrabiney de Cambes i pośpieszył połączyć się z księżną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.