Wojna kobieca/Wicehrabina de Cambes/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Wicehrabina de Cambes
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.

Rozstawszy się z wicehrabiną de Cambes, Canolles powrócił do swej sypialni.
W pośrodku pokoju, stała Nanona, blada i — skamieniała prawie.
Canolles przystąpił do niej ze smutnym uśmiechem; w miarę, jak zbliżał się. Nanona zginała kolana; on podał jej rękę, a ona do nóg jego upadła.
— Wybacz — zawołała — wybacz mi Canollesie. To ja cię tu sprowadziłam, ja na ciebie włożyłam ten trudny i niebezpieczny obowiązek. Jestem egoistką, jam tylko swoje szczęście na uwadze miała. Opuszczaj mnie, odjeżdżaj!
Canolles lekko ją podniósł.
— Ja opuścić ciebie — rzekł. — O!... nigdy, Nanono, nigdy; jesteś święta dla mnie, poprzysiągłem opiekować się tobą, bronić cię, ocalić; ocalę więc, lub zginę!
— Szczerze to mówisz, Canollesie, bez wahania, bez żalu?...
— O tak — odpowiedział Canolles z uśmiechem.
— Dziękuję ci mój dobry i szlachetny przyjacielu, dziękuję. Teraz, życie, do którego tak wielką przywiązywałam cenę, to życie gotowam poświęcić dla ciebie. Obiecuję ci pieniądze, a czyż moje skarby nie należą do ciebie? Ukazuję ci miłość, lecz czyż która w świecie kobieta silniej odemnie kochać cię może? Przyrzekają ci wyższy stopień!... czyż ja ci go wyjednać nie zdołam? Lecz posłuchaj mnie... Wkrótce atakować cię będą, najmijmy więc żołnierzy, kupmy amunicji i broni, zbierzmy nasze siły i brońmy się. Ja walczyć będę za m oją miłość, ty z, a swój honor. Pobijesz ich, mój waleczny Canolles, a królowa w tedy policzyć cię będzie zniewoloną do najwaleczniejszych swej armji rycerzy; otoczy cię bogactwem i zaszczytami. A skoro będziesz sławny i bogaty, możesz mnie wtedy porzucić, bo wówczas zostaną mi wspomnienia, co mnie pocieszać będą.
I, mówiąc to, Nanona, wzrokiem pełnym miłości spoglądała na Canolles, oczekując odpowiedzi.
Lecz Canolles smutnie opuścił głowę.
— Nanono — rzekł — nigdy nic nie stracisz, nikt nigdy nie poważy się obrazić ciebie, dopóki ja na tej wyspie Saint-George żyć będę. Uspokój się więc, gdyż żadnego niebezpieczeństwa obawiać się nie masz powodu.
— Dziękuję — odpowiedziała — chociaż zupełnie nie o to prosiłam.
Potem zaś cicho dodała.
— Niestety!... zginęłam!... Już mnie nie kocha!...
Canolles dojrzał ogniste spojrzenie Nanony świecące jak błyskawica, tę straszną bladość chwilową, co tak żywą boleść znamionuje.
— Ha!... będę więc wspaniałomyślnym do końca — pomyślał w duchu — by się później podłym nie okazać...
Głośno zaś dodał:
— Chodź, Nanono, chodź przyjaciółko moja; zarzuć na siebie płaszcz i kapelusz męski, a nocne powietrze orzeźwi cię. Wkrótce atakować mnie będą; muszę twierdzę obejrzeć.
Nanona, uniesiona radością, ubrała się jak radził Canolles i pospieszyła za nim.
Canolles bardzo był wykształcony w rzemiośle wojennem. Dzieckiem prawie wszedłszy do służby, ciągle się w niem ćwiczył; to też obejrzał twierdzę nietylko jako komendant, ale jak znakomity strategik i inżynier.
Oficerowie, co pierwej, widząc w nim faworyta, uważali go za dworaka, w salonie tylko bój wieść mogącego, rozpytywani teraz przez dowódcę o wszelkie środki napadu i obrony, usłyszawszy nadto zdrowe w tym przedmiocie zdania, zmuszeni byli młodego a wesołego barona za doświadczonego uznać wojownika; najstarsi nawet weterani, z uszanowaniem o tym przedmiocie z nim mówili.
Jedną tylko rzecz mieli mu do zarzucenia; słodki głos, jakim wydawał rozkazy i nadzwyczajną grzeczność, skoro o coś zapytywał.
Obawiali się, by uprzejmość nie była maską słabości charakteru.
Ponieważ każdy przewidywał bliskość niebezpieczeństwa, rozkazy więc komendanta z akuratną spełniane były szybkością, co dało mu równie dobre o swych podwładnych wyobrażenie.
Tegoż samego dnia przybyła do twierdzy rota saperów. Canolles rozdał roboty, które natychmiast rozpoczęto.
Napróżno Nanona starała się odwieść go od zamiaru przepędzania nocy bezsennie; Canolles nie przestawał zwiedzać twierdzy, a, pożegnawszy Nanonę, do domu ją odprawił.
Potem, wysławszy na zwiady trzech czy czterech żołnierzy, których mu porucznik za najlepszych przedstawił, położył się na stosie kamieni, skąd śledził postępy roboty.
Lecz w tym samym czasie, gdy oczy Canollesa śledziły poruszenia taczek i motyk, umysł jego, oderwawszy się od przedmiotów materjalnych, spoczął nietylko na wypadkach dnia tego, lecz na wszystkich dziwnych przygodach, których został bohaterem od chwili, w której po raz pierwszy ujrzał wicehrabinę de Cambes.
Rzecz dziwna, pamięć jego dalej sięgnąć nie mogła; zdawało mu się, że od tej dopiero chwili zaczął swoje istnienie, że dotychczas żył w innym świecie, zupełnie innemi podsycany namiętnościami.
Od tej chwili, nowe w życiu zabłysło mu światło, w nowych kształtach wszystkie przedstawiając przedmioty, przy którem to świetle, biedna Nanona nielitościwie innej miłości poświęconą została, miłości w samym zarodku już gwałtownej.
To też po bolesnych rozmyślaniach, po chwilowych niebiańskich zachwytach, Canolles na tę myśl, że wicehrabina kocha go, wyznawał sam przed sobą, iż tylko uczucie obowiązku zniewala go być człowiekiem honoru i że w tem przyjaźń dla Nanomy żadnego nie miała udziału.
Biedna Nanona! Canolles uczucie swe dla niej nazywał przyjaźnią; a czyż przyjaźń w miłości nie jest już obojętnością?
Nanona czuwała także, gdyż nie mogła odważyć się zasnąć w chwili tak ważnej.
Owinąwszy się w czarną mantylę, żeby nie była spostrzeżoną, stanęła przy oknie i śledziła wzrokiem nie posępny księżyc, ślizgający się między obłokami, nie wysokie topole nocnym kołysane wiatrem, nie wspaniałą Garonnę, bałwany ku oceanowi pędzącą, nie! Nanona śledziła powolną i uciążliwą walkę, toczącą się w umyśle jej kochanka.
Widziała w tych czarnych kształtach, rysujących się na stosie kamieni, w tym niewzruszonym cieniu, odbitym od światła latami, żywe zjawisko swego szczęścia minionego.
Nanona, przedtem tak energiczna, dumna i zręczna, straciła teraz całą zręczność, dumę i energję; bo czuła dobrze, że w sercu jej kochanka nowa zrodziła się miłość.
Zabłysł dzień; dopiero ze zjawieniem się jego, Canolles powrócił do domu.
Nanona schroniła się do swego pokoju, by nie dać poznać baronowi, że całą noc czuwała.
Nasz komendant ubrał się starannie, kazał zgromadzić cały garnizon, przy dziennem świetle obejrzał wszystkie baterje, szczególniej zaś wychodzące na lewy brzeg Garonny; kazał zamknąć małą przystań łańcuchami, rozstawił na leżach armatki, zrobił przegląd garnizonu, ożywił go szlachetną przemową i powrócił do domu o dziesiątej dopiero godzinie.
Nanona czekała nań z uśmiechem na ustach; nie była to już dumna i rozkazująca Nanona, której kaprysy dreszczem przejmowały nawet księcia d‘Epernon; była to bojaźliwa kochanka, posłuszna niewolnica, która nie żądała już aby ją kochano, lecz by jej przynajmniej kochać dozwolono.
Dzień upłynął bez żadnego ważnego wypadku, jeśli tylko w to liczyć nie będziemy różnych scen dramatu rozgrywającego się w duszy Canollesa i Nanony.
Wysłani dnia poprzedzającego żołnierze na zwiady, powrócili wszyscy, a żaden z nich nie przyniósł wiadomości pewnej; dowiedzieli się tylko, że Bordeaux bardzo jest wzburzone; widocznem więc było, że się tam do czegoś przysposabiają.
W istocie, wicehrabina de Cambes, powróciwszy do miasta, ukryła w swem sercu szczegóły widzenia się z Canollesem, lecz odpowiedź jego radcy Lenet udzielić musiała.
Bordejczycy krzyczeli, żądając, aby jaknajprędzej atakowano Saint-George.
Naród ofiarował swój udział w tej wyprawie.
Dowódcy wytrzymali go, wymawiając się brakiem generała, coby mógł kierować i przewodniczyć wyprawie, a także wyćwiczonych żołnierzy, coby ją podtrzymywać mogli.
Lenet napomknął o książętach, ofiarując im armję.
Propozycja ta z zapałem przyjęta została i ci, co dnia poprzedzającego głosowali za zamknięciem bram, a tem samem za niewpuszczeniem książąt w mury Bordeaux — teraz pierwsi przyjęcia ich domagać się zaczęli.
Lenet pospieszył udzielić księżnej tę dobrą wiadomość, a księżna zwołała radę.
Klara zmyśliła znużenie, aby nie brać udziału w działaniach przeciwko Canollesowi i schroniła się do swego mieszkania, aby się wypłakać dowoli.
Lecz i tam nie mogła znaleźć spokoju, dochodziły ją bowiem przekleństwa wzburzonego pospólstwa, a wszystkie te, niemile brzmiące w jej uszach wykrzykniki, przeciwko Canollesowi były zwracane.
Na odgłos bębna, roty zebrały się, uzbrojono naród, wyprowadzono armaty z arsenału, rozdzielono ładunki.
Dwieście łódek na Garonnie gotowych było wypłynąć nocą, gdy tymczasem trzy tysiące ludzi wysłano lewym brzegiem rzeki, celem atakowania twierdzy od strony lądu.
Oddział morski miał być dowodzony przez radcę parlamentu, Espagneta, człowieka walecznego i rozumnego, wojskiem zaś lądowem kierować miał książę de la Rochefoucault, który dopiero co wszedł do miasta z dwoma tysiącami rycerzy.
Książę de Bouillon miał przybyć dopiero nazajutrz z tysiącem ludzi, o czem wiedząc, książę de la Rochefoucault starał się o ile mógł przyspieszyć atak, aby towarzysz jego nie miał w nim udziału.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.