Wycieczki pana Brouczka/Tom I/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Svatopluk Čech
Tytuł Wycieczki pana Brouczka
Wydawca Nakład "Biblioteki Romansów i Powieści"; Nakładem księgarni Teodora Paprockiego i S-ki
Data wyd. 1891
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Nitowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Ocknięcie się. — Nadzwyczajne zjawiska przyrody, których sobie pan Brouczek wytłumaczyć nie może. — Ziemia księżycem. — Fałszywa waga na księżycu. — Smutne myśli. — Nasz bohater tańczy kankana. — Dokąd dostały się kiełbaski Würfla. — Logiczne wywody pana Brouczka i efektowne zakończenie rozdziału.

Gdy szanowny obywatel Pragi przyszedł do siebie, ujrzał, że leży na dnie jakiéjś rozpadliny skalnéj. Nad sobą zobaczył pogodne niebo, usiane jasnemi gwiazdami z księżycem w kształcie sierpa. Ale sierp ten był olbrzymich rozmiarów i tak niezwykłego blasku, że pan Brouczek własnym oczom nie wierzył. Gdy je chciał nieco przetrzéć, uderzył o nie ręką dziwnie mocno; a gdy potém usiadł, zdziwił się, z jaką niezwyczajną lekkością podniosła się górna część jego ciała.
— Co się ze mną dzieje? — pomyślał ze strachem i znów obejrzał się wokoło. Nie mylił się przedtém: siedział istotnie w okrągłéj rozpadlinie, któréj dno było cokolwiek wypukłe w kształcie ostrokręgu.
Noc osłoniła przestrzeń, dającą się widziéć z rozpadliny, swoim ciemnym płaszczem; tysiące gwiazd błyszczały czarowném światłem, jak brylanty drgające rozsiane po żałobnym całunie, a między niemi rozlewał potoki światła ów dziwny półksiężyc. Pan Brouczek, jak żyje, jeszcze nie widział tak wielkiego księżyca, który prócz tego nie był ani srebrny, ani złoty, tylko — nad wszelkie spodziewanie — pstry, nadto wyglądał zupełnie tak jak globus, do połowy zasłonięty. Bohater nasz poruszył głową mimowoli a tak energicznie, że ledwie szyi nie wykręcił.
— O Boże, co się ze mną dzieje? — mówił do siebie zmieszany. — Jestem dziś jakby w innéj skórze, jakbym tysiąc dyabłów miał w ciele. Ale gdzież jestem? Niebo pełne gwiazd, a tu w téj kotlinie biały dzień... Jakże to być może? Albo i ten księżyc: kto widział kiedy tak ogromny a taki pstrokaty księżyc? Może mi się to wszystko śni tylko, a może utraciłem rozum?
Istotnie, pan Brouczek był jak w malignie. Ostatecznie wszystkie swe myśli skupił na rozwiązanie pytania: co z nim się stało, nim stracił przytomność, czy téż zapadł w sen, który się skończył takiém straszném przebudzeniem? Natężył pamięć i wkrótce uchwycił nić przewodnią: przypomniał sobie rozmowę z panem Würflem o księżycu i zatrzymanie się przed kościołem ś-go Wita. Dalsze wypadki zarysowywały się w jego umyśle bardzo niejasno i chwiejnie, jednakże udało mu się przypomniéć drogę do starych schodów zamkowych, apostrofę do księżyca, spacer po murze, spoczynek na dachu domku ogrodowego i to, co nastąpiło, nim straszny, dziwny prąd, który go porwał i uniósł w nieznane sfery eteru, pozbawił go przytomności umysłu. Teraz dopiero myśl okropna przyszła mu do głowy: czy nie był czasem mocą siły magicznéj, któréj się zawsze obawiał, przeniesiony aż na księżyc, tak uwielbiany przez niego naprzekór ziemi podczas nocnéj przechadzki?
Zbijał w duchu to dziwne przypuszczenie, témbardziéj, że nigdy nie słyszał, ani czytał, iżby księżyc podniósł kogo wyżéj nad zwykłą wysokość dachów. Zresztą, w coby się obróciła w takim razie teorya i prawo ciążenia?
— Nie, nie! — uspakajał się — to są obawy dziecinne. Wszystkiemu winno dyabelskie piwo u Würfla. Czekajcie, spojrzę na mankiety... hm, dziesięć kresek! No, tak, teraz to już wszystko jasne[1].
Jednakże położenie się nie wyjaśniało. To, co pan Brouczek miał przed oczyma, mogło być w sferze ziemskiéj wytworem chorobliwie podrażnionéj wyobraźni lub złudzenia wzrokowego; wszakże szanowny obywatel Pragi czuł, że ma głowę i zmysły zupełnie w porządku, że jest trzeźwy, że nawet, naprzekór tym dziesięciu kreskom nie doświadcza w głowie żadnego zawrotu.
— E! — zawołał i palnął się dłonią w czoło z całéj siły, jakkolwiek chciał tylko zlekka się uderzyć — to mnie objaśnić musi...
Tu sięgnął do kieszeni po książkę o księżycu, którą czytał u Würfla, ale ręka bezwiednie wpadła tam z taką werwą, że przerwała podszewkę i książka przez dziurę wyleciała na zewnątrz.
— Co, u dyabła! — zaburczał — czy mi kto do żył żywego srebra napuścił? Muszę się ciągle miéć na baczności.
Pomimo tego postanowienia palnął się zaraz w nos otwartą książką, którą chciał tylko podnieść, aby módz czytać. Gdy chciał ją odjąć, znalazła się natychmiast na kolanach — i tak na ciągłém wahaniu się książki upłynęło sporo czasu, nim zdołał umieścić ją w stosownéj do czytania odległości. Zabrał się więc znowu do czytania, ponieważ na ziemi czytał ją bardzo pobieżnie. Wkrótce dowiedział się z niéj, że na firmamencie księżycowym gwiazdy i kula lub sierp ziemi świecą i we dnie obok słońca.
Spojrzał w górę i natychmiast ujrzał na niebie i słońce, przed którém w téj chwili musiał zamknąć oczy, ponieważ blask jego był tak oślepiający, jak najmocniejsze światło elektryczne.
Nie było więc najmniejszéj wątpliwości, że pan Brouczek dostał się rzeczywiście na księżyc.
— O Boże, Boże, jakżeś mnie ukarał! — zawołał w rozpaczy. — Na księżycu! To straszne! To wszelkie wyobrażenie przechodzi. A przecież nie mogę już powątpiewać o tém. Ta więc kotlina jest widocznie jednym z tych małych kraterów, któremi tak obficie pokryta powierzchnia księżyca. A ten półksiężyc jest właśnie ziemią. Ach, Boże! ktoby mógł pomyśléć, że będę na nią patrzył z księżyca, że ona dla mnie stanie się księżycem i z wysokości będzie się niegodziwie urągała z mego nieszczęścia.
Znów począł czytać, szukając w książce jakiéj pociechy, ale gdy przeczytał, że dośrodkowa siła księżyca równa się zaledwie szóstéj części dośrodkowéj siły ziemi, że więc sześć naszych kilogramów waży na księżycu tylko jeden kilogram, odłożył książkę z głębokiém westchnieniem:
— Teraz rozumiem, đlaczegom się książką w nos uderzył — rzekł. — Podnosiłem ją z jakąż siłą, jak i na ziemi, a tymczasem jest ona tu na księżycu sześć razy lżejszą.
Nie będę daléj wyliczał całego szeregu różnych smutnych myśli i uczuć, które się w naszym bohaterze rodziły, a podam tylko epilog jego rozmowy z sobą samym:
— Siedzisz więc tu, biedaku, opuszczony i samotny, na obcym, nieznanym świecie, więcéj niż na 50,000 mil oddalony od ziemi, na którą już się nigdy w życiu nie dostaniesz! Patrz, tam daleko, daleko, w niezmierzonéj przestrzeni niebieskiéj, na tym półksiężycu dziwacznym, który jest właściwie ziemią, leży gdzieś Praga, stoi dom twój, a może w téj chwili właśnie gospodyni stuka z ranną kawą do twéj sypialni... Nie dostuka się... nie dowoła się... każe drzwi wyłamać: aż tu pościel nietknięta, po panu ani śladu... Rozpoczną się poszukiwania po mieście, domysły, śledzenia, a może i na Würfla padnie podejrzenie, że mnie zabił i wyrzucił gdzieś na okopy Jelenie... Ostatecznie przygoda moja będzie zaliczona do długiego regestru niewyjaśnionych zbrodni. W pięknym domu moim będą sobie gospodarzyli kochani krewni, od których byłem na ziemi zawsze jaknajdaléj. Pieniądze, na wspaniały mój pogrzeb przeznaczone, Bóg wie kto weźmie. Nikt mnie nie uczci nawet prostym krzyżykiem na ziemi; pamięć o mnie zaginie bez śladu! Czasem tylko może starzy przyjaciele, wracając w nocy z pod „koguta“ lub od Würfla, rzekną do siebie: „Co, tęgie dziś było piwo, prawda? Nawet i nieboszczyk Brouczek nie miałby mu nic do zarzucenia.“ I na myśl im nie przyjdzie, że biedny Brouczek skacze po kraterach księżyca, na który czasem spoglądają wzrokiem rozmarzonym...
Tu pan Brouczek zapłakał i cały poddał się rozpaczy. Po chwili jednak obudziło się w nim inne uczucie: okropny głód.
— Kamieni przecież jeść nie podobna — mówił do siebie.-— Przedewszystkiém potrzeba wyléźć z téj przeklętéj jamy i rozpatrzyć się wokoło po księżycu.
Wstał; ba, pięknie wstał! Wyskoczył, wyleciał, jak piłka gumowa, wysoko w górę. A chcąc się zbliżyć do krańca krateru, szedł takiemi szybkiemi krokami i takie śmiałe czynił piruety, jakich nie powstydziłby się nawet i Moszna[2]. Jego przyjaciele ziemscy byliby zdumieni niesłychanie, gdyby ujrzeli otyłą, przysadzistą postać poważnego właściciela trzypiętrowéj kamienicy, tańczącą zapamiętale kankana paryzkiego.
— Uf! uf! szelmowska lekkość księżycowa! — mówił nasz tancerz z musu, gdy cokolwiek okiełznał rozpasane ruchy swéj osoby. Przypomniał sobie przytém książkę; podniósł ją z ziemi i włożył do prawéj kieszeni bocznéj, gdyż lewa, jak wiemy, była rozdarta; ale w chwili, gdy ją kładł, namacał w niéj jakiś przedmiot; wyciągnął go i krzyknął z radości.
Podczas ostatniéj swéj wizyty fatalnéj u Würfla zjadł dwie pary kiełbasek wiedeńskich z chrzanem; ponieważ były doskonałe, kazał więc da capo jeszcze cztery pary zawinąć w papier, aby skonsumować je w domu. Te właśnie cztery pary kiełbasek trzymał przed rozpromienionemi oczyma. Szybko zrewidował wszystkie pozostałe kieszenie, lecz nic już w nich nie znalazł; jednakże przekonał się, że podczas straszliwéj swéj podróży nic nie stracił z rzeczy przy nim będących. Sakiewka, zegarek z łańcuszkiem, scyzoryk z korkociągiem, piwomiar i pasek gumowy z porcelanowym guzikiem do oznaczania wielkości kufla, wogóle wszystko było na swojém miejscu.
Nasz bohater z apetytem zabrał się do kiełbasek. Ponieważ zaś lekkie nogi ciągle mu się chwiały, a jedzenie podczas tańca jest niezupełnie wygodne, przeto usiadł znów na ziemi, czy téż na księżycu, lecz już z należną ostrożnością, aby zbyt szybkiém siadaniem nie uszkodził sobie najważniejszéj w takiéj pozycyi części ciała.
Pan Brouczek w oka mgnieniu pochłonął trzy pary kiełbasek; przy czwartéj nagle się zatrzymał. Przyszło mu na myśl, czy istotnie uczeni nie mają słuszności twierdząc, że na księżycu niéma żadnych zwierząt ani roślin.
— Czémżebym się tu żywił, o Boże! Musiałbym marnie zginąć z głodu i pragnienia, gdyż, jak się zdaje, niéma tu ani kropli wody, nie mówiąc już o piwie!
Na tę myśl dreszcz przebiegł po ciele nieszczęśliwego. Po chwili jednak nabrał otuchy:
— Nie, tak źle nie będzie! Uczeni mogą się mylić. Tak, naprawdę się mylą, szkaradnie się mylą. Wszak nieraz myślałem sobie: co mogą panowie profesorowie wiedziéć o księżycu, gdy noga żadnego z nich na nim nie postała. Zresztą mamy jasny dowód: mówią, że ziemia wszystko przyciąga, a tymczasem mnie na księżyc puściła. Mówią daléj, jakoby na księżycu nie było powietrza.... Gdyby to było prawdą, nie mógłbym oddychać, a przecież jestem, dzięki Bogu, dotychczas żywy i zdrów.
Ta ostatnia uwaga pocieszyła pana Brouczka nadspodziewanie.
— Nie napędzaj sobie przedwcześnie strachu, mój Macieju! — zawołał wesoło. — Tę ostatnią parę kiełbasek schowasz na późniéj. Skoro jest na księżycu powietrze, znajdzie się tedy i woda, a jeśli jest woda, muszą być także i rośliny, no i zwierzęta prawdopodobnie. Bo daję głowę, jeśli tu nie mieszkają jakieś stworzenia rozumne takie, jak na ziemi my, ludzie. Wszakże sam rozum dyktuje, że księżyc musi być zamieszkany! W przeciwnym razie po co miałby istniéć? Juści nie po to, aby zaglądał w okna ładnych dziewczątek, lub przyświecał podpiłym kolegom, wracającym z knajpy. A skoro są na księżycu mieszkańcy rozumni, muszą przecież czémkolwiek się żywić i coś pić. A że znów istoty rozumne nie pijają wody tylko, to rzecz oczywista!
Ten logiczny circulus vitiosus tak rozradował pana Brouczka, że podskoczywszy nieopatrznie z radości, na kilka łokci w górę wyleciał. A gdy napowrót upadł na grunt twardy, nagle pociemniało wokoło niego i usłyszał nad sobą przeraźliwy szelest...






  1. Pan Brouczek notował sobie na mankietach kreskami ilość wypitych kufli.
  2. Moszna — jeden ze znakomitszych komików i baletników teatru praskiego.(Przyp. tłum.).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Svatopluk Čech i tłumacza: Jan Nitowski.