Wycieczki pana Brouczka/Tom I/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Svatopluk Čech
Tytuł Wycieczki pana Brouczka
Wydawca Nakład "Biblioteki Romansów i Powieści"; Nakładem księgarni Teodora Paprockiego i S-ki
Data wyd. 1891
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Nitowski
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.
Epilog.

Gdy nasz bohater odzyskał przytomność, najpierw padł jego wzrok na zwodnicze wdzięki odaliski, śpiącéj na kolorowym dywanie, a gdy odwrócił głowę, pozdrowiło go karminowe słońce, zachodzące za fioletowy Neapol w złoconych ramkach.
Był w swym pokoju, w swém ukochaném ziemskiém łóżku. Leżał na niém napoły rozebrany i byłby w téj chwili całą wycieczkę na księżyc uważał za prosty sen dziwaczny, gdyby następstwa strasznego upadku nie dawały się mu uczuć doraźnie: silny ból głowy i osłabienie, połączone z uczuciem niesmaku.
Słońce wieczorne oświecało w pokoju i błyszczącą glorią wieńczyło głowę staréj gospodyni, siedzącéj przy oknie u stolika, na którym stała flaszka z lekarstwem i bańki.
Poczciwa gospodyni opowiedziała swemu panu przy nieustanném rąk załamywaniu, w jaki sposób dostał się do domu. Szczegółowa treść jéj opowiadania, często przeplatanego różnemi wykrzyknikami i pobocznemi uwagami, mniéj więcéj brzmiała, jak następuje:
Rankiem policya znalazła pana Brouczka, leżącego na starych schodach zamkowych w stanie zupełnéj nieświadomości. Na noszach był odniesiony do cyrkułu i tam potrosze zaczął odzyskiwać przytomność. Wszakże rewirowego, który się nazywa prosto Widerholec, tytułował panem Błękitnym; a gdy go zapytano, czy miał przy sobie zegarek i sakiewkę — gdyż w stanie nieprzytomnym mógł być łatwo okradzionym — odpowiedział, ledwie obracając językiem, że zegarek leży gdzieś na księżycu, a z pieniędzy w każdym razie nie miałby korzyści, gdyż rada państwa nie pozwoliła na nich tych kilku czeskich słów mizernych wydrukować, jak o tém dobrze mówił rękawicznik Klapzęb. Nazwisko swe powiedział dopiero po dłuższym namyśle, a na zapytanie o rodzaju zajęcia odparł, że był właścicielem kamienicy, ale teraz będzie już po księżycu chodził z torbą żebraczą; mówił daléj, że był w świątyni sztuk pięknych, gdzie gościom nawet naparstka rosołu nie dadzą, nakoniec prosił ze łzami w oczach, aby mu pozwolono spokojnie umrzéć z głodu. Na szczęście, przyszedł komisarz, który znał pana Brouczka, widując go nieraz w piwiarni, i kazał nieprzytomnego obywatela odwiéźć w dorożce do domu.
To wszystko opowiedział gospodyni rewirowy, który go właśnie odwiózł; sama zaś dodała jeszcze, że wniesiono go, „jako kawał drewna,“ na górę do jego pokoju, gdzie spał bez ustanku aż do wieczora.
Nim gospodyni z niezmiernym patosem opowiedziała swe wrażenia z téj dziwnéj przygody, przypomniał sobie pan Brouczek główny przebieg wypadków swéj niewdzięcznéj wycieczki na księżyc, ale nie uważał za właściwe zwierzyć się z tém przed ciekawą staruszką.
Gdy się upewnił, że owa wycieczka nie była zwyczajnym snem tylko, szukał przedewszystkiém daty, i któż opisze jego radość i zdziwienie, gdy przekonał się, że nietylko termin wypłaty komornego nie minął, ale że nawet od czasu wyjścia na Hradczany upłynęła ledwie doba, a cała jego podróż księżycowa od zniknięcia z ziemi aż do chwili, gdy go policya znalazła na starych schodach zamkowych, trwała około dwóch godzin wszystkiego. To go przekonało, że domysły uczonych o czasie księżycowym są zupełnie błędne: dnie i godziny wcale nie są tam dłuższe, niż u nas; przeciwnie, czas na księżycu ubiega o wiele szybciéj, niż na ziemi.
Wiadomość ta znacznie ożywiła pana Brouczka, a lekarstwo z buteleczki ostatecznie pokonało jego osłabienie i mdłości. Poczuł znowu chęć do jadła. Ponieważ obawiał się, że żołądek, wymęczony postem księżycowym, może nie znieść obfitszego pokarmu, przeto posłał tylko po jednego śledzia, którego zjadł do ostatniéj ości, poczém wyszedł sobie na kufelek pilzneńskiego. O Boże! Jakże mu smakował ten napój, którego niedawno jeszcze nie spodziewał się nigdy zobaczyć.
Jak przed gospodynią, tak i przed wszystkimi milczał pan Brouczek długo o swych przygodach księżycowych, raz skutkiem prostéj skromności, a powtóre z obawy, żeby bliżsi jego przyjaciele z piwiarni nie poczytali opowiadania o podróży księżycowéj za prosty żart; przytém przez niespodziewane wydanie opisu podróży na księżyc mógł łatwo wywołać silne wrażenie w szerszém kole społeczeństwa. Czasem tylko, w późnych, nocnych godzinach, wśród rozweselonego towarzystwa wymykały się naszemu bohaterowi półsłówka, które wywoływały zdziwienie obecnych. Raz naprzykład wspomniał o jakiejś krainie, gdzie piwo smakowało jak rosa; innym znów razem, gdy rękawicznik Klapzęb swoim zwyczajem krzyczał, że nas Czechów jest zbyt mało i że zbyt niedołężnie stawiamy opór, iżbyśmy wkrótce nie ulegli zupełnemu zgermanizowaniu — pan Brouczek w milczeniu podniósł palec do góry i zrobił taką tajemniczą minę, jakby widział gdzieś olbrzymią protekcyę w wyższych sferach, która nie pozwoli zaginąć Czechom, chociażby naród spokojnie założył ręce.
Jednemu tylko panu Würflowi zwierzył się ze swą tajemnicą pod warunkiem bezwzględnego milczenia; jednakże pan Würfel — chociaż pod przysięgą przeczy temu — wszystko wypaplał widocznie owemu biedakowi Rouskowi, który rzecz całą, do niepoznania przeinaczoną i własnemi dodatkami skażoną, puścił w świat, uczyniwszy z pana Brouczka i jego podróży drwiny poprostu, i tym sposobem przedstawił samego bohatera jako zwyczajnego łgarza. A wszystko, jak się zdaje, uczynił z namowy onego długiemi włosami i śpiczastym kapeluszem odznaczającego się malarza, z którym się czasem włóczył po knajpach.
Wobec tego nie pozostawało panu Brouczkowi nic innego, jak tylko obronić publicznie swój honor i wiarogodność podróży; ja zaś nie wahałem się ani chwili poświęcić na usługi rzeczy zacnéj swoje zdolności stylistyczne. Prócz tych i innych powodów, w przedmowie wyliczonych, kazały mi zabrać się do téj pracy i inne, mianowicie patryotyczne względy.
Pan Brouczek sądzi, że opis jego podróży zwróci uwagę władzy na ogromne korzyści, które może przynieść zaprowadzenie stałéj kumunikacyi z księżycem. Wygody i korzyści byłyby, wedle jego poglądów, o wiele większe, niż z czeskiéj kolei transwersalskiéj.
Dla zdobycia księżyca starczyłaby garstka inwalidów z wojskową kapelą, ponieważ niéma tam żadnego wojska, i selenici, jako wielce wątłe istoty, nie wytrzymaliby najsłabszego nawet ataku; zwyczajna straż miejska mogłaby ich ujarzmić, dmuchając tylko ustami. Tak więc przybyłoby Austryi około 650,000 mil kwadr., skutkiem czego stałaby się największém państwem na świecie.
Pan Brouczek nie przypuszcza, żeby to mogło wywołać opór ze strony innych mocarstw, gdyż Bismarkowi pewnie do głowy nie przyjdzie aneksya księżyca, który dotychczas jeszcze nie jest zaliczony w historyczną „sferę interesów niemieckich.“
Najważniejszą atoli rzeczą w stosunkach z księżycem byłoby ostateczne rozwiązanie kwestyi czeskiéj. Wszyscy Czesi mogliby być przesiedleni na księżyc i tam używać zupełnego równouprawnienia bez szkody dla głównéj idei państwa, i swobodnie rozwijać swoją narodowość, swoje czeskie szkolnictwo (ma się rozumiéć, że po zaprowadzeniu t. z. nieobowiązującéj niemczyzny we wszystkich klasach); wogóle mogliby tam sobie choćby i na głowach chodzić, byleby tylko regularnie dostarczali rekrutów i płacili podatki, a od władzy nie wymagali nic, zgoła nic, a zwłaszcza żadnych zasiłków na podniesienie dobrobytu nowego państwa, na zasypanie kraterów księżycowych, na podtrzymywanie rolnictwa, przemysłu i handlu, żadnych stypendyów dla księżycowych uczonych i artystów, żadnych wydatków na szkoły i t. d.; temu wszystkiemu mogliby przecież łatwo zaradzić przez zebranie dobrowolnych składek za pomocą szumnych odezw do narodu.
Oprócz tego księżyc doskonale nadawałby się, wedle pana Brouczka, do wysyłania nań wszystkich przestępców najgorszych, témbardziéj, że sędziowie mogliby tam z łatwością wynaléźć dla nich niezmierną rozmaitość kar. Tak naprzykład: za podpalenie czekałoby ich więzienie w pracowni malarskiéj; za grabież — czytanie poezyj księżycowych; za zabójstwo — słuchanie koncertów; a bracio lub ojcobójcy byliby skazani na słuchanie odczytów księżycowych estetyków.
Tak tedy powstało nasze dzieło, któremu przyjazne okoliczności zjednały nawet rysownika. Pan Brouczek powrotem na ziemię był tak ucieszony i udobruchany, że pozostawił nadal w swém domu i znanego nam malarza; a ponieważ niéma nadziei, aby ten utalentowany artysta kiedybądź wypłacił zaległe komorne, przeto zobowiązał się, zamiast smarowania po ścianach najętego pokoju, nakreślić rysunki do niniejszéj książki, przez co z całéj zaległości komornego pan Brouczek go kwituje[1].
Nawiasowo dodaję, że pan gospodarz nie zapomniał także i o danéj obietnicy na korzyść krawca i szewca: komornego im także nie podwyższył — a to z téj racyi, że obaj ci lokatorowie ze względów zdrowotnych wynieśli się jeszcze przed terminem ze swych wilgotnych suteryn.
Ale czytelnik pono oczekuje dowodów, które obiecałem mu w przedmowie.
Mam właśnie tych dowodów, zupełnie oddalających wszelkie wątpliwości co do wycieczki pana Brouczka, cały szereg:
1) Fizyognomia pana Brouczka. Pan gospodarz istotnie wygląda, jak „człowiek, który spadł z księżyca.“ Jego oblicze, podobne do miesiąca w pełni, wydaje pewien odblask, który jest widocznie zachowanym dotąd blaskiem światła księżycowego. Nie jest wszakże ani srebrnym, ani bladym, jak to zwykle poeci malują blask księżyca, lecz ma odcienie bardziéj fioletowe z czerwonemi, co może być doskonałym materyałem dla uczonych, analizujących widmo miesięczne. Godném uwagi jest ześrodkowywanie się tego blasku w całéj swéj sile pośrodku oblicza na pokaźnym nosie.
2) Księżycowe przyzwyczajenia pana Brouczka. Można je najlepiéj studyować u Würfla lub „pod kogutem.“ Przez pewien czas po przybyciu jego do piwiarni nie uważasz po nim nic nadzwyczajnego; jest widocznie świadom swego istnienia na ziemi. Ale im dłużéj siedzi, tém jawniéj występują objawy, świadczące dobitnie, że myślą znowu przenosi się na księżyc. Zdaje mu się, że ma ciało księżycowéj lekkości, t. j., że sześć razy mniéj waży niż zwykle, a skutkiem tego musi ciągle panować nad swemi ruchami. Więc powoli podejmuje ręce, aby się niemi o głowę nie uderzył lub nie spoliczkował sąsiadów; bierze kufel dość opatrznie, jakby się bał, aby go nie rozdusił lub pod sufit nie wyrzucił, wstaje i siada powoli i długo; a nawet i językiem o wiele wolniéj porusza tak, że mowę jego możnaby wówczas nazwać raczéj bełkotaniem. Zaczyna coś o księżycu prawić, ztąd często trudno nawet zrozumiéć jego myśli głębokie; a jestem przekonany, że mówiłby wtedy i wierszami, gdyby miał choć cokolwiek talentu poetycznego. Zaś wracając z piwiarni, tak jakoś dziwnie się chwieje, przeskakuje, że odrazu można się domyśléć, iż tylko mieszkańcy księżyca tak chodzą.
3) Z rzeczy, które miał wówczas u Würfla przy sobie, pan Brouczek znalazł, ocknąwszy się w łóżku na drugi dzień, tylko książeczkę o księżycu, nóż z korkociągiem, i pasek z guziczkiem do oznaczania objętości kufla. Zegarek zaś i woreczek z pieniędzmi papierowemi, które rzucił na księżycu, cztery pary kiełbasek, które tam zjadł, i pieniądz srebrny, który dał księżycowemu lokajowi, nie znajdowały się przy nim, musiały więc rzeczywiście tam pozostać. Żałował tylko zegarka, ale natomiast kupił sobie lepszy, gdyż tamten szedł Bóg wie jak, i pokazywał taką godzinę, jaką mu się podobało; prócz tego dokupił jeszcze i łańcuszek zgrabny w kształcie małych półksiężyców.
4) Pan Brouczek znalazł i chowa przy sobie ów dukat księżycowy, złoty pieniądz, którym go obdarzono przy wejściu na koncert. Oddał go był do zbadania profesorowi Smolikowi, rezultat jednakże badania tego uczonego (ku któremu zkądinąd jesteśmy z wielkim szacunkiem, jaki zasłużonemu mężowi się należy) wypadł najgorzéj. Jest to, jak twierdzi profesor, prosta blaszka mosiężna i zupełnie podobna do tych, jakie restauracye wydają gościom na obiady. Widocznie złoto księżycowe musi się różnić od ziemskiego, a panu profesorowi własności jego nie są znane, i dlatego ów zagadkowy metal wziął za prosty mosiądz. A ponieważ znaczki obiadowe na księżycu byłyby wielką anomalią, musimy się więc zgodzić z twierdzeniem pana Brouczka, który ów pieniądz zamierza testamentem przeznaczyć do muzeum miejskiego.
Nakoniec piąty i ostatni najważniejszy dowód.
Czytelnicy wiedzą, że pegazowi, który niósł pana gospodarza na ziemię, meteor jedno skrzydło odtrącił, skutkiem czego nie mógł już wznieść się w powietrze i pozostał na ziemi. Padając na powierzchnię ziemi, zwichnął sobie i nogę, ale mimo to zdołał się usunąć od schodów zamkowych pierwéj, niż tam policya znalazła pana Brouczka. Gdzie od tego czasu przebywa? niewiadomo; niektórzy twierdzą, iż widzieli go na Morawach; to tylko pewna, że pan Brouczek po niejakim czasie znalazł go ku wiekiemu swemu zdziwieniu bardzo wynędzniałego i z drugiém skrzydłem amputowaném, zaprzężonego do dorożki jednego z dorożkarzy praskich, od którego odkupił go przez wdzięczność za bajecznie tanie pieniądze. Tego właśnie pegaza otrzymałem od pana Brouczka w podarunku za wystylizowanie jego opisu podróży i zamierzam odbywać na nim dłuższe lub krótsze wycieczki gwoli rozrywki mych przyjaciół i nieprzyjaciół.

KONIEC.




  1. Oryginał czeski mieści w sobie piękne ilustracye wielce utalentowanego artysty czeskiego Oliwy.(Przyp. tłum.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Svatopluk Čech i tłumacza: Jan Nitowski.