[87]VIII.
R. XXX. w. 1 — 31.
A dziś się śmieją ze mnie młodsi w leciech,
których ojcowie nie byli mi godni
paść trzód mych z psami, bo moc rąk ich przeciech
za nic nie ważył! — Od nędze niepłodni
i niedostatku, nie warci żywota
samego, zda się, — co się gryźli, głodni,
w pustkowiach, gdzie się ich brudna sromota
kryła przed słońcem, — którzy chwast spasali,
korę drzew, korzeń wyłupiony z błota
i ziarń jałowców, — a gdy łup w oddali
postrzegli, z krzykiem bieżeli ku pastwie;
którzy, jak ziemne zwierzęta, mieszkali
w łożach potoków, w jamach i na drzastwie,
za rozkosz mając, ległszy gdzie pod krzakiem,
z równymi sobie pogzić się w plugastwie, —
[88]
synowie głupich i spodlonych brakiem,
nędzni, na ziemi nie widzialni zgoła!
A dziś — sam oto w poniżeniu takiem,
stałem się dla nich jak piosnka wesoła,
abo przypowieść! Brzydzą się mną! stronią
zdala, nie wstydząc się oplwać mi czoła
w przechodzie! Bowiem Pańską jam jest dłonią
trapion: otworzył sajdak swój, wędzidła
włożył w mą gębę... Z wschodu na mnie gonią,
wstawszy, me nędze, i jakoby w sidła
jestem wplątany, — podbito mi nogi:
ćma nieprzyjaciół ciśnie mnie obrzydła!
Którzy kopali rowy w poprzek drogi,
zasadzki na mnie czyniąc — zwyciężyli,
a nikt mi nie dał pomocy! I wrogi
jakby przebiwszy mur, tak w jednej chwili
napadli na mnie, — wraz, jak przez wierzeje
rozwarte, na mą nędzę się rzucili!
W niwecz obrócon jestem, krom nadzieje:
jak wiatr minęło moje pożądanie,
jak obłok, który od słońca niszczeje,
[89]
tak zdrowie moje Ty strawiłeś, Panie!
I dzisiaj we mnie samym więdnie dusza,
upadłszy w nędzy ostatniej otchłanie...
W nocy ból wierci kość mą i rozkrusza;
nie śpi czerw zasię, który żre me ciało,
lecz mnóstwem kazi mą odzież i zdusza
mnie, jakby ostra włosiennica. Małą
garsteczką błota jestem i popiołu,
perzyną, którą wianie burz rozwiało...
Choć oto wołam do Ciebie z padołu,
Ty mię nie słuchasz! choć staję na przodzie,
nie zważasz, z głazem ceniąc mnie pospołu!
Okrutnym dla mnie się stałeś! w niezgodzie
poczynasz ze mną i straszliwe brzemię
Twej ciężkiej ręki zgniata mnie i bodzie!
Owoś mię podniósł i znagła o ziemię
rzucił, jak wicher niewstrzymanej mocy.
Wiem, iż mię podasz śmierci, gdzie ma plemię
żywych pośledni dom w wieczystej nocy, —
a kto dłoń zbawczą ściągnie do kostnice?...
kto potępionym będzie ku pomocy?
[90]
Nędzy-m się niegdyś użalał, prawicę
podając onym, co ginęli marnie:
światła-m wyglądał — a mrok ćmi me lice,
czekałem dobra — zło się ku mnie garnie!
Wrą me jelita, jakgdybym miał żagła
we wnętrzu; srogie trapią mnie męczarnie:
oto twarz moja zeschnięta i smagła,
choć na nią słońce nie świeciło latem!
i jęczę wobec pospólstwa, gdy nagła
boleść mnie dojmie... Wężów jestem bratem
i druhem strusiów: skóra ze mnie spada
i kość schnie w ciągłem upaleniu, — zatem
płacz mi jest harfą, fletnią — jęk i biada!