Żebrak murzyn/Wspieraj mnie dobry mój panie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Paul Féval
Tytuł Żebrak murzyn
Podtytuł Powieść
Wydawca Ruben Rafałowicz
Data wyd. 1852
Druk Drukarnia Gazety Codziennej
Miejsce wyd. Warszawa, Wilno
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le mendiant noir
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WSPIERAJ MNIE DOBRY MOJ PANIE.

Żebrak zastanowił się przez chwilę.
— To dziecię prawdę ci powiedziało, rzekł nareszcie. Co miesiąc odbiera luidorów piętnaście, które ja na balkon jego rzucam.
— Ty! zawołał Ksawery; znasz więc....?
— Pomówimy o tem, jak będziemy sami, przerwał murzyn głosem słodkim i ujmującym.
Potem zwracając mowę ku Prokuratorowi, dodał:
— Odemnie otrzymuje te 15 luidorów.
— Z jakiej strony?
— Z mojej.
Prokurator królewski wzruszył ramionami. Murzyn patrzył mu ciągle w oczy.
— Z mojej strony, powtórzył; wyciągam od dawna już rękę. Znają mnie, nikt nie przejdzie koło czarnego żebraka, nie sięgnąwszy do woreczka. To dziecię nie raz także mnie wspierało, bo ma serce szlachetne.... Gdybym chciał, byłbym w stanie dawać mu drugie tyle.
— Ale dla czegóż tak go wspierasz?
— Dla czego? zawołał murzyn z wyrazem prawdziwej naiwności i zadziwienia. Pytasz mnie pan, dla czego go wspieram?... Wszakże ja dla niego, dla niego tylko rękę wyciągałem, i żebrakiem zostałem!
Ksawery zbladł jak trup, przysłuchiwał się drżący każdemu słowu, które z ust murzyna wychodziło. Zostawał pod wpływem dręczącej myśli. Prokurator królewski z ciekawością zważał na wszystko; lekkie lecz co raz to żywsze wzruszenie w twarzy jego się malowało.
— Mam przekonanie, iż mówisz prawdę, poczciwy człowieku, rzekł, mimo tego, iż historya ta jest szczególną. Musiałeś mieć bardzo ważny powód, aby się tak poświęcić.
— Gdybym był widział potrzebę coś trudniejszego nawet uczynić, nie byłbym się wahał.
— Kochasz więc nadzwyczajnie tego młodzieńca?
Żebrak spojrzał tkliwie na Ksawerego.
— Oh! tak, kocham go! kocham namiętnie. I jakżebym go kochać nie miał?...
Zatrzymał się i wpadł w zamyślenie. Prokurator królewski, wzruszony pomimowolnie, nadstawiał niecierpliwie ucha. Ksawery spuścił oczy, jak gdyby słowo, na które oczekiwał, miało być dla niego ostatecznym wyrokiem.
— Kocham go tylko sam jeden na świecie, przerwał murzyn, i przywiązanie moje tak jest wielkiem, iż chciałem ukryć dobrodziejstwo, którego źródło Ksawerego zarumienić mogło. Kocham go do tego stopnia, iż nigdy synem moim zwać nie chciałem, lubo ojcem jego jestem....
— Ojcem! powtórzył prawie rozczulony Prokurator.
Ksawery zaś okrywając twarz rękoma, padł bez władzy na krzesło.
— Murzyn! żebrak!... poszepnął; mój Boże! mój Boże!
— Nie bierz mu tego za złe, panie, rzekł murzyn do Prokuratora, który z pogardą na Ksawerego spoglądał. Ma dumę właściwą swemu wiekowi. W pierwszej chwili fałszywy wstyd wziął górę nad wdzięcznością... Jutro przepraszać mię będzie.
— Życzę tego odpowiedział urzędnik, a zwracając się u Ksawerego dodał: — Jesteś pan wolnym, możesz odejść z ojcem twoim.
Młodzieniec słysząc to zadrżał, oczy pokryła mu zasłona. Widział przed sobą Helenę w białym stroju, wskazującą palcem na starca pod kościołem żebrzącego, a ten był ojcem jego! Nie zapora więc, lecz nieprzebyta przepaść od Heleny go rozłączała.
Chwiejąc się na nogach, ku drzwiom się zbliżał. Zanim próg przeszedł, zatrzymał się, i składając ręce, na czole je położył.
Mój ojciec! poszepnął, mój biedny ojciec! I łzy obfite roniąc, rzucił się w objęcia żebraka.
— Dziękuję.... dziękuję, rzekł starzec cichym głosem. A wychodząc z synem, z nieopisaną dumą powiedział Prokuratorowi królewskiemu:
— Widzisz panie, że to dziecię ma szlachetne serce.
W pół godziny potem, Ksawery wszedł z czarnym żebrakiem do stancyjki na poddaszu, która jego mieszkanie stanowiła. Młodzieniec, głęboko zasmucony, zostawał pod wpływem marzeń, pełnych obawy, to znów szalonych nadziei. Takiemi to uczuciami miotani bywają ludzie, których urodzenie jest tajemnicze. Ksawery raz myślał, iż murzyn znał jego rodzinę, to znów z przeciwną walczył obawą; ale niezwłocznie odrzucał to podejrzenie. W końcu przekonał się, iż wszystkie te marzenia były owocem zchorzałej imaginacyi.
Boć teraz nie już podejrzenie, nie wątpliwość, lecz rzeczywistość miał przed sobą.
Pani Rumbrye nie odgadła zapewne tej szczególnej katastrofy; plan jej, tak dobrze ułożony, nie udał się wszakże, zniweczony został trafem, którego nikt przewidziećby nie mógł. Ale ten właśnie do celu ją zbliżał. Jakże byłaby się cieszyła, gdyby się znajdowała na piątem piętrze domu, przy ulicy Bourbon le Château, i przyłożyła ucho do zamku nędznej izdebki!
Ksawery wolnym był wprawdzie, i ocalonym z niegodnych sideł, w jakie go pochwycić pragnęła. Ale kochając dziewicę szlachetnego rodu, czemże być lepiej, czy bez nazwiska i podejrzanym człowiekiem, czy synem uznanym żebraka?
Ksawery nie wiedział o zasadzie Margrabiny, i potrzebie, jaką miała go zgubić; ale wszystkie myśli ku Helenie miał zwrócone, a odkąd ojca swego poznał, żadnej już me miał nadziei.
Wszakżeż dobre jego serce zwalczało rozpacz. Przymuszał się, aby kochać człowieka, którego ciche i wzniosłe poświęcenie zachowało tajemnicę aż do chwili, póki takowej trafnie odkrył. Podziwiał, uwielbiał biednego ojca, który umiał wyrzec się, dla miłości rodzicielskiej i szczęścia syna, wszelkiej przyjemności.
Wchodząc na poddasze, wziął rękę żebraka i do piersi ją przycisnął.
— Pierwszem mojem uczuciem była niewdzięczność, pierwszem słowem podłość... Czy wybaczysz mi to ojcze mój?
— Ah!... odrzekł żebrak z pewnym rodzajem religijnego poszanowania; nie nazywaj mnie ojcem swoim, dziecię moje, bo tu on mógłby nas słyszeć!...
— Kto taki? zapytał z zadziwieniem Ksawery.
On! odpowiedział murzyn; On!
I palcem wskazywał na zawieszone przy okienku trofea.
Ksawery nic nie rozumiał.
On... mówił dalej żebrak, drżąc z rozczulenia.
I dodał łzę ocierając:
— Wspieraj mnie dobry mój panie!...
Nagła nadzieja w sercu Ksawerego zabłysła.
— Wytłomacz się, rzekł, wytłomacz, w imię Boga! Żebrak dał głową znak przyzwalający.
— Nie jesteś, paniczu, synem biednego murzyna, rzekł powracając mimowolnie do dyalektu murzyńskiego, jak mu się to zwykle wydarzało, gdy pamięcią dawnych zasięgał wypadków.
Ksawery nic mówić nie mógł, ale spojrzenie i nagła zmiana twarzy, okazywały niecierpliwość i ciekawość do najwyższego stopnia posunięte.
Murzyn podniósł rękę po raz drugi, i wskazał znowu na kapelusz stosowany i szlify kapitańskie wiszące przy okienku.
Ksawery zrozumiał na koniec. Uniesiony radością, padł na kolana przed trofeami.
— Mój ojciec!.... mój ojciec! zawołał.
Potem nastąpiło długie milczenie. Ksawery samolubnem ukontentowaniem powodowany, z głębi duszy dziękował niebu, i myślał tylko o Helenie. W pierwszej chwili uniesienia zdawało mu się, iż już do niego należy. Przeszkody znikły, bo znalazł ojca i nazwisko.
Stary murzyn ukląkł przy nim, oczy miał zamknięte i zdawał się być pogrążonym w głębokiem dumaniu.
— Był tak dobrym, rzekł nakoniec głosem uroczystym; tak walecznym i szlachetnym!... Umarł niestety! alem ja pozostał niewolnikiem jego pamięci.
— Umarł! powtórzył Ksawery.
Potem nagłą myślą uderzony, powstał:
— A matka moja? zapytał.
— Szukam jej już przeszło lat dwadzieścia dwa, odpowiedział murzyn.
Młodzieniec smutnie głowę pochylił.
— Umarła!... nieznana!... poszepnął. Mogę przynajmniej czcić pamięć ojca, nazwisko jego będzie spadkiem moim.... Nazwisko jego!.... Nie wymieniłeś mi go jeszcze!
— Zwał się Kapitanem Lefebvre.
— Lefebvre, powtórzył Ksawery, jakby chciał nazwisko to w pamięci swojej wyryć.
— Paniczu, mówił dalej murzyn, gdyby Bóg był mu życia użyczył, nazwisko jego byłoby dziś nazwiskiem wielkiego Jenerała. Umarł młody i posiadał serce mężne i wzniosłe.
— Mów mi o nim! zawołał Ksawery, abym poznać mógł ojca mego! Kochał cię, nie prawdaż?...
I młodzieniec ściskał z uniesieniem rękę żebraka.
— Udarował mnie wolnością, odpowiedział ten ostatni, i w oku jego radość zabłysła. Pokładał we mnie zaufanie..... ja też oddałem mu się całkiem... kochałem go.... więcej jeszcze niż ciebie paniczu!... I z uniesieniem rękę Ksawerego ucałował.
— Nie gniewaj się, mówił dalej murzyn z słodyczą, iż przez chwilę mniemać ci pozwoliłem, żeś synem żebraka. Prokurator nie byłby mi uwierzył, gdybym był powiedział: „Czyniłem to dla tego, iż to jest syn mojego zmarłego pana...“
— To prawda, przerwał Ksawery. Twoje poświęcenie przechodzi wszelkie pojęcie. Oh! potrafię być ci wdzięcznym, szlachetny mój przyjacielu!
— Jesteś jego synem, odrzekł patetycznie murzyn. Żadna zatem nie należy mi się od ciebie wdzięczność! On rozkazał, a jam słuchał.
Wziął za rękę młodzieńca, posadził go na barłogu, i sam przy nim na ziemi usiadł.
— Nic teraz nie mów, rzekł kładąc rękę na czole, jak gdyby wzywał myślą ubiegłe pamiątki. Opowiem ci bistoryę twoją i ojca twego.
Ksawery nadstawił ucha, żebrak mówił dalej głosem wolnym i poważnym:
„Jest temu lat 24, jak otrzymaliśmy wiadomość z Gwadelupy, iż murzyni w San Domingo podnieśli bunt przeciw kolonistom. Wiadomość ta przed dwoma laty byłaby serce moje dumą i radością przejęła, ale od dwóch lat znałem już mego dobrego pana, który wolnością mnie udarował, a jam mu w zamian oddał duszę i serce moje.
„Pewnego dnia wsiadł na statek i wraz ze mną do San Domingo odpłynął. Polecono mu bronić miasta Kap. Był to wojownik śmiały, nieustraszony, niezmordowany. Wiedział dobrze, iż wzburzenie panujące pomiędzy murzynami popierały jeszcze zdradzieckie obcych namowy. Co rano jeździł ze mną. Sami tylko zwidzaliśmy pola, a częstokroć i samotne góry. Miewał mowy, które ja współbraciom moim tłómaczyłem.
„Tłómaczyłem je rzewnie, lubo mi serce moje wskazywało, iż nie działałem w interesie braci moich. Ale on kazał, jam słuchał.
„Kiedy powstanie stało się ogólnem, przestał mówić i działać zaczął. Co rano zawsze opuszczaliśmy miasto, dobrze uzbrojeni, ale sami. Jakkolwiek ukrytą była jaka zasadzka, odkryć ją umieliśmy, bom ja działał dla pana mego, z przezornością właściwą memu pokoleniu. Kiedym wieczorem sam pozostał, przepraszałem Bogi ojców moich za zdradę jakiej się dopuszczałem!
„Po kilka razy atakowano nas, pan mój miał odwagę lwa z puszczy. Nieprzyjaciele padali przy nim jak drzewka młodego lasu pod toporem zręcznego gajowego. Jam nigdy na nich nie uderzał. Był tyle litościwym, iż tego odemnie nie wymagał. Ale kiedy strzała lub pika ku sercu jego się zwracała, ja pierś moją nadstawiałem....“
To powiedziawszy murzyn, odsunął łachmany, i okazał pierś ranami okrytą, poczem tak dalej mówił:
„A kiedy pan mój stawał na czele wojska, zawsze zwyciężał, bo znał doskonale położenie biednych murzynów.
„Razu pewnego, powróciwszy z jednej z takich wycieczek, byliśmy niesłychanie znużeni. Dobry mój pan wszakże zamiast się położyć ubrał się i wyszedł. Chciałem iść za nim, ale rozkazał mi pozostać, byłem więc posłuszny.
„Od tej chwili co wieczór wychodził, nie pozwalając mi towarzyszyć sobie. Raz powrócił bardzo smutny, drugi raz nadzwyczaj wesoły. Wówczas przypomniałem sobie, iż byłem takim, gdym jako młody wojownik zostawał pod uroczym wpływem Daidy, mojej narzeczonej, za którą biegałem po kraju moich ojców. Odgadłem, iż kochał kobietę, i myśl ta przerażała mnie....
„A jednakże nie starałem się dowiedzieć o nazwisku tej kobiety, bo kiedy nie chciał, abym szedł za nim, najlepszy miałem dowód, iż tajemnicę pragnął przedemną zachować. Wola jego świętą dla mnie była.
„Noce za domem przepędzał, i dopiero powracał, gdy dnieć zaczynało. Oczekując na jego przybycie, nigdy się spać nie kładłem, a kiedy nie wracał o zwykłej godzinie, rozpaczałem. Oddałbym był życie, aby wyjść na jego spotkanie i czuwać nad nim, ale nie mogłem tego uczynić, bo mi rozkazał w domu pozostać.
„Kochał bardzo tę kobietę! Ileż razy słyszałem, jak wymawiał jej imię, wznosząc oczy ku niebu, jak gdyby Wszechmocnego pomocy wzywał. To było bóstwo jego na ziemi. Jam się modlił, aby oddała mu serce i godnie na taką miłość odpowiedziała. Czułem, iż mogła mu zadać raz śmiertelny, a od tego pierś moja zasłonićby go nie była zdolny. Moje przeczucia się sprawdziły. Ona go nie kochała.
— Biedny ojciec! poszepnął Ksawery.
— Biedny mój dobry pan! powtórzył żebrak.
„Był zupełnie szczęśliwym, nie wiedział o niczem, sądził, iż jest kochanym, i nie miał nawet cienia obawy.
„W tym czasie tyś się paniczu rodził. Kobieta, o której mówię, jest matką twoją. Nie wiedziałem o twojem przyjściu na świat, później dopiero miałem się o niem dowiedzieć, w chwili, której pamięć na zawsze tu pozostanie (wskazał na serce) sroga, bolesna; i dopótąd dręczyć je będzie, póki nie spocznie w grobie, garstką ziemi przysypane....“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Paul Féval i tłumacza: anonimowy.