<<< Dane tekstu >>>
Autor Ludwik Halevy
Tytuł Ambasador chiński
Pochodzenie Nowelle
Wydawca Wydawnictwo Dzieł Tanich A. Wiślickiego
Data wyd. 1883
Druk Drukarnia Przeglądu Tygodniowego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Zofia Grabowska
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AMBASADOR CHIŃSKI.


W pierwszych miesiącach 1870 r. anglicy i francuzi, przebywający w pewnej miejscowości w Chinach, zostali zamordowani. Zażądano zadość uczynienia. — Jego ekscelencya Tszong-Ken, opiekun następcy tronu, wice-prezes ministeryum wojny, został wysłany do Europy, w charakterze nadzwyczajnego posła, przy dworach angielskim i francuzkim
Niedawno Tszong-Ken ogłosił w Pekinie ciekawe sprawozdanie ze swojej podróży. Jeden z moich przyjaciół, przebywający w Szangai i posiadający doskonale język chiński, przystał mi jak najdokładniejsze tłómaczenie wyjątku z książki Tszong-Ken.

Havre, 12 września 1870.
Wylądowuję i daję się poznać. Jestem ambasadorem cesarza chińskiego. Przybywam z przeprosinami do cesarza francuzów i z podarunkami dla cesarzowej. Dowiaduję się, iż niema już ani cesarza, ani cesarzowej, że ogłoszona Rzeczpospolita. Znalazłem się w ogromnym kłopocie. Zastanawiałem się: czy te przeprosiny i podarunki złożyć Rzeczypospolitej?

Havre, 14 września 1870.

Po długim namyśle postanowiłem: przeprosiny złożyć... a podarunki zachować.

Havre, 26 września 1870.

Lecz gdzie i kogo mam przeprosić? Rząd Rzeczypospolitej francuzkiej, rozdzielony na dwoje: jedna połowa przebywa w Paryżu a druga w Tours. O udaniu się do Paryża, myśleć nawet niepodobna, bo jest oblężony i blokowany przez prusaków. Pojadę do Tours.

Havre, 2 października 1870.

Nie jeździłem i nie pojadę do Tours. Wczoraj miałem odwiedziny korespondenta gazety Times; jest to człowiek bardzo miły i rozsądny. Oświadczyłem, iż mam zamiar udać się do Tours.
— Do Tours... i cóż pan tam będziesz robił?
— Złożę przeprosiny władcy ministrowi spraw zewnętrznych rzeczypospolitej francuzkiej.
— Kiedy tego ministra niema w Tours.
— A gdzież jest?
— Blokowany w Paryżu.
Minister spraw zewnętrznych, zamknięty w mieście oblężonem... wydało mi się to czemś nadzwyczajnem.
— Z jakiej przyczyny masz pan składać przeprosiny rządowi francuzkiemu? zapytał korespondent Times’a.
— Zamordowaliśmy kilku francuzów, przebywających w Chinach,
— Francuzów? Obecnie ta rzecz niema żadnej wagi. Mógłbyś pan śmiało wrzucić do morza, gdyby ci się podobało, wszystkich przybyszy francuzów.
— Ale my, przez nieuwagę, zamordowaliśmy także kilku anglików.
— Zamordowaliście anglików! O, to wcale inna rzecz! Anglia zawsze jest wielkim narodem. Zapewne polecono panu oświadczyć przeprosiny królowej Wiktoryi?
— Tak, oświadczyć przeprosiny i złożyć podarunki.
— Jedź pan, jedź natychmiast do Londynu i nie zajmuj się wcale Francyą. Niema już Francyi!
Korespondent Times’a, miał minę zadowoloną, wymawiając te słowa: Nie ma już Francyi!

Londyn, 10 października 1870.

Widziałem królowę angielską. Przyjęła mnie nader grzecznie. — Raczyła przyjąć przeprosiny i podarunki.

Londyn, 12 października 1870.

Miałem długą rozmowę z lordem Granvillem, ministrem spraw wewnętrznych królowej Anglii. Oświadczam Jego Ekscelencyi, że zamierzam natychmiast wracać do Chin i że zdaje mi się, że nie mam poco zaprzątać się mojem poselstwem francuzkiem, ponieważ niema już Francyi. Lord Granville odpowiedział:
— Nie rób pan tego, będziesz zmuszony powracać i to prędzej niż ci się zdaje. — Francya jest krajem niezwykłym, może się podniesie bardzo prędko. — Zaczekaj końca wojny i wówczas oświadczysz swe przeprosiny rządowi stałemu, jaki Francya sobie obierze. Do tego czasu pozostań w Anglii... Będzie nam bardzo miło, gdy przyjmiesz naszą gościnność.

Londyn, 3 listopada 1870.

Nie odjechałem do Chin... Czekam w Londynie, żeby minister spraw zewnętrznych w Paryżu został deblokowany i żebym się mógł nakoniec porozumieć z rządem francuzkim. — Jest tu dużo paryżanek, które z powodu wojny uciekły ze swej ojczyzny. Wczoraj byłem na obiedzie u Jego królewskiej wysokości księcia Walii. — Trzy paryżanki, wszystkie trzy młode i piękne, opanowały mnie po obiedzie. Prowadziliśmy po angielsku, bardzo przyjemną rozmowę.
— Pan szukasz rządu francuzkiego, powiedziała mi jedna z nich, rządu legalnego... ależ on jest tu w Anglii, o pół godziny drogi od Londynu. Jedź pan jutro do stacyi Waterloo i weź bilet do Chiselhurst. Zastaniesz tam Napoleona III, który nigdy nie przestawał być cesarzem francuzów.
— Nie słuchaj jej, panie ambasadorze, powiedziała śmiejąc się druga, nie słuchaj pan; jest to zawzięta bonapartystka. — Tak, tak, rzeczywisty władca Francyi jest w Anglii, bliziutko od Londynu, ale nie w Chiselhurst. — Należy jechać nie do stacyi Waterloo ale do Wiktorya... bilet zaś brać nie do Chiselhurst lecz do Twickenham i tam pan znajdziesz w Orléans-House, Jego wysokość hrabiego Paryża...
— Nie słuchaj jej, panie ambasadorze, wykrzyknęła znowu ze śmiechem trzecia. Ona jest okropną rewolucyonistką. Hrabia Paryża, nie jest następcą tronu francuzkiego. Ażeby odszukać prawowitego króla, trzeba pojechać dalej, nie do Chiselhurst i Twickenham, trzeba się udać do Austryi, do pałacu Frohsdorf.... Królem Francyi jest wnuk Henryka IV, hrabia Chambord.
Jeżeli umiem liczyć, to jest trzech władców prawowitych, wszyscy trzej detronizowani... U nas w Chinach nie było nigdy nic podobnego... Nasza stara dynastya walczyła z najściem Mongołów i z powstaniem Tajpingów, lecz żeby mieć trzech legalnych królów w jednym kraju i na jednym tronie: trzeba się udać do Europy.
Te trzy piękne paryżanki, mówiły o tem bardzo wesoło i zdawały się najlepszemi w świecie przyjaciołkami.

Londyn, 13 listopada 1870.

Jako dalszy ciąg moich trzech francuzek, przedstawicielek trzech rozmaitych monarchij, miałem dziś do czynienia u lorda Granville, z trzema francuzami, przedstawicielami trzech rozmaitych rzeczypospolitych.
Pierwszy z nich zapytał, dla czego nie jadę do Tours.
— Znajdziesz pan tam, powiedział, upełnomocnionych przedstawicieli rzeczypospolitej francuzkiej i udając się do pana Gambetty, udasz się przez to samo do Francyi...
— Nie rób tego, panie ambasadorze, wykrzyknął drugi francuz; prawdziwy rząd, prawdziwej rzeczypospolitej francuzkiej, jest obecnie zamknięty w Paryżu... Jeden tylko pan Juliusz Favre, może prawowicie przyjąć pana wizytę i przeprosiny.
— Rzeczpospolita paryzka, tyle warta, co rzeczpospolita w Tours; powiedział trzeci. Jeżeli mamy rzeczpospolitę we Francyi, nie jest nią rzeczpospolita pana Gambetty, ani rzeczpospolita pana Juliusza Favre.
— A więc czyja?
— Rzeczpospolita pana Thiersa....
Tu zaczęli się na dobre kłócić, okropnie rozczerwienieni, krzyczeli z całej siły i machali rękami. Dysputa o trzech monarchiach, była daleko milszą niż o rzeczpospolitych.
Ci panowie, tak się urządzili, iż w ciągu wieczoru, każdemu z nich udało się szepnąć mi do ucha:
— Nie słuchaj pan, powiedział pierwszy, tego stronnika rządu paryzkiego. Jest to adwokat, przybył tu z misyą od pana Favre’a, otóż rozumiesz pan... Ponieważ grubo jest płatny, chciałby go podtrzymać.
— Nie słuchaj pan, rzekł drugi, tego stronnika przyszłej rzeczypospolitej pana Thiersa. Jest to tylko zamaskowany monarchista, orleanista i nic więcej.
— Nie słuchaj pan, odezwał się nakoniec trzeci, tego stronnika rzeczypospolitej z Tours... Jest to jegomość, przybyły tu z polecenia tego rządu, aby zaciągnąć pożyczkę. Ponieważ spodziewa się przytem dużo zarobić...
Jeżeli umiem liczyć, mam przed sobą rządy: trzech monarchij i trzech rzeczypospolitych.

Londyn, 6 grudnia 1870.

Zdaje mi się, że Jego Ekscelencya pan von Bernstoff, ambasador pruski w Anglii, żartuje sobie ze mnie. Zawsze przy spotkaniu, oświadcza mi, że Paryż jutro będzie kapitulował... Lecz mijają dni a Paryż nie kapituluje. — Z tem wszystkiem dziś wieczór Jego Ekscelencya, zdawał się tak pewny swego, że mogę gotować się do drogi.

Paryż, 20 lutego 1871.

Jednakże nie wyjechałem wcześniej jak 10 lutego... Nakoniec jestem już w Paryżu... Jechałem powoli, bardzo powoli. — Wieleż to wiosek popalonych! Wiele domów zrabowanych, lasów, wyciętych, dróg zkopanych, mostów kolei żelaznych zniszczonych! A europejczycy nazywają nas barbarzyńcami!
Z tych wszystkich ruin, znalazłem jedną, która mą duszę przepełniła najżywszą i najsłodszą radością: pałac w Saint-Cloud, był letnią rezydencyą cesarza Napoleona... Nie pozostał z niego kamień na kamieniu. Spoglądałem długo, chciwie, z ciekawością na jego poczerniałe gruzy. — Szczątki starych wazonów chińskich były jakby zakopane w zwaliskach, pomiędzy kawałkami marmuru i bomb...
Zkąd pochodziły te starożytne wazony? Może z letniego pałacu naszego cesarza? tego pałacu, który był spustoszony, zniszczony przez żołnierzy francuzkich i angielskich, którzy mieli u nas zaszczepić cywilizacyę!

Byłem jak najlepiej przyjęty przez anglików; zarzucono mnie zaproszeniami i grzecznościami, ale nie wątpię ani na chwilę, że przyjdzie kolej na pałace Buckingam i Windsor.

Paryż, 25 lutego 1871.

Odniosłem się na piśmie do pana Juliusza Favre, że od pół roku czekam na możność powitania i złożenia przeprosin w imieniu cesarza chińskiego... Pan Favre odpowiedział, że musi wyjechać do Bordeaux i że da posłuchanie dopiero w pierwszych dniach marca.

Paryż, 7 marca 1871.

Nowy list od pana Favre: Jestem oczekiwany we Frankfurcie przez pana Bismarcka... Moje posłuchanie znów odłożone.

Paryż, 17 marca 1871.

Nakoniec, jutro 14 marca o czwartej godzinie, przyjmuje mnie pan Favre, w ministeryum spraw zewnętrznych.

Paryż, 18 marca 1871.

Ja i moich dwóch sekretarzy, wkładamy ceremonialne stroje i jedziemy około godziny trzeciej wraz z tłómaczem. — Przybywamy... Podwórze pełne ludzi, strasznie zajętych i mocno czemś wzburzonych, którzy to szli, to wracali, wynosząc skrzynki i paki. — Tłómacz zamieniwszy kilka słów z jednym z urzędników ministeryum, powiedział mi:
— Zaszły ważne wypadki; wybuchło powstanie. Rząd znów zmuszony zmienić miejsce pobytu.

W tej chwili otwierają się drzwi i zjawia się pan Favre we własnej osobie, z ogromną teką pod pachą. — Objawia on tłómaczowi, że za kilka dni, udzieli mi posłuchania w Wersalu. Oddawszy mi głęboki pokłon, który mu zwróciłem, natychmiast uciekł, biegnąc ze swoją teką.

Wersal, 19 marca 1871.

Zmuszony byłem jak najspieszniej opuścić Paryż w południe. — Rzeczywiście jest tam nowy rząd, lecz żadna z trzech monarchij, ani z trzech rzeczypospolitych... tylko siódma z rzędu kombinacya, nazywająca się „komuną...” Tego ranku, banda ludzi uzbrojonych okrążyła dom, w którym mieszkałem... Pokazuje się, że nowy minister spraw zewnętrznych paryzkiej komuny, byłby bardzo rad, udzielić posłuchanie ambasadorowi chińskiemu. — Przybyli więc aby mię porwać. — Zdołałem jednak uciec... mając obowiązek widzieć się z ministrem spraw zewnętrznych z Wersalu, ale nie z Paryża.
Mój Boże! Jakie to wszystko powikłane i kiedyż nakoniec zdołam pochwycić tę osobistość, która mi się ciągle wymyka z rąk, będąc albo blokowana, albo wypędzana z Paryża!

Wersal, 6 kwietnia 1871.

Nakoniec wczoraj miałem zaszczyt być przyjętym przez Jego Ekscelencyę, rozmawialiśmy o wypadkach paryzkich.
— To powstanie, mówił mi pan Favre, jest najsilniejsze ze wszystkich, jakie dotąd wybuchły.
Nie mogłem zbyć milczeniem tego wielkiego błędu historycznego. — Odpowiedziałem, że mamy w Chinach od tysiąca lat socyalistów i powstania socyalistyczne, że komuniści francuzcy są tylko niezręcznymi naśladowcami naszych Tajpingów chińskich, że mieliśmy w 1230 roku oblężenie Nankinu, które trwało lat siedm, etc. etc. Ci europejczycy w ogóle, wznawiają tylko naszą historyę, lecz z mniejszą powagą a z większem barbarzyństwem

Wersal, 15 maja 1871.

Moja misya skończona, mógłbym wracać do Chin, lecz wszystko co tu widzę, strasznie mię zajmuje. Ta wojna domowa, która nastąpiła zaraz po wojnie zagranicznej, jest rzeczą bardzo ciekawą. — Dla chińczyka jest to doskonała sposobność, zgłębienia faktycznie i naocznie cywilizacyi europejskiej.

Wersal, 24 maja 1871.

Paryż pali się i na tarasie pałacu Saint-Cloud pośród jego zwalisk, spędziłem cały dzień w obec tego widoku. Jest to obecnie miasto martwe i w niwecz obrócone.

Paryż, 10 czerwca 1871.

Wcale nie tak!... Jest to zawsze najpiękniejsze miasto w Europie, najświetniejsze i najweselsze; zamierzam tu pozostać przez czas jakiś.

Paryż, 29 czerwca 1871.
Pan Thiers odbył wczoraj w Boulogne, wielki przegląd stu tysięcy wojska. Miałażby Francya istnieć jeszcze?






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Ludovic Halévy i tłumacza: Zofia Grabowska.