Anioł Pitoux/Tom II/Rozdział XXXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Anioł Pitoux
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Ange Pitou
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXI
PITOUX OPUSZCZA FOLWARK I WRACA DO
HARAMONTU, JEDYNEJ SWEJ I PRAWDZIWEJ
OJCZYZNY

Matka Billot, teraz pierwsza w domu służąca, wzięła się do pracy bez przymusu, bez goryczy i z dobrą wolą. Ruch przerwany w rolniczej hierarchji, rozpoczął się znowu jak w brzęczącym ulu.
Gdy siodłano konia, Katarzyna weszła do swego pokoju, spoglądając na Ludwika, którego ciało zostało nieruchome, ale głowa ścigając poruszenia dziewczyny, obracała się jak chorągiewka.
— Co też robić będzie Katarzyna w swoim pokoju?... — pytał sam siebie Pitoux.
Biedny Pitoux! co ona będzie robić? Uczesze się, włoży czysty czepeczek i cieńszą pończoszkę.
Dopełniła tualety, zeszła, pocałowała matkę i pojechała.
Pitoux, niezadowolony rzutem oka pół obojętnym, pół litościwym, który mu odjeżdżając ofiarowała Katarzyna, nie mógł pozostać w tem przykrem położeniu.
Odkąd zobaczył znów Katarzynę, zdawało mu się, że widok jej był mu koniecznie potrzebny. Oprócz tego, w tym umyśle ciężkim i śpiącym, coś, jakby podejrzenie, obudziło się i wracało z regularnością jednostajną zegarkowego perpendykułu[1].
Własnością umysłów naiwnych jest pojmowanie wszystkiego w jednakowym stopniu. Leniwe te natury odczuwają jak inne, ale nie roztrząsają.
Kiedy Pitoux, usłyszawszy kroki oddalającego się konia, pobiegł do drzwi, zobaczył, że Katarzyna jechała wąską dróżką, prowadzącą na szeroki trakt do La-Ferté-Milon.
Stojąc w progu, przesłał jej pożegnanie żałosne i pokorne.
Ale nagle się zamyślił.
Katarzyna zabroniła mu sobie towarzyszyć, ale mógł przecież iść za nią.
Mogła mu powiedzieć: Nie chcę cię widzieć; ale nie mogła rzec: Nie patrz na mnie. Pitoux więc, ponieważ nie miał nic do roboty, postanowił odbyć lasem tę samą co i Katarzyna drogę. Tym sposobem nie będąc widziany, mógłby widzieć.
Do La-Ferté-Milon była niecała mila. Iść tam i z powrotem, nie znaczyło nic dla Ludwika.
Zresztą, uda się drogą krótszą, bo prostą, gdy Katarzyna musi las okrążać. Pitoux począł plan swój wykonywać, i kiedy Katarzyna była blisko traktu, on schylony za żytem dobiegał lasu.
Dostawszy się do jego krawędzi, przeskoczył rów i rzucił się między drzewa, nie tak zgrabnie, ale tak szybko, jak sarna spłoszona.
Biegł kwadrans cały, a po upływie kwadransu ujrzał drogę przez las przerzedzony. Zatrzymał się i oparł o wielki dąb, którego pień chropowaty zakrywał go zupełnie. Pewny był, że wyprzedził Katarzynę.
Czekał jednak minut dziesięć i kwadrans, i nie dostrzegał nikogo.
Czy zapomniała czego z folwarku i wróciła? To możebne.
Z największą ostrożnością podszedł do drogi, wyciągnął głowę z za wielkiego buka i wyjrzawszy tak daleko, jak mógł wzrok jego zasięgnąć, nic nie zobaczył.
Katarzyna zapomniała pewnie czegoś i wróciła na folwark.
Pitoux począł biec znowu. Ale jeszcze nie przybyła i zobaczy ją wracającą, albo już przybyła i będzie przechodzić.
Pitoux puścił się długiemi nogami, aby przebyć przestrzeń dzielącą go od płaszczyzny.
Biegł po piaszczystej drodze, kiedy nagle się zatrzymał.
Koń Katarzyny kłusował po małej ścieżce, przy wejściu na którem stał słup z napisem:
„Droga z La-Ferté-Milon do Boursonne“.
Pitoux w znacznej odległości spostrzegł białego konia Katarzyny i jej czerwony kaftanik. Ale dla Pitoux nie istniała odległość.
— Ah! — zawołał — więc ona nie do La-Ferté-Milon, lecz do Boursonne się udaje. A mówiła, że do La-Ferté-Milon miała interes, matka Billot wspominała o La-Ferté-Milon.
Mówiąc to, Pitoux biegł ciągle, biegł coraz prędzej, biegł jak szalony.
Bo naglony zwątpieniem, Pitoux stal się jedną z tych machin skrzydlatych, o których marzyła starożytność.
Bardzo był podobny do tych słomianych pajaców, u których ręce, nogi i głowa, wszystko się rusza.
Wielkie nogi Ludwika, zakreślały kąty na pięć stóp rozwarte, ręce opadały i podnosiły się jak dwa kije, głowa, usta i oczy, połykały powietrze.
Żaden koń nie biegłby tak wściekle, żaden lew nie goniłby tak dziko za zdobyczą. Pitoux biegł dwa razy szybciej niż koń i dopędził Katarzynę na linji równoległej, nietylko aby ją widzieć, ale aby czuwać nad nią.
— Skłamała... w jakim celu?
— Mniejsza o to, — aby nad nią wyższość odzyskać, trzeba ją było schwycić na gorącym uczynku.
Pitoux czołgał się między cierniem i paprocią, a w potrzebie pomagał sobie pałaszem i kaskiem.
Katarzyna jechała już stępa. Łamanie gałęzi, dochodzące do niej, zastanowiło konia, i jego panią. Wtedy Pitoux, który z niej nie spuszczał oka, zatrzymał się nie oddychając, płoszył podejrzenie jakieby powziąć mogła, że ktoś ją szpieguje.
To nie mogło trwać długo i długo nie trwało.
Pitoux usłyszał rżenie konia Katarzyny, któremu inne rżenie odpowiedziało.
Nie mógł widzieć tego drugiego konia. Ale Katarzyna uderzyła Kadeta, i Kadet począł biec znowu.
W pięć minut, Pitoux dostrzegł jeźdźca, równie szybko ku niej dążącego.
Ruch Katarzyny był tak gwałtowny i niespodziewany, że biedny Pitoux stanął na tem samem miejscu wspinając się na palcach, aby widzieć jaknajdalej.
Było to trochę zadaleko aby widzieć.
Jeżeli jednak nie widział, to czuł przebiegające po niej jakby wzruszenie elektryczne; była to radość i rumieniec dziewczyny, drżenie wstrząsało całą; było to zaiskrzenie spokojnych zwykle i słodkich oczu.
Nie widział kto był jeźdźcem; ale po figurze, po zielonej kurtce, po ruchach swobodnych i wdzięcznych, poznał pięknego tancerza z Villers-Cotterets, a drżące jego wargi, serce i wnętrzności wymówiły nazwisko Izydora de Charny.
Był to on w rzeczy samej.
Pitoux westchnął i przyczołgał się na dwadzieścia kroków do młodej pary, która zanadto była sobą zajęta, aby dostrzegła czyjeś przybycie.
Młody człowiek spojrzał jednakże w stronę Ludwika i wspiął się na strzemionach. Pitoux przypłaszczył się jak wąż i przypełzał o dziesięć kroków bliżej, aby słyszeć rozmowę.
— Dzień dobry, panie Izydorze — odezwała się Katarzyna.
— Aha, panie Izydorze! — szepnął Pitoux — tego się domyślałem.
Uczuł w całem ciele straszne zmęczenie po tej pracy, którą mu nieufność, zwątpienie i zazdrość natchnęły.
Puszczając cugle koniom, które snać po starej znajomości bawiły się mszystą trawą, młodzi ludzie ujęli się za ręce i stali drżąc, milcząc, i uśmiechając się do siebie.
— Spóźniłeś się dzisiaj, panie Izydorze... — przerwała ciszę Katarzyna.
— Dzisiaj?... — powtórzył Pitoux — widać, że się innych dni nie spóźniał.
— Nie moja wina, droga Katarzyno, — odpowiedział młody człowiek. Musiałem odpisywać na list brata, dziś otrzymany, ale nie obawiaj się, będę odtąd punktualny.
Katarzyna uśmiechnęła się, a Izydor czulej ją uścisnął za rękę.
Niestety! zadużo cierni krwawiło serce biednego Ludwika.
— Masz więc świeże wiadomości z Paryża? — zapytała.
— Tak.
— O! i ja także — rzekła uśmiechając się. Powiedziałeś pan niedawno, że jeżeli coś podobnego, trafia się dwom kochającym się osobom, nazywają to sympatją.
— Tak jest. Ale przez kogo odebrałaś wiadomość, moja piękna Katarzyno?
— Przez Ludwika Pitoux.
— Cóż to za Pitoux? — zapytał młody człowiek z lekceważeniem, które rumieniec Ludwika w karmazyn zamieniło.
— Ależ, wiesz pan przecie — rzekła; — Pitoux, to ten blady chłopiec, którego ojciec wziął na folwark; szłam z nim pod rękę jednej niedzieli.
— A! przypominam sobie — zawołał młody szlachcic; — ma kolana jak węzły u serwety.
Katarzyna śmiać się zaczęła, a Pitoux upokorzony, spojrzał na swe kolana rzeczywiście do węzłów podobne.
— No, no — rzekła Katarzyna — nie śmiej się pan za bardzo z mego biednego Pitoux. Wiesz pan, co mi przed chwilą proponował?
— Nie, opowiedz mi moja najpiękniejsza.
— Chciał mi towarzyszyć do La-Ferté-Milon.
— Gdzie wcale nie pojechałaś.
— Nie, bo wiedziałam, że tu na mnie czekasz, tymczasem ja czekałam na pana...
— Ah! czy wiesz, że wyrzekłaś królewskie słowo, Katarzyno?
— Doprawdy? Nie myślałam o tem.
— Dlaczego nie przyjęłaś ofiary tego pięknego kawalera, byłby nas oboje ubawił.
— Może niebardzo — rzekła z uśmiechem Katarzyna.
— Masz słuszność, moja droga — odpowiedział Izydor, patrząc na piękną wieśniaczkę oczami, błyszczącemi miłością.
Pitoux zamknął oczy, aby nie widzieć, ale doszedł go odgłos pocałunku.
Wziął się za włosy zrozpaczony, a kiedy przyszedł do siebie, usłyszał głosy oddalających się kochanków. Katarzyna mówiła:
— Masz słuszność, panie Izydorze, pochodzimy z godzinkę; odbiję ją na Kadecie.
I dodała śmiejąc się ciągle:
— Dobre zwierzę, nic nikomu nie powie.
To było wszystko; widzenie znikło, a ciemności ogarnęły naturę i duszę Ludwika. Biedny chłopiec rzuciwszy się w krzaki, pofolgował swej naiwnej boleści.
Chłód nocy orzeźwił go.
— Nie wrócę na folwark — rzekł — będę tam upokarzany i wyszydzany; będę jeść chleb kobiety, która kocha innego, piękniejszego i bogatszego ode mnie. Niema dla mnie miejsca w Pisseleux. Pójdę do Haramont, tam może ludzie nie spostrzegą, że kolana moje do węzłów są podobne.
I ruszył Pitoux do Haramontu, gdzie poprzedzony był sławą i gdzie czekało nań, jeżeli nie szczęście, to świetne przeznaczenie.
Wiemy atoli dobrze, że nigdy śmiertelnik zupełnie szczęśliwy być nie może.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.
  1. Przypis własny Wikiźródeł perpendykuł — wahadło zegara