Anna Karenina (Tołstoj, 1898)/Część siódma/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Anna Karenina
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1898-1900
Druk Drukarnia »Czasu« Fr. Kluczyckiego i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz J. Wołowski
Tytuł orygin. Анна Каренина
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Gdy wszyscy wstali od stołu, Lewin czując, że podczas chodzenia dziwnie jakoś prawidłowo i lekko poruszają mu się ręce, udał się z Gaginem do sali bilardowej i po drodze spotkał się z teściem.
— I cóż? Jakżeż ci się podoba nasza świątynia próżniactwa? — zapytał książę. — Chodź, przejdziemy się trochę...
— Dobrze, chciałem właśnie obejść sale i przyjrzeć się... to musi być ciekawe...
— Tak, dla ciebie ciekawe, mnie to już jednak mniej zajmuje. Ty, spoglądając na tych staruszków — rzekł, wskazując na zgarbionego członka klubu, ze zwieszającą się wargą, który szedł w ich stronę, przestawiając zaledwie nogi, obute w miękkie prunelowe trzewiki — myślisz, że oni przyszli już na świat takimi grzybkami.
— Dlaczego grzybkami?
— Nie znasz tej nazwy, to nasz klubowy termin. Kto ciągle bywa w klubie, staje się takim grzybkiem. Ciebie to bawi i śmiejesz się z tego, a ja tylko czekam chwili, gdy sam zostanę takim grzybkiem. Znasz przecież księcia Czeczeńskiego? — zapytał stary książę, i Lewin domyślił się z uśmiechu księcia, iż zaraz opowie coś zabawnego.
— Nie, nie znam.
— Jakto!... nie znasz księcia Czeczeńskiego, wszyscy go znają... grywa nieustannie w bilard. Trzy lata temu nie był jeszcze grzybkiem, dowodził, że nigdy nim nie będzie i śmiał się z drugich, nazywając ich grzybkami. Aż tu przyjeżdża pewnego razu, a nasz szwajcar... znasz go, Wasilij? ten tłusty... czasami bywa dowcipnym i miewa niezłe bons mots... pyta go się książę Czeczeński: „powiedz mi, Wasili, kto jest dzisiaj w klubie? Czy grzybki są?“ A szwajcar mu odpowiada: „pan trzeci“. Zdarza się tak mój kochany!
Rozmawiając i witając się ze znajomymi, Lewin i książę obeszli wszystkie pokoje: największy, gdzie stały już porozstawiane stoliki i gdzie grali codzienni goście; sąsiedni, gdzie grali w szachy i gdzie siedział Siergiej Iwanowicz, rozmawiając z jakimś panem, i bilardowy, gdzie w rogu pokoju na kanapie zasiadło koło szampańskiego wesołe grono, do którego należał i Gagin; zajrzeli i do piekielnej sali, gdzie przy zielonym stoliku siedział już Jawszyn, otoczony tłumem graczy; usiłując nie czynić hałasu, weszli i do ciemnej czytelni, gdzie koło lamp, przysłoniętych abażurami, siedział jakiś młody człowiek z gniewnym wyrazem, przerzucający jeden dziennik za drugim, i łysy jenerał, pogrążony w czytaniu francuskiego miesięcznika; potem udali się do pokoju, który książę nazywał mądrym. W pokoju tym trzech panów rozprawiało z zapałem o najświeższych wiadomościach politycznych.
— Książę, proszę, czekamy już! — zbliżył się do księcia jeden ze zwykłych partnerów jego. Lewin posiedział czas jakiś w mądrym pokoju, przysłuchując się. rozmowie, przypomniawszy sobie jednak dzisiejszy ranek, spędzony na podobnych rozmowach, wstał czemprędzej i poszedł poszukać Obłońskiego i Turowcyna, których towarzystwo było daleko weselsze.
Turowcyn z kieliszkiem w ręku siedział na wysokiej kanapie w bilardowej sali, a Stepan Arkadjewicz stał z Wrońskim w kącie koło drzwi; obydwaj rozmawiali z sobą przyciszonym głosem.
— Nie mówię, żeby jej miało być przykro... ale ta nieokreśloność, ta niepewność położenia — dosłyszał Lewin i chciał czemprędzej oddalić się, lecz Stepan Arkadjewicz zawołał go.
— Lewinie! — odezwał się Obłoński, i Lewin zauważył, że Stepan Arkadjewicz ma nie załzawione, lecz wilgotne oczy, jak zwykle, gdy trochę za dużo wypije lub gdy rozczuli się; obecnie miało miejsce i jedno i drugie. — Lewinie — powtórzył — nie odchodź! — i ujął go mocno za łokieć, mając widocznie zamiar nie puszczać szwagra za żadne skarby świata.
— To mój najserdeczniejszy, a nawet najlepszy przyjaciel — rzekł do Wrońskiego. — Ty dla mnie jesteś również drogim i kochanym. Pragnę i wiem, że powinniście być z sobą w przyjaźni, boście obydwaj zacni, dobrzy ludzie.
— Pozostaje nam zatem tylko pocałować się — zauważył żartami Wroński, podając Lewinowi rękę.
Lewin ujął prędko wyciągniętą ku sobie dłoń i uścisnął ją mocno.
— Bardzo, bardzo mi przyjemnie — rzekł Lewin.
— Butelkę szampana! — wołał Stepan Arkadjewicz.
— I mnie również bardzo przyjemnie.
Pomimo jednak pragnienia Stepana Arkadjewicza i wzajemnej ich chęci, nie mieli jednak obydwaj o czem rozmawiać i obydwaj czuli to.
— Czy wiesz, że on nie zna Anny? — odezwał się Stepan Arkadjewicz do Wrońskiego. — Chciałbym koniecznie zawieźć go do niej... jedźmy natychmiast...
— W istocie sprawi jej to ogromną przyjemność. Ja bym również pojechał zaraz do domu — dodał, ale jestem niespokojny o Jawszyna i chcę zaczekać, aż on przestanie grać!
— Czy tak źle z nim?
— Przegrywa nieustannie i tylko ja jeden mogę go powstrzymać.
— Może w piramidkę? Lewin, chcesz grać? — zaproponował Stepan Arkadjewiez. — Ustaw piramidkę! — zwrócił się do markiera.
— Stoi już oddawna — odparł markier, bawiąc się czerwoną bilą; w rzeczy samej trójkąt bil stał już na bilardzie.
— Zaczynajmy.
Po skończonej partyi Wroński i Lewin siedli koło Gagina, i Lewin, idąc za radą Stepana Arkadjewicza, zaczął stawiać na asy. Wroński siedział koło stołu, rozmawiając ze znajomymi, którzy ciągle witali się z nim, od czasu do czasu zaś zachodził do „piekielnej“ sali zobaczyć co się dzieje z Jawszynem. Lewinowi podobał się ten odpoczynek po ciężkiej umysłowej pracy, na jakiej zeszedł mu cały ranek. Cieszyło go, iż stosunki jego z Wrońskim unormowały się, i w ogóle całe otoczenie klubowe podobało mu się nadzwyczaj.
Bankier skończył talię, Stepan Arkadjewiez podszedł do Lewina i ujął go pod rękę.
— Jedziemy zatem do Anny... zaraz? zastaniemy ją teraz w domu. Oddawna już obiecałem jej, że cię przyprowadzę... a gdzie masz zamiar spędzić wieczór?
— Nigdzie... obiecałem Świażskiemu, że będę w Towarzystwie rolniczem, ale możemy pojechać do twej siostry — odparł Lewin.
— Dobrze, jedźmy! Proszę się dowiedzieć, czy moja kareta przyjechała już — zwrócił się Stepan Arkadjewiez do lokaja.
Lewin podszedł do stołu, uiścił się z przegranych na asy czterdziestu rubli, zapłacił jakieś tajemnicze, wiadome tylko staremu lokajowi, stojącemu przy drzwiach, wydatki klubowe, poczem, machając z ożywieniem rękami, skierował się przez wszystkie pokoje ku wyjściu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: J. Wołowski.