Baśń o walecznym księciu

<<< Dane tekstu >>>
Autor Teofil Lenartowicz
Tytuł Baśń o walecznym księciu
Pochodzenie Nowa lirenka. Część II
Data wyd. 1859
Druk Drukarnia Karola Kowalewskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tomik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BAŚŃ
O WALECZNYM KSIĘCIU.
K





Książę waleczny pewnego razu

Dał odpoczynek swemu żelazu,
I jeździł dworno po całéj ziemi,
Żeby się z braćmi nacieszyć swemi;
Żeby się cieszyć i żeby społem
Roztruhan piwa wypić za stołem,
I porozmawiać w kole godowém
Jak się to zdarza, o tém i owém.

Było się wtedy przypatrzeć czemu
Bo nikt bogactwem nie sprostał jemu,
Chociaż on za nic nie waży złota
I nie raz drogie puchary miota,
Złote konewki i misy srebrne
Pomiędzy swoje ludzie służebne.
Byle mu jedna zbroja została,
Jedna drucianna zbroica cała,
To już on potem sobie da radę,
Zkąd złotych konwi wziąść na biesiadę.
Niech tylko harde wygna Waragi,
Sasy z nad Elby, cesarza z Pragi,
To mu złotnicy z koron tych Panów,
Narobią pięknych półmisków, dzbanów.

Książę waleczny siedzi za stołem,
Czepiec druciany nad chmurném czołem
Zsunął na oczy ciężką prawicą,
I w ziemię schylił ponure lico.
A jasnowłosa księżna się biedzi
Widząc że Książę posępny siedzi.

I słówko k’niemu do ucha poda:
„Czym ja nie miła, czy ja nie młoda?
„Czy wam potrzeba żony piękniejszéj,
„Więcéj bogatéj i rozumniejszéj?
„Czy ja was Książę nie dość miłuję,
„Dzieci nie karmię i nie piastuję?
„Może wam zdechły wasze sokoły,
„Coście mój Panie tak nie wesoły?”

„Oj! nie o ptaku, o białozorze,
„Jest ci sokolnik na moim dworze,
„Piękna Rusinko przy twojém łonie,
„Oj! nie o młodszéj rozmyślam żonie.”
— Więc znowu Księżna: „Może w pokoju
„Czas sobie mierząc wzdychasz do boju?”
— „Ciemne z nad morza ludy nieznane,
„Zniosły mi swoje bogi drewniane,
„Czarne postaci bogów i bogiń
„Własnemi dłońmi miotali w ogień;
„Nadobne bożki cudnéj roboty
„Palił okrutnie mój biskup złoty.

„Niemieckie grody w rumy zaległy,
„Wysokie turmy z czerwonéj cegły
„Jeszcze się dymią nad modrą wodą;
„A ludzie moi co dnia mi wiodą
„Przed stół biesiadny, zabrane jeńce,
„Białe niewiasty, dzieci, młodzieńce.”
— Potężny Książę! — żona zagadnie,
„Kiedy twa ręka nad światem władnie,
„Zkąd się na czole chmurzy nieradość,
„Gdy każdéj chęci stanie się zadość?”

— Oj! co nie stanie się, to nie stanie,
„A chcecież wiedzieć moje żądanie?
„Niechże mi taką dziewkę przywiodą,
„Coby na wieki została młodą.
„A jeśli kędy znajdzie się taka,
„To niech mi jeszcze przyniosą ptaka,
„Coby świat cały widział na okół,
„A lot miał szybszy niżeli sokół.
„Jeśli go znajdą na ziemi mojéj,
„To jeszcze chciałbym hartownéj zbroi,

„Co gdy ją człowiek na się oblecze,
„Strzała nie dojmie, nie przetną miecze.”

Głuche milczenie w biesiadném kole,
Choć wiele książąt siedzi przy stole,
Wielu biskupów i dostojników,
I siwobrodych ślepców lirników.
Ten o prawicę zbrojną łuskowę
Oparł w zadumie i schylił głowę;
Drugi się bije pięścią w stal kasku,
A ślepe dziady od liry blasku
Siwe gołębie z lirami siedzą,
Radziby wiedzieć, lecz nic nie wiedzą.

„Słuchajcie! kto mi tego dokaże,
„Temu sto worów złota odważę,
„Sto worów złota z mojéj skarbnicy,
„Kto mi o cudnéj powie dziewicy,
„Sto worów srebra za skrzydła ptasie,
„I za tę zbroję co wezmę na się.”

Każdemu idzie do gardła ślina,
Ale gdzież taki ptak i dziewczyna?
Nie jeden słyszał o różnych cudach,
O złotych miastach, o różnych ludach,
Lecz nikt nie wiedział, obcy ni swoi,
O téj dziewicy, ptaku i zbroi. —

Gdy każdy myślą obłędnie wodzi,
Aż do komnaty dziad siwy wchodzi,
Psy zawarczały i grzbiety jeżą,
Wlazły pod ławy i w strachu leżą.
Dziadowi broda do nóg wisiała
Okrutnie długa, srebrzyście biała.
Pochwalił Boga, stojąc u proga,
I Książę za nim pochwalił Boga.
Znali go wszyscy, lecz nikt nie wiedział,
Czy gdzie w klasztorze, czy w kniei siedział,
Wiedzieli tylko, że po wyprawie,
Kiedy wódz w wielkiéj powracał sławie,
On nad gościńcem siadał przy sośni
I z wszystkich ślepców śpiewał najgłośniéj,

Chwalił zwycięzcę, ale przy żadnym
Nie siadał nigdy stole biesiadnym.
Kiedy się zjawił, już to znaczyło
Że coś dobrego się wydarzyło.
To też lud ciemny, co baśni słucha,
Miał go za lasów dobrego ducha,
I tak ubogi jak i bogaty,
Każdy go prosił do swojéj chaty.

Przyszedłszy starzec stanął w komnacie,
I rzekł: „Oj! wiem ja co rozmyślacie!
Jest ci dziewica cudnéj urody,
I płomień gore w jéj piersi młodéj,
Nad jasném czołem nie więdną kwiaty,
Srebrne ma wstęgi przez złote szaty;
Wolna dziewica, a jéj miłości
Nikt nie zabroni, nie pozazdrości.
Kto ją ukocha, kto umiłuje,
Dla niéj krwi swojéj nie pożałuje.
Prawdę słów moich każdy z was przyzna
Imię téj białéj dziewki: — Ojczyzna.


Jest i ptak szybszy niżeli sokół,
Co ziemię całą widzi naokół,
Co wam na złotych hełmach zasiada,
A gdzie myśl spadnie tam i on spada;
Ptak cudnie piękny, świetny, okazały,
I ten się gnieździ tu: — Orzeł wspaniały.

Jestci i świetna zbroja ogromna,
Na miecze i na strzały niezłomna;
Złota jak Kościół, zbroica stara,
Wisi nad wami, a zwie się — Wiara.”

Skończył, a książę w dłonie uderzy,
— „Niechże mu skarbnik złoto odmierzy!
I mówi: oto prawdę mi rzekł,
Lecz jak się zowie ten wierny człek?”

Starzec się skłoni o obietnicę:
„Wpierw mi otwórzcie wasze skarbnice
I ważcie w wory złoto, a potem
Kościół Chrystusa pokryjcie złotem.


Owóż uczyńcie to Książę wprzód,
Tego chce starzec, tych dolin — Lud.
„Żyj długo ojcze!” książę wykrzyknął
Lecz kiedy puhar wzniósł — starzec zniknął.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Teofil Lenartowicz.