Ben-Hur/Dokończenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lewis Wallace
Tytuł Ben-Hur
Podtytuł Opowiadanie historyczne z czasów Jezusa Chrystusa
Wydawca Spółka Wydawnicza K. Miarki
Data wyd. 1901
Miejsce wyd. Mikołów
Tłumacz Antoni Stefański
Tytuł orygin. Ben Hur, a Tale of the Christ
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DOKOŃCZENIE.

Pięć lat minęło od Ukrzyżowania. Estera, żona Ben-Hura, siedziała w jednej z komnat pięknej willi pod Misenum. Było to południe; gorące słońce Włoch rzucało promienie na róże i winnice ogrodu. Wszystko, co otaczało Esterę, było rzymskie, prócz jej ubrania — zachowała bowiem strój izraelski. Tirza igrała z dwojgiem pięknych dzieci na rozciągniętej u stóp Estery lwiej skórze; dość było im się przypatrzeć, aby odgadnąć, czyje to dzieci.
Czas obchodził się z urodą córy Simonidesa wspaniałomyślnie, dziś była piękniejszą niż kiedy — odkąd stała się panią wili i osięgła szczyt marzeń.
Gdy patrzymy na ten obraz świętości ogniska domowego, wchodzi służebny i rzecze:
— W atrium jest kobieta, która pragnie mówić z panią.
— Niech wejdzie.
Nieznajoma ukazała się; Estera wstała na jej spotkanie, chciała przemówić, zawahała się chwilę, a potem cofając się, rzekła:
— Niegdyś znałam cię... Jesteś...
— Iras, Baltazarowa córa.
Zdziwiła się Estera jej śmiałości, niemniej kazała podać jej ławeczkę.
— Nie mam zamiaru odpoczywać — rzekła Iras chłodno — odchodzę zaraz.
Przypatrywały się sobie wzajemnie. Wiemy już, że Estera była piękną kobietą, szczęśliwą żoną i matką. Wspaniała postać Egipcyanki zachowała coś z swego wdzięku, ale twarz jej zmieniła się, oczy straciły blask i życie, rumieńce znikły. Usta z wyrazem cynizmu i pewnego okrucieństwa wraz z ogólnem zniedbaniem, zrobiły ją przedwcześnie starą. Ubranie ani staranne ani czyste, sandały pyłem okryte, wszystko mówiło, że ciężkie przechodziła koleje.
— Twojeż to są dzieci?
Estera spojrzała na nie z uśmiechem macierzyńskim.
— Nie chcesz się pobawić z niemi?
— Przestraszyłabym je — odparła Iras, przysuwając się do drżącej Estery. — Nie lękaj się — dodała. — Powiedz mężowi ode mnie, że nieprzyjaciel jego nie żyje, że go własną zabiłam ręką, mszcząc się niedoli, w jaką mnie pogrążył.
— Jego nieprzyjaciela... zabiłaś?
— Tak, Messalę — powiedz mu, że za złe, które jemu wyrządzić chciałam, spadła na mnie kara tak ciężka, że on sam ulitowałby się mej nędzy.

Oczy Estery zalały się łzami i chciała ją pocieszać.
— Nie chcę ni łez, ni litości; powiedz mu jeszcze, że zrozumiałam, niestety, za późno, iż Rzymianin może się stać potworem. Bądź zdrowa.
Mówiąc to, opuściła komnatę.
Estera wybiegła za nią wołając:
— Zostań, proszę, zaczekaj na mego męża; on nie chowa urazy do ciebie i szukał cię wszędzie. Zostań, będziemy ci przyjaciółmi — myśmy chrześcianie.
Ale Iras odmówiła.
— Zostaw mnie — rzekła — jestem, czem być chciałam, wnet się wszystko skończy...

— Nie masz — pytała dalej Estera — jakiego życzenia, którebym spełnić mogła?
Egipcyanka łagodniała za każdem jej słowem, coś niby uśmiech zabłąkało się na jej ustach i jakoś dziwnie spojrzała na dzieci.
— Pragnęłabym czegoś — rzekła.
Estera ścigała jej wzrok i szybko odparła:
— Uczyń, jako pragniesz.
Iras zbliżyła się do dzieci, uklękła na lwiej skórze i okrywała je pocałunkami. Wstając zwolna, patrzyła na nie z uczuciem, potem opuściła komnatę bez słowa pożegnania. Szła szybko i cicho, a znikła, zanim się Estera spostrzegła.
Gdy to opowiedziano Ben-Hurowi, przekonał się, że jego domysły były prawdziwe i że Iras opuściła ojca dla Messali. Wiedząc, że jest nieszczęśliwą, szukał jej wszędzie, ale napróżno, odtąd ani ją widziano, ani o niej słyszano. Niebieskie fale morza, co tak rozkosznie wdzięczą się do słońca, miewają swe tajemnice. Gdyby mowa dana im była, możeby umiały powiedzieć o losie Egipcyanki.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Simonides doczekał się późnej starości, dopiero w dziesiątym roku panowania Nerona zwinął handel tak długo prowadzony w Antyochii; do ostatka zachował dobre serce i dobrze mu się wiodło.
Pewnego wieczora wyżej wymienionego roku, siedział Ben-Hur wraz z swoją rodziną na dachu owego znanego nam tak dobrze składu towarów w Antyochii i ścigał wzrokiem ostatnie, jeszcze nie sprzedane okręta, co się kołysały na falach Orontesu. W ciągu tylu lat, od dnia Ukrzyżowania po dziś, ileż łask otrzymał! a i jednę ciężką boleść, która dotknęła tę szczęsną rodzinę, jeszcze ozłociła wiarę w Zmartwychwstanie, bo gdy matka Hura musiała odejść do ojców, nie żałowali jej, jak to czynią poganie, co nie mają nadziei.
Okręt, stojący u wybrzeża, przywiódł był świeżo wieść o rozpoczętem prześladowaniu Nerona w Rzymie; właśnie rozmawiali o tem, gdy wszedł Malluch, zawsze jeszcze w ich służbie będący i wręczył Ben-Hurowi paczkę.
— Kto to przyniósł? — pytał tenże po odczytaniu.
— Arab.
— Gdzież jest?
— Słuchajcie — rzekł Ben-Hur do Simonidesa, czytając:
„Ja Ilderim, syn Ilderima Dobrotliwego, szeik mego pokolenia, do Judy, syna Hura.
„Dowiedz się, przyjacielu ojca mego, jako cię miłował ojciec mój, skoro przeczytasz załączone pismo. Jego wola moją jest, co on dał, twojem jest. Cokolwiek zabrali mu Partowie w straszliwej bitwie, w której mu śmierć zadali, odebrałem wraz z tym pergaminowym zwojem i całem pokoleniem owej Miry, co tyle gwiazd była matką. Pokój tobie i twoim. Ten głos z pustyni jest głosem

Szeika Ilderima.“

Następnie rozwinął Ben Hur zwój zżółkłego jak liść morwowy papyrusu, a czyni to z wielką ostrożnością, by nie uszkodzić pisma, i przeczytał, co następuje:
„Ilderim, Dobrotliwym zwany, do syna, który po nim nastąpi.
„Posiędziesz wszystko, co posiadam w dniu, w którym obejmiesz dziedzictwo, prócz posiadłości zwanej Gajem Palmowym, podle Antyochii; tę otrzyma Ben-Hur, który nam tyle przysporzył sławy zwycięstwem w cyrku. Gaj ten będzie jego i jego rodziny po wsze czasy. Nie czyn wstydu ojcu swemu.

Szeik Ilderim Dobrotliwy.“
— Co rzeczesz na to? — pytał Ben-Hur Simonidesa.

Estera odczytała raz jeszcze papiery, Simonides długo myślał, nareszcie rzekł:
— Dobrym i łaskawym był Pan dla ciebie tych ostatnich lat, żaliż nie byłaby pora rozporządzić majątkiem, co dzień wzrastającym?
— Dawno już postanowiłem, że część majątku oddam na służbę Dawcy wszelkiego dobra. Pytam cię tylko, jak to mam uczynić, by stąd urosła chwała Najwyższego!
— Wiem, iż wiele uczyniłeś dla Kościoła w Antyochii. Teraz równocześnie z wspaniałym darem Szeika przychodzi wieść o prześladowaniu w Rzymie. Żaliż to nie jest zrządzeniem Opatrzności i czy nie nowe otwiera się pole działania? Trzeba, aby światło wiary nie zagasło w stolicy.
— Cóż mam czynić, aby je podniecić?
— Słuchaj! dwie są rzeczy, które sami szanują Rzymianie — wiem tylko o dwóch — mianowicie czczą popioły swych zmarłych i miejsca ich pogrzebu. Nie wolno ci wznieść świątyni ku czci Pana na ziemi, zbuduj ją pod ziemią i chowaj tam, chroniąc je od zbezczeszczenia zwłoki tych, co umierają w wierze Zmartwychpowstania.
Mowa ta wzruszyła Ben-Hura.
— Wielką jest myśl twoja i nie zwlekam jej wykonać — okręt, co przywiózł te wieści, zabierze mnie jutro do Rzymu. Zwracając się do Mallucha, dodał: Bądź w pogotowiu, bo i ty pojedziesz — niechaj zładują okręt.
— Uczynisz dobrze — rzekł uroczyście Simonides.
— A ty, Estero, jaką jest myśl twoja?
Zacna niewiasta położyła rękę na ramieniu Hura mówiąc:
— Tak najlepiej zdołasz podobać się Chrystusowi, pozwól, drogi mężu, abym ci mogła towarzyszyć i pomagać.
Jeśli kto z was, czytelnicy moi, zwiedzać będzie Rzym i zajdzie do katakomb świętego Kaliksta, co starsze są od katakomb świętego Sebastyana, zobaczy, co się stało z majątkiem Ben-Hura i wdzięcznemu wspomni go sercem.
Z tych miejsc pogrzebania wzniosło się Chrześcijaństwo i zburzyło pogański Rzym.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lewis Wallace i tłumacza: Antoni Stefański.